Booksstrada

Niestety nikomu nie można powiedzieć, czym jest FluxBB – trzeba to zobaczyć na własne oczy.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2025-02-05 00:41:41

opowiadacz
Użytkownik
Data rejestracji: 2025-01-16
Liczba postów: 7

Klevisová Michaela - Inspektor Josef Bergman 02 - Złodziejka opowieści

Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy.
Będzie tak, jak gdybyś porzuciła nałóg,
jak gdybyś ujrzała w lustrze
pojawienie się martwej twarzy,
jak gdybyś słuchała zamkniętych warg.
Niemi zstąpimy w topiel.
Cesare Pavese
tłum. Jarosław Mikołajewski


PROLOG


Pamiętała dokładnie ten dzień sprzed osiemnastu lat, gdy jej życie zaczęło
zmierzać w nieodpowiednim kierunku.
– Nie przesadzaj. To tylko seks – powiedziała Anna i powoli wypuściła
dym. Spuściła wzrok za ramię Ester, a  w  jej źrenicach odbijało się
migotanie płomieni. Kiedy weszły do restauracji, Anna wybrała miejsce
z widokiem na kominek, a Ester chcąc nie chcąc musiała usiąść naprzeciw
niej. Ogień parzył ją w  plecy, a  pod angorowym swetrem ściekały jej po
żebrach strużki potu. – Tylko seks – powtórzyła Anna. – Tyle że we troje.
– Mnie się to wydaje dziwaczne.  – Ester wykonała kolisty ruch
kieliszkiem z winem. Wciąż nie chciało się jej wierzyć, że Anna naprawdę
prosi ją o  coś takiego, ale z  każdą wypitą lampką to zdziwienie słabło.  –
Boję się.
– Ciągle się czegoś boisz. To się przełam, nie?
Czy to możliwe, że coś, co z  początku człowieka przeraża, potem
paradoksalnie go wyswobodzi? Ester niejasno przeczuwała, że jej życie
mogłoby być dużo prostsze, gdyby tak często nie komplikowała go sobie
zbytecznymi obawami. Chciałaby się trochę wyluzować, ale nie była pewna,
czy to aby jest najlepszy moment.
– Dlaczego nie zamieścisz ogłoszenia?
– Nie potrzebuję ogłoszenia, skoro mam ciebie. Przecież z  nikim nie
chodzisz.
– A  Marcelina?  – zaproponowała Ester z  nadzieją w  głosie.  – Spytaj
Marcelinę. Też jest sama. Lubi próbować nowych rzeczy.
– Ale wygląda jak facet. – Anna się pochyliła, a jej perfumy połaskotały
Ester w nosie. – Naprawdę nie możesz tego dla mnie zrobić? To tylko jeden
wieczór.
Ester wypiła wino do dna. Żar zmusił ją, by spojrzała za siebie
i sprawdziła, czy płomienie z kominka nie liżą jej po plecach. „Po prostu
nie mogę – miała to już na końcu języka. – Nie chcę". Ale gdzie znajduje się
granica między egoizmem a asertywnością? Najlepsza przyjaciółka prosi ją
o  pomoc. Otwiera się przed nią jak nigdy wcześniej. Czy to nie powinno
raczej schlebiać niż przerażać?
– No dobra – westchnęła. – Wkurzasz mnie, ale dobra, niech będzie, jak
chcesz. Jeden dzień.
Dużo gorsze dni miały dopiero nadejść.


ROZDZIAŁ 1

W basenie znów pływały zdechłe myszy.
Ciepły wiatr przynosił z  lasu zapach żywicy, mierzwił powierzchnię
wody, a przeszywane słońcem falki rzucały koronkowe cienie na turkusowe
dno. Jak na ósmą rano było niezwykle gorąco. Na źdźbłach nieskoszonej
trawy schły ostatnie krople rosy, błyszcząc to złociście, to tęczowo,
w zależności od tego, pod jakim kątem spoglądała na nie Ester. „Wszyscy
chcieliby rozpocząć taki dzień kąpielą w  basenie  – pomyślała  – ale te
ohydne mysie trupki psują ogrodową idyllę". Obejrzała się na dwie chatki
z bali, które wynajmowała turystom. Obie miały zamknięte okienice i nie
dobiegały z  nich żadne głosy. Czy jest szansa, że goście jeszcze śpią?
Żałowała, że wstała dziś tak późno. Powinna była uporać się z utopionymi
gryzoniami o  brzasku i  bez świadków, tak jak już kilka razy wcześniej.
Potem zawsze wrzucała do basenu tabletkę chloru, a  zadowoleni goście
mogli się kąpać.
Czego oczy nie widzą…
W pensjonat na słonecznym wzgórzu na południowych peryferiach
Pragi Ester Czarna włożyła mnóstwo czasu i  pieniędzy, swoich
i  pożyczonych. Przyjeżdżało tu dużo mniej gości, niż początkowo
zakładała, prawdopodobnie z  powodu kiepskiego połączenia z  centrum
Pragi, ale mimo to nie rozpaczała, bo pokochała to gospodarstwo
z  początku XX wieku, jakby był to jej dom rodzinny. Kiedy
niespodziewanie została sama z  dwójką małych dzieci, bez pracy i  bez
porządnego doświadczenia zawodowego, wymyśliła sobie pensjonat na
granicy między dużym miastem i wsią. I choć nie była dobrą organizatorką,
w końcu dopięła swego. Wzięła hipotekę, kupiła i wyremontowała dom za
wsią Toczna, która niedawno została wchłonięta przez Pragę. Dzięki temu
Ester mogła reklamować pensjonat jako „noclegi w  Pradze" (stolica
kończyła się jakieś trzysta metrów za jej płotem), a  jednocześnie tuż za
ogrodem zaczynał się las, z  którego czasem wychodziły sarny, a  na
śniadanie mogła podawać gościom truskawki wyhodowane na własnych
grządkach. Do gospodarstwa prowadził wiejski, połatany asfalt,
a  najbliższymi sąsiadami byli mieszkańcy dwóch starych budynków przy
drodze w dolinie. Wprawdzie za wąskim pasem lasu mieszanego mnożyły
się nowoczesne domki z  bezgustownymi balkonikami, wykuszami
i  balustradami, a  wiatr przynosił stamtąd huk młotów pneumatycznych
i wycie cyrkularek, ale na szczęście gospodarstwo Ester wciąż otaczały pola
i  las.  – Powinnaś kupić sąsiednie działki, zanim na nich też zaczną coś
budować – radziła jej Anna. – Może kiedyś zbiłabyś na tym fortunę!
Sprawdziła nawet w  Internecie, do kogo należą, ale Ester tylko się
uśmiechała. Ledwo zarabia na jedzenie i  na utrzymanie pensjonatu,
a  miałaby skupować sąsiednie pola? Kiedy zeszłej wiosny na horyzoncie
wyrosła w kilka dni wysoka hala z prefabrykatów, Ester spanikowała. Czy
Anna miała rację? Czy okolica zmieni się w  plac budowy, a  może nawet
w  dzielnicę przemysłową? Ester wsiadła do auta, pojechała zobaczyć tę
halę z bliska i dowiedziała się, że jest to magazyn wózków widłowych i że
obok stoją już fundamenty dwóch kolejnych blaszanych monstrów.
Przepłakała cały wieczór, a  nazajutrz napisała list do właściciela działek
przed pensjonatem, którego adres Anna spisała jej z  katastru. Czy
sprzedałby swoje pola? Za ile?
Nawet nie odpowiedział.
Postanowiła więc, że nie będzie się przejmować tym, co buduje się na
horyzoncie, a  kiedy rozglądała się po ogrodzie, jej wzrok zawsze omijał
kolorowe montowane bryły. W  lecie chowały się trochę za jabłoniami
rosnącymi wzdłuż jezdni, w zimie było gorzej. Ale Anna niedawno gdzieś
wyczytała, że wkrótce zmieni się w  Pradze plan zagospodarowania
przestrzennego i wciąż wróżyła kolejne katastrofy. Pole obok gospodarstwa
Ester zostanie podzielone na mniejsze działki budowlane, to więcej niż
pewne! Potrafiła dramatyzować, przecież pracowała jako scenarzystka
serialu telewizyjnego, więc barwnie opisywała rozkopaną ziemię, wycięty
las i  pięciopiętrowe bloki kilka metrów od ogrodu Ester, która wcale nie
chciała tego słuchać. Nie lubiła denerwować się przez coś, na co i tak nie
ma wpływu, a  przyszłość nigdy zbytnio jej nie interesowała. Dlaczego
miałoby ją martwić coś, co jeszcze nawet nie istnieje?
Teraz dużo bardziej przejmowała się myszami w basenie.
Martwe gryzonie pojawiały się w wodzie co dzień od tygodnia. Skąd się
tam biorą? Ester spędzała w gospodarstwie trzecie lato i jeszcze nigdy nie
musiała wyławiać utopionych myszy. Czyżby w tym roku za dużo się ich
namnożyło? A  może to przez te upały i  suszę? Tak, pewnie przez suszę.
Gryzonie czują wodę, idą do basenu, żeby się napić, ale wpadają do środka,
nie potrafią wdrapać się po gładkim brzegu i  toną. Chyba będzie trzeba
zakrywać basen na noc jakąś siatką, ale jest on tak duży, że trudno będzie to
zrobić. Może powinna raczej wypuścić wodę? Po raz pierwszy żałowała, że
pragnęła nadać swojej willi tchnienie luksusu czymś tak niepraktycznym
jak olbrzymi basen z  podwodnymi światłami, cudownie lśniącymi
w  wieczornym mroku. Poświęcała mu godzinę pracy dziennie, bo nawet
kiedy jeszcze nie musiała wyławiać myszy, na powierzchni co rano unosiło
się mnóstwo ciem i chrabąszczy.
Ester wzruszyła ramionami, jeszcze raz spojrzała na bungalowy
i ruszyła do szopy po siatkę na długim trzonku. Nie ma czasu do stracenia,
musi pozbyć się myszy, zanim goście wyjdą na ogród.
Wyrzuciła gryzonie na pole, usunęła z basenu również utopione owady,
wrzuciła tabletkę chloru i włączyła cyrkulację wody. Plusk niewielkich fal
zachęcał do kąpieli, ale basen był tu przede wszystkim dla gości, a ponadto
Ester w odróżnieniu od nich wiedziała, co w nim przed chwilą pływało.
A może ktoś wrzuca tam myszy celowo?
Ktoś, komu ona lub jej pensjonat leży na wątrobie? Ktoś, kto chce
zniszczyć jej biznes, już i  tak ledwo przędący. Ester od razu przyszło do
głowy kilka osób z  okolicy pragnących, by jej pensjonat Gospodarstwo
przestał istnieć. Na przykład ta pani z Tocznej, jak też się ona nazywa, która
wynajmuje poddasze swojego zatęchłego domku na skrzyżowaniu.
Niedawno oskarżyła Ester w sklepie o to, że straciła przez nią wszystkich
klientów i  że prawdopodobnie będzie musiała zapomnieć o  gościach
i zgłosić się po zasiłek. Natomiast dwaj najbliżsi sąsiedzi Ester, mieszkańcy
jednego z  dwóch domków stojących niemal na krawędzi asfaltu ślepej
uliczki, mieli wrażenie, że auta gości Ester przejeżdżają obok ich drzwi
zbyt szybko. Złożyli nawet w  tej sprawie skargę w  urzędzie miasta. Tak
jakby Ester mogła odpowiadać za zachowanie ludzi płacących jej za
nocleg!
Ester zmarszczyła czoło. Czy to możliwe, że dziś w nocy ktoś kręcił się
po jej ogrodzie? Wieczorem, gdy usypiała, obudził ją hałas ze strychu,
i choć na pewno miały go na sumieniu kuny, w potylicę Ester wgryzł się
strach.
Żałowała, że gdy zakładała pensjonat, nie wystarczyło jej pieniędzy na
płot i  porządną bramę. Nie należała do osób strachliwych, ale czasem
niepokoiło ją to, że mieszka z dwojgiem małych dzieci na takim odludziu.
Nabrała trochę dziwnego zwyczaju: przed snem zawsze chowała wszystkie
ostre noże i nożyczki do szuflady i zamykała je na klucz. Dzięki temu czuła
się w  dużym pustym domu bezpieczniej… Może powinna przynajmniej
kupić sobie psa. Chyba poprosi sąsiada Macieja o dobrą cenę na jedno ze
szczeniąt, które urodziła miesiąc temu jego suczka bernardynka.
Ester uśmiechnęła się na myśl o  Macieju. Chętnie znów by się z  nim
spotkała. Może włoży do koszyka świeżo upieczony domowy chleb
i  zaniesie mu go? Maciej Stranski zamieszkał za Toczną ostatniej zimy,
wprowadził się do zaniedbanego domku przy drodze i  z  biegiem czasu
zaprzyjaźnił się z  Ester. Mówił o  sobie niewiele: jest rozwiedziony,
bezdzietny i  przeprowadził się do Pragi, bo w  domu na Morawach
Południowych nic go już nie trzymało. Ester się dziwiła, że tak miły
i przystojny mężczyzna jak on żyje samotnie, ale może to jego wybór, a nie
los. Nie chciał rozmawiać o  byłej żonie, a  Ester to szanowała. Ona też
zbytnio się Maciejowi nie zwierzała, choć chętnie przekształciłaby tę
przyjaźń w  bardziej intymny związek. Może powinna zaprosić go na
kolację, skoro teraz jest tu wyjątkowo bez dzieci? Goście wyjadą, a  nikt
inny na razie się nie zapowiedział, więc prawdopodobnie czeka ją
pustelniczy weekend… Rzadko się jej to zdarzało i  już nie mogła się
doczekać.
Po żwirowej dróżce, wzdłuż której rosły tuje, ruszyła od bungalowów
z  powrotem do gospodarstwa, skąd przez otwarte okno unosił się zapach
świeżego chleba. Ester szybkim spojrzeniem na zegarek upewniła się, że
śniadanie dla gości musi się piec jeszcze przynajmniej dziesięć minut,
a potem usiadła wygodnie w półcieniu na drewnianej ławce pod orzechem.
Córki zawiozła na tydzień do swojej matki, mają wrócić dopiero
w niedzielę wieczorem. Kiedy ostatnio miała tyle czasu dla siebie? Zrzuciła
pantofle i położyła bose stopy na kamiennej posadzce zdobionej plamkami
światła i  cienia. W  koronie orzecha zaszumiał wiatr, uniósł poły
bawełnianej sukienki, ale powietrze się nie ochłodziło. Gorący poranek
przypominał Ester leniwe dni na Bali, gdzie przeżyła trzynaście lat. Jej
tamtejszy dom miał w  oknach zamiast szyb siatki przeciw owadom, bo
gdyby odciąć dopływ świeżego powietrza choćby na godzinę, można
byłoby się ugotować… Ester zamknęła oczy i  przypomniała sobie pień
drzewa rosnącego przez środek domu (przeszkadzał w  budowie, ale ona
i  Yon nie ścięli go, tylko po prostu obudowali, a  korona szumiała nad
dachem), rzeźby Buddy w  sypialni, szerokie łóżko pełne poduszek
w  jaskrawych kolorach oraz odległe fale oceanu. Na Bali została matką,
choć w tym wieku już wcale na to nie liczyła. Pomimo iż wyjeżdżała tam
niechętnie i pod wpływem okoliczności, okazało się, że jest tam szczęśliwa.
Kiedy potem wróciła do Czech (znów niechętnie i  pod wpływem
okoliczności), przez jakiś czas towarzyszyło jej wrażenie, że najlepsze lata
życia ma już za sobą, że teraźniejszość już zawsze będzie wyglądać gorzej
niż przeszłość i że już nigdy nie będzie w stanie zapuścić nigdzie korzeni.
Była w błędzie!
Rozejrzała się po podwórzu zalanym słońcem, a na jej twarzy pojawił
się uśmiech. Znów jest jej dobrze, znów czuje się jak w domu. Znów potrafi
się zakochać… Przestraszona rzuciła szybkie spojrzenie na domek za łanem
pszenicy, jakby jego mieszkaniec potrafił czytać w myślach na odległość.
Wprawdzie Maciej jest równie samotny jak ona, ale to jeszcze nie powód,
by uznawał ich znajomość za coś więcej niż przyjaźń. Pomimo iż
odwiedzali się często i omawiali tysiące różnych spraw, nie powiedział jej
jeszcze o sobie nic intymnego, tak jakby celowo trzymał ją na dystans albo
jakby wstydził się swojej przeszłości. Nie, nie powinna robić sobie nadziei,
że pozwoli się jej do siebie zbliżyć. I  może to nawet dobrze, jej życie
miłosne od zawsze było katastrofą, a  każda kolejna namiętność będzie
jedynie uwerturą kolejnego rozczarowania. Przecież chyba już się tego
nauczyła!
Jeszcze zeszłej jesieni myślała, że w wieku czterdziestu lat wreszcie ma
poukładane w  głowie, że jej życie wreszcie przyjęło określony kierunek,
z którego już nie zboczy. Będzie prowadzić pensjonat, wychowywać córki,
piec domowy chleb, czyścić basen, projektować i szyć sukienki dla lalek,
pisać dziennik i  wysyłać długie e-maile Annie i  Marcelinie. Nie chciała
pozować na świętą, bynajmniej, po prostu niezłomnie postanowiła, że już
nigdy się nie zakocha, bo miłość zawsze pozbawia ją własnej woli, zmienia
ją w  posłuszną kukiełkę i  wyniszcza. Ester od zawsze czuła olbrzymie
pragnienie pocieszania innych, wychodzenia im naprzeciw, współbrzmienia
dusz. Szybko odkryła, że można łatwo zestroić się praktycznie z każdym:
wystarczy odzwierciedlać jego nastroje, przyjąć jego poglądy i  podzielać
pragnienia. Była mistrzynią wczuwania się i  już od dziecka potrafiła
osiągać szczęście na wiele różnych sposobów, w zależności od tego, z kim,
gdzie i  jak akurat żyła. Kiedy się zakochiwała, stawała się lustrzanym
odbiciem obiektu swoich westchnień. Nie udawała  – ona naprawdę się
zmieniała. Jeśli partner wspomniał, że nie lubi czerwonego koloru, ona od
razu zaczynała czuć się w  nim brzydko. Zdziwił się, że dodaje mleko do
kawy? Od razu zaczęła uwielbiać czarną tak jak on. Kręcił nosem na
książkę na jej szafce nocnej? Zastępowała ją dziełem jego ulubionego
autora. Tyle że potem stwierdziła, iż mężczyźni wcale nie pragną
współbrzmienia. Bo w  przeciwnym razie, dlaczego najpierw wspierali ją
w  jej przystosowywaniu się, a  potem porzucali dla jakiejś histerycznej,
wymagającej, egoistycznej hetery? Postępowali tak wszyscy, z którymi się
dotychczas związała, zatem wina musi leżeć po jej stronie. Czy ona
potrafiłaby kochać mężczyznę, który pragnąłby harmonii? Chyba chciałaby,
żeby wychodzili sobie z  partnerem naprzeciw i  spotykali się gdzieś
pośrodku. Ale jeszcze nie spotkała mężczyzny, z  którym byłoby to
możliwe.
Ester boleśnie przeżywała rozstania, ale kiedy smutek mijał
i  osamotnienie pozwalało jej zaprzyjaźnić się ze sobą samą, zawsze
ogarniał ją cudowny spokój. Dlaczego wszystkie kobiety szukają partnera,
który „pozbawi je ciężaru samodzielnego życia", skoro ona najsilniejsza
czuje się właśnie w pojedynkę? Już dawno doszła do wniosku, że byłoby jej
lepiej, gdyby przechodziła przez życie jako solistka, ale niestety nie
potrafiła zakazać sobie miłości, więc z  gojącego rany spokoju zawsze
wcześniej czy później wyrywał ją kolejny mężczyzna, któremu oddawała
się bezwarunkowo. Czy tym razem będzie to Maciej?
Po rozstaniu z  Yonem na Bali powrót do siebie samej był wyjątkowo
trudny. Po dramatycznych kłótniach dusza Ester była jak zbombardowana.
Prawie nie było do czego wracać. Lecz potem poczuła wdzięczność za to,
że z  braku lepszych możliwości zapragnęła mieć właśnie pensjonat.
Z  najgorszej depresji wyciągnęła ją przeprowadzka do zniszczonego
gospodarstwa. Na jego kupno i drogi remont wykorzystała, oprócz hipoteki,
również połowę pieniędzy za dom sprzedany na Bali. Kiedy wieczorem
bliźniaczki spały, Ester zanurzała się w swoich dziennikach z dzieciństwa
i młodości, przypominała sobie, jaka była kiedyś i co lubiła: projektowanie
i szycie ubrań, czytanie książek podróżniczych, samotne wędrówki po lesie,
czerwony kolor, kawę z  mlekiem. Chociaż… czy wtedy wszystkie te
upodobania i  myśli naprawdę należały do niej? Czy nie przejęła ich na
przykład od Anny?
Tak czy inaczej, wgląd do przeszłości dodawał jej teraz spokoju i wiary
w  siebie. Gratulowała sobie, że kiedyś dawno zaczęła pisać dzienniki.
Zeszyty w twardej oprawie drzemały przez długie lata w pudle na strychu
matki, a  Ester po kryjomu dokładała do nich przy każdej wizycie wciąż
nowe i nowe. Dopiero tu, w Gospodarstwie, miała je wreszcie przy sobie
i mogła je przeglądać, kiedy tylko zapragnęła.
Nie przeszkadzałoby mi, gdybym już nigdy się nie zakochała  –
nagryzmoliła w  zeszycie jesienią. Oczywiście nie twierdzę, że chciałabym
żyć sama, ale przyjaźń lub związek z  rozumu wydaje mi się lepszy niż
miłość, bo miłość odbiera człowiekowi spokój i siłę.
Czy inni też tak mają?
Na przykład Anna potrafi się zakochać, nie rezygnując z ani odrobiny
siebie. Oczywiście też marzy o współbrzmieniu, ale pod warunkiem, że to
jej partner będzie współbrzmieć z nią, a nie ona z nim. Ester dobrze o tym
wiedziała.
W każdym razie mam dość poszukiwania harmonii we dwoje – zapisała
w  kolejnej jesiennej notatce. Całkowicie wystarcza mi harmonia z  samą
sobą.
Tyle że potem nadeszła zima, a Ester na ślepej połatanej ulicy spotkała
Macieja…
Owszem, znów wpadła po uszy. Kiedy mrużyła oczy, patrząc na koronę
orzecha poprzetykaną promieniami słońca, uświadomiła sobie, że wbrew
pogodzeniu się z  samotnością nie zamierza bronić się przed uczuciami.
Przecież ile jeszcze razy się zakocha?
Pod wpływem nagłego impulsu sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła telefon
i  napisała wiadomość: „Cześć, Macieju, może chciałbyś przyjść w  piątek
o siódmej na kurczaka z kari? Będę w domu sama". Odwaga opuściła ją,
kiedy wiadomość już mknęła poprzez eter do odbiorcy i  nie dało się
wycofać zaproszenia.
Potrząsnęła głową i  żeby nie roztrząsać dalej w  myślach tematu
„mężczyźni", poszła wyciągnąć chleb z  maszyny. Nie ma czasu na
marzenia, goście muszą jeść.
Kiedy owijała bochenek ścierką, zadzwonił telefon. Maciej? Nie, Anna.
Jej głos brzmiał pusto, jakby była przeziębiona lub zapłakana.
– Dzwoniła do ciebie Agata?
– Kiedy?
– Dziś, wczoraj… nie wiem! – Rzeczywiście, Anna była zapłakana. Co
znów wymyśliła jej córka? Pokłóciły się? Nie byłby to pierwszy raz ani
ostatni. – Nieważne. Odzywała się do ciebie?
– Nie. Coś się stało?
Anna wysmarkała się głośno.
– Uciekła. Od ponad tygodnia nie daje znaku życia.
– Uciekła z placówki?
– Tak! A skąd inąd, do cholery?
– Jak mogła uciec?  – Ester zaczęła krzyczeć.  – Dlaczego nie
zadzwoniłaś do mnie wcześniej? Dlaczego uciekła? Czy szuka jej policja?
Co się stało?  – Ester miała na końcu języka wiele kolejnych pytań, ale
połknęła je. „Nie panikuj – nakazała sobie w duchu. Powinnaś być dla niej
oporą, a  nie na nią ryczeć. Dzwoni do ciebie, bo potrzebuje pocieszenia,
w przeciwnym razie pewnie w ogóle by się nie odezwała". Ich wieloletnia
przyjaźń po prostu działała w ten sposób.
– Nie wiem, dlaczego uciekła. Wieczorem dziewczyny miały mieć bal
przebierańców. Podobno się na niego szykowała. Wymyślała innym
kostiumy. Przy obiedzie obiecała koleżance z pokoju, że po południu uszyje
jej jakąś opaskę na czoło czy coś takiego. – Anna znów zaczęła płakać. –
Potem wstała, zostawiła jedzenie na stole i powiedziała, że idzie do toalety.
Od tej pory nikt jej nie widział!
– Jak mogła wyjść niezauważona z budynku?
– To nie więzienie, tylko placówka wychowawcza. Nie mają tam krat
ani nic z tych rzeczy. Chyba nawet nie zamykają bramy. Można wyjść bez
problemu.  – Anna na chwilę zamilkła.  – Tylko nie rozumiem, dlaczego
zniknęła! I  dlaczego nie przyjechała do domu? Gdzie jest? Przecież
byłyśmy umówione, że całe wakacje spędzi u ciebie. Przecież do wakacji
zostały tylko dwa tygodnie…
Jak pocieszyć kogoś, kto płacze w  słuchawkę? Gdyby Ester siedziała
obok Anny, objęłaby ją. Nie chciało się jej jednak mówić pustych frazesów,
więc milczała i czekała, aż Anna się uspokoi.
A kto obejmie i pocieszy Ester?
Ester kochała siedemnastoletnią córkę swojej najlepszej przyjaciółki.
Długo zapowiadało się na to, że pozostanie bezdzietna, więc zaspokajała
instynkty macierzyńskie na Agacie. Wprawdzie mieszkała na Bali, ale przy
każdej wizycie w  Czechach spotykała się z  Anną i  Agatą. Nawet potem,
kiedy miała już własną rodzinę, wciąż traktowała Agatę trochę jak swoje
dziecko. Kiedy Ester otworzyła pensjonat, Agata nawet mieszkała u  niej
przez pół roku. Dojeżdżała stąd do liceum, bo Anna chciała trzymać ją
z  dala od pokus dużego miasta, ale na nic się to nie zdało. Dla Agaty,
w  odróżnieniu od turystów, kiepskie połączenie z  centrum nie stanowiło
problemu. W  nocy wychodziła przez okno i  łapała autostop. W  taki sam
sposób wracała nad ranem, przesiąknięta smrodem papierosów,
z  rozszerzonymi źrenicami… Ester w  końcu się zbuntowała. Nie dało się
pogodzić wychowywania nastoletniej narkomanki, choć kochanej, i dwóch
sześcioletnich bliźniaczek. Zrobiła coś niespotykanego: ona, uległa
i  dostosowująca się do innych przyjaciółka, najwierniejsza z  wiernych,
zadzwoniła do Anny i  powiedziała stanowcze NIE. Przez to jeszcze
bardziej później bolało ją, że Agata, wbrew swojej inteligencji i surowemu
wychowaniu, znalazła się wśród innych beznadziejnych przypadków
w placówce wychowawczej dla dzieci i młodzieży. Czy Ester ponosi za to
część odpowiedzialności?
– Jeśli jej nie zamkną, zniszczy się  – oświadczyła wówczas Anna
patetycznie. I  dodała:  – Ten koszmarny autodestrukcyjny charakter
odziedziczyła po ojcu, niech mu ziemia lekką będzie. Powinnam była to
przewidzieć.
Obie przyjaciółki sądziły, że placówka wychowawcza to dla Agaty
ostatnia szansa i  że ekstremalnie trudne dorastanie zostanie poskromione
w  surowych warunkach zakładu. Ale teraz Agata uciekła. Jest zaginiona.
Gdzie się podziewa? Czy żyje?
Ester napłynęły łzy do oczu. W słuchawce panowała cisza. Może Annę
oburzyło, że jej najlepsza przyjaciółka krzyczy na nią w  takiej sytuacji,
i rozłączyła się?
– Jesteś tam?
Anna się wysmarkała.
– A gdzie bym miała być, do cholery? Dlaczego, kurde, milczysz? Czyli
ty nic nie wiesz? Nie pokazała się u ciebie?
– Nie. Przecież od razu bym do ciebie zadzwoniła. Myślisz, że ją tu
ukrywam?
– Nie. Nie wiem, co myślę. Jasne.
– Czy policja jej szuka?
– Ogłosili jej zaginięcie. Ale wątpię, żeby aktywnie jej szukali. Wiesz,
co mi powiedzieli? Że co roku poszukują ponad trzech tysięcy zaginionych
dzieci i  znajdują dziewięćdziesiąt osiem procent z  nich. Bardzo mnie
pocieszyli! A  co z  pozostałymi dwoma procentami? Gdzie są?  – Ostatnie
zdanie Anna wykrzyczała, a potem rozszlochała się głośno.
Ester na chwilę odsunęła słuchawkę od ucha.
– Mnie to naprawdę uspokaja. Dziewięćdziesiąt osiem procent to
dość…
– Zamknij się! Nie znoszę, kiedy ktoś mnie pociesza.
Tak naprawdę bardzo potrzebowała pocieszenia i obie to wiedziały.
– Znajdą ją – powiedziała łagodnie Ester. – Albo sama wróci.
– Dziś podałam policji twoje nazwisko i adres. Pytali o miejsca, które
Agata lubi, więc pomyślałam… Pewnie się do ciebie odezwą. Nie masz nic
przeciwko temu?
– Oczywiście, że nie! – Ester dopiero teraz uświadomiła sobie, że coś tu
nie gra. Dlaczego Anna nie skierowała policji do niej już pierwszego dnia?
Mąż i rodzice Anny od dawna nie żyją, a Ester była ostatnimi laty drugą
najważniejszą osobą w życiu Agaty, a przynajmniej taką miała nadzieję. –
Powinnaś była zrobić to od razu, jak uciekła! Może by się tu rozejrzeli,
Agata zna to miejsce, może kogoś tu poznała, nie wiadomo.
– No… jakoś… nie przyszło mi to do głowy.
Te słowa dotknęły Ester.
– A  dlaczego dzwonisz do mnie dopiero dzisiaj? Dlaczego przez cały
czas męczysz się z tym sama?
Denerwuję się przez utopione myszy w  basenie, a  tymczasem nie
wiadomo, gdzie jest Agata. Może ją porwali. Może gdzieś o  mnie myśli,
w jakiejś piwnicy, z której nie potrafi uciec…
„Dość" – wyrzuciła sobie w duchu.
– Słyszysz, Anka! Dlaczego dzwonisz do mnie dopiero dzisiaj?
– Nie chciałam dokładać ci zmartwień. Myślałam, że jeśli Agata nagle
by się u ciebie pojawiła, wydałoby ci się to podejrzane i sama dałabyś mi
znać.
Nie brzmiało to przekonująco, a  branie przesadnych względów na
innych ludzi nie pasowało do Anny. Ester z powątpiewaniem wydęła wargi.
– Oczywiście, że bym to zrobiła. Ale i  tak nie rozumiem, dlaczego
przez cały tydzień nie dałaś mi…
– Wstydziłam się.
I znów ten złamany głos. Jakby wcale nie należał do Anny. Ester wzięła
głęboki oddech (przede wszystkim spokojnie!).
– Aniu, nie masz się za co wstydzić. Starałaś się. To nie twoja wina, że
Aga zbłądziła. – Naprawdę nie jej?  – Posłuchaj, może przyjedziesz tu na
weekend? Możesz nawet wziąć ze sobą Marcelinę. Wy dwie razem
pracujecie i widujecie się cały czas, ale ja już prawie zapomniałam, jak ona
wygląda. Co ty na to? Jestem sama, bez dzieci, i  nie mam zamówionych
żadnych gości. – Ester zrezygnowała z weekendowej nirwany. Wprawdzie
zaprosiła Macieja na kolację, ale czy to teraz takie istotne? Jest potrzebna
najlepszej przyjaciółce, więc wszystko inne musi poczekać.
– Właściwie zamierzałam pracować.  – Anna się zamyśliła.  – Ale
w sumie mogę pracować z Marceliną też u ciebie, prawda? To widzimy się
w piątek?
– Tak. – Ester pomyślała, że pomimo iż przyjadą w odwiedziny jej dwie
najlepsze przyjaciółki, bynajmniej nie będzie to wesoły weekend. Chyba że
do tego czasu policja odnajdzie Agatę. Albo sama wróci. Albo za chwilę
pojawi się na podwórzu gospodarstwa, głodna i brudna, ale żywa… – To na
razie, trzymam kciuki.
– Ester? Spieprzyłam to – szepnęła Anna.
– Co spieprzyłaś?
– Wychowanie Agaty. Życie Agaty. Wszystko. Zepsułam więcej, niż
potrafiłabyś sobie wyobrazić.


ROZDZIAŁ 2

Od dziesięciu dni nie widziała swojej twarzy. Wiedziała dokładnie, jak
długo już trwa jej ucieczka: co rano robiła paznokciem kreskę na pustym
pudełku po papierosach. Przez dziesięć dni nie myła się w ciepłej wodzie,
nie dotknęła włosów grzebieniem, nie spała w łóżku. Przez dziesięć dni nie
była w  żadnym pomieszczeniu, nie licząc przedwojennego domu w  głębi
lasu, przypominającego bardziej stertę gruzu częściowo ograniczoną
dwiema rozpadającymi się ścianami, w  tym jedną z  oknem. Agata co
wieczór przedzierała się z  namiotu przez rumowisko porośnięte
pokrzywami i  jeżynami, siadała w  miejscu, w  którym kiedyś zapewne
znajdował się parapet, i  powoli wypalała kilka papierosów. Ruina ją
przyciągała, w jej bliskości czuła się bezpieczniej niż w otwartej przestrzeni
lasu.
Brudne włosy pozlepiały się w strąki, a pod połamanymi paznokciami
tkwił brud. Po raz pierwszy w życiu nie liczyło się dla niej, jak wygląda.
Skupiała się na tym, co czuje. Chłód, głód, pragnienie, strach. Spokój.
Wypełnił ją dziś niespodziewanie, na przekór wszystkiemu, przez co
przeszła. Kiedy siadła w  oknie, jej dusza po raz pierwszy od dawna
przestała się kurczyć i trząść. Rozlała się po moczarach niczym wieczorna
mgła, a Agata siedziała bez ruchu i oddychała lekko, żeby nie spłoszyć tego
poczucia ulgi i wolności.
Budynek, w  którego ruinach powoli zaczynała czuć się jak w  domu,
stanowił kiedyś część dużej wsi, pod koniec lat czterdziestych zrównanej
z  ziemią, ponieważ znajdowała się zbyt blisko pilnie strzeżonej granicy
państwa. Jakub twierdził, że podobny los spotkał wówczas wiele wiosek.
Agata nigdy wcześniej nie interesowała się historią, ale teraz czarno-biała
przeszłość przeistoczyła się z  nudnych stron podręcznika w  chropowaty
tynk pod opuszkami palców, rozwartą gardziel wyschniętej studni na skraju
rumowiska, we wciśnięte w glinę pozostałości ceramicznego garnka. Ze wsi
liczącej sto pięćdziesiąt domów pozostały dwie ściany bez dachu i to jedno
okno. Dlaczego akurat je oszczędzono? Agata obdarzyła sympatią ten dom
z  burzliwą przeszłością  – prawdopodobnie dlatego, że w  jej przeszłości
również istniało wiele różnych bolących historii.
Szybko się ściemniało. Nie widziała już nawet oddalonego sto metrów
od niej skraju lasu ani namiotu, który rozstawił tam Jakub. Z  początku
wieczory były najgorsze w  całej tej ucieczce, ponieważ gęstniejący mrok
napędzał Agacie strachu. Teraz już wiedziała, że nie ma się czego bać, bo
niebezpieczeństwo grozi jej przede wszystkim ze strony ludzi, a  oni są
daleko. Od najbliższej drogi dzieli ją sześć kilometrów, najbliższa wieś jest
jeszcze dużo dalej. Ludzie szukający Agaty nigdy by nie pomyśleli, że
potrafi przeżyć w  miejscu tak odległym od cywilizacji. Szukają jej
w miastach, w klubach nocnych, na dworcach, na przydrożnych parkingach.
Tymczasem ona siedzi w  ruinie domu pośród lasów, a  jej bębenki uszne
pieści cisza.
Nie dopadli jej tylko dzięki Jakubowi, musi o  tym pamiętać. To on
chodzi do wsi po jedzenie, to on przywiózł ciepły śpiwór, zaprowadził ją
w  góry i  rozstawił namiot w  tym odległym miejscu. Od razu ostrzegł ją
jednak, że zostanie tam najwyżej przez dwa tygodnie, bo potem zaczyna
swoją pierwszą pracę. Automatycznie zakładał, że Agata wróci do ośrodka,
a  ona na razie nie wyprowadzała go z  błędu, choć bynajmniej nie
zamierzała tam wracać. Wraz z  nadchodzącym końcem „urlopu"


zrozumiała absurdalność ich dotychczasowego paktu: podczas gdy ona jest
uciekinierką, Jakub przeżywa z  nią swoje ostatnie wakacje w  Krusznych
Górach. I  pozostały mu już tylko dwa dni… Agata sposępniała
w  ciemności. Jak poradzi sobie bez niego? Uciekła z  poprawczaka. Jest
poszukiwana. Jeśli pojawi się wśród ludzi, prędzej czy później zatrzyma ją
patrol policyjny i zawiezie z powrotem do ośrodka.
To, co się wydarzyło, nie jest drobnostką, nad którą można by po prostu
machnąć ręką. Agata czuła coraz mocniejsze przeświadczenie, że powinna
działać.
Tylko jak?
Dotychczas z  powodzeniem udawała przed Jakubem, że uciekła
z  ośrodka ot tak, z  nudów. Czy powinna mu się zwierzyć i  poprosić
o  pomoc? Tyle że kiedy wtajemniczy swojego obrońcę, przestanie być
panią sytuacji. Jakub będzie w  nieskończoność omawiać jej problemy,
proponować całkowicie niemożliwe i  niestosowne rozwiązania, a  może
nawet spróbuje namówić ją, by zgłosiła się na policję…
Nie, o niczym mu nie powie. Poradzi sobie jakoś sama.
Szkoda tylko, że tę ucieczkę utrudnia jej wygląd, tak łatwo zapadający
w  pamięć. Natura obdarzyła ją płowymi, skandynawskimi włosami oraz
zielononiebieskimi oczami tak przejrzystymi, że ludzie uznawali je za
soczewki kontaktowe. Teraz przydałyby się jej soczewki, brązowe lub
szare, dzięki którym wtopiłaby się w tłum. Tylko czy odważy się wejść do
optyka, skoro w  Internecie, gazetach i  telewizji niedawno mogło się
pojawić jej zdjęcie? Agata nie wiedziała, czy policja traktuje poważnie
ucieczki z  poprawczaka, ale dopóki mieszkała z  matką, oglądała czasem
program Na tropie i  co jakiś czas widywała tam zdjęcia zaginionych
dziewczyn.


Czy cały kraj widział tam również jej twarz? Jeśli tak, to co
powiedziano w  telewizji? W  duchu zaczęła myśleć: Siedemnastoletnia
Agata Walenta, sto siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu, szczupła,
długie jasne włosy i zielononiebieskie oczy. Znaki szczególne: liczne blizny
na przedramieniu oraz duża liczba kolczyków. Ostatnio widziano ją
w piątek siedemnastego czerwca na rynku w miasteczku Mlází na północy
Czech, gdzie od sierpnia zeszłego roku przebywała w  zakładzie
poprawczym dla nieletnich…
Srebrnych kolczyków pozbyła się natychmiast po ucieczce. Nie jest tak
głupia, by chwalić się wyraźnym znakiem rozpoznawczym. W  skórze
pozostały po nich tylko niewielkie kropeczki. Blizny od dawna potrafiła
chować pod długimi rękawami. Zostały po długich ranach ciętych, które
zrobiła własnoręcznie żyletką w czasach, gdy życie wymknęło się jej spod
kontroli. Czuła się wówczas tak otępiała i pusta, że ból stanowił przyjemną
odmianę. Karała się za to, że nie potrafi wzbudzić w nikim bezwarunkowej
miłości, a jednocześnie karała też matkę, która tej miłości nie potrafiła jej
dać. A  przynajmniej tak tłumaczyła jej to zachowanie opiekunka
w poprawczaku, ta jedyna miła i pełna zrozumienia, która być może teraz
zamartwia się losem Agaty… Jeśli chodzi o blizny, prawdopodobnie miała
rację. Agata przypomniała sobie, z  jakim obrzydzeniem matka
obserwowała kiedyś jej przedramię, poprzecinane mniej lub bardziej
zagojonymi ranami. Z im większą dezaprobatą na nie patrzyła, tym większą
Agata wyrządzała sobie krzywdę. Po przybyciu do zakładu jeszcze przez
kilka tygodni lubowała się w bólu. W łazience kilkakrotnie przekłuła sobie
igłą uszy, brwi oraz górną wargę, a potem wkładała w rany srebrne krążki.
Zawsze towarzyszyło temu mnóstwo krwi, ale też poczucie zwycięstwa nad
samą sobą i krótkie zapomnienie. Z czasem zaczęła traktować swoje ciało
delikatniej. W  sumie to, że mama wysłała ją do zakładu, okazało się nie


takie głupie. Pomimo iż Anna zawsze chciała dla Agaty tylko tego, co
najlepsze, życie córki bez codziennej obecności matki stało się dużo
bardziej przejrzyste i znośne.
Agata zastanawiała się, czy jej zdjęcie naprawdę pojawiło się
w telewizji. Jeśli tak, tysiące osób myślały o niej chociaż przez chwilę, co
jest w pewnym sensie czymś wspaniałym! Przy piwie i słonych orzeszkach
ludzie rozmawiali o  tym, gdzie mogła się podziać ta chuda dziewczyna
z bliznami i czy teraz kupczy gdzieś ciałem w którymś z przygranicznych
miasteczek, czy może za kilka dni pojawi się w domu rodziców, zabiedzona
i  głodna. Agata uśmiechnęła się w  ciemności. Jeśli mówili o  niej
w  telewizji, wszyscy znajomi matki dowiedzieli się, gdzie spędziła
poprzednie pół roku. W poprawczaku, a nie w prywatnej szkole językowej
w Londynie! Sąsiedzi i znajomi matki rozmawiają o Agacie, podśmiewają
się złośliwie, a matce od rana do wieczora dzwoni telefon. Czy czeka, aż
połączenia wpadną do skrzynki głosowej i wścieka się po cichu, czy może
wymyśliła dla ciekawskich jakieś wyjaśnienie, które nie zniszczy jej
reputacji? Jedno Agata wiedziała na pewno: jeśli do upublicznienia jej
tożsamości była potrzebna zgoda matki, żadnych poszukiwań w telewizji,
gazetach i Internecie nie było, nie ma i nie będzie.
– I tak cię nie rozumiem – rozlega się za jej plecami. Jakub zakradł się
w  ciemności tak cicho, że Agata aż podskoczyła ze strachu.  – Tobie
naprawdę nie przeszkadza to, że mama się o ciebie boi?
Westchnęła przeciągle.
– Co ci do tego?
– Może mogłabyś skądś do niej zadzwonić i powiedzieć, że nic ci nie
jest… i od razu się rozłączyć.
Pokręciła głową bez słowa. Jakub nie zna jej za dobrze, a  jej matki
nigdy nawet nie widział. Dlaczego miałby więc dyktować Agacie, co ma


robić? Po raz pierwszy żałowała, że po ucieczce z poprawczaka zadzwoniła
do niego i wyjawiła mu, co się dzieje. Tyle że wtedy była już trzydzieści
osiem godzin na gigancie i miała za sobą tylko krótki przerywany sen na
senniku pod dziurawym dachem, przez który kapała na nią rosa, a  przy
każdym ruchu łaskotały ją w nosie wzbijane w powietrze cząsteczki kurzu.
Za ostatnie pieniądze kupiła na stacji benzynowej podwójną porcję zupy
gulaszowej i chciało się jej płakać.
Dlaczego tak właściwie uciekła? Bo musiała. Tamtego okropnego dnia
nie potrafiła sobie wyobrazić, że wieczorem będzie się wygłupiać na balu
przebierańców, a  potem położy się na wąskim łóżku pod zakratowanym
oknem i  będzie słuchać oddechów pozostałych mieszkanek pokoju.
Zatęskniła za ciszą, ponieważ od zawsze walczyła z problemami po cichu,
a  samotność wydawała się jej dużo znośniejszym lekiem na rozpacz niż
towarzystwo ludzi świdrujących ją wzrokiem, oceniających jej zachowanie,
czekających na oznaki słabości… Musiała coś zrobić, działać. Do ucieczki
motywowało ją również to, że napędziłaby strachu matce. Więc zwiała.
W pokoju pod odstającym linoleum chowała zaoszczędzone pieniądze,
ale nie było ich wiele i  skończyły się po niecałych dwóch dniach
bezcelowej tułaczki. Agata zaczęła rozważać powrót, ale potem wygrzebała
z  pamięci numer do Jakuba. Poznali się w  Pradze na koncercie tuż przed
tym, jak Agata została wysłana do zakładu. Ich pierwsza randka była dość
przyjemna. Potem utrzymywali kontakt e-mailowy, a Agata przez jakiś czas
okłamywała Jakuba, że matka załatwiła jej na ostatnią chwilę studia
w Londynie. Dobrze się bawiła, opisując nieistniejącą szkołę i kolegów, ale
szybko okazało się, że nie ma wystarczająco bujnej wyobraźni i nie potrafi
przekonująco odpowiadać na pytania Jakuba dotyczące Londynu, więc
przestała odpowiadać na jego wiadomości. Mimo to w chwili rozpaczy na
stacji benzynowej przypomniała sobie właśnie o nim. Może dlatego, że nie


znał jej przyjaciół, przez których skończyła tak, jak skończyła, że nie
należał do jej świata, który po jakimś czasie wydał się jej dokładnie tak
brudny i  pusty, jak latami na próżno ostrzegała ją matka. Zadzwoniła do
Jakuba, bo nie chciała wtedy rozmawiać z  nikim innym. I  zaczęła prosto
z mostu, bo zmyśleń i kłamstw było już wystarczająco dużo: – Wiesz, gdzie
spędziłam ostatnie pół roku? W  poprawczaku. A  teraz zwiałam. Nie, nie
zmyślam. Przepraszam, że cię okłamywałam. Nie wiem, dlaczego to
robiłam. Chyba najpierw wstydziłam się tego poprawczaka, a potem swoich
kłamstw.  – Niczego od niego nie chciała. Lecz on postanowił do niej
przyjechać, prawdopodobnie z nudów…
Od tamtego dnia towarzyszy jej, kupuje jedzenie, wydaje na nią własne
pieniądze, ale też nie przestaje prawić morałów. Do diabła z  nim, Panem
Grzeczniutkim!
– To już bez znaczenia. I  tak za dwa dni muszę wracać do domu  –
kontynuował Jakub, który nie potrafił przestać myśleć o  matce Agaty.
Dlaczego ta dziewczyna jest tak okrutna, że nawet nie da jej znaku życia? –
Będziesz chciała, żebym odwiózł cię do Mlází czy do matki?
– Nie wrócę do zakładu, Kuba.
– Czyli do matki – odparł. – Dobrze. Mnie to nawet bardziej na rękę. Po
prostu zabierzesz się ze mną do Pragi.
– Nie – powiedziała.
– Jak to? Nie mogę dłużej się tobą opiekować. Jedź do matki albo wróć
do zakładu. Nie masz pieniędzy. Dokąd chcesz pójść?
– Do zakładu na pewno nie pojadę – powtórzyła stanowczo.
– Dlaczego? Czy ktoś cię tam skrzywdził?
Pokręciła głową.
– No, Aga, przestań  – Mówił do niej jak do upartego dziecka.  –
Przecież nie zostaniesz tam na zawsze. Albo za kilka miesięcy matka


weźmie cię do siebie, albo wyjdziesz po osiemnastce, to już niedługo.
Chyba to lepsze niż skończyć na ulicy.
– Po prostu teraz nie mogę tam wrócić. I daj mi już spokój!
Oparł się o ścianę obok okna, w którym siedziała, i westchnął.
– W takim razie jedź ze mną do domu.
Po raz pierwszy zaproponował jej coś takiego. A przecież uzgodnili, że
ich związek będzie całkowicie niezobowiązujący! Agata w  przypływie
irracjonalnego szczęścia pomyślała, że podobne wybuchy radości
prawdopodobnie przeżywają kobiety, które partner prosi o rękę. Zatem nie
jest Jakubowi obojętna. Nie przyjechał tu tylko z nudów.
Lecz zaraz potem zrozumiała, że zaproponował jej coś, czego nie może
spełnić, przynajmniej nie od razu. Przecież mieszka z  rodzicami.
W  mieszkaniu. Niedawno zdał maturę, a  pierwszą wypłatę dostanie
najwcześniej za miesiąc. Gdzie miałaby tam spać? Na wersalce w dużym
pokoju? Powiedziałby rodzicom: Mamo, tato, to jest Agata, uciekła
z poprawczaka i zamieszka teraz u nas?
– Chyba nie mówisz poważnie.
– Nie mówię – przyznał, nie potrafiąc ukryć, jaką poczuł ulgę, że Agata
nie powiedziała: dobrze, świetny pomysł.
Agaty to nie zaskoczyło. Przez całe życie było tak samo – nikomu nigdy
tak naprawdę na niej nie zależało.
– Więc po co mi to proponujesz? – spytała spokojnie, zgasiła papierosa
o  ścianę, a  niedopałek wcisnęła w  szparę między kamieniami.  – Kubo,
posłuchaj. Ja mam plan. Od kiedy tu jestem, dużo myślałam. Już wiem,
dokąd pójdę.
– Dokąd?
– Muszę coś załatwić. Porozmawiać z kilkoma osobami. Potem wrócę
do zakładu, bo rzeczywiście nie chcę skończyć na ulicy, ale teraz jest na to


jeszcze za wcześnie.
– Co będziesz załatwiać?
– Muszę… przeprowadzić śledztwo. – Nawet w jej własnych uszach ta
odpowiedź brzmiała śmiesznie, ale była prawdziwa.
– Śledztwo? – przedrzeźnił ją Jakub. – Wkurza mnie, że wciąż udajesz
taką tajemniczą. Jeśli myślisz, że będę cię wypytywać, to jesteś w błędzie.
Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to nie mów. Pojutrze jadę do Pragi, a  ty
sobie prowadź to swoje śledztwo  – wymówił to słowo z  jeszcze większą
pogardą niż za pierwszym razem – gdzie ci się żywnie podoba.
Wzruszyła ramionami. Mylił się. Nie chciała, żeby ją wypytywał. Nie
musiała się nikomu zwierzać, a  ponadto była przekonana, że gdyby
powiedziała mu prawdę, nie uwierzyłby.
Jego milczenie nie trwało nawet minutę.
– Dokąd pojedziesz?  – nalegał na odpowiedź.  – U  kogo chcesz
mieszkać?
– Poproszę ciocię, żeby przyjęła mnie na kilka dni. To przyszywana
ciocia, przyjaciółka mamy, ale mieszkałam u niej pół roku, kiedy mama nie
mogła już ze mną wytrzymać. Lubi mnie i…
– Myślisz, że obca kobieta będzie ci pomagać w  ucieczce
z  poprawczaka? Czy to przypadkiem nie jest karalne?  – wybuchł.  – Sam
jestem wariatem, że się tu z tobą ukrywam… Posłuchaj, Agata, skoro już
się w to wpakowałaś, nie powinnaś dodatkowo pogarszać swojej sytuacji.
Mama wysłała cię do zakładu, tego już nie zmienisz. Jeśli tam wytrzymasz,
w końcu odeślą cię do domu i będziesz żyć jak normalna dziewczyna. Ale
jeśli zaczniesz się teraz włóczyć, skończysz jako dziwka albo narkomanka.
– Daruj sobie to kazanie.
Nie zwracał na nią uwagi.


– Myślałem, że zwiałaś, bo chciałaś przeżyć jakąś przygodę. Miałem
nadzieję, że…
– Że pomieszkasz ze mną w lesie pod namiotem, a potem spokojniutko
odwieziesz mnie tam, gdzie moje miejsce, i pójdziesz grzecznie do pracy?
Świetnie to wymyśliłeś, Kuba. Tyle że ja mam inne plany.
– To zdradź mi je wreszcie, do cholery! – krzyknął. – Jesteś mi winna
wyjaśnienie. Nie widzieliśmy się przez kilka miesięcy, myślałem, że
wkuwasz w Londynie angielskie słówka, a potem nagle dzwonisz i mówisz,
że przez cały ten czas mnie okłamywałaś, zwiałaś z poprawczaka, sterczysz
na parkingu przy jakiejś zasranej stacji benzynowej i zaczepiają cię tirowcy.
Mogłem z tobą pogadać, powiedzieć, że życzę ci dużo szczęścia i odłożyć
słuchawkę, nie? Ale ja wybrałem kasę z  bankomatu, wsiadłem do auta
i przyjechałem do ciebie, bo gdyby coś ci się stało, do śmierci dręczyłyby
mnie wyrzuty sumienia, że mogłem ci pomóc, ale nie pomogłem.
– Ach, jaki ty jesteś szlachetny! – Na twarzy Agaty pojawił się niemiły
grymas. – Myślę, że przyjechałeś do mnie, bo masz wakacje i nie chciałeś
się kisić w domu.
Chyba nie była daleko od prawdy, bo Jakub zamiast odpowiedzi
zacisnął wargi.
– Powiedz, dlaczego uciekłaś, Aga. Tylko nie kłam.
– Coś się stało.
Kiedy Jakub wziął głęboki oddech, by zadać kolejne pytanie, Agata
dodała zadziornie:
– Nie uważasz, że gdybym chciała ci o tym opowiedzieć, to już dawno
bym to zrobiła? Nie zamierzam o tym gadać. Koniec, kropka.
– Dlaczego? Ulżyłoby ci, gdybyś to z siebie wyrzuciła.
Przewróciła oczami.


– Mówisz jak moja matka. „Jeśli podzielisz się ze mną swoim bólem,
u ciebie zostanie tylko połowa" – Agata przedrzeźniała jej głos. – Bzdura!
Matka zawsze mówi tak tylko po to, żeby wyciągnąć z  ludzi ich sekrety.
Plotki to jej żywioł. Ona z nich żyje! Wiesz, co myślę o tej jej mądrości? Że
jeśli podzielę się z  kimś swoim bólem, podwoję go, bo kiedy ci o  nim
opowiem, będziemy się męczyć oboje.
Wpatrywał się w nią. Potem się odwrócił i pokręcił głową.
– Jak taka dziewczyna jak ty trafiła do poprawczaka?
– Taka dziewczyna jak ja? – Agata zaśmiała się chrapliwie. – Przecież
już ci to wyjaśniłam. Matka miała wrażenie, że sobie ze mną nie radzi, więc
poprosiła opiekę społeczną o  umieszczenie mnie w  poprawczaku. Byłam
wtedy… no… dzika. Wagarowałam, paliłam haszysz, kradłam z  domu
antyki i zastawiałam je w lombardzie.
Jakub wyciągnął ku niej rękę i  przejechał palcem po wewnętrznej
stronie przedramienia.
– I nienawidziłaś całego świata – dodał.
Był to tak niespodziewany i zaskakująco delikatny dotyk, że Agata aż
zadrżała. Nie wspominała Jakubowi o pochodzeniu tych blizn, ale on i tak
odgadł, skąd się wzięły i  dlaczego. Wzruszyło ją to. Pomyślała, że może
niezwierzanie się temu człowiekowi jest błędem.
– No – westchnęła.
– A potem?
– Potem załatwiałyśmy formalności, a  mnie wkurzało, że matka chce
się mnie pozbyć, więc robiłam wszystko jej na przekór. Kiepsko się to
skończyło.
– Jak?
Jeszcze przed chwilą nie zamierzała mu o tym mówić, ale skoro już tak
się rozgadała…


– Mieliśmy z kumplami proces. Na szczęście u mnie skończyło się na
środkach wychowawczych i  nie musiałam iść do więzienia.  – Jakub nie
reagował, więc dodała rzeczowo: – Napad z bronią w ręku.
Raczej czuła, niż widziała, jak pokręcił obok głową z niedowierzaniem.
– Zaatakowałaś kogoś ze spluwą? Ty?
– Nie. Ze strzykawką napełnioną własną krwią.
Nawet w ciemności wyczytała w jego oczach całkowite zaskoczenie.
– Kogo?
– Sprzedawczynię w  butiku. Byliśmy tam w  trójkę: ja, kumpela
i  kumpel. Traktowaliśmy to jak… niegroźny wybryk albo… sama nie
wiem… jako przygodę. Byliśmy na prochach i  straciliśmy nad sobą
kontrolę. Kumpela chodziła do szkoły pielęgniarskiej, więc pobrała mi
krew, a  ja weszłam do sklepu i  zaczęłam wymachiwać sprzedawczyni
strzykawką przed oczami i grozić, że jeśli nie da mi wszystkich pieniędzy
z kasy, to ją dźgnę.
– Co?
– Dźgnę.
– Zrozumiałem, do cholery! Tylko wydaje mi się to całkowicie…
popieprzone.
– I  masz rację.  – Agata zaśmiała się jeszcze chrapliwiej niż przed
chwilą.  – Niczego jej nie zrobiłam i  nawet nie zamierzałam. Kumpela
została na czatach przed drzwiami, ale kiepsko się spisała i  do sklepu
wszedł jakiś facet. Obezwładnił mnie, wezwał policję… i już było po nas. –
Na chwilę zamilkła.  – Mam wrażenie, że to się zdarzyło w  poprzednim
życiu. W  bandzie wszyscy mieliśmy coś na sumieniu. Na przykład
kradliśmy rowery górskie, chłopaki czasem włamywali się do aut
i  woziliśmy się nimi w  nocy. Myśleliśmy, że skoro mamy dopiero
szesnaście lat, policja nie może nam nic zrobić.


Jakub długo milczał.
– To było, zanim się poznaliśmy?
Skinęła głową.
– Tak. Kiedy cię poznałam, czekałam na rozprawę… Tyle że nie
mogłam powiedzieć ci czegoś takiego pierwszego dnia znajomości, nie?
Ale wiesz co? Wtedy zrozumiałam, że przegięłam. Gdyby pozwolili mi
zostać w domu, uspokoiłabym się, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ale
mama się uparła, żeby wzięli mnie do poprawczaka. Zresztą do teraz mówi,
że nie chce mojego powrotu. Twierdzi, że jak wyjdę, znów wpadnę w złe
towarzystwo.
– I tak nie rozumiem, jak dziewczyna twojego pokroju…
– Nie rozumiesz, bo jesteś grzeczniutki, Kuba. Po maturze pozwoliłeś
sobie na kilka tygodni wakacji i w środku lata zaczynasz pracę. Jak wpadłeś
na coś tak głupiego? Moja mama popuściłaby z  radości, gdyby miała
takiego syna. Zawsze chciała mieć dziecko jak z  reklamy jogurtów. Na
podwórko ubierała mnie w białe dresy, których nie mogłam pobrudzić, więc
kiedy pozostałe dzieci tarzały się po ziemi, ja siedziałam na ławce jak
emerytka. Potem już nawet tam nie chodziłam, bo codziennie miałam
zajęcia pozalekcyjne. Kółko teatralne, angielski, francuski, śpiew. W wieku
siedmiu lat! Kiedy miałam dwanaście, dorzuciła mi jeszcze niemiecki.
I  proszę, skończyło się to tak, że nie będę mieć nawet matury, bo
w poprawczaku jest tylko przygotowanie zawodowe i…
Jakubowi nie podobała się ta zmiana tematu.
– Wiele dzieci chodzi na kółka pozalekcyjne. To wcale nie wyjaśnia,
dlaczego zaczęłaś robić takie bzdury.
Agata wzruszyła ramionami. Ile prawdy odważy się wyjawić?
– Fakt. Mama wciąż płaciła za te zajęcia, a kiedy miałam piętnaście lat,
zrozumiałam, że nie zorientuje się, jeśli przestanę na nie chodzić. Zaczęłam


też podrabiać zwolnienia z  lekcji. Włóczyłam się, zazwyczaj z  kimś, kto
akurat mógł poświęcić mi czas. Zazwyczaj nie chciało mi się wracać do
domu. Albo nawet nie mogłam.
Przestał świdrować ją badawczym spojrzeniem i przeniósł wzrok na las.
– Nie mogłaś? Dlaczego?
– Bo u mamy był akurat jej facet i wkładała klucz w drzwi, żeby nie
dało się ich otworzyć – odparła szybko.
– Olewała cię?
– Gdyby mnie olewała, nie płaciłaby mi przecież za te wszystkie kursy!
Chciała, żebym we wszystkim była najlepsza, ale żebym nie wchodziła jej
przy tym zbytnio w drogę. – Agata wzruszyła ramionami. – Najgorsza była
świadomość, że nawet kiedy byłam najlepsza, miałam same piątki
i  wygrywałam konkursy teatralne, zawsze wiedziałam, że u  mamy i  tak
jestem na drugim miejscu. Pierwsze zajmował ten facet. Na przykład
przyprowadzała go, kiedy akurat odrabiałam lekcje, i pytała: Aga może tu
zostać, czy mam ją wysłać na dwór? Rozumiesz to? Pytała go, czy ja mogę
zostać w naszym mieszkaniu! Wiesz, co myślę? Ona mnie kocha, ale tylko
wtedy, gdy nie sprawiam problemów. Najchętniej postawiłaby sobie
doskonałą córkę w gablocie jak jakąś drogą wazę.
– A ile miałaś lat, kiedy zmarł tata?
– Dziewięć. Naprawdę go kochałam, ale już zbytnio go nie pamiętam.
Właściwie pamiętam tylko jedne wakacje w Finlandii, te ostatnie przed jego
zawałem. Pojechaliśmy tam bez mamy, pod namiot…
Lubiła opowiadać o  przeszłości i  spodziewała się, że Jakub zapyta
o szczegóły tej wyprawy, lecz on zamiast tego warknął:
– I tak powinnaś wrócić do domu.
Westchnęła.


– Sam już kilka razy podkreślałeś, że ze sobą nie chodzimy i tylko się
kumplujemy, tak?  – Kiedy mrugnął przytakująco, kontynuowała:  – Jest
więc jasne, że kiedy stąd wyjedziesz, każde z nas pójdzie w swoją stronę.
Nie bój się, jeśli zgarnie mnie policja, nie powiem, że mi pomagałeś.
– Mam gdzieś, co komu powiesz! – wybuchł Jakub. – Dobra, przyznaję,
przyjechałem do ciebie przede wszystkim z nudów. Chciałem, żeby coś się
działo. Było mi obojętne, co będzie potem. Boże, przecież zanim cię
zwinęli, mieliśmy tylko jedną randkę! Prawie cię nie znałem. Ale teraz coś
się zmieniło…
– To prawda  – przyznała cicho Agata i  przez chwilę oboje milczeli.
Z  lasu dobiegło hukanie puszczyka. W  pierwszych dniach pobytu jego
przeciągłe nawoływania ją przerażały, ale z  biegiem czasu przywykła do
nich.
– Nie wierzę w  te twoje gadki o  cioci i  śledztwie  – ciągnął Jakub.  –
Skąd mam wiedzieć, że nie skończysz w  przygranicznym burdelu tak jak
dziewięćdziesiąt procent dziewczyn uciekających z poprawczaka?
W świetle księżyca dobrze widziała jego twarz i nagle zrozumiała, jak
mało go zna. Kim on jest? Twierdzi, że mu na tobie zależy, ale co o  nim
wiesz? Co robisz z nim w głębi lasu, wiele kilometrów od cywilizacji? Skąd
czerpiesz pewność, że nie poderżnie ci tu gardła? Westchnęła.
– Kuba, naprawdę bardzo mi pomagasz. Ale to jeszcze nie znaczy, że
możesz odzywać się do mnie w ten sposób.
Spojrzał w jej stronę, ale nie na nią.
– Przepraszam – powiedział bez przekonania.
– Ty naprawdę myślisz, że pójdę się kurwić? Albo że zaszyję się
w  jakimś śmierdzącym praskim squacie, gdzie wszyscy sypiają ze
wszystkimi.


– A dlaczego miałbym myśleć inaczej? W wieku szesnastu lat trafiłaś
do poprawczaka. I to do tego o najgorszej reputacji. Co chwilę podjeżdżają
tam faceci w  mercedesach i  czekają na dziewczyny, które wsiądą do ich
auta i pozwolą zawieźć się do burdelu. Tylko nie udawaj zaskoczonej, był
o  tym reportaż w  telewizji i  wypowiadały się w  nim nawet
wychowawczynie. W  życiu nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś będę
mieć do czynienia z jedną z tych… – połknął nieprzyjemne słowo. – Skąd
mam wiedzieć, że jesteś inna.
– Nie możesz tego wiedzieć. Ale jestem inna. Jestem normalną, dobrą
dziewczyną. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Jasne. I  wcale cię nie rusza to, że twoja mama umiera w  domu ze
strachu, czy jeszcze żyjesz.
Agata nagle nie potrafiła sobie wyobrazić tego, że dziś znów zamknie
się z  Jakubem w  ciasnym namiocie i  przez całą noc będzie słuchać jego
oddechu. Miała go dosyć. Dlaczego wciąż ją atakuje? Dlaczego nie próbuje
jej zrozumieć? Może dlatego, że na razie nie pozwoliła mu się poznać.
– Wiesz co? Jeśli moja matka umiera ze strachu, to tylko przed tym, że
jej znajomi dowiedzą się o moim pobycie w poprawczaku.
– Nie powiedziała im o tym?
– Większości nie.
– Dlaczego?
– By dalej uchodzić za doskonałą.
Zamyślił się.
– Czym ona się tak właściwie zajmuje?
Agata nabrała powietrza, by odpowiedzieć, ale potem pokręciła głową.
– Jeśli ci powiem, pomyślisz, że zmyślam.


– Boże, a  to niby dlaczego? Opracowuje dla NASA tabletki na
nieśmiertelność?
Zaśmiała się. Może jednak nastał czas, by wyjawić o  sobie Jakubowi
coś więcej. Może mogłaby mu nawet opowiedzieć o tym, co wydarzyło się
ostatniego dnia jej pobytu w  zakładzie. Właściwie dlaczego nie? Spędzi
z  nim już tylko dwa dni, potem każde pójdzie w  swoją stronę i  trudno
powiedzieć, czy jeszcze kiedyś się spotkają. Może być pewna, że Jakub
zatrzyma jej tajemnice dla siebie  – bo jeśli z  kimś by o  nich rozmawiał,
wyszłoby na jaw, że pomagał Agacie w  ucieczce. Jego rodzice myślą, że
pojechał z kolegą pod namiot, by nacieszyć się resztką ostatnich wakacji.
Nikt nie łączy Agaty z  Jakubem, a  jemu będzie zależało na tym, aby tak
pozostało.
Może naprawdę poczuje ulgę, gdy wyrzuci z  siebie to wszystko.
Niczym nie ryzykuje, a obserwowanie reakcji Jakuba będzie dość zabawne.
– W  takim razie posłuchaj  – zaczęła poważnie i  zapaliła kolejnego
papierosa.  – Ale nikomu nie powtarzaj tego, co ci teraz powiem.
Obiecujesz?


ROZDZIAŁ 3

Gdzie może podziewać się Agata? Czy ma co jeść? Gdzie spędzi dzisiejszą
noc?
Anna Walenta zakręciła wodę płynącą do wanny, ale kiedy szum i plusk
przestał izolować ją od świata, rozpacz powróciła do klatki piersiowej ze
zdwojoną siłą. Anna oparła głowę o  wykafelkowaną ścianę i  próbowała
pokonać atak paniki. W  mieszkaniu było tak cicho, że wyraźnie słyszała
bębnienie deszczu o parapet.
Czy Agata ma gdzie się przed nim schować? Dlaczego uciekła z tego
cholernego zakładu? Gdzie włóczy się tak długo?
Annie znów popłynęły łzy po policzkach na myśl o deszczowej nocy,
podczas której jej dziecko błąka się gdzieś samotnie. Płakała kilka razy
dziennie, a  jej oczy były poprzetykane krwistymi nitkami jakby miała
zapalenie spojówek.
Znów puściła do wanny duży strumień wody. Wytarła twarz ręcznikiem,
jednocześnie brudząc go rozpuszczonym tuszem do rzęs, a kiedy odkładała
ręcznik na wannę, pomyślała, jak efektownie wyglądałaby scena, w której
aktorka leżałaby naga w wannie, a na białą pianę kapałyby czarne łzy. Cóż
za dramaturgia! Kamera filmowałaby to spod sufitu: półzbliżenie, kadr
średni…
Czy naprawdę nawet teraz myśli o pracy?
Owszem. I to bez wstydu.


Anna kochała swoją pracę. Kiedy trzy lata temu awansowała na główną
scenarzystkę tasiemcowego serialu Podwórze, rozpierała ją duma.
Wprawdzie później wymarzona praca stopniowo stawała się rutyną, ale po
raz pierwszy była to rutyna kochana i  dająca radość, ponieważ nie było
w  niej miejsca na nudę. Anna miała tyle pracy, że rozplanowywała dzień
minuta po minucie, ale i  tak chętnie pracowałaby jeszcze więcej, gdyby
tylko wystarczało jej na to sił. Najbardziej żałowała tego, że nie może
tworzyć scenariusza tej swojej telewizyjnej opery mydlanej w  pojedynkę.
Gdyby serial był bardziej kameralny, na pewno potrafiłaby samodzielnie
prowadzić wszystkie wątki i prawdopodobnie bez problemu pisałaby nawet
dialogi, ale Podwórze emitowano pięć razy w tygodniu i było w nim ponad
czterdzieści postaci, więc Anna wymyślała tylko charaktery wszystkich
bohaterów i  zwięźle opisywała ich losy, a  późniejszą mrówczą pracę
wykonywali pod jej batutą szeregowi scenarzyści. Anna im doradzała,
wyjaśniała motywacje i  przeżycia poszczególnych bohaterów, pomagała
wymyślać nowe motywy. Podwładni stanowili przedłużenie jej ręki, pisali
tylko to, co wcześniej zaakceptowała lub wręcz nakazała. Mimo to Anna
nie mogła pozbyć się wrażenia, że samodzielnie stworzyłaby lepszy
scenariusz niż zarządzana przez nią grupa.
W jej głowie rodziło się tyle pomysłów, że nie nadążała z  ich
zapisywaniem. W myślach od rana do nocy wirowały fragmenty dialogów.
Najlepsze pomysły przychodziły zazwyczaj w  najmniej odpowiednich
momentach: na przykład kiedyś wpadła na genialny zwrot akcji, kiedy
siedziała na fotelu stomatologicznym, więc musiała poprosić dentystę, żeby
na chwilę przestał grzebać w  jej zepsutym zębie trzonowym, poprosiła
pielęgniarkę o  podanie torby, po czym nabazgrała w  kalendarzu
najważniejsze uwagi. To, że budziła się w  środku nocy i  zaczynała
obmyślać wątki kilku postaci jednocześnie, również nie należało do


rzadkości. Na szafce przy łóżku miała notes i  długopis, więc mogła
w każdej chwili obrócić się po ciemku na bok i pisać. Natomiast rano leżała
z  zamkniętymi oczami i  wyobrażała sobie, że jest którąś z  postaci
serialowych, na przykład nauczycielką Naiwną, a  obok niej leży jej
serialowy narzeczony, nauczyciel Szpak. Wczoraj wieczorem się pokłócili.
Jak zatem powinny brzmieć jej pierwsze słowa po przebudzeniu?
Wiedziała, że jej umiłowanie pracy graniczy z uzależnieniem, ale jakoś
szczególnie się tym nie przejmowała. Przecież ma wspaniałą posadę!
W dzieciństwie często mówiono jej, że ma niezwykle bujną wyobraźnię i że
powinna stąpać mocniej po ziemi, bo w  przeciwnym razie napyta sobie
biedy, lecz paradoksalnie właśnie ta niebezpiecznie rozwinięta wyobraźnia
przyniosła jej sukces i bajeczne zarobki. Dlaczego więc miałaby ją tłumić?
Często marzyła o tym, by wystarczyły jej tylko trzy godziny snu na dobę
i żeby z jej życia zniknęło wszystko, co odrywa ją od pracy, żeby nikt i nic
nie przeszkadzało jej w pisaniu…
Od zawsze chciała być we wszystkim najlepsza. Już w  liceum
postanowiła, że zostanie słynną scenarzystką, przy trzecim podejściu
dostała się do szkoły filmowej i  była najlepsza na roku, tyle że potem
zakochała się w dużo starszym żonatym pisarzu Jarosławie, a studia zeszły
na dalszy plan. Jarosław miał pięcioletnią córkę i od razu dał Annie jasno
do zrozumienia, że może sypiać z  Anną, ale o  rozwodzie nie ma mowy.
Anna się zgodziła, lecz w  duchu się śmiała. Oczywiście, że zdobędzie
Jarosława, to nie jest jej marzenie, tylko cel! I  rzeczywiście, rok później
Jarosław się rozwiódł (Anna dyskretnie zadbała o  to, żeby jego żona
dowiedziała się o ich romansie), ale na tym komplikacje się nie zakończyły:
Jarosław miał wyrzuty sumienia, a ponadto poinformował Annę, że chyba
nie jest stworzony do monogamii i  że prawdopodobnie nie potrafi być
wierny.


Jak go do siebie uwiązać? Dzieckiem  – stwierdziła zakochana Anna,
która wówczas zrobiłaby wszystko, żeby tylko pozostać z tym mężczyzną
na zawsze, bez względu na jego wolę. Jej koleżanki nie miały jeszcze
dzieci, ale Anna była przekonana, że postępuje słusznie. Zatrzyma przy
sobie Jarosława, a poza tym nagle pojawi się ktoś, kto jej potrzebuje, jest od
niej zależny i  darzy ją bezwarunkową miłością, o  którą nie trzeba
nieustannie zabiegać. Przecież dziecko się z nią nie rozejdzie, zostanie jej
dzieckiem na zawsze, niezależnie od wszystkiego. Szkoda, że
z mężczyznami to nie jest równie łatwe.
Niestety rzeczywistość macierzyńska bardzo różniła się od wyobrażeń.
Anna przez prawie dwa lata budziła się z  uciążliwym i  rozpaczliwym
uczuciem: Jest tu. Wciąż tu jest. Nie mogę przed nią uciec. Już nigdy nie
ucieknę. Nie było dnia, żeby nie marzyła o kryjówce, w której mogłaby się
zamknąć i spokojnie pisać, choćby do trzeciej w nocy. Stwierdziła, że tylko
praca może jej pomóc pozostać przy zdrowych zmysłach. Nocami tworzyła
scenariusze adaptacji telewizyjnych, ale była tak zmęczona, że z  trudem
przychodziły jej choćby najprostsze zdania. Zatem wcale jej nie zdziwiło,
że telewizja odrzuciła wszystkie jej propozycje. Jarosław zachował dla
siebie maciupką pracownię na poddaszu w  centrum miasta i  czasem
przyprowadzał tam córkę z  pierwszego małżeństwa (Anna nie tolerowała
jej w ich wspólnym mieszkaniu) oraz prawdopodobnie również kochanki.
Odnosił coraz większe sukcesy, jego książki ukazywały się także za
granicą, pisywały do niego zachwycone czytelniczki, wydawca proponował
coraz korzystniejsze warunki, a  im lepiej mu się wiodło, w  tym głębszą
depresję popadała Anna. Co pozostało z jej ambicji i planów? Powoli, ale
systematycznie przywykała do roli agentki literackiej Jarosława,
pomocniczki i  opiekunki. W  wolnych chwilach czytała jego teksty
i  dopisywała do nich pomysły na ich udoskonalenie, negocjowała


z  wydawcami, wybierała fragmenty, które Jarosław miał czytać podczas
spotkań autorskich. A  także łykała tabletki na sen, na aktywność, na
poprawę nastroju – w zależności od tego, czego akurat potrzebowała. Czuję
się pusta  – powtarzała z  gorzkim rozczarowaniem, gdy wpatrywała się
w  nocy w  sufit. Czuję się pusta, zmarnowana, niespełniona, a  przecież
w  wieku osiemnastu lat myślałam, że należę do wybrańców, że jestem
dzieckiem szczęścia, wyjątkową kobietą, której uda się wszystko, czego
zapragnie. Owszem, osiągnęła swój cel, zdobyła Jarosława, ale to był jej
ostatni sukces. Paradoksalnie właśnie to zwycięstwo stało się jej kulą
u nogi.
Czy gdyby wówczas nie walczyła tak uparcie, byłaby teraz
szczęśliwsza? Nie miałaby Agaty, ale nie tęskniłaby za nią, bo przecież
nawet by jej nie znała. Zamiast zmieniania pieluch i  gotowania kaszek
poświęciłaby te lata na pisanie scenariuszy i pewnie udałoby się jej przebić,
bo kiedy stawiała sobie jakiś cel i  dążyła do niego, zazwyczaj odnosiła
sukces.
Pewnego dnia otworzyli z Jarosławem w sypialni butelkę wina château-
neuf-du-pape, żeby uczcić korzystną umowę na jego piątą lub szóstą
książkę, a  Anna po raz pierwszy otwarcie przyznała, kim jest: kobietą na
urlopie macierzyńskim bez żadnego zawodu, w  pełni zależną od męża.
Rozpłakała się z poczucia całkowitej klęski.
Przez dziewięć lat mieszkali w  dwupokojowym mieszkaniu, a  Anna
miała spokój do pracy tylko w nocy, kiedy mąż i córka spali. Gdy wreszcie
siadała przy stole kuchennym nad pustą kartką, jej głowę wypełniała
pustka. Jak ma pracować umysłowo, skoro jest wyczerpana,
wyeksploatowana, bez uczuć? Wówczas naiwnie sądziła, że jej życie jest
koszmarnie przeludnione i  wszystko naprawiłyby regularne dawki
samotności, lecz potem Jarosław zmarł na zawał i wszystko pogorszyło się


jeszcze bardziej, ponieważ opieka nad dziewięcioletnią córką Agatą spadła
w całości na Annę i przed tą odpowiedzialnością nie było żadnej ucieczki.
Ku własnemu zaskoczeniu napisała w  tym trudnym czasie najlepsze
scenariusze. Zaczepiła się w  telewizji, zaczęła dostawać regularne
zamówienia, więc prowadzała Agatę do sąsiadek i  pisała nawet po
szesnaście godzin dziennie. Miała nadzieję, że córka nie popełni jej błędu
i  nie zablokuje sobie drogi do sukcesu wczesnym macierzyństwem. Żeby
zapewnić Agacie jak najszerszą wiedzę i umiejętności, Anna zapisała ją na
mnóstwo różnych kółek i  kursów językowych. To, że Agata będzie od
małego przyzwyczajać się do obowiązków, wydawało się Annie niezwykle
praktyczne i  sądziła, że córka kiedyś jej za to podziękuje. Wyobrażała ją
sobie jako kruchą piętnastolatkę z lśniącą wyszczotkowaną blond grzywą,
z  łatwością cytującą literaturę klasyczną i  mówiącą płynnie w  trzech
językach…
Tyle że Agata w  wieku piętnastu lat nie miała przeczytanego ani
jednego klasycznego dzieła, a  ponadto porządnie targało nią dojrzewanie:
srebrne kolczyki w  nosie i  w  pępku, wytatuowany wąż na ramieniu,
rozszerzone źrenice, ubranie przesiąknięte dymem, oddech śmierdzący
wódką. Kiedy przyszło pismo z  liceum, Anna akurat awansowała na
główną scenarzystkę Podwórza. Czy Agata zmieniła szkołę? Albo jest
przewlekle chora?
Nie pokazała się w szkole od półtora miesiąca.
Anna porozmawiała z córką. Myślała, że wszystko znów jest na dobrej
drodze. Tyle że potem…
Zanurzyła głowę w  stygnącej wodzie i  na chwilę wstrzymała oddech.
Nie, nie będzie wspominać tamtego okropnego czasu. Po prostu nie będzie
i  koniec. (Takie ujęcie, jak zapłakana wynurza się z  wody, też nie
wyglądałoby źle. Do której postaci z Podwórza pasowałoby najbardziej?).


Nie będzie wspominać i  kropka. Przeżyła piekło, które skończyło się
tak, że sama złożyła w  opiece społecznej podanie o  przyjęcie córki do
zakładu poprawczego. Swojej utalentowanej, pięknej córki, u  której
w  wieku dwunastu lat na testach psychologicznych (zaleconych przez
wychowawczynię, bo Agata już wtedy była dzika i  nieposłuszna)
stwierdzono IQ 149 i  powiedziano, że mogłaby ukończyć jakiekolwiek
studia, gdyby choć odrobinę tego chciała…
Ale prawdopodobnie nigdy do tego nie dojdzie.
Zawsze, kiedy myśli Anny uciekały w tym kierunku, powtarzała sobie,
że nie powinna czuć wyrzutów sumienia, bo Agata tak czy inaczej
skończyłaby w zakładzie.
W wieku szesnastu lat miała za sobą pierwszy czyn karalny i rozprawę
sądową.
Werdykt: winna.
Anna pamiętała tę ulgę, gdy dwie pracownice opieki społecznej zabrały
o piątej rano Agatę czerwoną felicją do zakładu poprawczego, przejmując
za nią odpowiedzialność. Dobrze pamiętała pierwszy wieczór, gdy po
powrocie z pracy nie przywitała ją w mieszkaniu rycząca muzyka ani smród
papierosów, brudnych naczyń i  niewypranego ubrania. Wróciła wtedy jak
zawsze późno, była zmęczona, więc nawet nie ściągnęła płaszcza i  po
ciemku podeszła do okna w  pokoju, oparła czoło o  szybę i  patrzyła
z  wysoka na migające światła metropolii. Uświadomiła sobie, że
prawdopodobnie właśnie skończył się niezmiernie wyczerpujący i męczący
okres jej życia. Poczuła ulgę, która niemal natychmiast zmieniła się we
wstyd i  zawód. Jak to możliwe, że jej dziecko ma za sobą coś tak
prymitywnego i  ohydnego jak napad z  bronią w  ręku? Scenariuszowi
Podwórza taki zwrot akcji bardzo by się przydał, ale Anna z  reguły nie
pisała o swoim życiu.


Życia innych osób stanowiły dla niej wystarczająco bogate źródło
inspiracji.
Anna wykorzystała już w  serialu perypetie wszystkich swoich
koleżanek i  znajomych, bo przecież każdy dobry scenarzysta wie, że
widzowie uwielbiają takie życiowe historie. Jednak swojej prywatności
pilnie strzegła – na przykład prawdę o Agacie znali tylko najbliżsi. Wielki
sukces Podwórza odebrał Annie anonimowość. Telewizja uczyniła z  niej
jedną ze swych popularnych twarzy, a ludzie zaczęli poznawać ją na ulicy.
Nie, do wiadomości publicznej nie powinna trafić informacja o  tym, że
córka głównej scenarzystki najpopularniejszego serialu skończyła
w poprawczaku. Dlatego wszyscy koledzy, sąsiedzi i większość przyjaciół
Anny myśli, że Agata wyjechała na studia do Londynu. Dlatego Anna
spotykała się w  drugi weekend każdego miesiąca ze swoją córką
w pensjonacie Ester, a nie w domu.
Dlatego kłamie.
No i co z tego? Czy kogoś tym krzywdziła?
Czasem się zastanawiała, czy nie popełniła w  wychowaniu dziecka
jakiegoś głupiego błędu, ale raczej dużo większą rolę odegrały geny: ojciec
Agaty też był aspołeczny, uwielbiał samotność, nie cierpiał autorytetów,
zachowywał się jak dziwak, a pod koniec życia sporo pił. Im więcej Anna
rozmyślała o Jarosławie, tym bardziej umacniało się w niej przekonanie, że
ona sama nie ponosi aż tak dużej winy za upadek Agaty. Czyż nie czytała
niedawno w pewnym specjalistycznym czasopiśmie, że rozwój osobowości
jest uzależniony aż w  osiemdziesięciu procentach od uwarunkowań
genetycznych i zaledwie w dwudziestu od wychowania?
Nie, Anna w  niczym nie zawiniła. Próbowała wszystkiego: pretensji,
próśb, gróźb, obietnic, krzyku i płaczu.


– Czy ty nie chcesz w  życiu niczego osiągnąć?  – ryczała na córkę
podczas jednej z licznych kłótni.
– Jasne, że chcę. Chcę być szczęśliwa – odparła Agata. – I właśnie teraz
jestem. (Akurat wróciła z  rozszerzonymi źrenicami i  rozdartą sukienką
z „cudownej" imprezy).
Annę uspokajało, że w zakładzie jej córka ma profesjonalny nadzór. Ale
potem zadzwonili z  Mlází, że Agata uciekła. Następnego dnia kolejny
telefon: rozpoczęto ogólnokrajowe poszukiwania.
– Niech pani w ogóle nie myśli o najgorszym – uspokajała ją główna
opiekunka.  – Agacie na pewno nic się nie stało. Dziewczyny zazwyczaj
uciekają, bo chcą zaczerpnąć wolności, dłuży się im pobyt. Na pewno za
kilka dni do nas wróci lub pojawi się w domu. Czasem uciekają tylko na
dyskotekę do sąsiedniej wsi, potem gdzieś się włóczą, a  kiedy głodnieją,
wracają. Oczywiście miewamy problemy z przygranicznymi alfonsami, ale
nie sądzę…
– Z jakimi alfonsami? Jakie problemy? – Anna nie wierzyła własnym
uszom. Nawet teraz drżała wewnętrznie na wspomnienie tej koszmarnej
rozmowy. Jej córki dotyczy problem z  alfonsami? Czy ta straszna baba
sobie kpi?
– Będę szczera, bo to najlepsze podejście w  takiej sytuacji. Niektóre
nasze dziewczyny mają za sobą epizody z  prostytucją. Zazwyczaj
sprzedawały swoje ciała dobrowolnie od wczesnego wieku i uważają to za
dobry sposób zdobycia pieniędzy. Ponad połowę z  nich sprowadzili na tę
drogę rodzice, którzy sami je oferowali. Alfonsi z przygranicznych domów
publicznych o tym wiedzą, więc czasem tu przyjeżdżają, bezczelnie parkują
przed zakładem, czekają, aż dziewczyny będą przechodzić, i namawiają je
do pracy u nich. Oczywiście staramy się z tym walczyć, ale nie jesteśmy


więzieniem, nie trzymamy podopiecznych pod kluczem, dziewczyny
chodzą na przykład na zakupy, dostają przepustki, więc…
– Czy dobrze rozumiem, że pozwoliła pani, by moją córkę porwali
handlarze żywym towarem? Chyba nie mówi pani poważnie! I  jeszcze
sama to pani przyznaje! Wnioskowałam o  umieszczenie Agaty w  tym
zakładzie, żeby miała porządną opiekę, a nie żeby skończyła w burdelu! –
Anna już nawet nie pamięta, co dokładnie wykrzyczała wtedy
wychowawczyni, ale kiedy teraz próbowała przypomnieć sobie tę
rozmowę, stwierdziła, że powinna była zachować się jeszcze bardziej
stanowczo. Żeby się uspokoić, odkręciła kurek i  puściła zimną wodę na
nadgarstek.
Wychowawczyni była najwyraźniej przyzwyczajona do kłótni
z rodzicami podopiecznych, bo odpowiedziała z lodowatym spokojem:
– Przykro mi, że o tym wspomniałam, ale chciałam być z panią szczera.
Gdyby pozwoliła mi pani dokończyć, już przed chwilą powiedziałabym, że
według mnie ten problem w  ogóle nie dotyczy pani córki. Agata się
szanuje. Jest inteligentna i  dobrze wychowana, tylko wpadła w  złe
towarzystwo i teraz za to płaci. Zresztą pani na pewno dobrze o tym wie. –
Kobieta zrobiła znaczącą pauzę.  – Pozbierała się u  nas. Wykonywała
zadania, współpracowała. Właściwie rozważaliśmy zaproponowanie jej
zwolnienia warunkowego.
Annę aż ścisnęło w  gardle. Potrafiła sobie doskonale wyobrazić, jak
Agata by z nią „współpracowała", gdyby wróciła do domu.
– Według mnie to nie jest dobry pomysł – powiedziała.
– Wie pani, że wcale mnie to nie dziwi?  – odparła opiekunka
nieuprzejmie. – Ale niech się pani nie obawia, nie odeślemy pani córki do
domu. Ta ucieczka zmieniła sytuację.
W Annie zagotowało się z wściekłości.


– Nie upilnowaliście jej! Złożę skargę! Mam kontakty w ministerstwie
edukacji i…
– Proszę się uspokoić. Według mnie Agata postanowiła zrobić sobie
przyśpieszone wakacje – przerwała jej opiekunka tonem, którego używała
prawdopodobnie podczas rozmów z  nieposłusznymi podopiecznymi.  –
Może jutro lub pojutrze zapuka do pani drzwi. Takie dziewczyny jak ona
zazwyczaj wracają do domu lub przynajmniej w rodzinne strony. Czy ma
chłopaka? Jeśli tak, może pojechała do niego.
Anna uświadomiła sobie, jak mało wie o własnej córce. Nawet gdyby
Agata miała chłopaka, na pewno nie powiedziałaby o tym matce.
– Nie wiem. Może gdybym przeszukała jej rzeczy, znalazłabym
jakieś… adresy, listy lub coś w tym stylu.
– Aha. Czyli nie zwierza się pani. – Czy w głosie opiekunki znów było
słychać dezaprobatę, czy może Annie tylko się to wydawało?  –
W  najgorszym razie spędzi kilka dni na ulicy, ale szybko zrozumie, że
w zakładzie było jednak wygodniej.
Tyle że Anna nie chciała, żeby Agata mieszkała na ulicy, bo prędzej czy
później zaczęłaby tam brać narkotyki lub kupczyć ciałem. Gdyby trzymała
ją krócej… Gdyby miała dla niej więcej czasu… Gdyby. Trochę uspokajała
ją świadomość, że chociaż tej spasionej, zadzierającej nosa babie
wygarnęła, co o niej myśli. Jeśli coś stanie się Agacie podczas tej ucieczki,
Anna natychmiast pozwie zakład do sądu. Wprawdzie nie znała się na
przepisach, ale na pewno znajdzie się jakiś odpowiedni.
Teraz z  westchnieniem sięgnęła na półkę po płyn do demakijażu oraz
płatek kosmetyczny i  zaczęła ścierać z  twarzy make-up. Przed godziną
wróciła z  uroczystego wręczenia nagród dla najlepszych programów
telewizyjnych zeszłego roku. Gdyby nie te nieprzyjemności związane
z  ucieczką córki, byłby to dla Anny jeden z  najpiękniejszych wieczorów


w  życiu. Podwórze zdobyło nagrodę dla najlepszego serialu, i  to przede
wszystkim dzięki niej, dzięki Annie Walencie, bo to ona jest „matką całego
projektu", jak podkreślał prowadzący…
Chciał sprawić jej przyjemność, lecz Annę zabolało słowo matka. Na
szczęście była dobrą aktorką, więc dziarsko wbiegła na scenę, uśmiechnęła
się do wszystkich kamer, odebrała złotą statuetkę, wygłosiła tradycyjne
podziękowania, i  ukłoniła się nieznacznie. Rozpłakała się dopiero na
widowni, ale nawet tam pozwoliła sobie tylko na kilka łez, które w  razie
potrzeby mogłaby łatwo usprawiedliwić wzruszeniem. Ludzie jej
gratulowali, a Oleg, który jako jeden z nielicznych znał prawdę o Agacie,
objął ją tak mocno i  pocieszająco, że prawie uwierzyła, iż jednak nie
przestała go kochać. W drodze do domu pomyślała: dlaczego nie dostałam
tej nagrody przed zniknięciem Agaty, kiedy mogłabym się nią w  pełni
cieszyć?
Była to egoistyczna myśl, ale pomimo iż Anna się jej wstydziła, nie
potrafiła się jej pozbyć.
Telefon zadzwonił w  najmniej odpowiednim momencie: akurat
spłukiwała szampon ze swoich długich jasnych włosów. Zakręciła wodę,
wyszła z  wanny i  owinęła sobie głowę ręcznikiem. Nie mogła znaleźć
torebki, więc zostawiała za sobą mokre ślady po całym mieszkaniu,
a telefon wzięła do ręki akurat w chwili, gdy dzwoniący się rozłączył.
Oleg. Westchnęła przeciągle. Dlaczego ten przeklęty facet zawsze
telefonuje nie w porę? Dobrze, że nie zdążyła odebrać. Oleg nie powinien
myśleć, że ma ją na każde zawołanie. Należał do mężczyzn, którzy dbają
tylko o rozpadające się związki, a Anna już przywykła do dokarmiania jego
miłości starannie odmierzanymi porcjami napięcia. Nie przeszkadzało jej
to: ona też w okresach przesadnej harmonii miewała wrażenie, że jej życie


grzęźnie na mieliźnie. Natomiast każda kłótnia oznaczała krok w  przód,
nowy impuls, zmianę. Oleg już nie był dla niej tak ważny jak tuż po śmierci
Jarosława, a jego miejsce zapewne wkrótce zajmie ktoś inny, ale jeszcze nie
chciała się z nim rozstawać, na to ma jeszcze czas. Może kiedy uzna to za
stosowne, po prostu z  niego zrezygnuje… albo i  nie. Właściwie dlaczego
miałaby żyć w monogamii, skoro Oleg – w odróżnieniu od Jarosława – nie
rozwiódł się i  przez wszystkie te lata z  łóżka Anny wraca grzecznie do
żony.
Telefon zadzwonił po raz drugi, gdy suszyła włosy.
– Jesteś sama? – spytał Oleg zamiast przywitania.
– A niby z kim miałabym być?
– Nie wiem. Z kimś, z kim wolałabyś spędzać wieczór zamiast mnie.
Dlaczego nie odbierasz? Przecież wiesz, że tego nie cierpię.
Wiedziała i  to dawało jej olbrzymie poczucie władzy. Kiedyś kochała
go szaleńczą miłością, potem przez jakiś czas widziała w  nim swojego
najlepszego przyjaciela i  sojusznika, a  kiedy wreszcie zrozumiała, że
równie dobrze radziłaby sobie bez niego, był już tak wrośnięty w jej życie,
że nie potrafiła się z nim rozstać. W pewnym sensie trzymał ją w garści:
wiedział o  niej rzeczy, które nie powinny wyjść na jaw. Gdyby opuściła
Olega nagle i  nieczule, mógłby się okrutnie zemścić, a  Anna wolała nie
podejmować takiego ryzyka. Wiedziała, że mężczyźni wyglądający na
pierwszy rzut oka na delikatnych i  nieśmiałych miewają olbrzymią siłę
wewnętrzną, której nie należy lekceważyć.
– Myłam włosy  – odpowiedziała oschle.  – I  nie mów do mnie takim
tonem. Dlaczego ciągle zakładasz, że cię zdradzam?
– Bo cię znam – odparł cicho, a Anna milczała, bo nie przyszła jej do
głowy żadna sensowna odpowiedź.
Gdy nie reagowała, Oleg spytał urażony:


– Dlaczego nie chciałaś wpuścić mnie na górę?
Przypomniała sobie, jak niechętnie się z  nią żegnał, gdy po gali
wysiadała pod domem z jego auta.
– Przecież już ci mówiłam. Chciałam być sama.
„Chciałam spokojnie czekać na telefon od Macieja" – dodała w duchu,
ale oczywiście nie mogła powiedzieć tego na głos. Uśmiechnięty siwiejący
pięćdziesięciolatek mieszkał w  sąsiedztwie pensjonatu Ester. Kilka razy
spotykali się we troje w tamtejszej pizzerii lub u Ester w kuchni, miło się
im rozmawiało, Anna wyczuła zainteresowanie Macieja, a  ponieważ on
również jej się podobał, podsunęła mu dyskretnie swoją wizytówkę. Od
tamtej chwili dzwonili do siebie co jakiś czas i kilka razy widzieli się tylko
we dwoje. Na razie do niczego między nimi nie doszło, ale mogłoby dojść –
stwierdziła Anna. Jeszcze nigdy nie pociągał jej mężczyzna na tak mało
prestiżowym stanowisku  – obsługa rękawa lotniskowego, Boże, co to za
praca?!  – ale przecież w  przyszłości można to zmienić, Anna na pewno
znalazłaby mu lepszą posadę, na przykład w dziale technicznym Podwórza.
Poza tym nie potrzebuje przecież sponsora  – zarabia tyle, że mogłaby
utrzymać ich oboje.
Czy Ester ją przejrzała? Anna nie powiedziała przyjaciółce, że jej sąsiad
wpadł jej w oko. Ale może podczas tego weekendu o tym wspomni. Nie ma
sensu ukrywać, że interesuje się Maciejem. Związek z  Olegiem męczył
Annę coraz bardziej, czuła się w  nim niedoceniana i  po raz pierwszy od
dawna pociągał ją inny mężczyzna…
Dlaczego nie skorzystać z  tej sytuacji? Anny nie dręczyły wyrzuty
sumienia. Jeśli zakocha się w kimś innym, będzie to wina Olega, bo kogóż
by innego! Gdyby od początku przejawiał więcej uczuć, gdyby bardziej ją
doceniał, nie musiałoby się to tak skończyć. I tak niezwykle długo znosiła
to jego egoistyczne zachowanie.


– Powinniśmy świętować, złotowłoso!  – rzucił właśnie.  – Nie
codziennie dostaje się nagrodę za najlepszy serial. A w przyszłym roku na
pewno jej nie odbierzesz, bo będziesz ze mną w Sztokholmie. Może jeszcze
zmienisz zdanie i zaprosisz mnie na lampkę wina?
Westchnęła. Od września Oleg miał wyjechać na rok do Szwecji, a jego
żona i  dziecko mieli zostać w  Pradze. Nalegał, żeby Anna na jakiś czas
porzuciła pracę i  wyjechała z  nim, a  ona z  początku rozważała tę
możliwość: po tylu latach potajemnych randek mogliby po raz pierwszy żyć
jak prawdziwa para. Być może to umocniłoby ich zwietrzały związek…
Uzgodniła z  Moniką, najzdolniejszą ze swoich scenarzystek, że razem
wymyślą fabułę, a  Monika przejmie na kilka miesięcy stanowisko Anny.
Tyle że kiedy rozpoczęły się przygotowania, Anna zwątpiła. Czy naprawdę
chce przewrócić dla kochanka całe swoje życie do góry nogami? Czy ten
człowiek na to zasługuje?
– Jeszcze nie powiedziałam, że z tobą pojadę – odwarknęła.
– Przecież już przygotowujesz Monikę na swoje miejsce. I  dogadałaś
wszystko z  telewizją. Złotowłosa, nie wariuj! Wypoczniesz i  wrócisz do
Podwórza jak nowo narodzona.  – Nie odpowiadała, więc dodał
podrażniony: – Przecież to nasza jedyna szansa na bycie razem.
Najchętniej roześmiałaby się histerycznie, ale opanowała się.
Rzeczywiście, to jedyna szansa, tyle że nadeszła osiem lat za późno
i w koszmarnie groteskowej formie.
Przez długie lata wierzyła, że Oleg się dla niej rozwiedzie, a  on
podtrzymywał jej nadzieję, choć prawdopodobnie od początku wiedział, że
to tylko czcze obietnice. Podczas ich pierwszej wspólnej kolacji powiedział,
że jest w  trakcie rozwodu i  że wystarczy już tylko omówić kwestie
majątkowe oraz podpisać odpowiednie dokumenty. Obiecywał Annie
mieszkanie na Vinohradach, domek letniskowy w  Karkonoszach i  dobrą


szkołę prywatną dla Agaty. Kiedy rok później Anna spytała o  rozwój
rozprawy rozwodowej, usłyszała, że wszystko utknęło w martwym punkcie.
Potem żona Olega zaszła w nieplanowaną ciążę, pojawiły się komplikacje,
a Anna musiała zadowolić się rolą kochanki.
  – Rozwiodę się, kiedy syn skończy przynajmniej dziesięć lat  –
obiecywał z  początku Oleg, a  później zaczął wspominać nawet
o pełnoletności. Anna przepłakała wiele nocy, wypiła morze grzanego wina
i  kilka razy prawie zatruła się bombonierkami, bo ich niekontrolowaną
konsumpcją próbowała przegonić swój smutek. Bolało ją, że Oleg
tchórzliwie utrzymuje swoje stare życie, podczas gdy ona dla niego
rozerwałaby swoje na strzępy. Lecz mimo to w końcu pogodziła się z rolą
kochanki. Skoro nie mogła mieć tego, co chciała, cieszyła się przynajmniej
tym, co miała: nocnymi wizytami Olega, drogimi kolacjami,
niepotrzebnymi prezentami, którymi kupował sobie jej sympatię. Pomimo
iż go nie posiadała, wiedziała, jak go od siebie uzależnić. Czasem
wystarczało, że nie odpowiadała na e-maile lub nie odbierała telefonu,
a Oleg natychmiast zwiększał częstotliwość wizyt i przejawów miłości. Czy
wszystkimi mężczyznami można tak łatwo sterować, czy może tylko
w życiu Anny pojawiają się tak zabawnie przewidywalni partnerzy?
Odniosła wrażenie, że Maciej jest inny, i to również ją w nim pociągało.
– To jak będzie z tym winem? – spytał rozdrażniony Oleg, gdy wreszcie
zrozumiał, że Anna nie zamierza rozmawiać teraz o  Sztokholmie.  – Nie
chcesz się ze mną zobaczyć?
– Chcę  – westchnęła. Jeśli Oleg wpadnie tu na chwilę, przynajmniej
wyprze z jej myśli Agatę. – Gdzie jesteś?
– W aucie. Przed twoim domem.
Podeszła do okna.


– Co? Co tam robisz? – Odsunęła firankę, ale nie widziała auta Olega.
Kiedy godzinę temu ją tam wysadził, pomachał jej i  odjechał. Dlaczego
wrócił? Śledzi ją? Podejrzewa coś? – Wróciłeś?
– Byłem tu przez cały czas. Zaparkowałem na rogu. Zauważyłem, że
nawet nie włączyłaś światła, więc pomyślałem, że ktoś już czekał na ciebie
w mieszkaniu i od razu zaczęliście…
– Poszłam wziąć kąpiel, do cholery! Czyli ty godzinę siedzisz w aucie
przed moim domem? Zwariowałeś?
– Pilnuję cię  – zaśmiał się nienaturalnie.  – Nie podoba mi się to, jak
ostatnio się ode mnie oddalasz. Faceci wyczuwają takie rzeczy. W drodze
do domu byłaś taka zdenerwowana i małomówna. Pomyślałem, że może na
kogoś czekasz i  boisz się, żebym nie przeszkodził ci w  schadzce  –
kontynuował. Kiedy nabrała powietrza, żeby zaprotestować, dodał:  – Nie
wściekaj się. Nie zrobiłem nic złego. Po prostu cię kocham i chcę mieć cię
tylko dla siebie.
Jej klatkę piersiową wypełniło poczucie triumfu, które jednak niemal
natychmiast wyparła złość. Im bardziej Anna uwalniała się wewnętrznie od
Olega, tym bardziej on do niej lgnął. Waruje przed jej domem jak pies! Ileż
by za to dała pięć, sześć, siedem lat temu?
Dziś jej to przeszkadzało.
– Też chciałabym cię tylko dla siebie, ale mam pecha  – odparła
dobitnie, ale nie dlatego, że naprawdę tak myślała. Po prostu wykorzystała
dramatyzm tej sytuacji.
– Mogę być twój przez cały weekend. Hanna jedzie z synem do matki.
Spędzimy ten czas razem?
– Nie! Wyjeżdżam na weekend do Ester. Muszę odreagować. Biorę ze
sobą Marcelinę i  połączymy odpoczynek z  pracą. Musimy wymyślić do


Podwórza cztery nowe postaci, a  w  pracy nigdy nie zdążyłybyśmy tego
zrobić.
– Znowu jedziesz do Ester?
Zwątpiła. Czy tylko jej się wydaje, czy w jego głosie naprawdę pojawiła
się nuta podejrzenia? Dlaczego nagle zrobił się o nią taki zazdrosny?
– Tak.
– Mogę jechać z tobą?
– Nie! Musimy całkowicie skupić się na scenariuszu. I pomyślałam… –
Zawahała się. Ale właściwie dlaczego miałaby tego nie zrobić? Jeśli
zabierze ze sobą resztę zespołu, zmaleje ryzyko, że będzie chciał się tam
wprosić również Oleg.  – Pomyślałam, że jutro w  pracy zaproponuję,
żebyśmy pojechali tam wszyscy. Zrobimy sobie nieplanowaną naradę
terenową.
– Ostatnio jeździsz do Ester jakoś często.
„Święta racja"  – przemknęło Annie przez głowę. A  jeśli wszystko
potoczy się zgodnie z jej planem, będzie tam jeździć jeszcze częściej.
Westchnęła, żeby zyskać trochę czasu.
– Przecież spotykam się tam z  Agatą. Może jeździć na przepustki do
domu, ale z  pewnych względów lepiej, żeby się tu nie pokazywała.
Wszyscy myślą, że studiuje w Londynie. Przecież wiesz! – Zanim zdążył
odpowiedzieć, że w  tym tygodniu Anna na pewno się tam z  córką nie
spotka, dodała:  – A  tym razem chcę tam popracować. Co w  tym złego?
U Ester nie płacę za nocleg i na pewno nie weźmie ani grosza również od
moich pracowników.
– I  tak nie rozumiem, dlaczego nie mogę jechać z  tobą, skoro mam
wolny weekend. Nie przeszkadzałbym ci.
Traciła cierpliwość.


– Wiesz co, chodź na górę. Nie będziemy rozmawiać o  tym przez
telefon.
Rozłączyła się, zanim zdążył odpowiedzieć.
Zakładała, że jej posłucha (zawsze słuchał), a znajomo brzmiące kroki
na chodniku wkrótce potwierdziły, że się nie myliła.
Szybko wyciągnęła z gniazdka kabel telefonu stacjonarnego i wyciszyła
telefon komórkowy. Maciej nie będzie im przeszkadzać, a  jeśli później
Anna zobaczy nieodebrane połączenie od niego, oddzwoni. Pośpiesznie
przeczesała palcami wilgotne włosy i pomalowała usta szminką. Narzuciła
na siebie szlafrok, ale nie zawiązała go, żeby Oleg widział, że pod spodem
jest naga.
Owszem, planowała spędzić dzisiejszy wieczór samotnie, ale skoro
Oleg już idzie na górę, trzeba wykrzesać z tego, co się da. Może w męskich
ramionach chociaż na chwilę zapomni o  deszczu, o  sygnalizacji świetlnej
odbijającej się w mokrych chodnikach, o gejzerach wody tryskających spod
kół samochodów… i  o  tym, że po tym nieprzyjaznym, wilgotnym
i niebezpiecznym świecie chodzi gdzieś teraz Agata.
Z półsnu po seksie wyrwało ją ciche brzęczenie. Przez przypadek
zostawiła w  telefonie włączone wibracje i  teraz podskakiwał i  migał na
parapecie. Najchętniej nie zwracałaby na to uwagi, ale Oleg szturchnął ją
łokciem w żebra.
– Nie odbierasz?
Wstała i podeszła naga do okna. Nie znała numeru wyświetlającego się
na ekranie. Czy to dobry, czy zły znak?
– Walenta.
– Policja, Kowarzik – przedstawił się chłodny głos. – Mamy informacje
o pani zaginionej córce, Agacie Walencie.


Annę zaskoczyło, ile różnych uczuć zalało ją przez tę krótką chwilę.
Przerażenie zostało wyparte przez agresję, a  agresja przez ostrożną
nadzieję. Znaleźli ciało? Na pewno nie! Może odnalazła się cała i zdrowa…
Ale w takim razie dlaczego ten mężczyzna mówi takim oficjalnym tonem?
W ułamku sekundy Anna zdążyła spanikować i uspokoić się. Zaskoczona
uświadomiła sobie, że jest gotowa na usłyszenie jakiejkolwiek wiadomości.
Nawet tej najgorszej.
– Słucham – powiedziała zdecydowanym głosem.
– Znaleźliśmy młodego mężczyznę, który twierdzi, że przez dwanaście
dni przebywał w towarzystwie pani córki. Wczoraj wysadził ją na dworcu
autobusowym w  Karlowych Warach. Pewien świadek rozpoznał ją na
podstawie zdjęcia umieszczonego na naszej stronie internetowej
i zadzwonił do nas. Kamera przemysłowa nagrała wóz, więc bez problemu
odnaleźliśmy jego właściciela.  – Policjant zamilkł, jakby czekał na
podziękowanie.
– Znaleźliście ją? – spytała zamiast tego Anna.
– Jej niestety nie. Tylko tego chłopaka. Właśnie go przesłuchałem. Czy
mówi pani coś nazwisko Jakub Salzman?
Nigdy o  nim nie słyszała, ale to oczywiście nie znaczy, że Agata
również go nie zna.
– Zeznał, że pani córka zadzwoniła do niego dwa dni po ucieczce
z  zakładu poprawczego. Podobno przedtem znali się tylko przelotnie, ale
wystraszył się i  przyjechał na stację benzynową na północy kraju
i próbował przekonać poszukiwaną, żeby wróciła do zakładu lub do domu.
Odmówiła. Spędzili razem niecałe dwa tygodnie w  Krusznych Górach,
a następnie pan Salzman musiał wrócić do miejsca zamieszkania, ponieważ
zaczyna pracę. Pani córka poprosiła go, żeby wysadził ją przy dworcu


autobusowym. Twierdziła, że uciekła z  zakładu, bo musi załatwić coś
ważnego, i że wybiera się do cioci.
Anna zmarszczyła brwi.
– Agata nie ma żadnej cioci  – oświadczyła dziwnie zmienionym
głosem.
„Boże, brzmię, jakby ktoś podłożył mi dubbing" – przemknęło jej przez
głowę.
– Może miała na myśli Ester. Moją koleżankę.
– Proszę dać mi do niej kontakt.
– Już go dałam któremuś z policjantów. Wczoraj, kiedy prosili o listę
osób bliskich Agacie. Ester Czarna… Jest właścicielką pensjonatu
Gospodarstwo w Tocznej. Nie dzwoniliście do niej?
– Owszem, telefonowaliśmy tam dziś rano. Nie wiedziała nic, co
mogłoby nam pomóc. W  takim razie wciąż tkwimy w  miejscu  – mlasnął
mężczyzna niezadowolony.  – Poinformuję patrol w  Tocznej, że może się
tam pojawić poszukiwana nieletnia.
– A  ja zadzwonię do Ester i  uprzedzę ją o  możliwej wizycie Agi  –
dodała cicho Anna. Była jednak pewna, że na nic się to nie zda. Dlaczego
Agata miałaby uciekać do Ester, skoro już za tydzień mogłaby tam jechać
z  legalną wizytą i  spędzić w  pensjonacie całe wakacje? Pewnie chce ich
zmylić. Próbowała pozbyć się tego chłopaka albo poprosiła go
o skierowanie policji na fałszywy trop.
Ale żyje! Jeszcze wczoraj żyła.
– Zatem od chwili ucieczki córka nie odezwała się do pani ani razu?
Dlaczego wszyscy ciągle o to pytają? Czyżby podejrzewali, że ukrywa
Agatę w  domu? Po co miałaby to robić, skoro sama złożyła wniosek
o zakład poprawczy.
– Nie.


Kiedy wreszcie się rozłączyła, zwiesiła ramiona.
– Mają ją?  – spytał obojętnie Oleg. Już długo nie próbował nawet
udawać, że zależy mu na Agacie. Siedział na skraju łóżka i  długimi
chudymi palcami powoli zapinał koszulę.
Anna pokręciła głową.
– Nie. Ale ktoś widział ją wczoraj w Karlowych Warach, więc…
– Żyje – dokończył za nią. – Można było się tego spodziewać. Gdzie
jest?
– Jakiś chłopak wysadził ją przy dworcu autobusowym. Podobno
pojechała do Ester… Bzdura! Znów coś kręci.
– Dlaczego tak myślisz? Przecież lubi Ester, nie?
Anna czuła się dziwnie otępiała, jakby nie spała od kilku dni.
– Dziś rano dzwoniłam do Ester – odpowiedziała powoli. – Gdyby była
u niej Agata, powiedziałaby mi o tym. Policjanci też z nią rozmawiali. Aga
poszła gdzie indziej.
Odłożyła telefon na szafkę nocną i  usiadła na skraju łóżka, tyłem do
Olega. („To ujęcie też wyglądałoby dobrze" – przemknęło jej przez głowę.
Wyraziłoby bez słów, że kobieta nie oczekuje od mężczyzny niczego więcej
i że chce sama rozwiązać swoje problemy). Spojrzała na niego.
– Podobno Agata powiedziała temu chłopakowi, że musi załatwić coś
ważnego. Ciekawe co? Przychodzi ci coś do głowy? – Uświadomiła sobie,
że za bardzo się wczuwa, jak aktorka przed kamerą, ale im więcej emocji
wkładała w swój głos, tym bardziej oczyszczająca była jego siła. – Dokąd
mogła pojechać, Olegu? Cholera, dokąd mogła pojechać?
Zamiast ją objąć, wstał, znów obrócił się do niej plecami i  zaczął
wiązać krawat przed lustrem. „Jakby brzydził się moją rozpaczą"  –
pomyślała Anna.
– Muszę lecieć.


– Chyba nie mówisz poważnie! Chcesz mnie tu teraz zostawić samą?
Nadaję się do seksu, ale kiedy to ja potrzebuję czegoś od ciebie, znikasz.
Zawsze tak było, egoisto!
Rzuciła się na niego i zaczęła bić go pięściami w klatkę piersiową. Nie
chciała zostawać sama. Potrzebowała się wykrzyczeć, dać ujście emocjom,
prawdziwym i udawanym.
Chwycił ją za nadgarstki i odsunął od siebie.
– Byłem tu dwie godziny – odparł spokojnie.
– Jasne, z  tego godzinę spędziłeś w  aucie pod domem. Ale mam to
gdzieś. Potrzebuję cię teraz! Teraz! Muszę to wszystko z siebie wyrzucić,
wygadać się!
Chciała znów do niego podejść, ale spojrzał na nią tak oschle, że
zastygła w połowie kroku.
– Jedź się wygadać do Ester – doradził jej chłodno.
Potem zatrzasnęły się za nim drzwi.


ROZDZIAŁ 4

Nigdy nie lubiła tej egoistycznej histeryczki, ale tolerowała ją jako
najlepszą koleżankę swojej córki. „Ester bezmyślnie dostosowuje się do
Anny, zachowuje się jak jej niewolniczka i  popełniła przez nią wiele
głupstw  – rozmyślała Wilma Czarna  – ale jest już dorosła, ma prawo do
własnych decyzji i do ponoszenia ich konsekwencji. Ta dziwaczna przyjaźń
musi mieć dla niej jakąś wartość, bo w przeciwnym razie nie wytrzymałaby
niemal trzydziestoletniej próby czasu!". Niepojęta więź dwóch całkowicie
odmiennych istot przetrwała szkołę, studia, pierwsze wielkie miłości oraz
trzynaście lat spędzonych przez Ester na Bali. Wilma Czarna w milczeniu
obserwowała, jak Anna wykorzystuje jej córkę. Dotychczas nie wchodziła
między nie, ale miarka się przebrała. Wszystko ma swoje granice, jej
cierpliwość również.
Wyłączyła telewizor: nie jest w  stanie oglądać Podwórza ani sekundy
dłużej. Kiedyś lubiła ten niekończący się serial, lecz gdy dowiedziała się, że
na główną scenarzystkę awansowała Anna, nie umiała się już przy nim
odprężyć. Po prostu nie lubi tej dziewczyny. Drażni ją sukces Anny i potrafi
się do tego przyznać. Mogłaby jej to nawet wygarnąć w twarz.
Oczywiście Wilma wciąż oglądała Podwórze, po części dlatego, że
wciągnęły ją życiowe perypetie bohaterów, a po części również po to, by
przyłapać Annę na potknięciu. Niecierpliwie czyhała na błędy rzeczowe (na
przykład niedawno jedna z  postaci leczyła grypę antybiotykami, co jest
wierutną bzdurą), a  najbardziej cieszyły ją chwile, w  których ludzie


zachowywali się w  serialu niewiarygodnie. Z  każdego scenariuszowego
niedociągnięcia czerpała złośliwą radość.
Lecz dzisiejszy odcinek podniósł jej ciśnienie ze zgoła innego powodu.
Jedną z postaci, nauczycielkę Naiwną, spotkało nieszczęście wzorowane na
dawnych przeżyciach Wilmy. Wilma była tego równie pewna jak tego, że
po czwartku nadejdzie piątek.
Wilma też była nauczycielką (choć już emerytowaną) i przeszła kiedyś
załamanie nerwowe w klasie pełnej rozszalałych uczniów, a potem leczyła
się w klinice psychiatrycznej. Te autentyczne informacje z jej życia Anna
z pewnością wyciągnęła kiedyś przy winie z córki Wilmy, a potem ochoczo
przekształciła w  ciekawy scenariusz. Jak mogła pozwolić sobie na coś
takiego? Wilma wściekle postukała pilotem w  oparcie fotela. Nie
zdziwiłaby się, gdyby zaraz zaczęli dzwonić do niej koledzy z ówczesnego
ciała pedagogicznego. Czy może się jakoś bronić? Czy może złożyć pozew
przeciwko Annie i stacji telewizyjnej?
W serialu pojawił się również prawdziwy powód jej załamania
nerwowego: uczeń bezpodstawnie oskarżył ją o  molestowanie seksualne,
a zanim śledztwo całkowicie uwolniło Wilmę od zarzutów, cała szkoła wraz
z  dyrektorką zwróciła się przeciwko niej. A  przecież Wilma nie miała na
myśli nic złego, po prostu zaproponowała temu rozwydrzonemu
dzieciakowi, żeby położył się w  jej gabinecie pod drewnianą piramidą
i naczerpał trochę energii z wnętrza ziemi! Wierzyła, że jego ciało osiągnie
dzięki temu równowagę energetyczną, a  ten nieznośny hultaj trochę się
uspokoi. Tyle że kiedy prawda wreszcie wyszła na jaw, Wilma nie
doczekała się przeprosin, tylko prześmiewczych i  pogardliwych spojrzeń.
Wiara w  energię piramidalną uczyniła z  Wilmy w  oczach kolegów
i uczniów dziwaczkę, a może nawet wariatkę. Minęły dziesiątki lat, Wilma
po epizodzie w klinice psychiatrycznej wróciła do szkoły, ale mimo to teraz


na wspomnienie tych koszmarnych wydarzeń napłynęły jej do oczu łzy. Jak
Anna mogła tak wykorzystać jej tragedię?
Kiedy pomyślała o  dzisiejszym odcinku Podwórza z  dystansem,
musiała przyznać, że był bardzo, bardzo wciągający. I właśnie o to Annie
chodziło. Osiągnęła swój cel kosztem innych – znowu.
Wilma próbowała sobie wyobrazić, jak wygarnie Annie od serca, co
o niej sądzi, poszczuje na nią adwokata albo złoży skargę w telewizji, ale
już samo myślenie o  zemście ją zmęczyło. Od zawsze brakowało jej
w życiu energii do rozwiązywania problemów. Wieloletnie wzdychanie nad
kłopotami i  pozostawianie ich samym sobie wydawało się łatwiejsze niż
wyczerpujące próby wyjścia z  impasu. Odkąd sięgała pamięcią,
prześladowało ją niezadowolenie z  własnego życia, nierozłączne
z  wiecznym zmęczeniem i  niezdolnością wprowadzenia jakichkolwiek
zmian. Przeszkadzało jej absolutnie wszystko, ale całą energię pochłaniała
praca, którą z powodów finansowych wykonywała, choć już w mniejszym
zakresie, nawet na emeryturze, więc nie miała kiedy zająć się
poważniejszymi sprawami. Tylko czasem ogarniała ją gorączkowa
aktywność, wykreślała z  listy zadań kilka drobnych spraw (posprzątać za
kuchenką, ułożyć rzeczy w  piwnicy), po czym ogarniało ją zadowolenie
równie ulotne jak te kosmetyczne zmiany, które wprowadzała w  swoim
życiu.
Skąd ludzie biorą w  sobie siłę do tych wszystkich przeprowadzek,
rozwodów, zamawiania szaf na wymiar, szukania nowych partnerów,
kupowania aut, malowania łazienek?
Wilmie robiło się słabo na samą myśl, że miałaby przystąpić do
jakiegoś zdecydowanego działania. Szczególnie teraz, kiedy zajmuje się
wnuczkami, żeby Ester mogła trochę odpocząć. Oczywiście chętnie
pomaga córce. Ale jest to tak strasznie wyczerpujące…


Sięgnęła po gazetę, otworzyła ją i zaczęła czytać wiadomości ze świata.
Wprawdzie jakoś szczególnie jej nie interesowały, ale tak przyjemnie było
przesuwać wzrok po wersach i nie robić nic innego! Informacje z odległych
zakątków ziemi zazwyczaj ją uspokajały, ale dziś nie mogła się na nich
skupić, bo jej myśli wciąż uciekały do Anny. Jak mogła publicznie
wykorzystać jej prywatne nieszczęście? Czy naprawdę nie rozumie, że ją
tym skrzywdziła?
Tak jakby mało było tego, że wciąż wykorzystuje Ester…
Wilma oderwała wzrok od artykułu o  segregowaniu śmieci w  Belgii.
Zastanawiała się, czy warto włączać komputer, żeby spróbować sprawdzić,
czy może złożyć pozew przeciw stacji telewizyjnej lub bezpośrednio
przeciw Annie Walencie. Lecz wydawało się jej, że jest to bitwa z  góry
skazana na porażkę. Przecież prawo autorskie nie chroni historii z  życia
wziętych. Jej nazwisko nie zostało podane w serialu, więc raczej nie może
nikogo oskarżyć o znieważenie…
Rozległ się sygnał SMS-a. Na szczęście telefon leżał w  zasięgu ręki,
więc nie musiała wstawać z fotela. TO DZISIEJSZE PODWÓRZE CHYBA
BYŁO O  TOBIE! Wilma zacisnęła zęby. No proszę, już pisze do niej
pierwsza z byłych koleżanek. Historia, która po nieustannym roztrząsaniu
wreszcie odeszła w zapomnienie, znów ożyła.
Niech to diabli! Czy Ester nie mogła trzymać języka za zębami? Czy
nie wie, że ta jej cudowna koleżanka przeżuwa wszystkie zasłyszane
opowieści i wypluwa je w formie scenariusza?
Wilma z  westchnieniem odłożyła telefon i  znów sięgnęła po gazetę.
Przez uchylone drzwi sypialni dobiegał do niej regularny oddech
bliźniaczek, a  zegar kuchenny dostojnie odmierzał czas. Artykuł
o segregowaniu śmieci w Belgii miał tak mało wspólnego z życiem Wilmy,
że po chwili oderwał ją od rzeczywistości i  ukołysał, przynosząc


upragniony spokój. Wilma przeczytała gazetę od deski do deski, nie
opuściła żadnego tekstu. Gdy w końcu rzuciła ją zmiętą na dywan, czuła się
lepiej. Po co miałaby marnować siły na bezsensowną walkę z kimś, kto jest
dużo poniżej jej poziomu? Jak to możliwe, że w  ogóle coś takiego
rozważała?
Położy się na pół godziny pod piramidę, potem zadzwoni do Ester,
poskarży się jej, i na tym sprawa Podwórza się zakończy.
Szła przez korytarz do spiżarni, w której pod sufitem wisiała piramida
z drewnianych tyczek, a pod nią stał leżak, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
Pomyślała, że to dobrze, że dzwonek rozległ się akurat teraz – dzięki temu
zaoszczędziła energię, którą musiałaby poświęcić, wstając z  fotela lub
z leżaka.
Za drzwiami stała Agata. Wyglądała okropnie. Miała tłuste włosy,
podkrążone oczy i brudne ubranie.
– Dzień dobry, Wilmo  – powiedziała cicho, bez uśmiechu.  – Mogę
wejść?
Czy nie powinna być w  zakładzie poprawczym? Wprawdzie podczas
tego półrocza spędzonego przez córkę Anny w pensjonacie Gospodarstwo
Wilma jakoś szczególnie jej nie polubiła, ale na pewno przyzwyczaiła się
do niej i zgadzała się z Ester, że pobyt w zakładzie pomoże odizolować tę
nieposłuszną dziewczynę od nieodpowiednich przyjaciół i uspokoi ją. Co tu
robi?
– Muszę z  tobą porozmawiać  – wyjaśniła dziewczyna, choć Wilma
jeszcze nie zdążyła spytać o  cel wizyty.  – Tylko nikomu nie mów, że tu
jestem. Błagam!
Wilma odkaszlnęła, żeby zyskać czas. Dokąd ta zwariowana
dziewczyna pójdzie, jeśli ją teraz wyrzuci? Agata najwyraźniej od dawna


nie widziała łazienki i  nie spała w  łóżku. Może ją wpuścić, wysłać pod
prysznic, a potem naradzić się przez telefon z Ester, co dalej.
– To strasznie ważne  – kontynuowała Agata.  – Dowiedziałam się
czegoś… dziwnego.
Wilma przesunęła się i pozwoliła jej wejść.
W czwartek rano na biurku w  biurze Anny leżało kilka kartek A4,
jakich dostawała wiele od swoich podwładnych. Wprawdzie zauważyła, że
w  nagłówku pierwszej strony brakuje numeru sezonu, tytułu odcinka
i podpisu autora, ale poza tym tekst wyglądał normalnie. Był podzielony na
poszczególne ujęcia, więc Anna nie wątpiła, że chodzi o  propozycję
odcinka Podwórza pozostawioną tu przez jednego z jej scenarzystów.
Ściągnęła dopasowany płaszcz, przeczesała zmoknięte włosy i zaczęła
czytać.
Najpierw zdziwiło ją, że w odcinku nie występują postacie z Podwórza,
tylko całkiem obcy ludzie. A wśród nich jej imienniczka – jakaś Anna.
Potem zaschło jej w  ustach. Co to ma znaczyć? W  tym dziwnym
odcinku to ona gra główną rolę! I co gorsza: autor wyjawia wszystkie jej
tajemnice, opisuje prawdę, którą Anna tak bardzo pragnęła zachować dla
siebie.
Gdyby ten ktoś chciał, mógłby napytać jej biedy.
Kto to napisał? Styl nie wydawał się Annie znajomy, ale mimo to
stwierdziła, że autorem musi być ktoś z  zespołu Podwórza, ponieważ do
budynków telewizji na praskich peryferiach nie dostanie się nikt
nieupoważniony. Oczywiście ktoś mógł przekazać te kartki za
pośrednictwem znajomego, ale Anna uznała, że to mało prawdopodobne:
przecież „odcinek" nawet nie znajdował się w kopercie. Oczywiście od razu
wiedziała, że większość przedstawionych w  tekście informacji zna


Marcelina, jedna z dwóch jej najlepszych przyjaciółek. Ester ominęło wiele
zwierzeń, ponieważ przez trzynaście lat mieszkała w  Indonezji, lecz
Marcelina wie wszystko. Czy zatrudnienie jej w  Podwórzu było błędem?
Anna stanowczo pokręciła głową: Marcelina nigdy by jej nie zdradziła, a jej
obecność w  zespole była bardzo pomocna. Przecież Anna dobrze wie,
dlaczego podjęła tamtą decyzję.
Śledziła wzrokiem kolejne akapity, wbijając paznokcie w  dłonie.
Cholera. Tak jakby bez tego spisu oskarżeń nie miała wystarczająco dużo
kłopotów!
Autor „odcinka" musiał poświęcić mnóstwo czasu i  energii, żeby
wygrzebać te kompromitujące informacje. Może nawet wynajął prywatnego
detektywa i za tę niemal kompletną listę jej grzechów zapłacił majątek. Co
chce osiągnąć?
Anna oderwała wzrok od tekstu i  rozejrzała się po swoim niewielkim
biurze, jakby bała się, że ktoś ją obserwuje. Potem wstała, podeszła do
drzwi i  przekręciła klucz. W  nerwowych sytuacjach często robiło jej się
słabo i teraz też zaczynało nieprzyjemnie huczeć w uszach.
Otworzyła okno i  głęboko zaczerpnęła jedwabnej woni letniego
deszczu. Chciała policzyć do stu, tak jak uczyli ją na kursie samokontroli,
ale skupienie ulotniło się, zanim doliczyła do dwudziestu.
Dlaczego ma takiego pecha?
Zostawiła okno otwarte na oścież, wróciła do biurka i  znów zaczęła
czytać. Pomimo iż każdy wers stanowił dla niej męczarnie, dobrnęła do
końca. Koniecznie musi się dowiedzieć, co jeszcze wie o  niej autor tego
dziwactwa. Kim jest? Czy zamierza ją szantażować?
Oczywiście, potoczy się to właśnie tak: ta osoba wkrótce się zgłosi
i  będzie ją szantażować. Dla pieniędzy, a  może raczej z  zazdrości, to
wydawało się Annie bardziej prawdopodobne, bo przecież podczas


przedwczorajszej gali transmitowanej w  telewizji odebrała nagrodę za
najlepszy serial roku i  wiedzieli o  tym wszyscy. Oczywiście mogłaby
schować ten plik kartek, a  potem systematycznie gromadzić wszystkie
dowody szantażu i przekazać je policji, lecz równie dobrze jak autor tego
tekstu wiedziała, że tego nie zrobi.
Nie może.
Najdziwniejsze było to, że ten kąśliwy „odcinek" pojawił się na jej
biurku w  nocy. Wczoraj Anna wychodziła z  budynku jako ostatnia, bo
w czasie pracy oblewali z zespołem tę nagrodę i nie było czasu nawet na
najpilniejsze zadania. Prawdopodobnie nie zamknęła za sobą biura,
ponieważ ręce miała pełne bukietów otrzymywanych przez cały dzień i nie
chciało się jej szukać w torebce kluczy. Na jej biurku ani komputerze nikt
nie mógłby znaleźć niczego, co można by wykorzystać przeciwko niej,
więc dlaczego miałaby zmieniać miejsce pracy w twierdzę? Przypomniała
sobie, jak w  środku nocy schodziła po schodach do pustego holu
oświetlonego jedynie niebieską świetlówką lodówki stojącej w  bufecie.
Anna nie włączyła lamp, nie potrzebowała ich, przecież znała drogę na
pamięć. Często zostawała tam do późna, pracowała, dopóki palce nie
zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, i wychodziła po ciemku jak kot.
Na parterze panowała cisza, brzęczała tylko lodówka z napojami. Zza
metalowych drzwi wejściowych dobiegał szum ulewy bębniącej w  asfalt.
Nigdzie nikogo nie było. Wyszła na zewnątrz. Portier stał pod daszkiem
obok swojej budki i palił, a kiedy zobaczył Annę, wyrzucił niedopałek do
kałuży i zasalutował dla żartu.
– Gratuluję sukcesu.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się do niego zmęczona i przyśpieszyła kroku.
Nie miała nastroju na zbyteczne gadki, a  już na pewno nie chciała tracić


czasu na kogoś tak nieważnego jak ten portier.
– Ma pani tu auto? Ostatni autobus już odjechał – krzyknął do niej. –
Jeśli chce pani przespać się tutaj, to bez obaw, ja i  chłopaki z  ochrony
wszystkiego dopilnujemy.
Jego poufały ton ją drażnił. Kiedyś z konieczności spędziła noc w łóżku
na planie i od tamtego czasu portier zachowuje się wobec niej, jakby byli
starymi przyjaciółmi.
– Nie trzeba – odpowiedziała szorstko przez ramię. – Mam tu auto.
Czy to możliwe, że portier poczekał, aż zamknie się za nią szlaban,
a  potem udał się wprost do jej biura i  podłożył jej na stół kartki
z wybuchowym tekstem? Boże, dlaczego miałby robić coś takiego? Może
dlatego, że ktoś wcisnął mu za to do kieszeni stówkę?
Rano Anna dotarła do biura o ósmej. W charakteryzatorni już siedzieli
aktorzy, a głośno pokrzykujący sztab przygotowywał nagrywanie w studiu,
ale do nadejścia pozostałych scenarzystów pozostała jeszcze dobra godzina.
Anna weszła do biura, by rozpocząć kolejny dzień pracy, który, jak zawsze,
przyniesie jeśli nie radość, to przynajmniej miłosierne zapomnienie.
Tymczasem na stole zastała niemal kompletną listę swoich
dotychczasowych grzechów.
Teraz znów pochyliła wzrok ku wachlarzowi z kartek. Czcionka Courier
New, wielkość dwanaście, pojedyncza interlinia. Dokładnie w  takim
formacie scenarzyści oddają zazwyczaj swoje prace. Fabuła też została
rozdzielona na nakreślenie ogólnej sytuacji i  następujący konflikt.
Brakowało tylko zakończenia. Anna potrząsnęła głową. Wydawało się jej
niemal pewne, że „odcinek", w którym występuje w roli głównej, stworzył
któryś z  jej podwładnych. A  może format graficzny jest jedynie próbą
zmylenia jej?


Ktoś na korytarzu nacisnął na klamkę. Kiedy drzwi się nie otworzyły,
szarpnął za nią ponownie, tym razem dużo mocniej. Anna siedziała bez
ruchu i gratulowała sobie, że zamknęła się w biurze. Musi doprowadzić się
do porządku, zanim stanie przed swoimi podwładnymi.
Z głębokim westchnieniem ułożyła kartki, a potem przedarła je na pół,
na ćwiartki i kontynuowała, dopóki nie została z nich tylko kupka małych
papierków. W żadnym razie nie zamierza dłużej się tym zajmować ani robić
rachunku sumienia, czytając te oskarżenia po raz drugi.
Zebrała papierki do foliowego woreczka po drugim śniadaniu
i schowała go na dno torebki. Oczywiście wiedziała, że autor tekstu może
kiedykolwiek wydrukować go ponownie, ale wierzyła, że kiedy zniszczy
(prawdopodobnie spali w domu w popielniczce) swoją kopię, będzie się jej
swobodniej oddychać.
Czy powinna próbować wytropić autora, czy może raczej czekać, aż się
do niej zgłosi (i mieć nadzieję, że to nigdy nie nastąpi).
Teraz musi się przede wszystkim uspokoić.
Jej wzrok spoczął na tablicy z  drzewkiem postaci serialowych,
obramowanych widokówkami z  Londynu. Pozdrowienia od Agaty. Anna
nabazgrała je zmienionym pismem, nakleiła na nie ostemplowane
brytyjskie znaczki ze starych widokówek od znajomych, a potem przyniosła
do pracy i powiesiła w dobrze widocznym miejscu. Dlaczego tak właściwie
to zrobiła? Współpracownicy prawdopodobnie uwierzyliby w  bajeczkę
o  wyjeździe córki do zagranicznej szkoły nawet bez dowodów. Czy nie
przesadziła z  całą tą komedią? Zdjęcie Agaty i  tak jest teraz na stronie
internetowej policji i  wyjście na jaw całej tej sprawy pozostaje jedynie
kwestią czasu.
Powoli ściągnęła wszystkie widokówki, a  ostatnią obróciła. Cześć,
mamo, u mnie wszystko dobrze. Tak się jakoś przyzwyczaiłam, że codziennie


po południu chodzę na sushi, ale jest strasznie drogie. W  tym tygodniu
ciągle siąpi. Aga.
Tekst ją wzruszył, choć przecież nie powinien. Wyrzuciła pocztówki do
kosza. Potem podeszła do okna, zza zasłony deszczu obserwowała parking,
oddychała głęboko, a kiedy za jej plecami kolejni ludzie naciskali klamkę
zamkniętych na klucz drzwi, nawet się nie oglądała. Dopiero po dobrych
trzydziestu minutach poczuła się na tyle spokojna, że odważyła się ruszyć
do sali konferencyjnej.
***
Godzinę później siedziała ze scenarzystami przy owalnym stole. Po kolei
czytali propozycje do kilku następnych odcinków, by wspólnie je ocenić.
Każdy z członków zespołu zajmował się kilkoma postaciami, wymyślał ich
losy, a  potem podczas narad splatali z  nich spójną fabułę. Anna wodziła
wzrokiem po czterech opuszczonych głowach. Jej zaufana wieloletnia
przyjaciółka Marcelina i trzy młodziaki w wieku od dwudziestu trzech do
trzydziestu lat: dwie dziewczyny i chłopak, wszyscy utalentowani i ambitni.
Kto z nich mógłby ją szantażować?
Potrząsnęła głową, pochyliła się nad swoją kopią, ale była tak
roztargniona, że w ogóle nie wiedziała, co czyta. Zupełnie jakby tekst został
napisany w języku, którego nie zna.
Czy podarcie tego przeklętego „odcinka" było błędem? Czy powinna
była dać go najpierw do przeczytania Marcelinie? Mimowolnie opuściła
wzrok na swoją torbę odłożoną niedbale na dywan obok krzesła i zaczęła
się zastanawiać, czy przy pomocy taśmy klejącej potrafiłaby ułożyć z tych
strzępów znów całe strony. Prawdopodobnie nie.
Zatem zabierze dowód przestępstwa na weekendowy wyjazd do
pensjonatu, a  kiedy zostanie z  Marceliną w  cztery oczy, pokaże go jej


w obecnym stanie. Może przyjaciółka coś jej doradzi?
A jeśli ten odcinek naprawdę napisała Marcelina? Wie o  Annie dużo,
zdecydowanie za dużo…
Anna szybko spojrzała na wieloletnią przyjaciółkę i  podwładną.
Krótkowłosa brunetka w sportowej koszuli dżinsowej wodziła wzrokiem po
kolejnych wersach, stukając w  skupieniu niepomalowanymi paznokciami
w  usta. Wyczuła na sobie przenikliwy wzrok Anny, uniosła głowę
i uśmiechnęła się. Anna się zawstydziła. Nie, to niemożliwe. Marcelina to
jej przyjaciółka! Nigdy by jej nie zdradziła. Zresztą takim zachowaniem
zaszkodziłaby również sobie! Anna poruszyła się nerwowo i potrąciła ręką
szklankę z  wodą mineralną. Gazowana ciecz rozprysła się po blacie,
zmoczyła kartki i  zaczęła ściekać Annie na kolana. Wszyscy scenarzyści
podnieśli wzrok. Niektórzy się roześmiali.
– Moniko, twój odcinek chyba został zaakceptowany  – zażartował
jedyny mężczyzna w grupie, czyli Andrzej, i szturchnął łokciem starannie
wystylizowaną blondynkę siedzącą obok niego.  – Anna aż trzęsie się
z wrażenia.
– Nic podobnego  – odparła Anna, wycierając chusteczką kałużę na
stole. – Przeczytaliście wszyscy? Nie mamy dużo czasu, więc…
– Czekamy już tylko na ciebie  – przerwał jej Andrzej.  – Właśnie
szeptałem Monice, że ten tekst chyba całkowicie cię oczarował, skoro od
dziesięciu minut wpatrujesz się w dal.
Anna zmarszczyła brwi. Nie cierpiała być zaganiana przez swoich
podwładnych w kozi róg. Chciała mieć nad nimi władzę, bo bez tego traciła
grunt pod nogami.
– Gdybyś spał w nocy tylko pięć godzin, też byś tak miał – warknęła. –
Wczoraj prawie do północy siedziałam nad twoim odcinkiem, bo jest
całkowicie bez ikry, a już nie mamy czasu na twoje szóste podejście.


– To byłoby dopiero piąte  – poprawił ją urażony Andrzej
i  poczerwieniał.  – A  gdybyś dała mi znać wcześniej, chętnie bym go
poprawił. Choćby wczoraj o północy.
– Jak powiedziałam, nie ma już czasu na eksperymenty. Gdybym znów
zwróciła ci tekst, mógłbyś sobie z nim nie poradzić nawet za piątym razem
i  wszyscy mielibyśmy problem. Do poniedziałku musimy zamknąć całą
serię, a ty po trzech miesiącach, czy jak długo tu już właściwie pracujesz,
wciąż nie zrozumiałeś psychologicznego rysu swoich postaci. Musisz
wczuć się w tych ludzi, patrzeć na świat ich oczami. Czy naprawdę myślisz,
że studentka kulturologii opowiadająca matce o  swoim chłopaku użyłaby
słowa absztyfikant? Boże, przecież ta dziewczyna jest wykształcona i…
– Czy nie powinniśmy najpierw omówić wątków Moniki?  – Andrzej
spojrzał na Annę nieustępliwie. Nienawidziła jego uporu. Owszem, Andrzej
miał talent, ale nie zamierzał podporządkowywać się jej zasadom, a  to
sprawiało, że stał pierwszy w kolejce do zwolnienia. Po trzech miesiącach
znajomości Anna zrozumiała, że ten młodzieniec niezbyt potrafi
dostosowywać się do przełożonych.
– Racja, Andrzeju. Z tobą porozmawiam później w cztery oczy – dodała
surowym tonem i  rozłożyła przed sobą plik mokrych kartek.  – Zatem,
kochani, do dzieła. Co myślicie o odcinku Moniki?
Scenarzyści podali kilka bardzo sensownych pomysłów. W  dyskusji
brali udział wszyscy oprócz Karoliny. Milcząca brunetka dołączyła do
zespołu dopiero miesiąc temu, a  Anna wciąż nie potrafiła jej rozgryźć.
Czasem napotykała jej badawcze spojrzenie i  nie mogła pozbyć się
wrażenia, że ta dziewczyna ocenia każde jej słowo i ruch. Z jednej strony
irytowała ją małomówność Karoliny, ale z drugiej wierzyła, że potrafiłaby
ukształtować ją na własne potrzeby. Dopóki nie wdroży się w  pełni do
pracy, Anna będzie dla niej wyrozumialsza niż dla pozostałych.


– Karo, może podzielisz się z  nami swoją opinią?  – zagadnęła jak
najłagodniejszym tonem. – Czy myślisz, że te motywy są nośne? – Kiedy
młoda kobieta w  odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami, Anna z  nutą
niecierpliwości w  głosie dodała:  – Twoje pomysły mogą pomóc
pozostałym, nawet jeśli tobie nie wydają się zbyt ciekawe. Powiedz
cokolwiek, co przychodzi ci do głowy. Nawet jeśli dziesięć uwag będzie
bez sensu, jedenasta może się okazać genialna. Czy ty się wstydzisz?
Karolina odpowiedziała pytaniem.
– Dlaczego tak właściwie odrzuciłaś moje propozycje z  zeszłego
tygodnia? Nie wyjaśniłaś mi, co ci się w nich nie podoba.
Anna zmarszczyła brwi. Rzeczywiście, Karolina przysłała swoje
propozycje. Nie były złe, ale… problematyczne. Karolina chciała posłać
swoją siedemnastoletnią bohaterkę do zakładu poprawczego i…
Annę oblał zimny pot. Do zakładu poprawczego. Kiedy czytała ten tekst
w  zeszłym tygodniu, pomysł z  poprawczakiem ją wkurzył, bo za bardzo
przypominał jej losy Agaty. Lecz mimo to nie przyszłoby jej do głowy, że
Karolina napisała to w  złych intencjach. Scenarzyści nie mieli pojęcia
o prawdziwym miejscu pobytu Agaty, więc Anna uznała przesunięcie akcji
do zakładu poprawczego za całkowicie przypadkowy (i niestosowny)
pomysł. Wprawdzie serialowa bohaterka była nieposłuszna, próbowała
prowokować i teoretycznie mogłaby popaść w konflikt z prawem, ale Anna
za wszelką cenę chciała uniknąć tematu zakładów wychowawczych.
Wtajemniczeni mogliby pomyśleć, że wykorzystała w  serialu historię
własnej córki, a tego naprawdę wolałaby uniknąć. Napisała więc Karolinie,
że lepiej byłoby poprowadzić fabułę inaczej i więcej nie zajmowała się jej
tekstem.
Lecz dziś patrzyła na tę sytuację zupełnie inaczej.


Przyjrzała się Karolinie badawczo. Czy ta anielska istota o  sarnich
oczach byłaby zdolna do szantażu? Czy przez jakieś niedopatrzenie dotarły
do jej uszu szczegóły z życia Anny, a ona postanowiła coś na nich ugrać?
Czy wie dużo więcej niż to, że Agata trafiła do poprawczaka? Czy to ona
jest autorką tego tajemniczego „odcinka"?
Karolina pracuje w  Podwórzu od niedawna. Czy zgłosiła się do
konkursu z zamiarem późniejszego szantażowania szefowej?
Anna uświadomiła sobie, że podwładni patrzą na nią wyczekująco.
Najwyraźniej nie rozumieją, dlaczego tak zwleka z odpowiedzią.
Westchnęła.
– Te pomysły po prostu nie pasują do ogólnej koncepcji  –
odpowiedziała Karolinie tonem wykluczającym dalszą dyskusję. – I proszę,
nie zmieniaj tematu. Pytałam o  tekst Moniki, nie o  twój wątek. Musimy
omawiać wszystko po kolei, bo w  przeciwnym razie zrobi się w  tym
bałagan.
Niestety pozostali scenarzyści nie podzielali tej opinii.
– Co zaproponowałaś, Karo? – spytała Marcelina.
– Mnie też to ciekawi  – dołączyła do niej Monika. Od kiedy Anna
powiedziała jej, że być może będzie potrzebować kilkumiesięcznego
zastępstwa na stanowisku szefowej, Monika niezwykle obrosła w  piórka.
Anna postanowiła, że musi jej jak najszybciej powiedzieć, że jednak nie
wybiera się do Sztokholmu. Po ostatniej kłótni z  Olegiem już prawie
podjęła decyzję. Może poinformuje Monikę jeszcze dzisiaj?
– Nie zajmujmy się tym teraz  – Anna zabrała głos, zanim Karolina
zdążyła otworzyć usta. – Nie zaakceptowałam tamtego pomysłu, więc nie
ma sensu o nim mówić.
– Wręcz przeciwnie! Muszę wiedzieć, jakie motywy nam nie pasują –
odparła podrażnionym głosem Monika. – Jeśli mam cię zastępować, muszę


wiedzieć, jakie wątki odrzucasz i dlaczego!
Anna w  duchu zaklęła. Jak to możliwe, że dziś po raz kolejny traci
kontrolę nad ich dyskusją? Czuła się jak bezradna początkująca
nauczycielka stojąca przed klasą pełną krnąbrnych uczniów.
Karolina zaczęła z zapałem wyjaśniać:
– No, Anna kazała mi wymyślić, co mogłoby się stać…
– Moment!  – Annę naprawdę ucieszyło, że nie dała po sobie poznać
zdenerwowania. Udało się jej przemówić chłodno i  bezkompromisowo.
Dziś nikt jej tu nie szanuje, prawdopodobnie dlatego, że nie jest w  pełni
skupiona. – Tę naradę prowadzę ja – oświadczyła zdecydowanie i tak długo
świdrowała Karolinę wzrokiem, aż zakłopotana dziewczyna spuściła głowę.
Potem Anna zwróciła się do Moniki.
– Planowałam powiedzieć ci to na osobności, ale skoro już zaczęłaś ten
temat… Krótko mówiąc, jednak nie wyjadę do Szwecji, więc nie będziesz
mnie zastępować.
W niezapominajkowych oczach Moniki błysnęło uczucie, którego Anna
nie potrafiła określić. Doskonale wystylizowana kobieta zacisnęła mocno
wargi.
– No… Właściwie wcale mnie to nie zaskakuje. Na twoim miejscu też
zastanowiłabym się dwa razy przed opuszczeniem takiego stanowiska.
Anna posłała jej chłodny uśmiech.
– Wszystko jasne?  – Potem zwróciła się do pozostałych.  – Czy
zajmiemy się wreszcie oceną odcinka Moniki?  – Kiedy nikt nie
odpowiedział, kontynuowała bezlitośnie. – Czy ekspozycja nie wydaje się
wam trochę mdła? Przecież na początku musimy zainteresować widza,
musi się coś dziać, każde ujęcie powinno być mocne. A to ciągnie się na
początku jak guma do żucia.


Przez chwilę panowała cisza, a  potem wreszcie zaczęła się żywa
dyskusja na temat wybrany przez Annę. Monika broniła swoich pomysłów
z  zapałem, ale bez śladu urazy. Potrafiła przyjmować krytykę i  często
wymyślała brawurowe wątki (choć akurat ten dzisiejszy zbytnio się jej nie
udał), miała poczucie humoru i talent stylistyczny. Anna wiedziała, że jeśli
wyjechałaby do Sztokholmu, ta kobieta dobrze by ją zastąpiła. Może nawet
zbyt dobrze.
Czy Monika miała nadzieję, że Anna już w tym Sztokholmie zostanie?
Chciała wygryźć ją z fotela szefowej?
Może ten ohydny tekst napisała ona. Ale skąd znałaby tyle intymnych
szczegółów z życia Anny? I co mogłaby chcieć przez to osiągnąć? Awans,
cóż by innego. Gdyby Anna się przestraszyła, że ktoś z  zespołu zna jej
tajemnice, i złożyłaby wypowiedzenie, to właśnie Monika niemal na pewno
odziedziczyłaby królestwo o  nazwie Podwórze. Marcelinie nie zależy na
szefowaniu, dla niej ważniejszy jest wolny czas i święty spokój. Natomiast
Monika… Anna spojrzała na twarz podwładnej, obramowaną gęstą
grzywką i  zasłonami równych jasnych włosów. Monika jest otwarta
i  bezpośrednia, bez skrupułów mówi prawdę prosto w  oczy. Czy byłaby
zdolna do takiego podstępu?
Anna oparła się w  fotelu i  z  udawanym zaciekawieniem słuchała
głosów debatujących o losach serialowych postaci, ale znaczenie ich słów
do niej nie docierało.
Uświadomiła sobie, że mógł jej grozić każdy członek zespołu. Pytanie
tylko, jak bardzo szantażysta jest zdeterminowany.
Z rozmyślań wyrwał ją Andrzej.
– Anno, posłuchaj, przyszedł mi do głowy pomysł na zabawny zwrot
akcji w wątku nauczycielki Naiwnej. A tak właściwie, to kto go pisze? Czy
mógłbym go przejąć?


Anna pokręciła głową.
– Nie. Chcę się pozbyć tej aktorki. Nie rozumiem, jak mogła przejść
przez casting, przecież w ogóle nie potrafi grać. To jej załamanie nerwowe
we wczorajszym odcinku wypadło koszmarnie. Poza tym wygląda coraz
gorzej… Zauważyliście, jak przerzedzają się jej włosy nad czołem?
Wygląda jak zabiedzona czterdziestka, a  przecież ma grać soczystą
trzydziestkę.
– Nie zgadzam się z tobą – pokręciła głową Monika. – Według mnie gra
świetnie i pasuje do tej roli.
Anna się uśmiechnęła.
– Nie zgadzasz się, bo to twoja koleżanka, a nie dlatego, że dobrze gra.
Ile razy mam ci powtarzać, że w tej branży nie ma miejsca na sentymenty?
Monika wzruszyła ramionami.
– Możesz myśleć, co chcesz. Ludzie ją lubią. Jeśli spojrzysz na listę
najpopularniejszych postaci na naszej stronie internetowej, zobaczysz, że
Naiwna wciąż trzyma się na drugim, trzecim miejscu.
– Na tej liście najlepiej radzą sobie postaci, które nikomu nie
przeszkadzają, szarzy średniacy, którym nikt nie da minusa. Dużo większą
oglądalność zapewniają nam kontrowersyjni bohaterowie, bo wzbudzają
emocje i  przeszkadzają wielu widzom.  – Anna spojrzała na Monikę
karcąco. – Powinnaś o tym wiedzieć, Moniko, szczególnie jeśli chciałabyś
mnie zastąpić.
Monika wzruszyła ramionami i  zaczęła nawijać kosmyk utlenionych
włosów na palec z  doskonale pomalowanym paznokciem w  kształcie
migdała. Miał ten sam kolor co paznokcie Anny. Anna uświadomiła sobie,
jak bardzo Monika stała się do niej podobna. Pracę w Podwórzu rozpoczęła
jako brunetka, a  teraz jest blondynką. Na wzór Anny zaczęła ubierać się
przeważnie na czarno i fioletowo. Kupiła sobie nawet taki sam telefon. Czy


myśli, że im bardziej upodobni się do szefowej, tym szybciej zdobędzie jej
posadę?
– Gdyby to zależało ode mnie, zostawiłabym jej tę rolę – oświadczyła
cicho Monika.
– Ale nie zależy – odparła Anna.
Pozostali obserwowali rozbawieni tę wymianę zdań, ale Marcelina już
nie wytrzymała i włączyła się do rozmowy.
– Anno, jak chcesz się jej pozbyć?  – spytała.  – Przecież w  kolejnym
odcinku wychodzi za mąż, prawda? Chyba szkoda byłoby zamknąć tak
ciekawie rozegrany wątek?
– Będzie musiała umrzeć – wyjaśniła rzeczowo Anna, nie spuszczając
wzroku z perłoworóżowych paznokci Moniki. Potrafiła sobie wyobrazić, że
Monika z  tą samą precyzją, z  którą maluje pazurki, zbiera informacje
mające posłużyć do obalenia szefowej.  – Oczywiście mam na myśli tę
postać, nie aktorkę.
„To nie było zbyt zabawne"  – przyznała w  duchu, ale mimo to ktoś
zaśmiał się z uprzejmości.
– Moglibyśmy też zamknąć ją w wariatkowie. Albo mogłaby wyjechać
za granicę, ale w  to widzowie nie uwierzą, bo przecież będzie tuż po
ślubie – kontynuowała Anna. – Chyba że wyjechałaby z mężem, ale jego
nie chcemy się pozbyć.
– Czyli śmierć w wypadku samochodowym – zaproponowała Monika.
Najwyraźniej stwierdziła, że obrażanie się nic jej w tej sytuacji nie da.
– Albo pod kołami pociągu – dodał Andrzej.
– A może zrobi sobie gulasz z muchomorów? – rzuciła Marcelina.
– Ktoś ją zamorduje  – oświadczyła złowieszczo Karolina, świdrując
Annę dużymi czekoladowymi oczami.
Anna mimowolnie zadrżała. Najwyższy czas, by zakończyć naradę.


– Ona wie, że chcesz ją wyrzucić. Mówiła mi o  tym  – powiedziała
z dezaprobatą Monika. – Jest załamana. Jeśli naprawdę musisz to zrobić, to
spróbuj jakoś delikatnie.
– Zrobię to, co uznam za stosowne. – Tym razem Anna nawet na nią nie
spojrzała.  – Z  początku nie chciałam jej o  niczym mówić, dopóki nie
zostanie zatwierdzony scenariusz jej ostatniego odcinka. Bałam się, że
będzie próbowała szantażować nas emocjonalnie. Ale niestety dowiedziała
się pocztą pantoflową i  zrobiła mi już nieprzyjemną scenę. Dostałam też
kilka rozpaczliwych SMS-ów.  – Anna westchnęła.  – Teraz czekam, aż
zadzwoni i  będzie mi płakać, że ma na utrzymaniu dwoje dzieci, a  ja
rujnuję jej życie. A przecież nie jest gwiazdą, a Podwórze płaciło jej nieźle
przez trzy lata… ale to już nie nasze problemy, prawda?
Zamiast odpowiedzi Monika wstała, zerwała z  wieszaka swój płaszcz
i bez słowa wyszła na korytarz.
Po godzinie piętnastej Anna przypomniała wszystkim o  jutrzejszej
naradzie wyjazdowej (obecność nieobowiązkowa, ale wskazana)
i  wypuściła wszystkich do domu. W  swoim biurze wyciągnęła z  torebki
woreczek ze strzępami fikcyjnego odcinka, położyła go przed sobą na
biurku, rozwiązała i  dotknęła kilku papierków. Jak to możliwe, że ludzie
wokół niej żyją spokojnym, prostym życiem, a ona pakuje się w coraz to
nowe tarapaty? Czy sama jest sobie winna? Zawsze była pewna, że wie, co
jest dla niej dobre, i potrafi nieustępliwie zmierzać do celu. Zatem dlaczego
nie jest szczęśliwa? Gdzie i kiedy popełniła pierwszy błąd, który rozpoczął
łańcuch wydarzeń, na którego końcu znajduje się zaginiona córka
i woreczek pełen toksycznych słów?
Ktoś cicho zapukał, a  zaraz potem drzwi się otworzyły. Cholera!
Zapomniała zamknąć je na klucz! Próbowała szybko schować łokciem


woreczek z  papierkami za monitor, ale zanim jej się to udało, Andrzej
zahaczył o niego wzrokiem.
– Mówiłaś, że porozmawiamy później. W  cztery oczy  – przypomniał
jej.
Do licha… Zapomniała o tym.
– Nie dostałem dziś żadnego zadania. Wszyscy inni dostali.
Wstała, bo nie czuła się dobrze, mówiąc do Andrzeja z dołu.
– Wiesz, pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli twoich bohaterów od
kolejnej serii przejmie Marcelina. Musisz się jeszcze… rozpisać. Wciąż
możesz przychodzić na nasze narady, włączać się do rozmowy i  spędzić
z  nami najbliższy weekend, oczywiście jeśli masz na to ochotę. Ale
scenariusze będziesz pisać tylko na brudno i za symboliczne honorarium.
– Jak długo?
– Dopóki nie uznam, że jesteś w stanie samodzielnie pracować nad linią
fabularną  – odparła Anna zdecydowanie.  – Nie dłużej niż jeden, dwa
miesiące.
– Cudownie!  – Odwrócił się, jakby chciał wyjść obrażony, ale zaraz
potem znów spojrzał na przełożoną.  – Dlaczego moich bohaterów ma
przejąć akurat Marcelina? – syknął. – Nie cierpię jej! Śmierdzi papierosami
i  chodzi przez cały czas w  tej samej koszuli. Po obiedzie zawsze gdzieś
znika, a  my ślęczymy tu całymi dniami. Jest uprzywilejowana! I  pewnie
więcej zarabia, prawda? Czym sobie na to zasłużyła?
– Na przykład tym, że jest tu od początku, a ty dopiero zaczynasz.
– Czy trzeba być twoim znajomym, żeby liczyć na normalne
traktowanie?
Urażona Anna nabrała szybko powietrza:
– Andrzeju, nie próbuj mnie…


– Wiesz, co myślę? Że ty i Marcelina kradniecie pozostałym pomysły.
Jakiś czas temu wymyśliłem kilka rzeczy, a ty na naradzie powiedziałaś, że
są głupie. A  dziś widziałem je w  odcinku Marceliny. Cóż za zbieg
okoliczności! A  najdziwniejsze jest to, że te pomysły zostały
zaakceptowane.
– Bo opracowała je dużo lepiej niż ty. Marcela ma wielki talent do
budowania wątków i…
Nie pozwolił jej dokończyć.
– Tyle że ona te pomysły ukradła! Wiesz co, Anno? Zaczynam mieć co
do Podwórza dziwne odczucia. Kto pisze ten serial od początku? Tylko ty
i  Marcelina, zgadza się? Pozostałych scenarzystów zmieniacie jak
rękawiczki. Czy nie jest przypadkiem tak, że przyjmujecie nowych ludzi,
wyciskacie z  nich pomysły, potem wyrzucacie ich z  powodu rzekomej
nieudolności, a ich pomysły podajecie za swoje.
Anna zaśmiała się nerwowo.
– Andrzeju, zaczyna mi to wyglądać na manię prześladowczą.
Rozumiem, że bujna fantazja jest w tym zawodzie niezbędna, ale… twoje
oskarżenia są śmieszne.  – Zdanie dokończyła powoli, akcentując każde
słowo. – Muszę decydować, którzy scenarzyści są na tyle dobrzy, by mogli
tworzyć Podwórze, a którzy nie. Dlatego sprawdzam nowych pracowników.
A  kiedy widzę, że się nie nadają, żegnam się z  nimi. Zdziwiłbyś się, jak
trudno znaleźć dobrego autora. A  skoro już o  tym mowa: Monika też
pracuje w  naszym zespole od dawna. Prawie od dwóch lat. I  jakoś nie
kradnę jej żadnych pomysłów i  nie zamierzam jej zwolnić. Planowałam
nawet powierzyć jej prowadzenie przez kilka miesięcy całego zespołu.
– Jasne. Ale nie powierzyłaś. – Andrzej zrobił złośliwą minę. – Boisz
się jej, co? Boisz się, że byłaby lepsza niż ty. Nie możesz jej wyrzucić, bo
jest dobra, ale najchętniej byś się jej pozbyła.


Co mu na to odpowiedzieć? Prawdę?
– Nikogo się nie boję i  nie muszę się nikogo pozbywać. Ale chyba
powinniśmy raczej porozmawiać o  tobie. Według mnie masz talent, ale
musisz się jeszcze wiele nauczyć. Jeśli będziesz cierpliwie pracować nad
swoim rozwojem, oddam ci twoje postacie. Zgadzasz się?
Młodzieniec zamiast odpowiedzi machnął wściekle ręką i obrócił się na
pięcie.
– Coś mi tu śmierdzi  – syknął przez ramię.  – I  wiedz, że będę się
bronić. Nie jestem taki słaby, jak myślisz. Rozumiesz?


ROZDZIAŁ 5

„Dziwni ludzie"  – pomyślała Ester, kiedy zatrzymała się w  wilgotnej
wysokiej trawie i  pod osłoną mroku obserwowała z  oddali grupkę
scenarzystów siedzącą wokół na wpół opróżnionych butelek wina
w  oświetlonej altanie ogrodowej. Młodzi podwładni Anny przyjechali
wieczorem do pensjonatu ubrani jak z reklamy wycieczek objazdowych po
dżungli: blondynka z  gęstą grzywką miała obcisłe dżinsy wciśnięte
w kalosze moro, młody okularnik przybył w kapeluszu z szerokim rondem,
natomiast brunetka z kręconymi włosami była od stóp do głów ubrana jak
na safari. Pomimo iż najwyraźniej starali się wyglądać na podróżników, po
wysokiej trawie mokrej od deszczu stąpali z  obrzydzeniem, robili sobie
zdjęcia z  widłami i  grabiami opartymi o  ścianę gospodarstwa, jakby
widzieli takie narzędzia po raz pierwszy w życiu, a kiedy zobaczyli padalca,
zaczęli wrzeszczeć jak na komendę. Anna i  Marcelina zachowywały się
spokojniej, były przecież o  ponad dziesięć lat starsze, lecz nawet one
skwitowały rozmokniętą ścieżkę grymasem niezadowolenia, a  zapach
przekwitających łanów rzepaku nazwały „okropnym smrodem".
„Są całkowicie inne niż ja" – pomyślała Ester, gdy patrzyła, jak jej dwie
najlepsze przyjaciółki znudzone palą papierosy na dziedzińcu gospodarstwa
i  popychają zapalniczką włochatą gąsienicę, która spadła z  orzecha na
ławkę dokładnie między nie. Na wszelki wypadek Ester podniosła ją
i  zaniosła na trawę. Po raz pierwszy w  życiu przyszło jej do głowy, że
właściwie nie wie, co łączy ją z  tymi dwiema kobietami. Wspólna


przeszłość? Czy naprawdę jest aż tak istotna, by przyjaźń mogła się opierać
tylko na niej? Zamyśliła się na chwilę, ale potem zabroniła sobie tych
rozważań. Anna i Marcelina to jej jedyne prawdziwe przyjaciółki i powinna
się cieszyć, że je ma, a nie doszukiwać się wad.
Ester przywitała je razem z  Maciejem, który przyszedł na umówioną
kolację, ale już po dziesięciu minutach wymuszonej rozmowy gospodyni
żałowała, że zaprosiła Annę. Kiedy proponowała jej przez telefon ten
przyjazd, miała na myśli weekend w trójkę: ona, Anna i Marcelina. Dawno
nie miały okazji spokojnie porozmawiać i  mógłby to być przyjemnie
spędzony czas. Ester czuła, że ich przyjaźń bardzo potrzebuje bodźców
w  postaci wspólnych przeżyć. Właściwie jak to się stało, że zamiast
pogaduszek z koleżankami musi się zajmować bandą obcych ludzi, którzy
będą przez cały weekend spać i  jeść w  jej pensjonacie za darmo? Anna
znów wszystko dostosowała do swoich potrzeb. Ester westchnęła.
Oczywiście nie chce żadnych pieniędzy od przyjaciółek, to byłoby poniżej
jej godności, ale czy reszta zespołu nie powinna zapłacić choćby
symbolicznej kwoty za dwa noclegi?
Tylko jak mogłaby tego wymagać, skoro Anna tuż po przyjeździe
krzyknęła przy wszystkich uradowana: – Ester, to takie miłe z twojej strony,
że pozwoliłaś nam tu być za darmo!
Scenarzyści wtargnęli do jej salonu i próbowali rozpalić w kominku, ale
ogień nie chciał się palić, a cały parter gospodarstwa utonął w szczypiącym
kurzu. Potem goście zaczęli kręcić nosem nad kartą napojów. Blondynka
z  grzywką wsiadła do auta i  przywiozła ze stacji benzynowej butelki
absurdalnie drogiego wina. Lecz najbardziej Ester zasmuciło to, że to
towarzystwo najwyraźniej zepsuło Maciejowi nastrój. Zamyślony
wpatrywał się w  blat, a  jeśli już z  kimś rozmawiał, to tylko półgębkiem
z  Anną. Po kieliszku porto powiedział, że musi już iść. Ester miała


wrażenie, że zmarnowała mu wieczór. Można było na to spojrzeć również
z lepszej strony: jeśli jest zawiedziony, to dlatego, że chciał pobyć z nią sam
na sam. Na szczęście w  niedzielę ta horda rozpieszczonych krzykaczy
wyjedzie, a  Ester i  Maciej będą mogli urządzić sobie miły wieczór we
dwoje, kiedy tylko zapragną.
Około godziny dwudziestej drugiej zespół scenarzystów udał się do
altany, żeby „trochę popracować", a  Ester zniknęła w  mroku. Chciała
dyskretnie sprawdzić basen i  w  razie potrzeby wyłowić kolejne mysie
trupki. Po dwudniowym deszczu nadszedł ciepły wieczór, było duszno,
a gospodyni wcale by się nie zdziwiła, gdyby któryś z gości zapragnął się
wykąpać. Potrafiła sobie doskonale wyobrazić dziki wrzask, który
wypełniłby dolinę, gdyby pływający scenarzysta natrafił na utopionego
gryzonia.
Włączyła oświetlenie basenu, wyłowiła z  wody ćmy (myszy na
szczęście dziś nie dryfowały na powierzchni) i  z  siatką w  dłoni ruszyła
w  stronę domu. Celowo zeszła ze żwirowej dróżki i  szła po trawniku
tłumiącym jej kroki. Grupka w  altanie ciekawiła ją niczym stado
egzotycznych zwierząt, które ktoś zamknął w  klatce i  umieścił na jej
terenie. Przecież chyba może przez chwilę postać w  cieniu i  posłuchać
urywków narady? Na pewno omawiają losy serialowych bohaterów,
o których Ester nie ma bladego pojęcia.
Rzeczywiście rozmawiali o ludziach, których nie znała – nie wiadomo,
czy prawdziwych, czy zmyślonych. Główne słowo należało do Anny,
atakującej swoich przełożonych, agresywnej bez wyraźnego powodu.
„Właściwie ona jest nieznośna – przemknęło Ester przez głowę. – Zmieniła
się, czy to moje spojrzenie na nią ulega stopniowej zmianie?".
Kiedyś Ester uważała, że Anna jest czarująca, dowcipna, intrygująca, po
prostu wyjątkowa. Miała wszystko, czego brakowało Ester. Potem Ester


wyjechała na Bali i choć ani przez chwilę nie przestawała uważać Anny za
przyjaciółkę, rozstanie przekształciło jej graniczącą z uzależnieniem miłość
w łagodną sympatię. Anna i Marcelina rozwijały się razem, obie rozpoczęły
karierę scenarzystek, potem dostały pracę w  Podwórzu, natomiast Ester
pozostała z boku. Po jej powrocie do Czech ich długa przyjaźń żyła przede
wszystkim przeszłością. Z Marceliną Ester widywała się rzadko, a z Anną
utrzymywała intensywny kontakt dopiero w ostatnim półroczu, gdy Agata
zaczęła przyjeżdżać do pensjonatu na przepustki z poprawczaka.
– Chryste, nie rozumiem, dlaczego zamierzasz się pozbyć tej Naiwnej –
wybuchła utleniona blondynka siedząca w  altanie i  wyrwała Ester
z zamyślenia. – Według mnie chcesz po prostu pokazać, kto tu rządzi.
– Moniko, zamknij się – krzyknęła szybko Anna. – I już więcej nie pij.
Blondynka odstawiła kieliszek tak gwałtownie, że aż chlusnęło z niego
wino.
– Po prostu prawda w  oczy kole. Naiwna jest dobrą postacią,
a  przynajmniej przeciętną. Czego więcej chcesz? Zawsze mówisz, że
robimy serial dla przeciętnych ludzi.  – Blondynka zaczęła się wściekle
drapać po dekolcie. – Pieprzone komary. Nienawidzę wsi!
Wszyscy oprócz Anny się roześmiali. Blondynka narzuciła sobie na
ramiona sweter, taki sam, w jakim była również Anna. Ester uświadomiła
sobie, że te dwie kobiety są do siebie bardzo podobne, tyle że starsza
wygląda elegancko, a  młodsza ordynarnie i  tandetnie. Anna zawsze była
piękna i  wiedziała o  tym. Czyżby wybierała podwładnych po wyglądzie?
Czy jest tak zapatrzona w  siebie, że podświadomie daje pierwszeństwo
ludziom wyglądającym jak jej kiepskie kopie, by ich towarzystwo jeszcze
bardziej podkreślało jej klasyczną urodę?
Ester wzruszyła ramionami. Tak czy inaczej, cieszyła się, że nie siedzi
z tą dziwną zgrają w altanie.


Obróciła się na pięcie, oparła siatkę do czyszczenia basenu o  drzewo
i  ruszyła po mokrej trawie ku gospodarstwu. Gdy skręciła za róg, hałasy
z altany jakby ucichły, a ją połaskotało w uszy cykanie świerszczy. Osunęła
się na drewnianą ławkę pod orzechem i odchyliła twarz ku niebu. Gdyby
nie nagły przypływ współczucia i zaproszenie tu Anny (która od przyjazdu
ani razu nie wspomniała o  Agacie i  której głośny śmiech dobiegający
z oddali potwierdzał właśnie, że bynajmniej nie jest aż tak nieszczęśliwa,
jak brzmiało to przez telefon), Ester mogłaby siedzieć tu teraz
z Maciejem…
Z ogrodu dobiegły podniesione głosy. Czyżby scenarzyści kłócili się
o losy swoich postaci? Ester nie miała najmniejszej ochoty tam zaglądać.
Rozsiadła się wygodnie, a  jej dłoń napotkała mały chłodny przedmiot
leżący na ławce. Podniosła go i  rozpoznała komórkę Anny. Najwyraźniej
Anna o nim zapomniała, gdy odpalała tu z Marceliną jednego papierosa od
drugiego i  atakowała zapalniczką tę nieszczęsną gąsienicę. Ester się
zawahała. Czy powinna zanieść go przyjaciółce?
Bez konkretnego planu przycisnęła jeden z  klawiszy. Później
stwierdziła, że chyba chciała sprawdzić, czy nikt nie próbował dodzwonić
się do Anny w czasie, kiedy nie miała telefonu przy sobie. Przecież mogła
dzwonić lub pisać na przykład Agata!
Na ekranie czekała kopertka. 1 SMS – informował ekran.
Maciej?
Od zaskoczenia nie było daleko do czynów. Ester z  nieznacznym
ukłuciem dumy otworzyła wiadomość i  przeczytała: SZKODA, ZE NIE
ZDAZYLISMY SPOKOJNIE POROZMAWIAC. MOZE WPADNIESZ
JUTRO NA KAWE?
Anna ma wpaść do Macieja na kawę? Skąd w ogóle wziął jej numer?
I dlaczego Anna ma zapisany jego numer? Wprawdzie jakiś czas temu to


właśnie Ester ich ze sobą poznała, ale żadne z nich nie wspomniało o tym,
że do siebie piszą lub dzwonią.
Akurat chciała odłożyć telefon z powrotem na ławkę, kiedy w jej dłoni
dwa razy błysnął i zawibrował. Ester już raz naruszyła prywatność Anny,
więc drugą wiadomość przeczytała bez wyrzutów sumienia.
Znów od Macieja: A MOZE SPOTKAMY SIE ZA DWIE GODZINY
PRZY KAPLICZCE NA ROZDROZU?
Ester mogłaby wymazać obie wiadomości, ale wydało się jej to
dziecinne i tchórzliwe. Wolała wyznać Annie, że je przeczytała, i szczerze
z nią porozmawiać.
Nie pozwoli, by Anna znów coś jej odebrała.
Już nigdy więcej.
Złościł się na siebie, że wysłał drugą wiadomość, choć Anna nie
odpowiedziała na pierwszą. Czy naprawdę musi w  tym wieku robić takie
rzeczy? Narzuca się jak jakiś zakochany nastolatek. Próbował czytać
książkę, ale rozpraszała go świadomość, że Anna siedzi w ogrodzie sześćset
metrów od jego domu. Różniła się od kobiet, które dotychczas poznał: była
żywiołowa, nieprzewidywalna, wymagająca, pewna siebie. Kochała siebie
aż przesadnie, ale możliwe, że to właśnie ten egoizm działał na Macieja
niczym najsilniejszy afrodyzjak, bowiem stanowił dokładne przeciwieństwo
niepewności i niesamodzielności Krystyny, przez którą niemal odszedł od
zmysłów. Miał wrażenie, że Anna byłaby w  związku samodzielna
i przebojowa, może aż za bardzo, jak na gust większości mężczyzn, lecz dla
Macieja nie istniało obecnie nic gorszego niż psie spojrzenia kobiety, której
jedynym celem w życiu jest życie oraz nic gorszego niż poczucie winy, że
nie poświęca partnerce wystarczająco dużo czasu i ma inne zainteresowania
niż ona. Krysia na wszystko się zgadzała, pozwalała mu o  wszystkim


decydować, a  przez to stanowiła równie duży ciężar jak dziecko. Ester
z pensjonatu czasami mu ją przypominała. Nie lubił tego jej wiecznego „jak
chcesz" albo „niech będzie po twojemu". Oczywiście nie wiedział, czy
Ester naprawdę jest ulepiona z tej samej gliny co Krysia, ale nie pragnął się
tego dowiedzieć. Łagodne usposobienie sąsiadki drażniło go niezależnie od
tego, że dobrze mu się z nią rozmawiało.
Teraz chciał zdobywać kobietę, która potrafi być niedostępna, która ma
swój świat, czasem go do niego zaprasza, a  czasem pozwala usychać
z tęsknoty – według nastroju.
Z Krysią dochodziło do tego, że czuł się przy niej jak więzień.
Nienawidził jej za to, że tak bardzo go potrzebuje. Musiał się jej pozbyć,
nie miał innego wyjścia. Czasem nachodziły go wyrzuty sumienia (czy
naprawdę konieczne było aż tak radykalne rozwiązanie?), ale nie ma sensu
teraz dumać nad tym, co mógł zrobić inaczej i lepiej. Zatarł za sobą ślady
i próbuje zacząć od nowa.
Dzięki Annie Walencie umacniała się w nim pewność, że jeszcze kiedyś
może być szczęśliwy.
Spojrzał na telefon i  mlasnął w  zamyśleniu. Odpowiedź nie
nadchodziła. Anna nie ma na niego ochoty albo dobrze się bawi i  nie
zauważyła, że napisał do niej już dwukrotnie. Podszedł do drzwi, otworzył
je i  spojrzał w  ciemność. Bernardynka Wenus natychmiast wstała
z  legowiska, na którym wzorowo opiekowała się pięcioma szczeniętami,
doczłapała do progu, na wzór swojego pana przez chwilę wpatrywała się
w ciemny ogród, a potem przyjaźnie szturchnęła Macieja w dłoń. Między
krzakami agrestu latały świetliki. „Dobrze mi tu"  – pomyślał Maciej.
Zaskoczyło go, że to poczucie zadowolenia odnalazł po długim czasie
w  starym domu z  wydeptaną drewnianą podłogą, piecem węglowym,
odpadającym tynkiem, rdzewiejącymi rynnami i  nieszczelnymi oknami


w  gnijących ościeżnicach. Chętnie zarobiłby na lepsze i  wygodniejsze
lokum, na nowoczesny dom z  ogrzewaniem podłogowym i  dużym
ogrodem, ale w  wieku pięćdziesięciu pięciu lat uważał to raczej za sen
szaleńca niż za realny cel. „Chyba właśnie po tym człowiek poznaje, że
nadchodzi starość  – pomyślał.  – Zaczyna się robić w  duchu listę rzeczy,
których najprawdopodobniej już nie zdąży się zrealizować".
Z lasu dobiegło huczenie sowy, ale prócz tego smutnego nawoływania
Maciej usłyszał także odległe kobiece głosy. Dochodziły wśród ciszy nocy
z pensjonatu i pobrzmiewało w nich podekscytowanie, ale tłumiły je zasieki
jabłoni rosnących w  ogrodzie Ester oraz przydrożne drzewa, więc Maciej
nie rozumiał ani słowa. Wenus wybiegła przed dom i zaczęła węszyć, więc
gwizdnął, zamknął drzwi i  powoli ruszył z  suczką pod górę po wąskiej
asfaltowej drodze. Gdy doszedł do granicy ogrodu Ester, słyszał wyraźnie,
że w pensjonacie wybuchła kłótnia. Przekrzykiwały się dwa kobiece głosy,
a Maciej był niemal pewien, że jeden z nich należy do Anny. Zatrzymał się
na zakręcie, dalej nie pójdzie. Gdyby ktoś go tu zauważył, wyszedłby na
podsłuchiwacza. W altanie była włączona lampa, nawet z oddali było widać
duże ćmy tańczące wokół żarówki. Korony drzew zasłaniały biesiadników,
ale mimo to Maciejowi udało się dostrzec Annę.
– Ja cię wodziłam za nos? Ja cię zdradziłam?  – krzyczała akurat.  –
Powinnaś być mi wdzięczna za to, że masz tę pracę, a nie bezpodstawnie
mnie obwiniać!
– Bezpodstawnie? Od trzech miesięcy obiecywałaś mi, że cię zastąpię.
Od trzech miesięcy!
Maciej przestąpił z nogi na nogę i teraz między gałęziami dostrzegł też
drugą uczestniczkę kłótni, około trzydziestoletnią blondynkę z grzywką. Jej
włosy miały dokładnie taki sam odcień jak włosy Anny, więc kobiety
wyglądały jak siostry.


– Dostałam w  tym czasie kilka lepszych ofert, ale wszystkie
odrzuciłam, bo chciałam mieć to zastępstwo w  życiorysie. Gdybyś mi
powiedziała, że MOŻE wyjedziesz, nie miałabym teraz pretensji. Ale ty
uczyłaś mnie wszystkiego przez trzy miesiące i byłam pewna, że przez jakiś
czas ta praca będzie moja! Kiedy pomyślę, ile czasu zmarnowałam na te
głupie szkolenia, to mam ochotę udusić cię gołymi rękami!
– Przynajmniej czegoś się nauczyłaś – odparła trochę spokojniej Anna.
Zapaliła papierosa i wypuściła chmurkę dymu w twarz młodszej kobiety. –
Nie zapominaj, która z nas jest szefową, Moniko.
Monika gwałtownie wstała.
– Gdybyś mnie chociaż przeprosiła! Ale to nie twój styl, prawda? Tobie
w ogóle nie zależy na ludziach. Wszystkich wykorzystujesz i porzucasz.
Obróciła się plecami do Anny. Anna się zaśmiała. Krótkowłosa kobieta
w jej wieku zawtórowała chrapliwym chichotem. Pozostali dwaj stołownicy
milczeli zaskoczeni.
Maciej się dobrze bawił. Podobało mu się to, że Anna potrafi być ostra.
Jak bardzo folguje sobie podczas kłótni z partnerem?
– Anno? – Ester wyłoniła się z ciemności. Może obserwowała z oddali
tę wymianę poglądów podobnie jak Maciej i czekała, aż sytuacja trochę się
uspokoi. Miała dziwnie chłodny głos. Być może zamierza upomnieć
przyjaciółkę za tę głośną kłótnię. Maciej wiedział, że najbliżsi sąsiedzi już
raz donieśli na Ester, że jej goście jeżdżą za szybko obok ich domu.
Prawdopodobnie Ester się boi, że teraz zostanie dla odmiany oskarżona
o łamanie ciszy nocnej. – Czy mogę porozmawiać z tobą na osobności?
– O  czym?  – Anna wciąż była rozdrażniona.  – Czy to nie może
poczekać? Usiądź z nami! Gdzie się podziewałaś tak długo?
Teraz Ester oberwie się za tę blondynkę. Maciej nagle poczuł się
zawstydzony, że ukrywa się na jezdni i między gałęziami obserwuje ludzi


niemających pojęcia o jego obecności. W tej samej chwili Wenus warknęła
cicho i skoczyła w krzaki, jakby chciała dać panu do zrozumienia, że jeśli
będzie tam wciąż stać i się gapić, to go zdradzi. Maciej obrócił się więc na
pięcie i ruszył ze zbocza z powrotem do swojego domku.
Najwyraźniej Anna ma na głowie inne sprawy niż czytanie SMS-ów.
Mimo to postanowił, że za jakieś półtorej godziny pójdzie na rozdroże przy
kapliczce.
Może Anna nie odpisała, żeby trzymać go w  napięciu i  niepewności
(czyż nie kusi go w niej właśnie ta nieprzewidywalność?), ale przyjdzie na
spotkanie?


ROZDZIAŁ 6

Na powierzchni basenu dryfowały martwe myszy.
Orzeźwiająca poranna kąpiel nie wchodziła w  grę, ale Monika Benio
nie zdążyła tego nawet pożałować, bowiem dostrzegła brunatną kałużę na
kamiennych płytach prowadzących od basenu do nieskoszonego trawnika.
Wyglądała jak…
Była to krew. I  z  pewnością nie miała nic wspólnego z  nieżywymi
gryzoniami, bo było jej bardzo dużo.
Monika stała tuż przy kałuży. Jej opalone nogi w  japonkach zaczęły
nagle wyglądać dość niestosownie. Żołądek podszedł jej do gardła, ale poza
tym pozostała spokojna. Właściwie ten widok wcale jej nie szokował.
Monika widziała już mnóstwo krwi.
Kucnęła, a w nozdrza uderzył ją słodkawy smród. Może lis rozszarpał
tu zająca? Ale przecież nie ma żadnych śladów sierści. A krwi było za dużo
jak na tak małą ofiarę. Czy ktoś w nocy pływał pijany w basenie, poślizgnął
się i  uderzył się w  głowę? Krew była dość świeża, jeszcze całkiem nie
zaschła.
Monika wzruszyła ramionami: tak czy owak, nie musi przecież się nad
tym zastanawiać. Kiedy wcześnie rano obudziło ją chrapanie Andrzeja,
powinna była obrócić się na drugi bok i  spróbować znów usnąć. Tyle że
basen oświetlony podwodnymi światełkami wyglądał wieczorem tak
kusząco, że poczuła żal, iż przed spaniem nie wskoczyła tam ani na
chwilę… Poza tym po przesadnym spożyciu alkoholu bolała ją głowa,


a  policzki płonęły jak w  gorączce. Kiedy ostatnio miała tak strasznego
kaca? Stwierdziła, że kąpiel w  zimnej wodzie jej pomoże, więc po cichu
wstała, włożyła strój kąpielowy, naciągnęła na niego bawełnianą koszulkę
i wyszła na podwórze.
To była niepotrzebna, a ponadto niepokojąca wyprawa.
Monika już chciała wrócić do bungalowu, w którym spała z Andrzejem
i Karoliną, kiedy nagle spostrzegła wydeptaną ścieżkę w wysokiej trawie.
Prowadziła od kamiennych płyt zalanych krwią do sadu jabłoni,
oddzielającego teren pensjonatu od asfaltowej drogi dojazdowej. Na
połamanych źdźbłach trawy błyszczały krople rosy, lecz uwagę Moniki
przykuły ciemnoczerwone plamy. Ślady krwi.
Czy pełzło tędy ranne zwierzę?
Ciekawość nie pozwoliła jej odejść. Monika nie zamierzała wyrzucać
sobie przez kolejny miesiąc, że być może kilka kroków od niej cierpiało
zwierzę, które mogłaby uratować lub chociaż z litości dobić.
Ruszyła po ubitej trawie, ale po kilku krokach zrozumiała, że nogi
w japonkach ubrudzą się krwią. Odskoczyła w bok i zaczęła krok po kroku
tworzyć w trawie kolejną ścieżkę, równoległą do tej pierwszej. Dlaczego ta
cholerna właścicielka nie skosiła tu przed ich przyjazdem?
Najpierw ujrzała rękę zbroczoną krwią. Wystawała ze sterty starej
trawy, gliny i butwiejących liści – wyglądało to jak zeszłoroczny kompost.
Ręka była kobieca, z  długimi pomalowanymi paznokciami. Identycznymi
jak paznokcie Moniki! A  przecież odcień wybrała na podstawie paznokci
Anny, tak znienawidzonej i podziwianej jednocześnie.
Czyli cała ta krew wypłynęła z Anny?
Dopiero teraz nogi Moniki zrobiły się ciężkie z  przerażenia. Mimo to
nie zatrzymała się ani na chwilę. Przez głowę przemykały jej myśli: co
powinna teraz zrobić? Spróbować zatrzymać krwawienie, położyć ranną


w bezpiecznej pozycji, wezwać karetkę… Aha, nie ma przy sobie telefonu,
więc musi najpierw pobiec do bungalowu, a  dopiero potem wezwać
karetkę. Musi też obudzić właścicielkę pensjonatu i powiedzieć jej, co się
stało. Co się tak właściwie stało? Obeszła kompost.
Anna leżała na plecach ze wzrokiem utkwionym w  niebo. Jej mina
wskazywała na to, że prawdopodobnie nie żyje, a  z  kilku ran na klatce
piersiowej wypłynęła olbrzymia ilość krwi. Mimo to Monika pochyliła się
i podstawiła Annie dłoń pod nos, żeby sprawdzić, czy wyczuje oddech. Nic.
Na wszelki wypadek dotknęła jeszcze jej czoła. Było całkiem zimne.
Monika uświadomiła sobie, że zaciska mocno zęby, żeby nie szczękały.
Rozluźniła uścisk i od razu cała zaczęła się trząść. Tułów, a zaraz potem też
nogi i  ręce. Boże, co tu się stało? I  dlaczego spotkało to akurat Annę?
Dlaczego akurat ją, do cholery? Monika wydała z siebie stłumiony jęk. Kto
by pomyślał, że zabawa, która zaczęła się tak niewinnie i wesoło, zakończy
się śmiercią?
Monika uświadomiła sobie, że oddycha z otwartymi ustami jak zziajany
pies. Przerażenie trzymało się na dystans do ostatniej chwili, dopóki jeszcze
wchodziła w  grę akcja ratunkowa, przy której Monika musiałaby być
skupiona i  spokojna, ale teraz samokontrola przestała być potrzebna.
Monika najchętniej obróciłaby się plecami do zwłok i  uciekła, ale miała
wrażenie, że straciła władzę nad swoim ciałem. Podobnie czuła się
dotychczas tylko w  snach, w  przerażających koszmarach, w  których
próbowała uciec przed niebezpieczeństwem, ale jej nogi zmieniały się
w dwa obciążniki, trzymające ją w miejscu i niepozwalające ruszyć się ani
o  centymetr… Odwróciła się od Anny, ale wcale się nie uspokoiła, więc
spojrzała na nią ponownie. Szefowa wciąż miała na sobie ubranie,
w którym przed północą opuściła altanę. Krwawe smugi zdobiły jej twarz
niczym indiańskie barwy wojenne, a  włosy na skroniach zlepiły się


w  brunatne kosmyki. Ramiona leżały rozrzucone, jakby przed swoim
ostatnim upadkiem koniecznie chciały utrzymać równowagę. Monika
zahaczyła wzrokiem o  dłoń prawej ręki, również zbroczoną krwią.
Wyobraziła sobie, jak Anna brnie przez tę wysoką trawę, idąc od basenu,
przy którym ktoś ją kilkakrotnie dźgnął. Obiema rękami wycierała krew
tryskającą z ran… Może jeszcze wtedy myślała, że przeżyje, choć raczej nie
myślała już o  niczym, bo całkowicie bezsensownie nie ruszyła do
bungalowu, do ludzi, w bezpieczne miejsce, tylko na pustą łąkę. Kto ją tak
załatwił? Czy zapragnęła nocnej kąpieli, a przy basenie zaatakował ją jakiś
zboczeniec błąkający się po okolicy? To prawdopodobne – przecież teren
pensjonatu nie jest nawet ogrodzony.
A może zabił ją ktoś, kogo znała. Ktoś z pensjonatu, ktoś z Podwórza?
Ale kto? I po co?
Bo wszyscy jej nienawidzili. Łącznie ze mną.
Monika wzięła głęboki wdech i  wypuściła powietrze przez zaciśnięte
zęby. W potylicę wgryzła się jej panika. Jak zakończyła się ta wczorajsza
kłótnia? Monika w nerwach wypiła tak dużo, że prawie nic nie pamiętała.
Krzyczała na Annę, że jej nie znosi, owszem, to sobie przypomina, potem
przyszła Ester i zaprowadziła Annę gdzieś w ciemność. Monika pamiętała
jak przez mgłę, że wtedy poszła do bungalowu, a  tam się rozpłakała,
otworzyła kolejne wino i zaczęła skarżyć się Andrzejowi i Karolinie… Co
było dalej? Nie miała pojęcia. Wydawało się jej, że później jeszcze wyszła
na podwórze, ale po co? Zrobiło się jej niedobrze od alkoholu i chciała się
przespacerować? Czy Andrzej jej towarzyszył?
Już nie widziała się z  Anną, bo gdyby się spotkały, na pewno by to
pamiętała. Tyle że wszyscy słyszeli ich kłótnię, wszyscy widzieli, jak
bardzo Monika była zdenerwowana, jak powoli traciła nad sobą kontrolę.


Marcelina, ta głupia i  spocona chłopczyca, która skoczyłaby za Anną
w ogień, na pewno wyśpiewa to policji.
Cholera!
Pomyślą, że spotkała się z Anną w nocy przy basenie i ją zabiła? Czy
będzie podejrzaną o morderstwo?
Patrzyła na Annę Walentę i zastanawiała się, ile złych rzeczy życzyła tej
kobiecie i jak podstępnie los spełnił te marzenia. Teraz może tylko wezwać
policję, złożyć zeznania i czekać, co ci mądrale wywęszą i jakie wyciągną
wnioski.
Tak czy inaczej, z podejrzenia o morderstwo raczej się nie wywinie.
W środku parnego czerwca szefowi praskiego wydziału zabójstw
Józefowi Bergmanowi nagle zamarzył się urlop. Przyjechał do pracy już
o wpół do ósmej rano, a widok błękitnego nieba i rozpalonych dachów za
oknami biura skutecznie go rozpraszały. Wyobraził sobie początek dnia
w  swoim ogrodzie: hamak pod starą jabłonią kołysze się nieznacznie na
lekkim wietrze, na zmierzwionych kwiatach koniczyny lśnią kropelki rosy,
czarny kot Diego Maradona, zwinięty wśród wysokich traw, nabiera sił po
nocnej tułaczce. Wzrok Bergmana spoczął na zakurzonej szybie biura. Za
kilka godzin zacznie ją nagrzewać słońce, a  pomieszczenie zmieni się
w upalną szklarnię i zmusi detektywa do zasłonięcia żaluzji i izolowania się
przez resztę dnia od świata zewnętrznego. Może powinien zaciemnić biuro
już teraz, żeby nie rozpraszały go skąpane w  słońcu ulice Pragi? Więcej
czasu poświęca dziś na wyglądanie przez okno niż na segregowanie
dokumentów pokrywających blat jego biurka.
Pełnia wiosny i  lata od zawsze wywoływała w  Bergmanie namiętne
pragnienie obcowania z  przyrodą i  jednocześnie zabijała tak silne
w pozostałych porach roku poczucie odpowiedzialności. Miał wrażenie, że


wśród czterech ścian strasznie marnuje czas: przecież liczba danych mu
wiosen jest ograniczona i  co roku jedna z  nich przemija bezpowrotnie.
Chciałby widzieć wokół siebie zieleń, usiąść w trawie, mrużyć oczy przed
słońcem, wdychać powietrze gęste od pyłków. Kiedy jeszcze przed
studiami zaocznymi zaczynał pracę w  policji i  przydzielono mu
patrolowanie parku leśnego przy Zalewie Hostivarzskim, ten letni niepokój
opuścił go na jakiś czas, ponieważ przyroda, choć umęczona, brudna
i  miejska, stała się jego miejscem pracy i  codziennymi kulisami życia.
Bergman poważnie zastanawiał się wtedy nad przeprowadzką na wieś, na
przykład na Szumawę, lecz potem poślubił kobietę miejską do szpiku kości
i  pozostał tam, gdzie się urodził. Dokończył studia, zrobił imponującą
karierę w wydziale kryminalnym, rozwiódł się, znalazł kolejną żonę, której
również do szczęścia był niezbędny bruk pod stopami, a przeprowadzka na
wieś stała się marzeniem, nad którym Bergman tylko czasem uśmiechał się
smutno, ale nawet nie próbował go spełnić. Dopiero po drugim rozwodzie
przeprowadził się do wiejskiego domu za Pragą, skąd codziennie dojeżdżał
trzydzieści kilometrów do pracy. I  był szczęśliwy. Szczęśliwszy niż
kiedykolwiek wcześniej.
Lecz teraz siedział w  dusznym biurze w  centrum rozgrzanego miasta
(co, do cholery? Czy klimatyzacja znów się zepsuła?) i był coraz bardziej
podrażniony. Co mu po domu na wsi, skoro jeździ tam tylko spać? Co mu
po trzydziestostopniowych upałach, skoro w tym roku jeszcze ani razu nie
miał czasu na kąpiel w stawie?
Weźmie tydzień urlopu. I  to natychmiast, od jutra. Na biurku nie ma
żadnych pilnych spraw. Nie robi nic, w czym ktoś nie mógłby go zastąpić.
Dobrze znał swoją wartość (przecież gdyby nie należał do najlepszych, nie
zostałby szefem wydziału zabójstw), ale wiedział też, że ci, którzy


umacniają się w  poczuciu bycia niezastąpionym, wyrządzają krzywdę
przede wszystkim sobie.
Józef Bergman zbudował swój zespół z ludzi, którzy mogą go zastąpić
w każdej chwili. To bardzo go cieszyło.
Akurat zamierzał zadzwonić do swojego podwładnego Adama Danesza,
by poinformować go, że będzie tydzień poza biurem, gdy zadzwonił
telefon. Zastępca naczelnika policji? Bergman miał nadzieję, że nie chodzi
o nic, co uniemożliwiłoby mu urlop.
– Chcę, żebyś przejął jedną sprawę  – zaczął znajomy głos.  – Będzie
bardzo medialna, więc trzeba podejść do niej z wyczuciem.
– O co dokładnie chodzi?
– Dziś rano znaleziono zamordowaną główną scenarzystkę Podwórza.
W  tym tygodniu dostała nagrodę za najlepszy serial roku, więc
podejrzewam, że zaczną się wokół tego kręcić dziennikarze. Musi się tym
zająć ktoś z dużą wiedzą i dyskrecją.
– Kiedy dokładnie się to stało?
– Zgłoszenie przyjęliśmy pięć minut temu. Ofiara nazywa się Anna
Walenta. Została zadźgana. Zwłoki znajdują się w  ogrodzie jakiegoś
pensjonatu. Kobieta, która to zgłosiła, podobno znalazła ją godzinę temu,
ale najpierw postawiła na nogi cały pensjonat, wszyscy pobiegli obejrzeć
zwłoki, a dopiero potem zadzwonili do nas.
– Czy nasi ludzie już tam jadą?
– Tak. Wysyłam ci też Danesza i Rolnik.
– Właściwie zamierzałem wziąć od jutra urlop i  wyjechać gdzieś na
łono natury.  – Bergman nie mógł się powstrzymać przed tą uwagą.
Przeklęta scenarzystka. Przeklęte Podwórze! Akurat niedawno obejrzał
wbrew własnej woli jeden odcinek tego serialu podczas wizyty u  siostry,


a fabuła wydała mu się przekombinowana i sztuczna. Zapewne teraz dowie
się o kulisach serialu jeszcze więcej.
– W takim razie mam dla ciebie dobrą wiadomość – powiedział wesoło
zastępca. – Tę celebrytkę zadźgano na odludziu, przy Tocznej. Są tam tylko
trzy domy pośród pól, oddzielone od wioski lasem. Będziesz tam mieć tyle
natury, przyjacielu, że szybko zatęsknisz za miastem.
Gdyby nie kałuża zaschniętej krwi na kamiennych płytkach przy
basenie i  trzy mysie ciałka dryfujące na turkusowej wodzie, ogród
pensjonatu Gospodarstwo wyglądałby idyllicznie. Przerośnięta trawa
falowała na wietrze, a  powietrze było nasycone zapachem żywicy
i  przekwitającego rzepaku. Bergman zauważył, że kapitan Sylwia Rolnik
przyciska do nosa chusteczkę higieniczną, a  jej zaczerwienione oczy
błyszczą chorobliwie. Cierpiała na mocny katar sienny, a  przyrodę
najchętniej oglądałaby tylko przez zamknięte okna kawiarni lub auta
z  zasuniętymi szybami i  wyłączoną cyrkulacją powietrza. Kiedy śledztwa
wyganiały ją z  betonowych ulic do dzielnic pełnych ogrodów lub na
przedmieścia, mimowolnie zwracała na siebie uwagę ciągłym smarkaniem,
a  tabletki antyalergiczne zmieniały ją czasem w  lunatyczną istotę
z wygasłym wzrokiem i niezwykle spowolnionymi reakcjami. Na jej widok
Bergman zastanowił się, czy nie powinien był jednak posłać jej na
komisariat, gdzie na jego biurku dokumenty wciąż czekają na
uporządkowanie. Przecież poradziłby tu sobie tylko z Daneszem. Ale gdzie
on się podziewa? Nigdzie go nie widział. Bergman zmierzył wzrokiem
gości pensjonatu, których policjanci wyprosili za taśmę policyjną,
i  zamyślony zacisnął wargi. Zespół Podwórza składa się z  kobiet i  tylko
jednego młodzieńca. Może jednak będzie lepiej, jeśli Sylwia Rolnik tu
zostanie. Już wielokrotnie się potwierdziło, że młoda policjantka potrafi


zajrzeć do kobiecych dusz o wiele głębiej niż wszyscy jej męscy koledzy
razem wzięci.
Od kałuży krwi prowadził do sadu pas nieregularnie udeptanej trawy.
Niektóre wygięte źdźbła zaczęły się już prostować, ale ślady krwi wciąż
były dobrze widoczne. Po kilku metrach ścieżka się rozdwajała, ale obie jej
odnogi zmierzały do miejsca na granicy łąki i  sadu, gdzie fotograf
i patolożka sądowa Kwieta Arnold pochylali się nad czymś, czego Bergman
nie mógł jeszcze dostrzec z powodu wysokiej trawy.
Patolożka podniosła wzrok.
– Ciało jest tutaj – krzyknęła do Bergmana. – Niech pan idzie wzdłuż
domu, a potem przez sad. Trawa pod drzewami jest niższa.
Bergman wkroczył między jabłonie i przez ułamek sekundy podziwiał
grę światła i  cienia w  rozłożystych koronach. Za plecami słyszał sapanie
kapitan Rolnik, która postanowiła ruszyć za nim. Nie zwalniając kroku,
inspektor pozwolił sobie na dwie, trzy sekundy radości wywołanej
otaczającymi go intensywnymi kolorami, dźwiękami i wonią. Nie potrafił
zignorować tego piękna tylko dlatego, że jest akurat w  pracy, ani nawet
dlatego, że kilkadziesiąt kroków dalej leży martwe ciało. Na początku
kariery potępiał kolegów, którzy stojąc nad ofiarą morderstwa umawiali się
na wieczorne piwo, ale z czasem uodpornił się tak jak oni.
Patolożka sądowa przywitała go krótkim uśmiechem, który jednak nie
rozjaśnił jej oczu. Bergman współpracował z  nią już kilkanaście razy, ale
nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest do tej pracy zbyt młoda. Na pierwszy
rzut oka wyglądała jak dziecko, ale miała niezwykle twardą linię ust, a w jej
zachowaniu było coś chłodnego.
– Zawsze lubiłam robić sekcje zwłok – wyjaśniła kiedyś Bergmanowi,
gdy spytał, dlaczego postanowiła zostać akurat patolożką. Pomimo iż wśród


przyjaciół inspektor był uważany za twardziela, nie potrafiłby on sobie
wyobrazić siebie na miejscu tej szczupłej dziewczyny.
Patolożka wskazała na ofiarę.
– Ma na ciele kilka dźgnięć, lecz wszystkie zadano jednocześnie, a nie
jedno po drugim – oświadczyła rzeczowo. – W tułowiu znajdują się cztery
głębokie rany kłute. Stawiałabym na widły.
– Narzędzia zbrodni na razie nie odnaleziono  – powiedziała Sylwia
Rolnik, która właśnie doczłapała za Bergmanem. Po tych słowach głośno
kichnęła.  – Zniknęła też torebka ofiary wraz z  dokumentami i  telefonem
komórkowym. Może jeszcze ją znajdziemy, ale możliwe jest również, że
zabrał ją morderca.
– Czyżby zbrodnia na tle rabunkowym?  – Bergman uniósł brwi
z niedowierzaniem. – Tu? W pensjonacie? Wprawdzie nie jest ogrodzony,
ale…
Patolożka mlasnęła niecierpliwie, jakby zirytowało ją, że jej przerwano.
Bergman powiedział chłodno:
– Proszę kontynuować.
– Śmierć nastała pomiędzy północą a  godziną drugą. Rany są
wystarczająco głębokie, by mogły okazać się śmiertelne, ale pewność
będziemy mieć dopiero po sekcji.
Bergman pochylił się nad martwą kobietą. Była to około
czterdziestoletnia blondynka o  pięknej, klasycznej twarzy. Nawet po
śmierci wyglądałaby ładnie, gdyby nie smugi krwi zaschnięte na czole
i policzkach. Wzrok Bergmana spoczął na wargach ofiary, pomalowanych
jaskrawoczerwoną szminką. Na spotkanie ze śmiercią pomalowała sobie też
powieki, a  w  dekolcie swetra z  angory błyszczał ciężki złoty naszyjnik.
Czego szukała w tym ogrodzie po północy, tak wystrojona?


– Na głowie nie ma żadnych ran – dodała patolożka. – Krew na twarzy
rozmazała sobie sama. Proszę spojrzeć na jej ręce jak u  rzeźniczki.
Prawdopodobnie zaciskała rany, by powstrzymać krwawienie.
– Morderca zaatakował ją w  pobliżu basenu, a  tu doszła o  własnych
siłach – zauważył Bergman i wskazał brodą pas udeptanej trawy, ciągnący
się od zwłok w stronę basenu. – Dziwne, że nie próbowała uciec do domu
właścicielki lub do bungalowów, gdzie mogłaby wezwać pomoc. Zamiast
tego poszła do sadu, daleko od ludzi. – Potem zwrócił się do Rolnik, znów
przyciskającej chusteczkę do nosa. – Przeszukaliście już jej pokój? Gdzie
dokładnie się zatrzymała?
– W  jednym z  tych dwóch bungalowów. W  jej sypialni jest tylko
nierozpakowana torba podróżna w  kącie. Torebka zniknęła. Dokumenty
zniknęły. Na podłodze znaleźliśmy tylko to. – Rolnik podała Bergmanowi
woreczek z  niewielkim urywkiem papieru. Wyglądał jak część listu lub
innego tekstu napisanego na komputerze, wydrukowanego, a  potem
podartego. W dwóch linijkach było napisane: wszystkiemu zaprz, ucho nie
urwie.
– Dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie. – Bergman
zasugerował, jak mogło brzmieć jedno ze zdań.  – Reszta nie trzyma się
kupy. Podrzućcie to do laboratorium i sprawdzimy odciski palców. Z kim
mieszkała w tym bungalowie?
– Z podwładną. Jedna sypialnia pozostała niewykorzystana. A przy tym
troje innych scenarzystów cisnęło się w  drugim malutkim bungalowie
w jednym wspólnym pokoju. – Rolnik prychnęła z dezaprobatą. Była znana
ze swojego poczucia równości społecznej.  – Dlaczego wśród szefów jest
tylu egoistów? – Bergman nie zareagował, więc kontynuowała: – Podobno
po północy powiedziała współlokatorce…  – Zajrzała do notesu.  – Ekh…
Marcelinie Żarnowiec, że wychodzi na chwilę na dwór. Najwyraźniej już


nie wróciła, ale pani Żarnowiec odkryła to dopiero, kiedy rano podniósł się
rwetes. Do tego czasu spała. Podobno. Oczywiście nie ma na to żadnych
świadków.
– Kto znalazł ofiarę?
– Inna scenarzystka. Wszyscy goście są z  jednej firmy. Ta kobieta
chciała się rano wykąpać, ale przy basenie zobaczyła krew, a potem odkryła
również zwłoki.
Bergman spojrzał przez łąkę na grupkę ludzi stojących przy basenie.
– Pójdę z nią porozmawiać. Która to?
– Tam jej nie ma. Zrobiło się jej słabo i  poszła się napić. Jest z  nią
Adam – dodała znacząco kapitan Rolnik, wzięła głęboki oddech i kichnęła.
Potem się uśmiechnęła.  – Przesłuchuje ją naprawdę dokładnie. Od kiedy
przyjechał, nie odstąpił jej ani na krok.
Bergman się uśmiechnął. Już dawno zauważył, że jeśli wśród świadków
pojawia się młoda kobieta, Adam Danesz zabiera się do pracy
z podwójnym zapałem. Kapitan Rolnik zazwyczaj kwitowała tę aktywność
kolegi prześmiewczym grymasem. Czyżby wolała, by to jej poświęcał całą
swoją uwagę? Bergman przeczuwał, że tak właśnie jest, ale nie zastanawiał
się głębiej nad relacjami osobistymi swoich podwładnych. Interesuje go ich
praca, a nie życie osobiste.
– Pójdę go zmienić  – oświadczył inspektor, a  w  zaczerwienionych
oczach Sylwii błysnęła radość. Potem znów zaczęła kichać, a  Bergman
postanowił nie trzymać jej tu dłużej, niż jest to konieczne.
– Wie pani co? Proszę pojechać do studia telewizyjnego w Hostiwarzu.
To tam kręcą Podwórze. Studio znajduje się na terenie jakiejś dawnej
fabryki, musi pani sprawdzić dokładny adres. Dostałem informację, że
pracują tam również w  weekendy, więc nie powinno być problemu
z  dostaniem się do środka. Proszę przeszukać biuro ofiary, popytać o  jej


relacje z pracownikami… zresztą sama pani wie najlepiej. Jeśli uwiniemy
się tu w miarę szybko, dołączę do pani.
Sylwia głośno smarknęła.
– Dziękuję. Tutaj nie czuję się zbyt dobrze. Podwórze… Akurat wczoraj
oglądałem odcinek.
– Ja też – powiedziała patolożka, wciąż pochylając się pracowicie nad
zwłokami. – Zabawne. Wszyscy twierdzą, że tego nie oglądają, ale od wpół
do siódmej do wpół do ósmej nie odbierają telefonów, a jeśli wspomni się
o którejś z postaci, od razu zaczynają dyskutować o jej losach.
– Ja oglądam to tak raz, dwa razy w tygodniu. Tyle wystarczy, żeby być
na bieżąco. W  poszczególnych odcinkach prawie nic się nie dzieje.  –
Rolnik kucnęła obok patolożki i  przyjrzała się twarzy martwej kobiety.  –
Miała ciekawą pracę. Odniosła sukces. Prawdopodobnie była z  siebie
dumna i  planowała kolejne osiągnięcia… Kilka dni temu odebrała
w telewizji nagrodę za najlepszy serial, widziała to pani? Teraz już nic jej
po tym.  – Przyglądała się Annie z  kamienną twarzą, a  po chwili dodała
zmienionym głosem: – Trupy, trupy, trupy. Czasem nie jestem pewna, czy
wybrałam odpowiedni zawód.
– Oczywiście, że odpowiedni.  – Patolożka wyprostowała się dziarsko
i zaczęła ściągać rękawice. – Kryzys gospodarczy zniszczy mnóstwo gałęzi
gospodarki i  wiele osób straci pracę, ale mordować się będzie zawsze.
W dzisiejszych czasach opłaca się na przykład otwarcie krematorium. Leki,
narkotyki, broń i zwłoki zawsze były, są i będą najlepszym biznesem.
Rolnik zacisnęła wargi, wstała i obróciła się do patolożki plecami. Nie
miała dziś nastroju na czarny humor.
– Widziałam ich już kilkadziesiąt  – powiedziała cicho Bergmanowi
i  skinęła głową na zakrwawione zwłoki  – ale i  tak za każdym razem
przypominają mi, że ja też nie będę żyć wiecznie.


Dla Bergmana Sylwia była raczej skuteczną policjantką niż filozofką
i niezbyt wiedział, jak na te słowa zareagować. Może Rolnik rzeczywiście
minęła się z  powołaniem? Może praca wciąż przypomina jej o  utracie
siostry, której brutalnej śmierci nigdy nie udało się wyjaśnić. Rolnik miała
kontakt ze zbrodnią już w  dzieciństwie, ale jej zmysły mimo to (a może
właśnie dlatego?) się nie stępiły, w  odróżnieniu od zmysłów pozostałych
policjantów z  wydziału. Większość spraw przeżywała niezwykle
emocjonalnie.
Bergman wzruszył ramionami.
– Niech pani spojrzy na to z lepszej strony – rzucił. – Sporo ludzi żyje,
jakby mieli do dyspozycji cały czas tego świata, i przez to przegapiają wiele
rzeczy. My przynajmniej wiemy, na czym stoimy.
Ester miała za sobą nieprzespaną noc. Może dlatego wszystkie
wydarzenia sobotniego przedpołudnia przeżywała trochę jak we śnie. Czuła
się otępiała, jakby od własnych emocji dzieliła ją szklana bariera.
Powtarzała sobie, że Anna nie żyje, ale zamiast przerażenia lub rozpaczy jej
duszę wypełniała tylko pustka. „Może to dlatego, że nie widziałam jej
leżącej w kałuży krwi" – pomyślała. Kiedy rano przyszli do niej scenarzyści
i jeden przez drugiego mówili, że znaleźli Annę na łące bez oznak życia,
postanowiła, że tam nie pójdzie.
– Jest już zimna  – oświadczyła Marcelina z  typową dla siebie
rzeczowością, ale tuż po tych słowach wypadła z  roli twardej Amazonki
i rozpłakała się. – Wszędzie jest mnóstwo krwi…
Nie, Ester nie zamierzała tego oglądać.
Kiedy Monika wzywała policję, pozostali wrócili do zwłok. Ester
obserwowała przez okno, jak przedzierają się gęsiego przez wysoką trawę,
a potem pochylają się, prostują i dyskutują podekscytowani. Czego oni tam


szukają? Czy przed przyjazdem policji chcą naczerpać inspiracji, by później
wiarygodnie opisać w scenariuszu znalezienie zamordowanego człowieka?
Zrobiła dzbanek mocnej czarnej kawy na wypadek, gdyby ktoś
potrzebował wzmocnienia, i  przez chwilę zastanawiała się, czy powinna
upiec domowy chleb jak co rano. Jeśli tego nie zrobi, co poda gościom na
śniadanie? Lecz natychmiast ogarnął ją wstyd. Gdyby przed przyjazdem
scenarzystów skosiła łąkę za basenem, miałaby teraz z  kuchennego okna
widok na zwłoki najlepszej przyjaciółki. Jak w takiej chwili może myśleć
o czymś tak nieistotnym jak śniadanie?
Poza tym ci goście i  tak już nigdy tu nie przyjadą. Nie trzeba się im
przymilać…
Kolejna myśl całkowicie nie na miejscu. Ester oparła się czołem
o zimną szybę i czekała, aż w jej wnętrzu pęknie wreszcie skorupka, która
pokryła wszystkie emocje. Przecież muszą tam być, na pewno buzują,
bulgoczą i  szukają ujścia! Słyszała, że Monika skończyła rozmawiać
z  policją i  wyszła przed dom. Ruszyła ku pozostałym scenarzystom,
a w połowie drogi nawet zaczęła biec, jakby już nie mogła się doczekać, by
ponownie zobaczyć zwłoki.
„Zadepczą miejsce zbrodni" – przemknęło Ester przez głowę. Czy chcą
zniszczyć ślady? Czy Annę zabił ktoś z  nich? Czy powinna ich stamtąd
wygonić? Wzruszyła tylko ramionami. Prawdopodobnie policjanci będą
wściekli i wyproszą ich za taśmę policyjną, tak jak robi się to w serialach
kryminalnych.
Ester nalała kawę do filiżanki i  powoli popijała ją przy oknie.
Właściwie cieszyła się, że zostawili ją tu samą. Nie umiała sobie
wyobrazić, że stoi teraz wśród nich, odpowiada na głupie pytania i  do
znudzenia słucha tego ich „coś strasznego, coś strasznego, coś
strasznego…". Patrzyła, jak scenarzyści obejmują się w  oddali,


i  uświadomiła sobie, że ona nie byłaby w  stanie teraz kogokolwiek
pocieszać.
Ma wystarczająco dużo własnych problemów.
Podczas gdy pozostali przenieśli się w  okolice basenu, Ester została
w  domu aż do przyjazdu policji, piła jedną filiżankę kawy za drugą
i pozwalała swoim myślom swobodnie płynąć. Anna już nie żyje. Przeżyłam
z nią tak wiele. Tak wiele mi dała. Tak wiele mi odebrała… Teraz pozostało
po niej tylko ciało, które za chwilę wyniosą stąd pod czarną płachtą.
Ileż zmieniło się w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin!
Kiedy wczoraj w  nocy Ester kładła się do łóżka, jej myśli były
zaprzątnięte przede wszystkim SMS-ami, które Maciej wysłał Annie.
„Owszem, pisujemy do siebie, jestem nim zainteresowana, chciałabym go
mieć dla siebie"  – wyjawiła jej Anna i  zachichotała poufale, jakby miały
czternaście lat i szeptały o miłości do kolegi z klasy. Natomiast Ester, uległa
i  zawsze się dostosowująca, nie potrafiła nawet delikatnie zaprotestować,
a  tym bardziej krzyczeć i  mieć pretensje. Powiedziała, że życzy Annie
szczęścia, a  kiedy potem usypiała sama w  tym dużym domu, pozwoliła
sobie tylko na chwilkę płaczu, minutę lub dwie. Po co rozpamiętywać utratę
kogoś, kogo jeszcze nawet nie miała?
Akurat zamierzała zgasić światło, gdy ktoś zapukał do drzwi. Anna?
Chce jeszcze porozmawiać o  Macieju? Zamierza ranić Ester szczegółami
ich rodzącego się związku? Ester pokonała chęć pozostania w  łóżku
i  udawania, że zasnęła przy włączonej lampie. Włożyła szlafrok i  poszła
otworzyć. Na progu stała jej matka. Zostawiła śpiące dziewczynki
w  domku, wsiadła do auta i  przyjechała na chwilkę do Ester, by omówić
z nią coś pilnego. Coś, o czym za nic nie chciała rozmawiać przez telefon…
Właśnie z powodu tej rozmowy Ester przez całą noc nie zmrużyła oka.
Myślała o  Agacie, o  Annie, o  zamierzchłej przeszłości, o  mężczyznach,


którzy zostawiali ją na lodzie, gdy akurat najbardziej ich potrzebowała…
A  przecież jeszcze nie miała pojęcia, że nad ranem dowie się czegoś
o wiele gorszego.
Teraz piła przy oknie czwartą lub piątą filiżankę kawy i  na przekór
dzikiemu tętnu w  skroniach czuła się wciąż równie otępiała. Powinna się
ocknąć i zacząć myśleć, kombinować, kalkulować!
A przede wszystkim powinna powiedzieć matce, co się stało, i powinna
to zrobić teraz, dopóki jej goście i policjanci wciąż stoją przy basenie.
– Mama? Cześć… Posłuchaj, dziś ich jeszcze nie przywoź. Nie… Po
prostu nie! Wiem, że jesteś już zmęczona, ale muszą jeszcze u  ciebie
zostać. Czy byłabyś tak miła i dopuściła mnie na chwilę do głosu?
Wolną dłoń Ester wsunęła we włosy. Kochała matkę, ale każdy ich
kontakt ją denerwował. Czasem przyłapywała się na tym, że obecność
matki drażni ją bez żadnego konkretnego powodu. Tak było od zawsze
i w żaden sposób nie wpływało to na głębię uczuć Ester. Może to właśnie
przez matkę miłość nigdy nie wydawała się Ester prosta, nigdy nie była dla
niej czarno-biała, ale zawsze raczej szara, jakby na palecie pomieszały się
wszystkie farby.
– Nie obrażaj się od razu, na Boga. Przecież nie powiedziałam nic
niemiłego. A nawet jeśli, to mam do tego powód.
– Dobrze, już milczę  – powiedziała dotknięta matka i  westchnęła
przeciągle, by dać córce do zrozumienia, jak bardzo wyczerpuje ją ta
rozmowa. – Co się stało?
– Ktoś zabił Annę.
– Co?!
– Ktoś-zabił-Annę.  – Dopiero kiedy Ester wypowiedziała te słowa po
raz drugi, w  pełni do niej dotarły. Po policzkach zaczęły jej płynąć łzy,
a  ona pozwoliła kapać im do mikrofonu telefonicznego, wdzięczna za


przebudzenie, które im towarzyszyło. Chciała cierpieć z  powodu śmierci
Anny, chciała płakać w  poduszkę, czuć żałobę. Jaka byłaby z  niej
przyjaciółka, gdyby nie płakała w takiej sytuacji?
– Boże! W twoim pensjonacie? Obyś tylko nie miała przez to…
– Już mam przez to problemy! Przyjechała policja. Słuchaj, mamo, to
stało się na podwórzu, przy basenie. Czy kiedy wracałaś w nocy do auta,
nikogo nie spotkałaś? Nie zauważyłaś nic… podejrzanego?
– Nie wiem. Przecież się nie rozglądałam  – odparła ostro matka.  –
Chcesz powiedzieć, że ktoś ją zabił, kiedy u  ciebie byłam? Że mogła już
tam leżeć? Boże, kiedy pomyślę, że mogłam się tam o  nią potknąć!
Będziesz tam teraz mieć mnóstwo negatywnej energii… Chyba musisz
sprzedać ten dom.
Ester westchnęła.
– Nie wiem, kiedy to się stało. Po prostu pytam, czy kogoś tam
widziałaś. Możliwe, że policja też będzie cię o to pytać.
– Po co mieliby mnie przesłuchiwać? Zamierzasz im powiedzieć, że
tam wczoraj byłam? Czy nie mogłybyśmy tego… uniknąć? To będzie
strasznie wyczerpujące. I tak nic nie wiem.
I to jest właśnie cała matka. Co by się nie działo, myśli przede
wszystkim o sobie. Ester się wkurzyła.
– Mamo, przecież ktoś mógł zobaczyć twoje auto! Nie będę przez
ciebie w nieskończoność kłamać. Wystarczy, że nie chcesz, żebym mówiła
o  Agacie!  – Ester wściekle uderzyła dłonią w  parapet.  – Do cholery,
powinnyśmy były pójść w nocy do Anny. Zrozumiałaby cię. Na pewno by
się ucieszyła.
– Raczej wkurzyła, że nie powiedziałam jej o tym od razu.
– A dziwisz się? Po co ukrywałaś tę jej wizytę przez tyle dni? Dlaczego
nie zadzwoniłaś do Anny?


– Wiesz dlaczego. Miałam swoje powody.
– Swoje powody!  – Ester prawie krzyknęła. Na język cisnęły się jej
oskarżenia, które przez całą noc nie dawały jej zasnąć.  – Czy nie
powinnyśmy chronić teraz raczej Agaty niż siebie? Przecież to jeszcze
dziecko!
– Posłuchaj, ile razy mam ci powtarzać, że była u mnie tylko przez dwie
godziny?  – Matka na chwilę zamilkła.  – Chciała zobaczyć twoje stare
dzienniki, a  kiedy powiedziałam, że już je stąd wywiozłaś, zabrała się
i wyszła. Co by komu pomogło, gdybym wam o tym powiedziała? Już jej
nie było! Mogła pójść dokądkolwiek. Szczerze mówiąc, na początku wcale
nie zamierzałam ci o  tym mówić. Nikomu. Jak tylko wyobraziłam sobie
przesłuchanie, to…
– No widzisz, a teraz przesłuchanie czeka cię tak czy inaczej.
– Boże mój! Jeśli naprawdę ktoś z  policji będzie chciał ze mną
rozmawiać, to niech chociaż przyjdzie jak najwcześniej. Bo znów się
zdenerwuję i przez całą noc nie zmrużę oka.
O bezsenności Wilmy rozmawiały już wczoraj. Matka Ester z początku
nie traktowała słów Agaty poważnie, ale mimo to nie potrafiła przestać
o  nich myśleć. W  nocy ze środy na czwartek i  z  czwartku na piątek nie
spała ani minuty, a gdy zaczęło jej grozić to, że nie zaśnie również w nocy
z piątku na sobotę, wsiadła do auta i przyjechała do córki. Chciała, by ktoś
uciszył jej obawy.
– Nigdy sobie nie wybaczę, że nie zaprowadziłam cię wczoraj do Anny
i że nie powiedziałyśmy jej o wizycie Agi – powiedziała Ester smutno. –
Wiem, że nie lubiłaś Anny, ale spróbuj sobie wyobrazić, jak ona się bała.
– Może kiedy my wczoraj rozmawiałyśmy, ona była już u boku Pana –
odparła matka tak cynicznie, że Ester aż się zatrzęsła. Przez cały czas
obserwowała wydarzenia przy basenie, a  teraz zauważyła, że od grupki


oddzielił się młody mężczyzna w niedbale włożonym, trochę pogniecionym
garniturze, najwyraźniej detektyw, oraz jasnowłosa scenarzystka, która
znalazła Annę. Szli po ścieżce w stronę domu.
Ester uznała, że lepiej będzie zmienić temat.
– Ale to i  tak dziwne, że Agata wiedziała o  moich dziennikach. Już
zapomniałam, że kiedyś u ciebie nocowałyśmy. Ale to była tylko jedna noc,
prawda?
– Tak. A  ona zdążyła przeszukać cały dom.  – Matka mlasnęła
niezadowolona. – Właściwie to mnie nie dziwi. Ma po kim być bezczelna.
Co ona sobie myślała? Nawet gdybym miała tu te twoje zapiski, i tak bym
ich jej nie pożyczyła. A co ona mi tu teraz naopowiadała! Wiesz, że jeśli
dalej będzie to rozpowiadać, może napytać ci biedy?
– Wiem. – Ester odsunęła się od okna. Młody mężczyzna z blondynką
byli już na dziedzińcu gospodarstwa i  zmierzali do drzwi.  – Nie mogę
o tym teraz mówić, mamo. Odezwę się później.
Rozłączyła się w chwili, gdy mężczyzna wszedł do przedpokoju.
– Jest tu kto?  – Wtargnął do kuchni, jakby gospodarstwo należało do
niego, a kiedy zobaczył Ester, uśmiechnął się przepraszająco. – Nazywam
się Adam Danesz, jestem z  wydziału zabójstw. Czy mógłbym poprosić
o kawę? Albo coś mocniejszego? Tej pani zrobiło się słabo.
Ester rzuciła okiem na zewnątrz. Scenarzystka właśnie rozsiadła się na
ławce pod orzechem, zarzuciła nogę na nogę i  zaczęła nawijać kosmyk
włosów na palec wskazujący.
– Ester Czarna.  – Podeszła do mężczyzny zdecydowanym krokiem
i  podała mu rękę.  – W  barze jest whisky.  – Wskazała brodą na ścianę.  –
Mam też kawę, ale obawiam się, że już wystygła.
Mężczyzna wyszedł, zamienił kilka słów z  blondynką i  wrócił po
alkohol.


– Czy pani jest właścicielką? – spytał, nalewając bursztynowy płyn do
ozdobnej szklaneczki.  – Jest tu… dziwnie  – dodał i  rozejrzał się po
pomieszczeniu.
Ester się uśmiechnęła. Dlaczego wszyscy określają jej dom akurat tym
słowem? Jej dom nie wydaje się nikomu ładny ani interesujący, tylko
dziwny. Ona często nazywała tak rzeczy, które uważała za brzydkie, ale nie
chciała tą opinią urazić ich twórcy lub właściciela. Może to jednak dobrze,
że kiedyś wraz z pośpiesznym opuszczeniem Bali zakończyła swoją ledwo
co rozpoczętą karierę dekoratorki wnętrz. Sukcesy zapewne by ją omijały,
bo – oprócz nielicznych wyjątków – podobają się jej rzeczy, które według
innych ludzi są nieładne. A może właśnie dzięki temu byłaby wyjątkowa?
Pomimo iż od dawna nie wykonywała zawodu, do urządzania własnego
domu wzięła się z  radością i  fantazją. Przywiozła do Czech mnóstwo
przedmiotów ze swojego życia na Bali i  wkomponowała je w  wystrój
domu, choć w  starym wiejskim gospodarstwie można by się spodziewać
zgoła innych dekoracji. W  salonie nie odpoczywało się na typowych
krzesłach, tylko na czerwonych i fioletowych poduchach rozrzuconych po
podłodze z  szerokich belek, natomiast ściany zdobiły pstrokate materiały.
Poszczególne pomieszczenia były od siebie oddzielone nie drzwiami,
a  szeleszczącymi zasłonkami z  koralików. Krzesła również pochodziły
z  Bali, gdzie kiedyś własnoręcznie okleiła je kawałkami rozbitych luster
i kolorowego szkła, dzięki czemu pokrywała je błyszcząca mozaika.
– Przez wiele lat mieszkałam w  Indonezji. Większość tych rzeczy
pochodzi właśnie stamtąd  – wyjaśniła policjantowi, który już odstawił
butelkę do baru i szykował się do wyjścia.
– Ma pani świetny gust.
Kąciki jej ust uniosły się. Na pewno prawi jej te komplementy
i  jednocześnie wyobraża sobie, jak on urządziłby to gospodarstwo: pod


oknem postawiłby kremową skórzaną kanapę, obok niej prosty, niski stolik
ze szkła i metalu. Ester tak wiele razy słyszała już od przyjaciół pytanie: –
Nie zostało ci pieniędzy na porządne meble?  – że przestała na nie
reagować.
Policjant obrócił się w progu.
– Będzie pani tutaj? Kiedy skończę przesłuchanie, chciałbym
porozmawiać również z panią.
Wzruszyła ramionami.
– Chyba zbytnio panu nie pomogę. Dziś jeszcze nawet nie byłam na
zewnątrz. Nie chciałam… jej zobaczyć. – Celowo uniknęła imienia Anny.
Mężczyzna przyjrzał się jej badawczo.
– Podobno ofiara była pani przyjaciółką z dzieciństwa.
– Zgadza się.
– Może pani wie, komu jej śmierć mogłaby przynieść jakąś korzyść?
Czy miała wrogów? Jakieś konflikty? Na pewno się pani zwierzała. Proszę
się zastanowić.
Kiedy wyszedł, Ester jak robot nalała sobie kolejną filiżankę zimnej
kawy. Oczywiście, że nie uniknie przesłuchania. Czy zostanie jedną
z podejrzanych? Przed wizytą matki i po niej była w domu sama, więc nikt
nie może potwierdzić jej alibi. Jak dużo powinna powiedzieć temu
policjantowi?
Miał rację, rzeczywiście mogłaby powiedzieć mu o  Annie sporo
interesujących rzeczy.
Ale tego nie zrobi.


ROZDZIAŁ 7

Siedziała na drewnianej ławce pod orzechem i  bawiła się ozdobną
szklaneczką. Kobieta nie była piękna, ale najwyraźniej za taką się uważała,
a  przez to pozostali również odbierali ją w  ten sposób. Miała ostre rysy
twarzy, trochę skośne niezapominajkowe oczy, a  jasne włosy z  grzywką
obramowywały jej okrągłą twarz niczym lwia grzywa. „Drapieżca"  –
nazwał ją w duchu Bergman. Nie wyglądała na zdenerwowaną, ale może po
prostu potrafi doskonale ukrywać emocje.
– Zatem słucham. Jak pani ją znalazła? – spytał inspektor. – Wiem, że
rozmawiała pani już z moim kolegą, ale muszę usłyszeć to od pani jeszcze
raz.
Kobieta uniosła wzrok i  spojrzała na Bergmana o  sekundę dłużej, niż
jest ogólnie przyjęte. Koroną drzewa poruszał wiatr, a na jedwabistej skórze
migały plamki światła i cienia.
– Wciąż jestem w  szoku  – oświadczyła, lecz natychmiast zaprzeczyła
swoim słowom, posyłając Bergmanowi miękki, uwodzicielski uśmiech.  –
Nie wiem, czy uda mi się opowiedzieć to dokładnie tak samo.
– Jeśli za pierwszym razem mówiła pani prawdę, to na pewno tak.
Zrobiła skruszoną minę.
– Jestem scenarzystką. Prawda wydaje mi się strasznie nudna.
Zazwyczaj widzę wszystko barwniejsze niż jest w  rzeczywistości. Kiedy
coś opowiadam, zawsze dokładam trochę od siebie, podkreślam


najciekawsze elementy. To taka choroba zawodowa. Robię to mimowolnie,
nawet jeśli nie chcę.
– Ale teraz nie opowiada pani czegoś, tylko zeznaje pani w  sprawie
morderstwa.
– Tak. Oczywiście. Wiem.  – Wydęła ładnie skrojone usta i  posłała
Bergmanowi kolejne spojrzenie. – Po prostu nie chcę, żeby wyszło na to, że
okłamałam pana lub pańskiego kolegę. Bo na pewno porównają panowie
oba zeznania. Naprawdę się denerwuję, że muszę mówić o  tym po raz
drugi, bo…
– Bo już pani nie pamięta, co pani wtedy zmyśliła?
– Nie! Nie to chciałam powiedzieć. Nie zmyślałam, tylko może coś
przekręciłam, nie wiem… Chodzi przede wszystkim o  to, że mam
strasznego kaca. Wczoraj dużo wypiłam. Nie jestem alkoholiczką, ale po
prostu… miałam zły dzień.  – Odłożyła szklaneczkę na ziemię i  zakryła
twarz dłońmi. Bergman nie mógł się pozbyć wrażenia, że się pod nimi
uśmiecha, ale gdy znów na niego spojrzała, wyglądała poważnie. – Ta nasza
rozmowa bardzo mnie denerwuje. Czy nie wystarczy, że przesłuchał mnie
pański kolega?
– Nie.
Zrobiła minę jak dziecko na próżno proszące przed obiadem o cukierka.
– A czy mógłby mnie pan przesłuchać na przykład jutro? Strasznie boli
mnie głowa.
Bergman podejrzewał, że wszystkie jej ruchy i gesty zostały doskonale
zaplanowane. Kiedy dziesięć minut temu przyszedł na dziedziniec
gospodarstwa, zastał tę kobietę na ławce z kapitanem Adamem Daneszem.
Na pierwszy rzut oka wyglądali jak zakochana para podczas randki, a nie
jak policjant i  przesłuchiwana. Monika Benio siedziała z  rękami
założonymi na piersiach (być może był to mimowolny odruch obronny, ale


raczej próbowała jak najbardziej podkreślić dekolt), uśmiechała się,
a  połowę jej twarzy zakrywały olbrzymie okulary przeciwsłoneczne.
Najwyraźniej jej urok całkowicie sparaliżował Adama. Bo w przeciwnym
razie dlaczego nie kazał jej przestać się ukrywać za ciemnymi szkłami?
Bergman nakazał podwładnemu przesłuchanie pozostałych scenarzystów (z
właścicielką woli porozmawiać osobiście) i  postanowił, że wobec tej
jasnowłosej pani świadek będzie twardy. Stwierdził, że ta kobieta dzieli
ludzi na ofiary i drapieżców, a uprzejmość uznaje za oznakę słabości.
Ściągnęła okulary, zanim zdążył ją o  to poprosić. Prawdopodobnie
podczas rozmowy z  surowszym detektywem zamierzała wykorzystać
uwodzicielskie uśmiechy, ale na takie sztuczki Bergman już dawno się
uodpornił.
– Zatem słucham – ponaglił ją. – Co robiła pani rano w ogrodzie?
– Chciałam popływać. Spałam w bungalowie z Andrzejem i Karoliną…
To moi koledzy z  pracy… Andrzej strasznie chrapał, więc obudziłam się
o  wpół do szóstej.  – Podniosła szklaneczkę i  napiła się. Bergman poczuł
zapach whisky.  – Ale nie weszłam do wody. W  basenie pływały zdechłe
myszy. Skoro już o tym mowa, ten pensjonat sprawia wrażenie luksusu, ale
jest tu straszny bajzel. W  bungalowie chodziły po podłodze jakieś żuki,
a pod prysznicem…
– Nie weszła pani do wody.  – Bergman przypomniał jej, na którym
wątku powinna się skupić. – A potem?
– Nie pamiętam dokładnie. Chyba zobaczyłam krew na tych
kamiennych płytach obok basenu. Zauważyłam, że od niej prowadzi do
sadu wydeptana ścieżka. Ruszyłam wzdłuż niej, ale na trawie też była krew,
ubrudziłam się nią, proszę zobaczyć.
Podniosła opalone nogi w turkusowych japonkach. Na stopie i na łydce
miała czerwone smugi. Bergmana zaskoczyło, że jeszcze ich nie zmyła.


Czy jako odpowiedzialny świadek zamierzała zachować dowody? Inspektor
był przekonany, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet na jej miejscu
natychmiast wyszorowałoby się gorącą wodą i mydłem.
– Nie była pani jeszcze pod prysznicem?
Zrobiła zdziwioną minę.
– Nie. Przecież to chyba dowód, prawda?
Skinął głową. Wydawało mu się dziwne, że ta kobieta z  nim siedzi,
świdruje go wyzywającymi spojrzeniami i ani trochę nie denerwuje jej to,
że ma na skórze krew zamordowanego człowieka, którego znała.
– Proszę kontynuować.
– Zobaczyłam Annę. Kiedyś skończyłam kurs pierwszej pomocy, więc
próbowałam ją ożywić… ehm... właściwie to nie, nie próbowałam, tylko
zastanawiałam się, czy spróbować, ale w końcu zrezygnowałam. Była już
zimna. Nie oddychała.
– Dotknęła ją pani? Gdzie dokładnie?
Zawahała się.
– Nie wiem. Zrobiło mi się niedobrze, chciało mi się wymiotować.
Myślałam, że jestem przyzwyczajona do widoku krwi, ale…
Nagle zamilkła i poczerwieniała.
– Gdzie przyzwyczaiła się pani do widoku krwi?
– Ja… tak tylko palnęłam.
Bergman uniósł brwi.
– Podkolorowała pani zeznanie?
– Ehm… na to wygląda.
Inspektor cmoknął zamyślony.
– Wie pani, ja natomiast mam wrażenie, że niechcący powiedziała pani
prawdę, ale z  jakiegoś powodu bardzo pani tego żałuje. Gdzie


przyzwyczaiła się pani do widoku krwi?
Wbiła wzrok w ziemię.
– Nigdzie.
– O której godzinie znalazła pani swoją szefową?
– Około siódmej.
– Dlaczego wezwała pani policję dopiero o ósmej?
– No… pobiegłam obudzić pozostałych i  naradzaliśmy się…  – Znów
zamilkła i  spojrzała na Bergmana przestraszona. Dawno zapomniała
o uwodzicielskim wydymaniu warg i z minuty na minutę robiła się coraz
bardziej nerwowa.
– Naradzaliście się, co powiedzieć policji?
– Nie! Wcale się nie naradzaliśmy! Źle się wyraziłam. Po prostu
Andrzej i  Karolina mnie uspokajali. Proszę przestać chwytać mnie za
słówka.
– Uspokajali panią przez godzinę?
– Chyba tak. Sama nie wiem. Byłam w  szoku  – powtórzyła zaklęcie
bezradnych świadków i podejrzanych.
– Jak wyglądały pani relacje z Anną Walentą?
Przygryzła dolną wargę, pokiwała głową i westchnęła.
– Dobrze… Aż do przedwczoraj. Wie pan, Anna chciała wyjechać na
trzy miesiące do Szwecji, a ja miałam ją w tym czasie zastąpić. Nie mogłam
się doczekać. Tyle że w czwartek Anna powiedziała, że nigdzie nie jedzie.
Wczoraj wieczorem pokłóciłyśmy się o  to. Krzyczałam na nią, ale byłam
raczej pijana i  smutna niż naprawdę wściekła.  – Rzuciła Bergmanowi
szybkie spojrzenie, po którym poznał, że jest niepewna i wystraszona. – Nie
zabiłam jej – dodała szybko. – Gdybym ją zabiła, po co miałabym udawać,
że ją znalazłam?


– Może na przykład po to, żeby wyjaśnić w ten sposób swoje ślady na
miejscu zbrodni?
– Nie! – Jej dolna warga zaczęła drżeć. – Podejrzewa mnie pan, bo tak
jest najłatwiej… bo ją znalazłam. To niesprawiedliwe! Owszem,
pokłóciłyśmy się, ale to jeszcze nie znaczy… – Głos się jej złamał.
– Co pani robiła między północą a drugą rano?
– Spałam  – burknęła. Potem jej wzrok powędrował gdzieś za plecy
Bergmana, a  w  załzawionych oczach pojawiło się ostrzeżenie, jakby
próbowała komuś pokazać, żeby się nie zbliżał. Bergman spojrzał za siebie.
Na dziedziniec wszedł właśnie długowłosy młodzieniec, który
wcześniej rozmawiał z pozostałymi gapiami przy basenie. Przywitał się, ale
nie przedstawił, w milczeniu podszedł do ławki i stanął za plecami Moniki
jak ochroniarz.
– Może zostawi ją pan już w spokoju? – rzucił do Bergmana i położył
dłoń na ramieniu kobiety. Strząsnęła ją rozdrażniona. – Jest w szoku.
Bergman powstrzymał uśmiech. Owszem, na pewno jest w szoku.
– Jeszcze nie zostawię jej w  spokoju. Ale skoro już pan tu jest,
młodzieńcze, może mi pan powie, jak się pan nazywa i co pan robił dziś
między północą a drugą nad ranem?
– Andrzej Paczka. Ja i Monika się… kolegujemy. – Poruszył nerwowo
ramieniem tak, jak przed chwilą Monika.  – Od północy do trzeciej
przewalałem się na łóżku z boku na bok i nie mogłem zasnąć. W pokoju
była z  nami jeszcze Karolina, też jest z  Podwórza, może wszystko
potwierdzić. Rano mówiła, że ona też nie spała, mają tu strasznie
niewygodne materace. Tylko Monika zasnęła od razu, jak przyłożyła głowę
do poduszki.
Mówił monotonnie jak uczeń recytujący przy tablicy wyuczony
materiał. Umówili się, że dadzą sobie nawzajem alibi?


– Czy któreś z was wychodziło w nocy z bungalowu?
Oboje zgodnie pokręcili głowami. Mieli podobną mimikę, identyczne
gesty.
– Chodzicie ze sobą? – spytał Bergman.
– Nie – zaprzeczyła Monika.
– Tak – przytaknął jednocześnie chłopak.
– Trochę  – dodali oboje, znów w  tej samej chwili, i  zaśmiali się
nerwowo.
– No dobrze.  – Monika westchnęła. Znów powoli nabierała pewności
siebie i  już tylko zaczerwienione policzki zdradzały, że przed chwilą
płakała. Uśmiechnęła się, a  Bergman zanotował w  pamięci, że przy
uśmiechu unosi się jej tylko jeden kącik ust. Drobna asymetria dodawała jej
twarzy pikantnej nuty i  kwalifikowała do niezapomnianych.  – Wie pan,
ukrywam nasz związek z przyzwyczajenia, bo w Podwórzu nikt o nas nie
wie. Wprowadziłam Andrzeja do grupy jako scenarzystę, o  którym
słyszałam dużo ciepłych słów. Akurat potrzebowaliśmy ludzi, bo Anna
pozbyła się wszystkich żółtodziobów. Nikt nie był dla niej wystarczająco
dobry, miałam jej to trochę za złe.
Wzbudziła w Bergmanie ciekawość, choć jej opowieść mogła nie mieć
z morderstwem nic wspólnego.
– Dlaczego ukrywacie swój związek?
– Myślałam, że w  przeciwnym razie Anna nie przyjęłaby Andrzeja.
Przeszkadzałoby jej, że mam w  zespole sojusznika. Trochę ze sobą
rywalizowałyśmy, choć nie w  tym złym znaczeniu. Po prostu się
droczyłyśmy… Krótko mówiąc, Andrzej nie miał pracy, potrzebowaliśmy
pieniędzy, a  w  Podwórzu było wolne miejsce, więc przyprowadziłam go
i  powiedziałam: Anno, to jest znajomy mojego znajomego, scenarzysta,
warto go sprawdzić. To było trzy miesiące temu. Przy pierwszych


odcinkach mu pomagałam, więc dostał tę pracę, potem zaczął pisać
samodzielnie, według mnie dobrze, ale…
– Ale?
Pokręciła głową.
– Nic. To wszystko. Po prostu udawaliśmy, że jesteśmy tylko
znajomymi z pracy. Teraz już z tym skończymy.
Bergmana zaskoczyło, że Anna nie zauważyła ich zsynchronizowanych
gestów i  niemal identycznych reakcji, ale najwyraźniej nie poświęcała
podwładnym tyle uwagi, co detektywi podejrzanym. A  może dawno ich
przejrzała, ale pozwalała im na tę dziecinadę, bo tak naprawdę ich związek
wcale jej nie przeszkadzał?
– Kto według was mógł ją zabić? – spytał Bergman.
– Jakiś zboczeniec?  – Monika uniosła brwi.  – Na pewno nie ktoś
z Podwórza, to bzdura.
– Nikogo nie podejrzewacie?
Wymienili spojrzenia.
– Nie – odparli unisono.
Karolina Kinska potwierdziła ich zeznania: wszyscy troje spędzili noc
w  bungalowie i  próbowali spać. Kędzierzawa brunetka z  niewyróżniającą
się twarzą i z nosem pełnym kasztanowych piegów wydała się Bergmanowi
szczerze zasmucona, ale mogła też być po prostu dobrą aktorką.
– Nie czuję się zbyt dobrze  – westchnęła.  – Dziś po raz pierwszy
widziałam martwego człowieka. Nie powinnam była tam iść. Ale Andrzej
twierdził…  – Jej twarz wykrzywiła się, jakby kobieta próbowała
powstrzymać płacz, ale oczy pozostały suche. – Przepraszam.
– Jak wyglądały pani relacje z Anną Walentą?


Czy Bergmanowi się przywidziało, czy ona naprawdę trochę się
wystraszyła.
– Co dokładnie ma pan na myśli? – spytała ostrożnie i wysmarkała się.
– Lubiła ją pani?
– Służbowo czy prywatnie?
– Tak i tak.
Kobieta uniknęła bezpośredniej odpowiedzi.
– Była dobrą szefową.
– A lubiła ją pani?
Znów kilka sekund ciszy.
– Nie wiem… Dużo się od niej nauczyłam. Czasem bywała wredna, bez
wątpienia, ale w pracy nigdy nie wyrządziła mi krzywdy.
– A czy wyrządziła pani krzywdę w życiu prywatnym?
Kobieta poczerwieniała pod warstwą piegów.
– Nie! Proszę nie łapać mnie za słówka.
W porównaniu z  ordynarną, pewną siebie Moniką Benio, Karolina
sprawiała wrażenie kruchej i wrażliwej. Była blada, drżały jej wargi, więc
Bergman postanowił dać jej teraz spokój. Może przesłuchać ją później. Już
zamierzał się pożegnać, gdy powiedziała:
– Zawsze była wobec mnie uczciwa. To ja ją zdradziłam. Nie ma sensu
tego ukrywać. I tak by się pan o tym dowiedział.
– O czym?
– Piszę dla „Kuriera", zna pan ten tabloid? Jest na rynku od niedawna.
Szefów denerwowało, że konkurencja zawsze zna pikantne informacje
o aktorach Podwórza, a my nie mamy o niczym pojęcia… Pewnego dnia do
kogoś z  kierownictwa „Kuriera" dotarła wiadomość, że Podwórze
poszukuje nowego scenarzysty. Ja akurat zaczęłam pracę na pół etatu, nikt


w branży mnie nie znał, więc zostałam wytypowana do rekrutacji. Miałam
zataić, że jestem dziennikarką, przeniknąć do Podwórza i  wywęszyć tam
jakieś ciekawe niusy. Myślałam, że po prostu spędzę jeden dzień na
rekrutacji, rozejrzę się, popytam, nadstawię uszu, może po kryjomu zrobię
zdjęcie komuś znanemu, i  tyle. Tyle że dostałam tę pracę! Wybrali mnie
spośród czternastu kandydatów, wyobraża pan sobie? – Podczas opowieści
trochę się ożywiła, a  teraz nawet się zaczerwieniła, pewnie z  dumy.  – To
naprawdę ironia losu. Gdybym marzyła o  tej pracy, nie dostałabym się
nawet do drugiego etapu. Tymczasem w ogóle się nie starałam, po prostu
napisałam próbny odcinek, i  proszę…  – Znów posmutniała.  – Zawsze
dostaję nie to, czego pragnę.
– Czyli zaczęła pani tam pracować i wynosiła pani do „Kuriera" plotki
o aktorach?
Znów poczerwieniała i zawstydzona spuściła wzrok.
– Dokładnie tak.
Bergman nigdy nie rozumiał, jak ktoś może utrzymywać się z pisania
dla brukowców, zarabiających na niczym niepopartych spekulacjach
i  obrzucaniu ludzi błotem. Karolina Kinska bynajmniej nie wyglądała na
hienę, ale inspektor wiedział, że pozory często mylą. Zmienił nawet swoje
pierwsze wrażenie na temat jej kruchości i  delikatności. Gdyby
rzeczywiście taka była, nie pracowałaby w tabloidzie.
– I czegóż się pani o tych aktorach dowiedziała?
– No…  – Odkaszlnęła i  zaczęła wyliczać na palcach:  – Hofman pije,
a  ponieważ zostawił czteroletnią córkę bez opieki, jest oskarżony
o  niedopełnienie obowiązków rodzicielskich. Szwendacz nie może zajść
w ciążę, a jesienią idzie na in vitro. To dlatego nie pojawi się w kolejnym
sezonie, choć oficjalna wersja brzmi, że wyjeżdża na pół roku do Australii.


Karaś sypia z  Ambroż, to ta nowa, która gra fryzjerkę.  – Bergman nie
zareagował, więc Karolina dodała: – Ta ruda, wie pan, która?
– Ja tego nie oglądam  – odparł w  końcu chłodno inspektor. Jego
początkowa sympatia do Karoliny Kinskiej szybko topniała. – Opisała pani
to wszystko w „Kurierze"?
– Tak. Oczywiście pod pseudonimem. W  tabloidach artykuły są
podpisywane tylko inicjałami lub pseudonimem, na wypadek, gdyby ktoś
chciał się zemścić – wyjaśniła lakonicznie. – Mój pseudonim to Pies.
– Pies?
– No tak. Pseudonim nie powinien mieć nic wspólnego z prawdziwym
nazwiskiem, żeby nie można było zidentyfikować autora.
– Jak wyśledziła pani tyle prywatnych informacji?
– Zazwyczaj po prostu mówiła o nich Anna. Czasem urozmaicała nasze
narady takimi pikantnymi nowinkami: kto z kim sypia, kto pije i tak dalej.
Myślę, że imponowało jej to, że imprezuje z  aktorami, a  oni się jej
zwierzają. Przechwalała się przed nami, że wie o  nich wszystko. Nie
przyszło jej do głowy, że może mieć w zespole szpiega. – To ostatnie słowo
wymówiła bez śladu wstydu w głosie, a Bergman stwierdził, że na początku
rozmowy tylko udawała smutek. Tak naprawdę wcale nie żałuje, że
oszukała Annę. Jest z siebie dumna.
– Czyli Anna nie dowiedziała się, kim pani naprawdę jest?
Policzki dziewczyny nagle zalała purpura.
„Może jednak trochę się wstydzi – pomyślał Bergman. – A może za tą
nerwowością skrywa się coś innego?"
– P-pyta pan, czy odkryła, że jestem dziennikarką?
– A czy mogła odkryć jeszcze coś?
– Nie. – Karolina pokręciła głową tak gwałtownie, że rozwiały się jej
brązowe włosy. – Nie odkryła niczego. Ale nawet jeśli by odkryła, raczej


nie robiłaby mi problemów. Dotarły do mnie słuchy, że Anna sprzedawała
pikantne informacje o aktorach naszej konkurencji… Myślę, że to prawda.
Bo to wyjaśnia, dlaczego oni zawsze wiedzieli wszystko o Podwórzu jako
pierwsi.
Bergman patrzył, jak młoda kobieta bawi się źdźbłem trawy, i myślał,
z jakich dziwnych ludzi składa się zespół scenarzystów najpopularniejszego
serialu w  kraju. Egoistyczna Monika, arogancki Andrzej, zakłamana
Karolina. Co mówi taki wybór podwładnych o ich szefowej?
– Czy miała pani z Anną jakiś konflikt?
Kobieta podejrzanie szybko pokręciła głową. Potem chyba
przypomniała sobie, że na początku rozmowy udawała żałobę, bo
zmarszczyła ze smutkiem czoło.
– Może jeden, malutki, kiedy Anna chciała wykorzystać w  serialu
historię mojej mamy. Często sięgała po przeżycia innych ludzi, ale nie było
w tym złej woli. Coś gdzieś usłyszała, a potem wrzucała to do scenariusza.
Podobno ciągle były na to skargi. Ale my dwie wszystko sobie
wyjaśniłyśmy i Anna usunęła ten wątek.
– Jaki to był wątek?
Karolina machnęła ręką.
– Mama była szykanowana w pracy, a ponadto koleżanki obarczyły ją
swoim błędem, więc prawie ją wyrzucili. Na szczęście ostatecznie udało się
jej jakoś wybronić. Wspomniałam o  tym na naradzie, a  Anna od razu
podchwyciła ten temat… Często tak wykorzystywała ludzi, wie pan? Ale ja
nie chciałam, żeby w  Podwórzu pojawiła się sprawa mojej mamy.
Sprawiłoby jej to dużą przykrość. Anna mnie zrozumiała.
Bergman skinął głową. Jeśli Anna rzeczywiście usunęła z serialu sporny
wątek, Karolina nie ma powodów do zemsty. A jeśli Anna jednak odkryła
w  zespole wrogą zwiadowczynię i  zamierzała się jej pozbyć? W  takim


przypadku Karolina również raczej by jej nie zabiła, bo z  jej punktu
widzenia nie stałoby się nic złego. Ma przecież pracę, nie chce być
scenarzystką, a nawet jeśli źródełko informacji dla „Kuriera" by wyschło,
w redakcji i tak na pewno pochwalono by ją za dobrze wykonane zadanie.
Czy może zależało jej na dalszym tworzeniu Podwórza? Jeszcze zanim
Bergman zdążył rozwinąć w  głowie tę myśl, Karolina ucięła jego
podejrzenia.
– Odchodzę z  Podwórza  – oświadczyła zdecydowanie.  – W  sumie to
szpiegowanie było nawet fajne, ale teraz wszystko się skończyło. Pracuję
tam na umowę o dzieło, więc dopiszę ostatni odcinek i rzucam to. – Z jej
oczu zniknął triumfalny błysk, który pojawił się tam wbrew jej woli, gdy
opowiadała o  zdobyciu tej posady oraz o  słabostkach znanych aktorek
i aktorów. – Myślę, że jestem to Annie winna. Chciała zrobić ze mnie dobrą
scenarzystkę. Dużo mnie nauczyła. Miałam nawet wrażenie, że traktowała
mnie lepiej niż pozostałych. Teraz… wstydzę się za to, co robiłam
w Podwórzu.
Bergman nie był przekonany o  jej szczerości. Wydawało mu się, że
Karolina coś przed nim ukrywa, ale takie samo wrażenie sprawiała przed
chwilą również Monika i  Andrzej. Nie powinien się nimi przesadnie
zajmować  – przecież wszyscy troje mają alibi na czas morderstwa.
Z  drugiej strony musi przez cały czas pamiętać o  tym, że rozmawia ze
scenarzystami. W  jakim stopniu można wierzyć ludziom, których praca
opiera się na wybujałej wyobraźni.
Ofiara dzieliła bungalow z  Marceliną Żarnowiec  – czterdziestolatką,
która wyglądała raczej jak osmagana wiatrem i słońcem podróżniczka niż
scenarzystka opery mydlanej. Bergman zastał ją przy basenie, gdzie
siedziała na plastikowym leżaku i  obserwowała pilną pracę policjantów.


Miała sporo zmarszczek, przede wszystkim w  kącikach oczu, a  na jej
twarzy nie było ani grama makijażu.
– Powinna pani wejść do środka. Ten widok nie należy do
przyjemnych – rzucił Bergman i podsunął sobie drugi leżak.
Spojrzała na niego pustym wzrokiem, a  on zrozumiał, że krzątaninę
wokół ofiary ta kobieta obserwuje tylko pozornie. Tak naprawdę jest
pogrążona we własnych myślach. Była zapłakana, ale w  odróżnieniu od
Moniki odpowiadała na pytania bez teatralnych gestów.
– Proszę mi opowiedzieć, jak przebiegał wczorajszy wieczór.
– Do wpół do dwunastej siedzieliśmy w  altanie ogrodowej. Potem
poszliśmy spać.
– To wszystko? Słyszałem o jakiejś kłótni.
Zamrugała, a jej spojrzenie trochę się rozjaśniło. Bergman stwierdził, że
dopiero teraz w pełni się ocknęła.
– Rzeczywiście. Właściwie chciałam panu o tym powiedzieć, ale byłam
duchem… gdzie indziej.  – Spróbowała się uśmiechnąć, ale zaraz potem
rysy jej twarzy stężały.  – Rozmawialiśmy o  scenariuszu i  próbowaliśmy
wymyślić nowych bohaterów. Po to tu przyjechaliśmy. Tyle że Monika się
upiła i  zaczęła atakować Annę. Wie pan, Mona jest niezwykle ambitna,
czasem mnie tym przeraża. Anna zamierzała powierzyć jej kierowanie
Podwórzem przez kilka miesięcy i wyjechać, ale potem się rozmyśliła, a ta
dziewczyna zaczęła zachowywać się jak wariatka.  – Marcelina pokiwała
głową, złożyła ręce na kolanach, splotła palce i wpatrywała się w nie przez
dłuższą chwilę.  – Często myślę, że ona naprawdę ma coś z  głową.
Zauważył pan jej podobieństwo do Anny? Kiedy zaczynała pracę, była
brunetką. A  teraz? Blondynka jak Anna. Kupiła sobie takie same buty,
płaszcz, telefon, torebkę. Nawet wargi smaruje takim samym łojem jelenia!
Czy to nie wydaje się panu szalone?


– Może tak bardzo ją podziwiała.
– Powiem panu, jak to było. Podziwiała ją do tego stopnia, że chciała
się w  nią zmienić! Musiała ją zabić, by zająć jej miejsce.  – Kobieta
spojrzała na inspektora.  – Pewnie teraz pan myśli, że mam wybujałą
fantazję, prawda? Że takie rzeczy zdarzają się tylko w  idiotycznych
filmach.
Rzeczywiście przyszło mu to do głowy, ale milczał.
– Pozostali też panu potwierdzą, że Monika naśladuje nawet mimikę
Anny. Zaczęła się śmiać tak jak ona! Niech pan weźmie ją pod lupę  –
dodała niemal rozkazującym tonem. – Wczoraj całkowicie straciła nad sobą
kontrolę. Pod koniec wrzeszczała na Annę histerycznie, że jest oszustką,
przez chwilę bałam się nawet, że ją uderzy. Na szczęście wtedy przyszła
Ester… właścicielka pensjonatu… to moja i  Anny przyjaciółka
z dzieciństwa… i wyprowadziła Annę z altany.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Chciała z nią coś omówić. Chyba nic ważnego, bo Anna
wróciła po dziesięciu minutach i  nie wspomniała o  niczym ani słowem.
Poszłyśmy razem do naszego bungalowu i  rozmawiałyśmy o  facetach,
pewien tutejszy mężczyzna zaprosił Annę na randkę… Widziałam go
wczoraj po południu, ale trudno powiedzieć, jaki jest, prawie się nie
odzywał. Anna się z  nim poznała, kiedy przyjeżdżała tu do Ester na
weekendy. Jeszcze do niczego między nimi nie doszło, to były dopiero
początki.
– Kiedy mieli się spotkać?
– Chyba o wpół do pierwszej. Anna była zwierzęciem nocnym. Często
dzwoniła do mnie o drugiej w nocy, pisała scenariusze do świtu. Wszystko
wolała robić w nocy niż w dzień.


To wyjaśnia tę szminkę i tusz do powiek! Bergman od razu zapomniał
o dziewczynie, która przeistoczyła się w sobowtóra swojej szefowej.
– I spotkali się?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Anna wyszła, a ja zasnęłam. Potem zobaczyłam ją
dopiero… – Wskazała na łąkę za basenem, skąd właśnie wynoszono ciało
przykryte płachtą.
– Czy wie pani coś więcej o tym mężczyźnie?
Marcelina milczała i  tylko głośno przełknęła ślinę. Nosze z  ciałem
właśnie zniknęły za zakrętem.
Bergman odczekał dziesięć sekund i znów zapytał:
– Czy wie pani, kim jest mężczyzna, z którym miała się spotkać Anna?
– Ma na imię Maciej, nazwiska nie pamiętam. Mieszka tam.  –
Marcelina Żarnowiec machnęła niechętnie ręką w  kierunku dwóch
budynków przy jezdni. – Myśli pan, że mógł ją zabić? Anna twierdzi… –
Znów zamilkła i kilka razy przełknęła ślinę. – Wciąż mówię o niej w czasie
teraźniejszym. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że nie żyje.
– O której godzinie Anna wyszła z bungalowu?
– Jakoś po dwunastej, nie wiem dokładnie.  – Jej dolna warga zaczęła
drżeć.
„Albo bardzo lubiła ofiarę, albo chce sprawić takie wrażenie"  –
pomyślał Bergman.
– Wie pan, ciągle się zastanawiam, jak to możliwe, że nawet nie
słyszałam krzyku – kontynuowała Marcelina Żarnowiec. – Przecież basen
jest niemal tuż obok naszego bungalowu. Gdyby wzywała pomocy,
musiałabym ją usłyszeć! Nie miewam zbyt twardego snu, więc nawet jeśli
bym już spała, to…  – Wzruszyła ramionami.  – Gdybym ją usłyszała,
mogłabym jej jeszcze jakoś pomóc. Zadzwoniłabym po pogotowie,


zatrzymałabym krwawienie. Czy to możliwe, że pozwoliła się zadźgać
w milczeniu?
Dziwne pytanie. Bergman zanotował je sobie w pamięci.
– O której godzinie pani zasnęła?
– Nie wiem. Po wyjściu Anny przewracałam się przez jakiś czas z boku
na bok. Potem zasnęłam i obudziłam się dopiero rano.
– I nikt nie może tego potwierdzić – dodał Bergman.
– Przecież chyba mnie pan nie podejrzewa! Powtarzam, że Anna była
moją najlepszą przyjaciółką!
– Zdziwiłaby się pani, ilu ludziom udowodniono zamordowanie
najlepszego przyjaciela. Im większa więź, tym więcej motywów.  – Gdy
zareagowała jedynie grymasem dezaprobaty, kontynuował:  – Czy kiedy
pani usypiała, nie słyszała pani żadnych podejrzanych odgłosów?
– Tylko auto. Wydawało mi się, że zatrzymało się pod pensjonatem, ale
nie jestem pewna. – Spuściła wzrok. – Ktoś mógł zabłądzić i zawrócić na
końcu drogi.
– Nic poza tym?
– Słyszałam jeszcze gruchanie naszych dwóch gołąbków.
– Moniki i Andrzeja?
– A kogóż by innego? Udają, że ze sobą nie chodzą, ale przejrzałam ich
już po kilku tygodniach. Zachowują się dokładnie tak samo, chyba od
dawna są razem. Wystarczy na nich spojrzeć i wszystko jasne. Tak bardzo
próbują tego nie okazywać, że aż smutno się na to patrzy.
– O której godzinie ich pani słyszała?
– Już mówiłam, że właśnie zasypiałam. Nie patrzyłam na zegarek.  –
W  jej oczach pojawił się nienawistny błysk.  – Ale na pewno byli na


zewnątrz w tym samym czasie co Anna! Dobrze panu radzę, niech ich pan
weźmie pod lupę.
Zamyślony Bergman obserwował, jak wiatr marszczy powierzchnię
basenu, a małe, turkusowe fale wylewają się z brzegów. Monika i Andrzej
zeznali, że w  porze popełnienia morderstwa byli w  bungalowie i  nie
opuszczali go aż do rana. Kto kłamie: oni czy ta kobieta?
– Czy to na pewno byli oni? Jest pani pewna?
– Szeptali tam mężczyzna i kobieta. Kto inny mógłby to być?
– Może Anna i  jej adorator? Albo właścicielka pensjonatu i  ktoś, kto
przyjechał tym autem? – Możliwości było wiele. – Jeśli nie zidentyfikowała
pani po głosie Moniki i Andrzeja, mógł to być ktokolwiek.
Niezadowolona brunetka zacisnęła wargi. Najwyraźniej chciałaby
obsadzić parę młodych kolegów w roli zabójców i żałowała, że na razie jej
się to nie udaje.
– Skoro tak pan mówi…
– Czy Anna też wiedziała, że Monikę i Andrzeja łączy coś więcej niż
praca?
Marcelina skinęła głową.
– Tak, ale gdybym jej o tym nie powiedziała, raczej by na to nie wpadła.
Wie pan, Anna zazwyczaj nie odczytywała uczuć innych ludzi, ich
znudzenia, szczęścia, smutku czy miłości… To jej po prostu… nie
interesowało.  – Uśmiechnęła się.  – Często się zastanawiałam, jak to
możliwe, że mimo to jest tak dobrą scenarzystką.
Bergman myślał dokładnie o  tym samym. Na razie poznał Annę
Walentę tylko poprzez opowieści kilku osób, ale zaczynała mu się jawić
jako kobieta godna uwagi. Znów spojrzał na wodę odbijającą promienie
słońca i  czekał, aż Marcelina będzie kontynuować. Wiedział, że czasem
lepiej jest pozwolić ludziom mówić w  ich własnym tempie. Dzięki temu


iluzja prywatnej rozmowy usypia ich czujność i  tak bardzo ulegają
emocjom, że przestają starannie dobierać każde słowo.
Marcelina go nie zawiodła. Odkaszlnęła.
– Anna była taką złodziejką opowieści. Zmuszała wszystkich, żeby się
jej zwierzali i opowiadali o sobie rzeczy, o których według mnie nie mówili
nawet najbliższym przyjaciołom. Ale jeśli nie powiedziało się jej czegoś
wprost, nie odgadła tego. Miała genialną fantazję, ale czytanie między
wierszami nie było jej mocną stroną.  – Uśmiechnęła się, a  w  jej oczach
znów pojawił się błysk.  – Ale to chyba pana nie interesuje, prawda?
Właściwie nawet nie wiem, po co o  tym mówię. Po prostu przed chwilą
myślałam o Annie, o tym jaka była, nie jaka jest teraz. Pomogło mi to.
Skinął głową. Czy ktoś wyjawił Annie coś, czego nie powinna była
wiedzieć? Wykorzystała czyjeś zaufanie, wkomponowała czyjąś tajemnicę
do scenariusza i pokazała ją milionom widzów przy kolacji?
– Miała wrogów?
– Owszem. Monikę.
Oczywiście, kogóż by innego? Teoria podwładnej próbującej ukraść
tożsamość swojej szefowej była Bergmanowi znajoma. Czy Marcelina nie
zapożyczyła jej przypadkiem z  któregoś z  konkurencyjnych seriali? Lecz
wiedział, że ten wątek również będzie musiał sprawdzić, choć wydawał mu
się bardzo naciągany.
– Jak pani uważa: dlaczego Monika i  Andrzej ukrywają swój
związek? – spytał. – Bali się, że ich miłość będzie przeszkadzać Annie?
– Oczywiście nie cieszyło jej, że Monika ma w  zespole sojusznika.
Cieszyła się, że ma do dyspozycji taką zdolną scenarzystkę, ale nie chciała,
żeby Monika poczuła się zbyt pewnie.
– Wspomniała pani, że Anna chciała na jakiś czas wyjechać. Dokąd?


– Do Sztokholmu ze swoim chłopakiem. Chodziło o  jego wyjazd
służbowy. Nie miała na to zbytnio ochoty, ale zgodziła się… Tyle że potem
jednak zmieniła zdanie.
– Czy to ten mężczyzna, z  którym dziś w  nocy Anna Walenta miała
randkę?
Marcelina się uśmiechnęła.
– Nie. Ania rozgrywała dwie partyjki jednocześnie. Starą i nową. Czy to
pana oburza?
– Nie jestem tu po to, żeby się oburzać.
Bergman wstał z leżaka, wsunął ręce do kieszeni i podszedł do basenu.
Czyli odrzucony kochanek! Czy to on kierował autem, które w  nocy
zaparkowało pod pensjonatem? Bergman spojrzał na Marcelinę Żarnowiec.
– Czy pani go zna?
– Oczywiście. Spotyka się z Anną od ośmiu lat. Jest tak trochę z branży,
ma firmę produkującą scenografię.  – Potrząsnęła głową.  – Myśli pan, że
zabił z  zazdrości? Raczej nie. Jest żonaty, ma dziecko i  nawet nie chciał
słyszeć o rozwodzie. Gdyby się dowiedział, że Anna znalazła mu dublera,
mogłoby go to nawet ucieszyć. Nie. Olega naprawdę nie podejrzewałabym
o to zabójstwo.
Bergman chciał wspomnieć, że nie ma najmniejszego znaczenia, kogo
pani Żarnowiec podejrzewa, a kogo nie, ponieważ to on prowadzi śledztwo,
ale ostatecznie zachował tę uwagę dla siebie. To nie jest sytuacja, w której
trzeba by było deprymować panią świadek. Dużo większy pożytek będzie
miał z jej luzu i otwartości.
– Dlaczego Anna nie powierzyła tego zastępstwa pani? – przyszło mu
jeszcze do głowy.
– Bo za nic bym go nie przyjęła!  – Marcelina się uśmiechnęła, co
dodatkowo pogłębiło jej zmarszczki wokół oczu.  – Strzelanie biczem?


Wiele osób kusiłaby taka wizja, ale akurat mnie do szczęścia jest niezbędne
poczucie wolności, a  ono nigdy nie idzie w  parze z  odpowiedzialnością.
Anna to wiedziała. Świetnie się rozumiałyśmy. Ona dawała mi swobodę,
a  ja jej pewność, że w  trudnych chwilach zawsze jej pomogę. Doskonała
symbioza, prawda?
– Jej relacje z  pozostałymi pracownikami nie były aż tak idylliczne  –
odparł Bergman.
– Oczywiście, że nie! A czego się pan spodziewał? Grupki koleżanek
wymyślających serial przy kawie?  – Zaśmiała się chrapliwym głosem.  –
W  telewizji jest olbrzymia konkurencja, wciąż trzeba się pilnować.
Scenarzyści już kilka razy buntowali się przeciw Annie, wysyłali na nią
skargi do kierownictwa i tak dalej.
– Dlaczego?
Marcelina zacisnęła mocno wargi.
– Właściwie to nie wiem, co w nich pisali.
Inspektor bardzo w  to wątpił, ale postanowił nie naciskać. W  razie
potrzeby z łatwością dotrze do tych skarg.
– Czy gdyby Anna poczuła się zagrożona, byłaby w  stanie wyrzucić
Monikę, Andrzeja lub ich oboje?
Twarz Marceliny zastygła.
– Anna była uczciwą kobietą. O  ile mi wiadomo, chciała się pozbyć
Andrzeja z całkowicie odmiennych powodów.
Ten młodzieniec o niczym takim nie wspominał. Bergman uniósł brwi.
– Czyli miał zostać zwolniony?
– Tak właściwie to już się to stało. Wie pan, nie jesteśmy zatrudnieni na
etat. Pracujemy na umowy o  dzieło i  możemy wylecieć w  każdej chwili.
Każdy z nas prowadzi konkretnych bohaterów, a bohaterów Andrzeja Anna
mu odebrała i  przydzieliła ich mnie. Miał przez jakiś czas pisać swoje


odcinki jednocześnie ze mną, ale tylko dla wprawy i  rozwoju, za
symboliczne wynagrodzenie. – Wzruszyła ramionami na znak, że ani trochę
mu nie współczuje. Potem zrobiła poufałą minę. – Będę z panem szczera,
inspektorze. Jest to dość elegancki sposób na pozbycie się niewygodnego
autora. Karze się mu pisać na boku, tłumacząc, że to tylko niezbędny
trening i że kiedy się rozwinie, dostanie swoje postaci. Tacy ludzie wciąż
przychodzą na narady, przynoszą swoje pomysły, ale dostają miesięcznie
zaledwie około pięciu, sześciu tysięcy koron. Zazwyczaj wytrzymują
najwyżej dwa miesiące, a potem sami rezygnują, bo czują się jak piąte koło
u  wozu, marnują własną kreatywność i  nawet nie mogą pochwalić się
znajomym, że w telewizji leci odcinek, który wymyślili.
– Kiedy Andrzej został przesunięty do tej… rezerwy?
– Dowiedział się o  tym przedwczoraj wieczorem. Mówię panu: on
i  Monika mają motyw! Poza tym Monika nie jest zupełnie zdrowa
psychicznie, ja wyczuwam takie rzeczy… Wiem, że się powtarzam, ale jeśli
skupi się pan na nich, zamknie pan śledztwo w kilka dni.
– Przed chwilą wspomniała pani, że Andrzej nie został zwolniony przez
związek z Moniką. Jaki był zatem prawdziwy powód?
– Jest utalentowany, ale niedojrzały. Nie przestrzegał zasad Anny, pisał
to, co sam uważał za słuszne, a  potem wszystko trzeba było po nim
przerabiać. – Oburzona Marcelina Żarnowiec rozłożyła ręce. – Jakość jego
odcinków była bardzo nierówna i  w  końcu stwierdziłyśmy z  Anną, że
niektóre pisze za niego Monika. Zrozumiałyśmy, że to Monika napisała
teksty, na podstawie których Andrzej został przyjęty. To, co pisał
samodzielnie, nie nadawało się do niczego.
– Czyli ci dwoje oszukiwali.
– Tak. Nie wiem, co chcieli przez to osiągnąć. Może wierzyli, że
Andrzej z czasem złapie rytm i zacznie sobie radzić? – Marcelina wzruszyła


ramionami.  – Możliwe. Albo Monika chciała po prostu mieć w  zespole
swojego człowieka. Nie mam pojęcia, co planowała. Tak czy inaczej,
musieli być świadomi tego, że prędzej czy później wszystko się wyda.
Bergman skinął głową. Te ostatnie słowa przypomniały mu strzęp kartki
znaleziony w sypialni Anny w bungalowie.
– Dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie  –
wypowiedział zdanie, które prawdopodobnie było napisane na tej kartce.
Zapadła cisza. Marcelina Żarnowiec spojrzała na Bergmana szeroko
otwartymi oczami.
Czy mu się wydaje, czy ona naprawdę wyglądała, jakby właśnie
zobaczyła ducha?


ROZDZIAŁ 8

Agata wyszła z  cienia sosen, a  fala gorąca przygniotła ją niemal
namacalnie. Powietrze było przesycone zapachem żywicy oraz wilgotnym
smrodem pszenicy i rzepaku, które jeszcze nie wyschły po kilkudniowym
deszczu. Agata usiadła na miedzy, ściągnęła tenisówki i  westchnęła
zadowolona, gdy spocone stopy owiało świeże powietrze. Dlaczego nie
wzięła z zakładu sandałów lub czegoś do przebrania?
Z miedzy porośniętej suchą leśną trawą miała dobry widok na parking
przed pensjonatem. W  promieniach słońca lśniła tam maska auta matki.
Agata westchnęła podrażniona  – naprawdę kiepsko to zaplanowała.
Dlaczego nie przyjechała do Ester w  środku tygodnia, tylko w  sobotę?
Przecież gdyby nie uciekła z  zakładu, spędzałaby tę sobotę właśnie tutaj.
Powinna była przewidzieć, że jej matka się tu dziś pojawi!
Gdyby zbiegła teraz ze wzgórza i zapukałaby w okno, matka w ogóle by
z nią nie dyskutowała, tylko od razu odwiozłaby ją do poprawczaka. Co do
tego nie ma wątpliwości. Agata pokręciła głową. Musi porozmawiać
z  Ester, a  jeśli będzie trzeba, poczeka tu na odpowiednią chwilę choćby
kilka dni. Przywykła już do koczowniczego życia, nie boi się nocować
w lesie, a namiot i śpiwór zapewnią jej względną wygodę.
Na szczęście ma pieniądze. Kiedy we wtorek rano Jakub wiózł ją na
dworzec autobusowy w  Karlowych Warach, wcisnął jej do kieszeni rulon
banknotów. Była mu wdzięczna za to, że pozwolił jej odejść i już o nic nie
pytał.


Wprawdzie podobnie jak on planowała wyruszyć z Krusznych Gór do
Pragi, ale nie powiedziała mu o  tym. Nie wiedziała, czy potrafiłby
dochować tajemnicy, gdyby policja w jakiś sposób wpadła na jego trop. Już
raz popełniła błąd, gdy wygadała się, że chce jechać do cioci. Wolała więc
skłamać, że ciocia mieszka na Szumawie, pomachała Jakubowi na
pożegnanie, na stoisku z napojami kupiła sobie kawę z mlekiem, a potem
wsiadła do najbliższego autobusu do Pragi.
Popołudnie spędziła w kawiarence internetowej, deszczowy wieczór –
w  kinie, a  potem pojechała do kolonii działkowej na przedmieściach, by
spędzić noc w  altance rodziców koleżanki ze szkoły. Miała nadzieję, że
znajdzie klucz pod donicą z  pelargoniami jak za dawnych czasów, gdy
odbywały się tu dzikie imprezy klasowe, i tak też się stało.
W środę wstała przed świtem, posprzątała w altance, zamknęła drzwi,
przywitała się miło ze starszymi ludźmi siedzącymi na sąsiedniej działce
(uśmiechnęli się do niej, bo zapamiętali ją jako koleżankę Łucji) i pojechała
do centrum, gdzie odwiedziła kilka adresów spisanych z Internetu. Okazało
się to stratą czasu. Czy wszyscy prywatni detektywi wykonują tak trudne
i niczego nieprzynoszące zadania?
Chciała porozmawiać z ciocią Ester, ale najpierw postanowiła wstąpić
do jej matki, bowiem kiedyś spędziła jedną noc u  Wilmy Czarnej, a  na
strychu jej starego wiejskiego domu odkryła coś, co teraz bardzo by jej
pomogło. Ester wówczas zabrała ją do swojej matki, a kiedy obie kobiety
skakały wokół małych bliźniaczek, znudzona Agata błąkała się po pokojach
z  wilgotnymi ścianami, aż wreszcie z  nudów weszła po schodach na
rozgrzany strych, gdzie z ogrodu dobiegało cykanie świerszczy. Otworzyła
pomalowaną skrzynię, przekartkowała stare gazety, przejrzała kolekcję
kubków z licznymi ubytkami emalii, a kiedy już chciała wracać na dół, na
szerokiej belce pod szczytem ukośnego dachu zobaczyła karton.


Zajrzała do środka i znalazła skarb.
Kolejną godzinę spędziła, siedząc po turecku w  smudze słabnącego
światła, wpadającego na strych przez jedno okno, i  przeglądała szkolne
zeszyty w  linię z  pożółkłymi stronami, które ładnym obłym pismem
zapisała Ester-dziecko, Ester-nastolatka, Ester na Bali, Ester znów
w  Czechach, Ester-świeżo upieczona businesswoman… Agatę wówczas
najbardziej ciekawiły zapiski z dzieciństwa i okresu dojrzewania, ponieważ
mogła się z nimi utożsamić, odnaleźć w nich swoje własne uczucia, obawy
i pragnienia. Gdy na strychu zrobiło się zbyt ciemno, by czytać, odłożyła
zeszyty do pudła i tylko trzy najstarsze wsunęła pod koszulkę, przycisnęła
do gołego ciała i zbiegła z nimi do pokoju, który został jej przydzielony na
noc. Nie spała do trzeciej nad ranem i  od tego czasu wie, w  jakich
okolicznościach Ester zaprzyjaźniła się z jej mamą. Wie, że w szóstej klasie
kochały się w  tym samym chłopaku i  że zdobyła go (jakżeby inaczej)
matka. Wie, że w  wieku dwunastu lat Ester, Anna i  Marcelina podpisały
własną krwią przysięgę wiecznej przyjaźni…
Dlaczego Agata nie zajrzała wtedy również do nowszych dzienników?
Czego jeszcze by się dowiedziała, gdyby to zrobiła?
W dzieciństwie Ester zapisywała wszystkie ważne wydarzenia, każdą
swoją radość i ból. Czy później również była równie systematyczna? Czy
była w dziennikach szczera?
Agata miała nadzieję, że tak.
Staruszkę zaskoczyła ta wizyta, ale przyjęła Agatę bardzo miło.
Powiedziała, że Ester już wywiozła stąd swoje dzienniki, a  rozczarowana
Agata mimo to przyjęła zaproszenie na kolację. Przecież nigdzie się nie
śpieszy. Spokój Wilmy (ta kobieta wszystko robiła tak powoli, jakby miała


do dyspozycji calutki czas tego świata) uśpił czujność nastolatki i popełniła
olbrzymi błąd: zwierzyła się.
– Nic mi o  tym nie wiadomo  – odparła zdecydowanie starsza pani,
a  Agata zwątpiła. A  czegóż innego się spodziewała? Że Wilma poda jej
prawdę na srebrnej tacy? Dlaczego miałaby to robić?
– Nie szkodzi – odparła Agata cicho.
– Czyli teraz pojedziesz do Ester? Poprosisz ją o  te dzienniki?  –
wypytywała staruszka z  udawaną obojętnością i  mierzyła dziewczynę
badawczym wzrokiem.  – Myślę, że nie znajdziesz w  nich tego, czego
szukasz.
– Pani je czytała? – zdziwiła się Agata i zaraz potem zaczerwieniła się
ze wstydu. Przecież przed chwilą również przyznała, że przeglądała zapiski
Ester, więc dlaczego miałaby ich nie przeczytać jej własna matka? Ester na
pewno się z tym liczyła, skoro zostawiła je na strychu w pudle, które Wilma
mogła z łatwością otworzyć.
– Niczego takiego w  nich nie ma  – staruszka uniknęła bezpośredniej
odpowiedzi i zaczęła równać frędzle niezbyt gustownego obrusa. – Tracisz
czas, moje dziewczę. Lepiej wróć do mamy. Może powinnyśmy do niej
zadzwonić, żeby się o ciebie nie martwiła?
Agata połknęła ostatni łyk przesłodzonej herbaty i  pomyślała, że nie
usłyszała od Wilmy nic pożytecznego oprócz jednego zdania: Tracisz czas.
Rzeczywiście, wizyta u niej naprawdę jest stratą czasu.
– Chcesz się położyć pod piramidę i  nabrać trochę energii?  –
kontynuowała staruszka. Spojrzała na swój telefon na stoliku
konferencyjnym z  zakurzoną wyszydełkowaną serwetką i  szybko się
odwróciła.  – Włączyłabym ci muzykę relaksacyjną, mam na przykład
odgłosy ognia albo śpiew delfinów.


„A ty wyszłabyś wtedy na klatkę schodową i zadzwoniła na policję lub
do mojej mamy. Naprawdę myślisz, że jestem aż taka naiwna?"
– Dźwięki delfinów brzmią obiecująco – przytaknęła i uśmiechnęła się
szeroko. – Chętnie skorzystam.
Kiedy Wilma z cierpiętniczym westchnięciem wstała z krzesła i weszła
do pomieszczenia z  piramidą, Agata chwyciła plecak do jednej ręki,
tenisówki do drugiej i wybiegła z mieszkania.
Tak się śpieszyła, że prawie spadła ze zniszczonych schodów, ale
niepotrzebnie, bo nikt jej nie gonił.
Wilma ucieszyła się, że pozbyła się Agaty. Tak jak wszyscy inni.
Po ucieczce od Wilmy Agata spędziła noc w śpiworze na ławce pustej
poczekalni autobusowej. Na kolejne dwie noce zrobiła sobie przerwę
regeneracyjną i pojechała do szkolnej koleżanki, której rodzice byli akurat
na urlopie (nareszcie wanna z gorącą wodą i miękkie łóżko!), a dziś rano
wyruszyła do Ester, autostopem, bo wolała już nie pokazywać się
w  autobusach. Kiedy dotarła na miejsce, dużym łukiem ominęła domek
Macieja Stranskiego (trzeba uważać, żeby ten facet jej nie zauważył, bo od
razu zadzwoniłby do jej matki!), z  trudem przedarła się przez pole żyta,
a  na końcu podjazdu zobaczyła samochód matki! W  pierwszej chwili
prawie rozpłakała się ze złości. Dlaczego ma takiego pecha? Musi pilnie
porozmawiać z  Ester na osobności lub przeczytać jej dzienniki, a  może
nawet zrobić i  jedno, i  drugie. A  zamiast tego napatacza się wprost na
matkę! Oczywiście mogłaby zadać wszystkie te pytania również Annie,
a ona mogłaby udzielić jej wszystkich odpowiedzi, ale czy byłyby szczere?
Raczej nie. Agata tylekroć słyszała, jak matka bez mrugnięcia okiem
kłamie w całkowicie nieistotnych kwestiach, że nie spodziewała się już po
niej prawdomówności.


Tę zagadkę musi rozwiązać sama.
Znalazła więc w  lesie polankę, na której ewentualnie będzie mogła
przenocować, schowała plecak ze śpiworem i  namiotem pod nawisem
skalnym i wyszła na rozpaloną miedzę z widokiem na pensjonat. Samochód
matki nie zniknął, natomiast pojawiły się dwa duże radiowozy. Agata
jęknęła cicho. Zatem policja już jej tu szuka, to więcej niż pewne! Czy ktoś
ją rozpoznał, gdy szła rano przez wieś? Dostrzegł ją Maciej, gdy omijała
przez pole jego dom?
Korony jabłoni w sadzie Ester zasłaniały widok, ale Agata widziała, że
przy basenie stoi dużo ludzi. To ją zaskoczyło. W pensjonacie nie bywało
zazwyczaj zbyt wielu gości. Skąd się tam wzięli? Policjanci powinni zaraz
odjechać (Ester prawdopodobnie zaproponowała im kawę, a  matka na
pewno z  którymś z  nich flirtuje, ale to nie potrwa wiecznie), lecz matka
może tu zostać na cały weekend. Ci ludzie mogą być jej znajomymi lub
kolegami z pracy.
Co za pech!
Agata westchnęła i wstała z rozgrzanej miedzy – chyba powinna zajść
do wsi po prowiant – i nagle krzyknęła przerażona. Dziesięć lub piętnaście
kroków od niej stał Maciej Stranski i wpatrywał się w nią. Pojawił się za jej
plecami cicho jak duch. Do cholery, dlaczego akurat on?
– Cześć, Agato – powiedział bez uśmiechu.
– Dzień dobry  – jęknęła i  cofnęła się. Ma przerąbane! Maciej, jako
jeden z  nielicznych przyjaciół mamy, wie o  niej wszystko. W  jakimś
niewyjaśnionym przypływie szczerości matka powiedziała mu
o poprawczaku i na pewno również o ucieczce. Czy ten facet spróbuje ją
złapać i zaprowadzić do pensjonatu? Czy gdyby zaczęła biec, ruszyłby za
nią? Dogoniłby ją?
– Co tu robisz? – spytał.


– T-tak po prostu stoję.
– Mama się o ciebie bała – poinformował ją ponuro. – Wczoraj mówiła,
że od dwóch tygodni nie zmrużyła oka.
Bała się. Już się nie boi. Czyli wie, że Agata jest w pobliżu! Widziała ją
z ogrodu? Wysłała Macieja do lasu, żeby ją przyprowadził? Ale dlaczego
jego, a  nie policjantów, skoro jest ich tu cały pensjonat? Agata się
obejrzała: dwa duże radiowozy wciąż stały na podjeździe.
– Bała się? – powtórzyła Agata zachrypniętym głosem.
Skinął głową.
– Tak, bała się.
Zrozumiała to jako zapewnienie, że matka już ją spostrzegła. A przecież
tak bardzo uważała! Nie wiedziała, dlaczego Maciej po prostu do niej nie
podbiega i nie próbuje jej złapać. Czy najpierw będzie ją namawiać, żeby
wróciła po dobroci? A  może po prostu gra na zwłokę, bo wie, że
z pensjonatu już śpieszą mu z pomocą policjanci?
– Cz-czego pan ode mnie chce?
Posłał jej coś między uśmiechem a grymasem.
– A  niby czego mógłbym chcieć? Niczego nie chcę. Wyszedłem na
spacer do lasu i  zobaczyłem cię tu. W  pierwszej chwili nawet cię nie
poznałem, ale kiedy się odwróciłaś…
– Czy to moja mama pana przysłała?
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem potarł twarz obiema
dłońmi.
– Proszę?
„Wygląda na zmęczonego  – pomyślała Agata.  – Zmęczonego lub
nieszczęśliwego".
– Nie byłaś jeszcze na dole?


Kiedy pokręciła głową, kontynuował wypytywanie:
– Od jak dawna tu jesteś?
– Mniej więcej od godziny.  – Wzruszyła ramionami.  – Nie wiem
dokładnie, nie mam zegarka. Chciałam tylko…  – Zacisnęła mocno zęby.
Dlaczego miałaby mu opowiadać, co zamierzała zrobić? To nie jego
sprawa.
– Czy dobrze widzisz stamtąd pensjonat?  – spytał jeszcze.  – Masz
widok na ogród?
Boże, czego on od niej chce? Jego bielma były zaczerwienione, a skóra
zszarzała. Czy jest pijany?
Cofnęła się o kolejny krok i prawie spadła ze skraju miedzy.
– Prawie nic stąd nie widać – odparła w końcu. – Tylko auta.
Najwyraźniej go to ucieszyło.
– To dobrze – powiedział.
– Czekałam, aż odjadą, bo… ehm… Nieważne. – Znów wyrzuciła sobie
w duchu, że za dużo mówi. – A co niby miałabym zobaczyć? Dlaczego pan
o to pyta?
– Tak po prostu.
Czy teraz do niej podejdzie, chwyci ją za ramię i zawlecze do matki?
Agata szybko spojrzała za siebie. Jeśli spróbuje uciekać przez pole,
wysokie żyto ją spowolni, a Maciej złapie ją bez problemu. Może mogłaby
pobiec wzdłuż lasu. Na otwartej przestrzeni wysoki mężczyzna z płucami
palacza nie dogoni jej tak łatwo. Tyle że nawet jeśli uda się jej zwiać, to
dokąd pójdzie? Czy odważy się wrócić pod nawis skalny po śpiwór
i  namiot. A  jeśli Maciej i  matka postawią policję na nogi? Czy
umundurowani funkcjonariusze przeczeszą las i  rozstawią patrole na
drogach, czy może raczej pokręcą się tu trochę od niechcenia i  wrócą do
swoich spraw?


Stwierdziła, że nie będą jej szukać z  przesadnym zaangażowaniem.
Przecież nie jest niebezpieczną przestępczynią, tylko zwykłą dziewczyną
z poprawczaka!
– Chciałaś wrócić do domu? – spytał Maciej.
Pokręciła głową.
– Więc po co tu przyjechałaś?
– Po nic – odparła.
– Dlaczego uciekłaś?
– Tak po prostu  – zadziornie powtórzyła zdanie, którym przed chwilą
zbył ją Maciej.
– Jesteś głodna? Chcesz wstąpić do mnie na herbatę?
Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Czy on żartuje? Naprawdę uważa, że
dobrowolnie poszłaby z nim do domu, żeby mógł ją tam zamknąć i wezwać
jej matkę? Zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał:
– Tylko na chwilę. Kiedy zechcesz odejść, nie będę cię zatrzymywać.
– Akurat!  – odkrzyknęła.  – Czy moja mama już tam czeka? Tak się
umówiliście? Nie zamierzam wracać do poprawczaka! Nie wrócę tam, czy
pan to rozumie? Za nic! Już prędzej bym…
Zrobił krok w  jej stronę, a  wtedy Agata podjęła decyzję. Pobiegła
w lewo, wzdłuż lasu, przeskoczyła leżącą sosnę, przedarła się przez krzaki
jeżyn i popędziła w górę po łagodnym wzgórzu tak szybko, aż zapiekło ją
w  płucach. Za plecami słyszała tupanie Macieja, ale nie oglądała się za
siebie, bo to by ją niepotrzebnie spowolniło. Czy powinna teraz wbiec
pomiędzy drzewa i  spróbować zniknąć w  lesie? Nie zna tej okolicy,
natomiast Maciej owszem, przecież tu mieszka. Na jak długo wystarczy mu
tchu?
Potknęła się o darń i prawie upadła, ale jednak udało jej się utrzymać
równowagę. Przede wszystkim musi uciec jak najdalej od pensjonatu


i  policjantów. Nie zwalniając tempa, rzuciła okiem na radiowozy, które
widziała teraz lepiej niż przed chwilą. Jej uwagę przyciągnął ruch, czterej
umundurowani mężczyźni właśnie wsiadali do auta. A za nimi…
Zatrzymała się gwałtownie.
Dwaj mężczyźni wieźli na noszach pod płachtą coś, co wyglądało jak
ciało.
To było ciało.
Agata dopiero teraz poczuła, że po szaleńczej ucieczce kłuje ją w boku.
Przesłoniła oczy dłońmi, żeby lepiej widzieć, co dzieje się w pensjonacie.
Czy ktoś umarł? Popełniono morderstwo? Czy to dlatego przyjechała tam
policja? Nie do niej? Agata poczuła radość w klatce piersiowej, ale niemal
natychmiast wyparł ją stamtąd strach. Co wydarzyło się u  Ester? Komu?
Przestała przejmować się Maciejem, nagle stało się jej całkowicie obojętne,
czy ją dogoni, czy nie.
Powiedział, że matka się o ciebie bała.
Akurat ją doganiał, jego policzki płonęły purpurą i  ledwo oddychał.
Zatrzymał się kilka kroków od Agaty, chyba chcąc jej w  ten sposób
pokazać, że nie ma złych zamiarów.
– Ktoś umarł? – spytała cicho. – Kto?
Odpowiedź wyczytała z jego twarzy, zanim się odezwał.
Nie chciał przekazywać Agacie tej strasznej wiadomości na skraju lasu,
gdy policjanci na dole akurat wkładali ciało jej matki do auta. Naprawdę nie
chciał. Lecz co mu pozostało, skoro go o to spytała?
Dwie godziny temu zadzwoniła do niego Ester i powiedziała, że Anna
została znaleziona w ogrodzie w kałuży krwi. O coś go pytała (o spotkanie
przy kapliczce?), ale nie słuchał, bo płakał jak mały chłopiec. Wraz z  tą
cudowną kobietą umarła też jego nadzieja na nowe, lepsze życie, na


wolność we dwoje, na sojusz bez zobowiązań. Czy Ester tego nie pojmuje?
Maciejowi wydawało się niezmiernie dziwne, że dla większości ludzi
miłość jest synonimem szukania drugiej połowy, z którą stworzą całość. On
od zawsze czuł się całością, a połączenie się z kimkolwiek go osłabiało. Nie
szukał mitycznej drugiej połowy, pragnącej się z  nim scalić, tylko
człowieka, który pójdzie z nim przez życie ramię w ramię, ale jednocześnie
swoją własną drogą.
Anna by to potrafiła, był tego pewien.
Lecz nie żyje.
Rozłączył się, a  pół godziny później Ester zadzwoniła ponownie.
Powiedziała, że prawdopodobnie zjawi się u  niego policja, ponieważ
wszystko wskazuje, że to on widział Annę żywą jako ostatni. Gdzie? No
oczywiście w nocy przy kapliczce, gdzież by indziej! Przecież zaprosił ją
tam na randkę, prawda? Ester widziała te SMS-y. Kiedy odparł, że Anna nie
przyszła na to spotkanie, po drugiej stronie zapadła cisza.
Zrozumiał, że Ester mu nie wierzy.
– Wcale z  nią nie rozmawiałem. Nie odpisała mi  – dodał na swoją
obronę. – Czekałem na nią, ale nie przyszła.
– Szła do ciebie – odparła Ester. – Powiedziała o tym mi i Marcelinie!
Starannie się umalowała.
– Może dla kogoś innego – odparł, choć wiedział, jak niewiarygodnie to
brzmi. – Ester, czy ona nie żyje?
Sąsiadka znów odpowiedziała mu długim milczeniem.
Potem siedział przy stole i  czekał na policjantów, ale ponieważ nie
nadchodzili, wyszedł na spacer. Przecież nie będzie siedzieć w  domu
i  czekać na przesłuchanie! Nikt go o  nic nie oskarżył, jest wolnym
człowiekiem i może iść, dokąd zechce.


Tym razem zamknął Wenus w  domu. Nie zniósłby jej wesołego
biegania. Musiał przejść obok pensjonatu, bo do lasu nie prowadziła inna
droga, a  kiedy zobaczył auto Anny, zrobiło mu się niedobrze. Nie żyje.
Zatrzymał się i  przez chwilę masochistycznie wpatrywał się w  ogród, ale
ponieważ jabłonie zasłaniały niemal wszystko, po kilku minutach
zrezygnował z podglądania.
Kiedy potem zobaczył na miedzy Agatę, nie od razu zrozumiał, że ona
jeszcze nie wie o morderstwie. Wprawdzie Anna mówiła mu, że jej córka
uciekła z poprawczaka i że nie ma od niej żadnych wiadomości, ale był tak
oszołomiony, że skojarzył te fakty dopiero po dłuższej chwili.
– Czy to moja mama pana przysłała?  – spytała Agata, a  Macieja to
zdanie ogłuszyło jak cios cegłą w  głowę. To na niego spadł obowiązek
powiedzenia tej dziewczynie, że już nie ma mamy! Chciał zaprowadzić ją
do swojego domu, posadzić na krześle i dopiero wtedy powiedzieć prawdę,
by miała wystarczająco dużo prywatności i spokoju do przeżycia tego bólu,
ale zamiast tego ona osunęła mu się w  ramiona na skraju lasu i  w  końcu
pozwoliła się na wpół odprowadzić, na wpół zanieść do jego domu.
Radiowozy już odjechały, a wóz z ciałem sunął po zboczu za nimi. Kiedy
Maciej i Agata mijali pensjonat, w ogrodzie nie było nikogo, tylko wzdłuż
brzegu basenu leniwie przechadzał się bury kot z  naderwanym uchem.
Najwyraźniej ludzie schowali się przed upałem w budynkach.
Agata powoli przestawała się trząść, ale obok auta matki wzięła głęboki
oddech i odwróciła wzrok.
Teraz siedziała przy stole w  kuchni Macieja i  trzymała w  dłoniach
filiżankę z czarną herbatą.
– Wyciągnij torebkę, bo będziesz miała za gorzką – doradził jej Maciej
i  na przekór żałobnej atmosferze pomyślał, o  ile jego życie byłoby


bogatsze, gdyby miał córkę. Czy aby nie popełnił błędu, gdy goniąc za
całkowitą wolnością, dobrowolnie zrzekł się potomków?
– Chcę gorzką – odparła Agata.
– W porządku.
Usiadł naprzeciw niej. Co teraz? Miejsce tej dziewczyny jest
w  poprawczaku. Nie może tu zostać. Czy powinien ją tam odwieźć?
Zadzwonić na policję? Zaprowadzić ją do Ester? Namacał w  kieszeni
telefon, ale nie wyciągnął go.
– Czy pan kochał moją mamę? – spytała Agata.
– Zależało mi na niej – odparł zgodnie z prawdą. – Ale na pewno nie
tak bardzo jak tobie.
– Nie byłabym tego taka pewna – powiedziała Agata ponuro i znów się
rozpłakała.
Pomyślał, że chyba popełnił duży błąd, zaczynając w lesie tę rozmowę.
Po co wtrącał się w  życie tej dziewczyny? Co chciał przez to osiągnąć?
Próbował wyświadczyć Annie ostatnią przysługę i zająć się jej córką w tej
trudnej chwili, ale czy nie powinien był raczej pilnować własnego nosa?
Gdyby teraz przyszli tu policjanci i  zastali u  niego Agatę, na pewno
wzbudziłoby to ich ciekawość. Musi pozbyć się stąd tej dziewczyny. Im
szybciej, tym lepiej.
Posłał jej badawcze spojrzenie. Miała kamienną twarz, lecz po
wystających kościach policzkowych wciąż spływały łzy. Na nosie, nad
górną wargą i  między brwiami miała drobne blizny, dziurki w  skórze,
a  Maciej uświadomił sobie, że w  tych miejscach nosiła kiedyś srebrne
kółeczka i  ćwieki. Bez nich jej twarz zrobiła się kształtniejsza i  czystsza.
Jeśli blizny po kolczykach z  czasem znikną, będzie z  niej ładna
dziewczyna.


– Dlaczego tak właściwie uciekłaś? – spytał raczej po to, żeby zmienić
temat, niż z prawdziwej ciekawości. Było mu jej żal, ale nie chciał obciążać
się jej przeszłością i przyszłością. – Do chłopaka?
Pokręciła głową.
– Chciałam się czegoś dowiedzieć.
Uniósł brwi.
– I dowiedziałaś się?
– Nie.
– A dlaczego przyjechałaś tutaj?
– Żeby pożyczyć od Ester jej dzienniki. Nie chciałam wracać do mamy,
bo bałam się, że zamknie mnie w pokoju i wezwie policję. Czekałam pod
lasem, aż wyjedzie, a tymczasem ona już… – Twarz Agaty wykrzywiła się
od płaczu. – Ona już nie…
Maciej się odwrócił. To jej nieskrywane cierpienie wprawiało go
w zakłopotanie. Gdy na nią patrzył, czuł się, jakby naruszał jej prywatność.
– Obawiam się, że skrzywdziłam mamę tym swoim śledztwem. Myślę,
że ktoś…
– Jakim śledztwem, Agato? Czego próbowałaś się dowiedzieć?
Spojrzała na niego przestraszona, jakby dopiero teraz zrozumiała, jak
bardzo się przed nim odkryła.
– Nie chcę o tym mówić.
Nie przeszkadzało mu to. Bynajmniej nie zamierzał zaprzątać sobie
głowy dziewczęcymi rozterkami, choć Agacie wydały się w  tych
okolicznościach bardzo istotne. Może to jednak dobrze, że Maciej nie ma
córki, bo raczej nie byłby wystarczająco troskliwym ojcem. Cudze
problemy go nie interesowały, zresztą swoje również lekceważył, bo


wierzył, że większość nieprzyjemnych zdarzeń ma nad życiem człowieka
taką moc, jaką on sam im przypisze.
– Smutno panu? – spytała.
– Oczywiście.
– Chciał pan chodzić z mamą?
– Tak.
– Ale przecież ona miała chłopaka – odparła Agata bezlitośnie. – Olega.
Prowadzi firmę robiącą scenografię. Byli razem od ośmiu lat. Najpierw
mama chciała, żeby się dla niej rozwiódł, ale potem jakoś się dogadali, a on
zostawił sobie i żonę, i moją mamę.
Maciej wiedział, że Anna nie należy do świętoszek. Kobiety jej pokroju
miewają swoje tajemnice. Wprawdzie twierdziła, że nie jest z  nikim
związana, ale czy on był wobec niej szczery w temacie własnej przeszłości?
Zataił coś dużo ważniejszego, więc nie powinien czuć się skrzywdzony.
– Aga, to już bez znaczenia  – mimowolnie użył zdrobnienia, którym
zawsze zwracała się do córki Anna.
Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej.
– A może to Oleg ją zabił! Dowiedział się o panu, przyjechał tu i zabił.
To całkiem prawdopodobne! On ją bardzo kochał. Z żoną był tylko z litości,
bo nie poradziłaby sobie bez niego.
Maciej pomyślał o Krystynie, która spłynęła z nim w jedność do tego
stopnia, że powrót do siebie samej oznaczał dla niej powrót w  pustkę.
Maciej zadrżał w środku, te wspomnienia były jeszcze zbyt świeże.
– A pan? – spytała Agata. – Pan nikogo nie ma? Żadnej kochanki albo
żony, która mogłaby być o mamę zazdrosna? Chyba nie, prawda?
Z pogardą rozejrzała się po skromnie urządzonym pomieszczeniu. Na
oknach widniały zaschnięte smugi błota po niedawnym oberwaniu chmury.


– Nie. – Jego odpowiedź zabrzmiała ostrzej, niż zamierzał.
Agata umilkła. Maciej się zastanawiał, jak ponownie nawiązać urwaną
tak gwałtownie rozmowę, ale nie przychodził mu do głowy żaden
odpowiedni temat. O  czym, na Boga, ma rozmawiać z  siedemnastolatką?
Uświadomił sobie, że pomimo iż w  minionym półroczu widywał się
z Agatą regularnie, rozmawiał raczej z Anną. Agata nigdy nie była ciekawą
towarzyszką. Odpowiadała wrogim głosem, a  myślami błądziła po
miejscach, w  których wolałaby być, zamiast tracić czas z  matką
i  Maciejem. Teraz też wpatrywała się w  milczeniu w  plamki tłuszczu na
powierzchni herbaty, a  Maciej nie był pewien, czy oczekuje od niego
bardziej pocieszenia, czy współczucia. A może nie oczekuje niczego?
– Jak umarła? – spytała Agata wreszcie zupełnie innym tonem niż przed
chwilą.
– Nie wiem. Musisz zapytać Ester. Ale stało się to w pensjonacie.
– Ktoś ją zabił, prawda? Nie umarła… ehm… naturalnie, czy jak to się
mówi.
– Wszystko na to wskazuje.
– Hm. – Wbiła wzrok w ścianę i zamyśliła się. Maciej położył ręce na
obrusie z  woskowanego płótna i  wsłuchiwał się w  tykanie starego zegara
z  wahadłem, brzęczenie muchy między dwiema szybami okna i  kapanie
wody z kranu. „Agata nie ma nikogo – błysnęła mu w głowie całkowicie
niechciana myśl.  – Jest sierotą, nie ma nawet z  kim porozmawiać ani do
kogo się przytulić". Lecz to oczywiście nie jego problem.
– Ma się tu pojawić ktoś z  policji  – powiedział i  wstał.  – Będą mnie
przesłuchiwać w związku z twoją matką. Zakładam, że nie chciałabyś, żeby
cię tu zastali.
Poderwała się natychmiast. Zrobiła krok w stronę drzwi, ale potem się
zatrzymała, jakby coś przyszło jej do głowy. Wyciągnęła z  kieszeni


przeźroczystą plastikową teczkę na dokumenty, coś z niej wyjęła i podała to
Maciejowi.
– Niech pan to weźmie.
Było to zdjęcie Anny, postrzępione, czarno-białe i  prawdopodobnie
bardzo stare. Anna z ciemnym makijażem wokół oczu wyglądała jak młoda
Brigitte Bardot. Maciej pokręcił głową.
– Chyba powinna pozostać u ciebie, nie sądzisz? – spytał.
Podsunęła mu ją pod nos.
– Mam ich w domu mnóstwo, ale panu już nikt żadnej nie da. Proszę
wziąć! To miłe, że nie wezwał pan do mnie glin.
Aha. Czyli to nie jest prezent, tylko zapłata. Agata nie chce mieć
u niego żadnego długu. Uśmiechnął się i zobaczył, że na jej twarz powoli
powracają kolory. „Ta dziewczyna jest w tym cudownym wieku, w którym
człowieka prawie nic nie złamie, bo on sam stanowi centrum
wszechświata" – przypomniał sobie. Szybko się z tego otrząśnie, dojdzie do
siebie, a  poza tym jest córką Anny, więc wewnętrzną siłę ma w  genach.
Nagle nie rozumiał, jak mogło mu w ogóle przyjść do głowy dzwonienie do
tego poprawczaka lub przekazanie jej policji. Organizowanie życia tej
dziewczyny nie leży w jego kompetencjach.
– Dziękuję. – Wziął od niej zdjęcie, a w tej samej chwili na schodach
przed domem rozległy się kroki. Ester? Policja? Maciej pogratulował sobie
w duchu, że wcześniej zamknął drzwi na klucz.
Ktoś zapukał do drzwi. Agata podbiegła do ściany, ale gdyby
nieproszony gość zajrzał przez kuchenne okno, na pewno by ją dostrzegł.
– Uciekaj tylnymi drzwiami. Przez pole do lasu. – Maciej pokazał ręką,
żeby pobiegła przez przedpokój, a sam wyjrzał przez okno. Na rozgrzanym
słońcem podwórzu stali dwaj mężczyźni: młodzieniec i pięćdziesięciolatek,


obaj z  niedbale poluzowanymi krawatami i  w  koszulach z  podwiniętymi
rękawami.
Tenisówki Agaty plaskały o drewnianą podłogę, a mężczyźni spojrzeli
w tamtą stronę. Maciej podszedł do psiego legowiska i wyciągnął z niego
za obrożę zaspaną Wenus. Całe szczęście, że ją tu ma! Gdy policjanci
spytają, czyje kroki przed chwilą słyszeli, Maciej wskaże na swoją wielką
suczkę bernardyna.
– Chwileczkę! Już otwieram!  – krzyknął, a  zanim podszedł do drzwi,
schował do kredensu drugą filiżankę po herbacie.
Pogratulował sobie czujności.
Nie zauważył jednak, że obok krzesła Agaty została na rozwarstwionej
desce podłogowej różowo-biała karteczka złożona w kwadrat. Była to kara
za jazdę bez biletu, wystawiona w  praskim tramwaju na nazwisko Agata
Walenta. Na marginesach znajdowały się zapiski nabazgrane niebieskim
długopisem.


ROZDZIAŁ 9

– A panienka dokąd? Statystka?
Portier wystawił głowę ze swojej budki, a  gdy Sylwia na niego
spojrzała, zamachał do niej.  – Tak, pani. Do pani mówię. Proszę wracać.
Nie może pani sobie tu tak po prostu wejść, przecież pani nie znam.
Poproszę imię, nazwisko, cel wizyty i tutaj podpisik.
Sylwia przed chwilą zdecydowanym krokiem weszła obok
podniesionego szlabanu na teren dawnej fabryki, gdzie teraz znajdowała się
scenografia serialu Podwórze. Cofnęła się do portiera i podała mu odznakę
policyjną.
– Sylwia Rolnik, wydział kryminalny.
Portier uniósł brwi, włożył okulary i  długo przyglądał się fotografii
Sylwii.
– A kogo pani szuka?
– Prowadzę śledztwo w  sprawie morderstwa.  – Zniecierpliwiona
wyrwała mu odznakę z dłoni. Czy ten staruszek nie traktuje swojej funkcji
zbyt poważnie? Zachowuje się, jakby pilnował elektrowni atomowej, a nie
studia filmowego. – Muszę się dostać do biura Anny Walenty.
– Ale pani Walenty tu nie ma. Wprawdzie zazwyczaj pracuje się tu też
w  weekendy, ale dziś jeszcze prawie nikt nie przyszedł. Czy jest pani
umówiona? Jeśli tak, proszę do niej zadzwonić, może już jedzie.


Sylwia westchnęła. W plecy grzało ją słońce, od alergii na pyłki wciąż
łzawiły jej oczy, a poza tym bardzo chciało jej się pić. Uświadomiła sobie,
że przez cały dzień nie dostarczyła swojemu ciału ani kropli płynów. Do
morderstwa wezwano ją przed śniadaniem.
Schowała odznakę i  nachyliła się do okienka budki, żeby choć na
chwilę schować głowę w  cieniu, ale natychmiast odsunęła się pod
wpływem szklarnianej duchoty przesiąkniętej potem portiera. Pomyślała, że
praca w  temperaturze powyżej trzydziestu stopni Celsjusza powinna być
zabroniona. Tak chętnie usiadłaby teraz wygodnie w  klimatyzowanej
kawiarni, popijała kawę mrożoną i rozkoszowała się słońcem za oknem…
– Anna Walenta została dziś rano zamordowana  – powiedziała bez
ogródek i zignorowała zaskoczoną minę mężczyzny. – Prowadzę śledztwo
w tej sprawie i muszę dostać się do jej biura. Gdzie je znajdę? Zaprowadzi
mnie pan tam, czy wskaże mi pan drogę?
Portier zaczął ocierać chustką pot z czoła.
– Boże, to straszna wiadomość! Straszna wiadomość!
Sylwię oblała kolejna fala ukropu. Musi się napić wody, natychmiast!
– Czy w środku jest bufet albo automat z napojami?
Otyły mężczyzna się ocknął. Wskazał brodą za plecy Sylwii.
– Bufet jest na parterze. Ale biuro pani Walenty może być zamknięte.
– W takim razie ktoś mi je otworzy, prawda?
– Czy ma pani pozwolenie?
„Chyba ogląda za dużo seriali kryminalnych" – pomyślała Sylwia.
– Proszę posłuchać: albo mnie pan tam wpuści, albo załatwię to
pozwolenie, wrócę za kilka godzin i  tak czy inaczej tam wejdę. Proszę
zadzwonić do swojego przełożonego czy do kogo pan chce. Ja poczekam
w środku.


– Moment! – Mężczyzna podniósł słuchawkę telefonu, wykręcił numer,
czekał przez chwilę, a potem się rozłączył. – Musimy mieć zgodę…
Sylwia obróciła się do niego plecami i zdecydowanym krokiem ruszyła
przed siebie. Tak jak się spodziewała, nie odważył się jej zatrzymać.
***
Dokładnie naprzeciw wjazdu stał dwupiętrowy budynek z  wysokimi
dwuskrzydłowymi drzwiami i to właśnie tam udała się Sylwia. Po prawej
stronie zobaczyła ulicę, a  za nią frontową ścianę kamienicy, dobrze jej
znaną z  serialu Podwórze. Jej uwagę przykuł szyld kwiaciarni, w  której
rozgrywa się część akcji, ale oparła się pokusie zajrzenia do środka. Czy za
przeszklonymi drzwiami naprawdę stoi lada i  wiadra z  ciętymi kwiatami,
czy może sceny wewnętrzne są nagrywane gdzie indziej? Kolorowe fasady
wyglądały na pierwszy rzut oka jak przednie ściany prawdziwych
budynków, ale Sylwia po kilku kolejnych krokach ujrzała skomplikowany
system rusztowań podpierających je od tyłu.
Kolejne śledztwa były co jakiś czas urozmaicane radością z rozwiązanej
łamigłówki i  adrenaliną łowcy, ale tym razem kapitan Rolnik czuła coś
innego: zaciekawienie. Pomimo iż Podwórze oglądała tylko okazjonalnie,
znała bohaterów i  nie mogła się doczekać, aż pozna to środowisko od
kuchni. Po raz pierwszy w życiu cieszyła się z kataru siennego. Gdyby nie
zaczęła kichać, musiałaby jeszcze sterczeć w  pensjonacie, a  potem
Bergman mógłby chcieć przyjechać tu osobiście, sam lub z  Daneszem,
a ona nie miałaby okazji zobaczyć tego miejsca.
Popchnęła ciężkie drzwi i  weszła do dużego holu z  rzędem drzwi po
lewej stronie i bufetem po prawej. Pośrodku stały plastikowe stoły. Sylwia
zauważyła, że przy jednym z  nich siedzą aktorzy grający w  Podwórzu
główne role i jedzą kotlety z ziemniakami. Jedna z aktorek okazała się dużo


szczuplejsza i ładniejsza niż na ekranie. Spojrzała przelotnie na wchodzącą
kobietę, lecz kiedy Sylwia powiedziała dzień dobry, gwiazdka nie
odpowiedziała i niewzruszona kontynuowała przeżuwanie. Sylwia przeszła
między stołami do lady bufetu i  zamówiła schłodzoną wodę mineralną,
kawę i kawałek pizzy serowej. Zaskoczyło ją, że zapłaciła zaledwie ułamek
normalnej ceny. Najwyraźniej telewizja rozpieszcza swoich pracowników.
Lecz torciki i kanapki w przeszklonej lodówce były równie wyschnięte jak
te w bufecie na komisariacie.
Usiadła na najbliższym plastikowym krześle i  wypiła szklankę wody.
Potem zabrała się za pizzę, a kawę zostawiła sobie na koniec. Kątem oka
zauważyła, że aktorka kilkakroć przyjrzała się jej badawczo, ale Sylwia nie
zwracała na nią uwagi. Ciekawiło ją zaplecze serialu, a nie znane twarze.
Nigdy nie rozumiała kultu celebrytów. Dlaczego miałaby uwielbiać kogoś
tylko dlatego, że jego twarz pojawia się na ekranie lub płótnie kinowym?
Wiedziała, że niektóre jej koleżanki pożerałyby na jej miejscu tę aktorkę
wzrokiem, ale cóż tak niezwykłego by zobaczyły? Sylwię ciekawiłaby ona
tylko podczas pracy. Rozejrzała się i czytała tablice na ścianie po drugiej
stronie holu. „Szatnia-aktorzy1", „Szatnia-aktorzy2", „Charakteryzatornia".
Nad ostatnimi drzwiami świecił się napis „Studio 1". Czy teraz nagrywają
tam kolejne odcinki? Sylwia wypiła ostatni łyk kawy i spostrzegła ekrany
telewizyjne na ścianie obok studia. Pojawiały się na nich ujęcia z serialu,
być może te, które właśnie powstają za zamkniętymi drzwiami. Chętnie by
tam zajrzała, ale biuro Anny Walenty prawdopodobnie znajduje się gdzie
indziej.
Jedzenie i picie dodało jej sił. Poczuła, jak w ciele rozlewa się energia.
Odsunęła krzesło i jeszcze raz przyjrzała się holowi. Wyglądało na to, że na
parterze nie ma żadnych biur, ale strome metalowe schody prowadziły na
kolejne piętra. Akurat zbiegał po nich około pięćdziesięcioletni mężczyzna.


Miał włosy do ramion, drewniane koraliki na szyi i czarno-białą batikowaną
koszulkę, niezbyt pasującą do jego wieku. Podszedł do Sylwii i  podał jej
rękę.
– Radek Czermak, dyrektor Podwórza. A  pani to na pewno inspektor
Rolnik, zgadza się? Kiedy portier dzwonił, nie odebrałem od razu, bo
rozmawiałem przez drugi telefon. Co się stało Annie? Czy naprawdę
została…
– Kapitan Rolnik  – poprawiła go, a  zanim zdążył wrócić do tematu
morderstwa, spytała: – Czy możemy porozmawiać na osobności?
– Oczywiście. – Wskazał dłonią schody.
Sylwia znów zauważyła spojrzenie aktorki. Dlaczego ta kobieta wciąż
się na nią gapi? Czy nie powinno być raczej odwrotnie? Może aktorka tak
bardzo przywykła do ciągłej atencji, że obojętność Sylwii wydaje się jej
podejrzana?
Rolnik wbiegła po schodach jako pierwsza, a  kiedy się odwróciła,
zobaczyła, że Radek Czermak wpatruje się w  jej tyłek. Przyjrzała mu się
dokładniej i zobaczyła, że na boku szyi ma tatuaż. Ani trochę nie wygląda
na dyrektora, ale może w  branżach artystycznych kodeks firmowy nie
nakazuje schludnej fryzury, marynarki i krawata.
– Czy woli pani iść do mnie, czy do biura Anny? – spytał.
– Do biura pani Walenty. Muszę się tam rozejrzeć.
Skinął głową i  ruszył, tym razem przed Sylwią, ku zamkniętym
drzwiom na końcu korytarza. Nacisnął klamkę, a gdy drzwi się otworzyły,
obrócił się.
– Całe szczęście, że ich nie zamknęła, bo musiałbym szukać klucza.
Weszli do pomieszczenia przesiąkniętego zapachem tytoniu. Biurko
z komputerem, dwa fotele, stolik konferencyjny, poskręcane żaluzje, brudny
dywan. Sylwia pomyślała, że Anna Walenta wbrew swojej prestiżowej


pozycji miała ohydne biuro. Dyrektor Podwórza zamknął drzwi, oparł się
o nie plecami i powiedział:
– Proszę mówić. Muszę wiedzieć, co się stało. Portier twierdził, że
została zamordowana… Ale on jest prawie głuchy, więc… – Kiedy Sylwia
nie odpowiedziała od razu, Czermak kontynuował zdenerwowany:  – Bez
Anny mogę tę budę z miejsca zamknąć. Całe Podwórze opiera się na niej.
Ona to Podwórze.
– Dziś rano została znaleziona martwa. Została zamordowana.
– Jezu Chryste! – Czermak opadł na fotel, wyciągnął z kieszeni spodni
papierosy, zapalił i szybko się zaciągnął. – Kto jej to zrobił? Jak umarła?
– Nie mogę wyjawiać takich informacji podczas śledztwa.
– A gdzie się to stało? – Po chwili sam sobie odpowiedział. – Pewnie
w  tym pensjonacie, prawda? Mówiła, że zabiera tam zespół na naradę
wyjazdową.
Zamiast odpowiedzi Sylwia spytała:
– Czy dobrze pan znał Annę Walentę?
– Nie byliśmy nigdy na piwie, ale widywaliśmy się kilka razy
w  tygodniu przez trzy lata, więc… owszem, chyba nieźle ją znałem. Już
przy pierwszym spotkaniu wiedziałem, że mam przed sobą człowieka, który
stworzy z  Podwórza imperium. Anna jest… była prawdziwą
profesjonalistką. Potrafiła wymyślać wątki jak maszyna. To, że Podwórze
zostało serialem roku, to tylko i wyłącznie jej zasługa. Lepszą oglądalność
mają tylko wiadomości, a  to wielki sukces! Bez Anny jesteśmy
ugotowani! – Ostatnie zdanie wycedził wściekle przez zęby.
– Czy miała wrogów?
– Mnóstwo.
– Dlaczego?
– Wyjątkowi ludzie zawsze mają wrogów.


Od dymu Sylwię znów zaczęły piec oczy. Szybko podeszła do okna
i otworzyła je.
– Czy może pan mówić jaśniej?
– Kilka razy skarżyli się na nią scenarzyści, bo ich zwalniała lub
potraktowała za ostro. Wie pani, chciała, żeby wszyscy wyrzucali z siebie
genialne pomysły w  takim tempie jak ona. Gdy ktoś potrzebował więcej
czasu lub nie okazywał odpowiedniego zaangażowania, wywalała go za
drzwi. Trochę komplikowała sobie tym życie, bo musiała wciąż ogłaszać
nowe nabory, ale skoro jej to pasowało… Nie wtrącałem się w jej sposób
pracy, interesowały mnie tylko efekty.
– Ilu ludzi się pozbyła?
Wzruszył ramionami.
– Kilkudziesięciu. Jesteśmy taką małą serialową fabryką. Potrzebujemy
mnóstwa robotników. Cały czas pracujemy w  zabójczym tempie,
nagrywamy pięć odcinków w  tygodniu. Nie wiemy, co to jest wolny
weekend, jak zresztą pani widzi. Niewiele osób potrafi się do tego
dostosować, większość operatorów, oświetleniowców i  reżyserów wypala
się po pół roku, czasem po roku… Właściwie tylko Ania i Marcelka są tu
od początku. Od pierwszego odcinka noszą w  głowie losy wszystkich
bohaterów. Potrafi to sobie pani wyobrazić? Pozostali się zmieniają.
Poszczególne wątki obmyśla średnio od pięciu do siedmiu osób,
w zależności od tego, ilu scenarzystów mamy w danej chwili do dyspozycji.
Kolejne pięć osób pisze na podstawie fabuły dialogi. Większość
szeregowych scenarzystów wytrzymuje tu kilka miesięcy.
– Ale chyba nie wszyscy odchodzą skłóceni?
– Oczywiście, że nie. Niemniej kilka skarg już wylądowało na moim
biurku. – Machnął ręką. – To już bez znaczenia.
– Wręcz przeciwnie. Czego one dotyczyły?


– No… powtarzały się zarzuty, że Anna kradnie pomysły i prezentuje je
jako własne. Zdarzało się, że podczas naboru zlecała napisanie odcinka
próbnego, a  potem ludzie, którzy nie zostali zatrudnieni, widzieli
w telewizji odcinek Podwórza trochę przypominający im ich tekst, i od razu
zaczynali mówić o  kradzieży praw autorskich. Tak jakby Anna musiała
uciekać się do takich zagrań! Po co miałaby kraść cudze pomysły, a  tym
bardziej pomysły osób, które nawet nie przeszły przez jej sito, skoro miała
tyle własnych?
Sylwia wzruszyła ramionami.
– Może już się kończyły?
– Annie? Widać, że jej pani nie znała. Wystarczyło powiedzieć przy niej
początek jakiejkolwiek opowieści, a  ona natychmiast doskonale ją
puentowała.
– Czy ci ludzie mieli jakieś dowody?
Tym razem Czermak nie odpowiedział od razu. Zaciągnął się
papierosem, a potem zgasił go niedbale.
– No… wysyłali mi te swoje odcinki, które uważali za ukradzione.
Oczywiście istniało pewne podobieństwo, bo w  przeciwnym razie by do
mnie nie pisali, prawda? Ale to podobieństwo było czysto przypadkowe.
Sylwia uniosła brwi.
– Jest pan tego pewien?
Pośrodku czoła nabrzmiała mu pionowa żyła.
– Całkowicie! Anna jest niewinna. Była wyjątkową scenarzystką.
Przecież nigdzie nie jest napisane, że dwie osoby nie mogą wymyślić
podobnego zwrotu akcji. W takim tasiemcu nie da się uniknąć wszystkich
ważnych sytuacji: ślubów, rozwodów, wypadków samochodowych, aborcji,
przeprowadzek, oszustw… Niby jak Anna miałaby sprawdzać, czy czegoś
podobnego nie zaproponował już ktoś wcześniej? Najważniejsze było to, że


ona opracowywała to profesjonalnie, natomiast ci odrzuceni scenarzyści
przysyłali nienadający się do niczego bełkot.
– Czy wszystkie skargi dotyczyły tej samej kwestii?
Twarz mężczyzny zastygła.
– Nie. Jakiś tydzień temu poczuła się skrzywdzona jedna ze
scenarzystek, Karolina Kinska, bo Anna bez pozwolenia wykorzystała
w serialu historię jej matki, nieopacznie opowiedzianą jej przez Karolinę.
Doradziłem jej, żeby omówiła to bezpośrednio z Anną, a godzinę później
Karolina przybiegła i poprosiła, żebym o niczym Annie nie wspominał, bo
przemyślała to i stwierdziła, że jednak jej to nie przeszkadza. Wspominam
o  tym tylko po to, żeby pani zrozumiała, że często chodzi o  drobiazgi
wyjaśniane w spokojnej atmosferze.
– Mnie interesują konflikty.
– Rozmawiałem z  kilkoma osobami, które zostały wyrzucone przez
Annę lub odeszły tuż przed tym, jak zostałyby wyrzucone. Skarżyły się na
aroganckie zachowanie Anny. Przesyłały mi e-maile, w  których ich
obrażała. Od razu je kasowałem. Nie ingerowałem w  jej kontakty
z podwładnymi. Jak już mówiłem, interesowały mnie tylko efekty. A one
zawsze były doskonałe.
– Od kogo pochodziła ostatnia skarga?
– Od Andrzeja Paczki, jednego z  obecnych członków zespołu.
Przedwczoraj wtargnął do mojego biura i  zaczął opowiadać, że Anna nie
szanuje ludzi, że traktuje ich jak rzeczy, że zachowuje się tak, jakby
każdego można było zastąpić…  – Czermak wzruszył ramionami
i wyciągnął kolejnego papierosa. – Powiedziałem mu, że tak właśnie jest.
Że każdego można zastąpić.
Sylwia kaszlnęła.


– Skoro już pan pali, nie pytając, czy mi to nie przeszkadza, to czy
mógłby pan chociaż stanąć przy oknie?
Czermak spojrzał na nią zaskoczony.
– Tu palą prawie wszyscy, więc nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać.
Przepraszam. – Podszedł do okna, oparł się ramieniem o ościeżnicę, a rękę
z  papierosem wystawił na zewnątrz.  – Teraz okazuje się, że nawet Annę
trzeba zastąpić  – kontynuował poprzednią myśl.  – Oczywiście nie
przestaniemy kręcić Podwórza. Musimy sobie jakoś poradzić. – Zamyślony
obserwował smugę dymu.  – Powierzę kierownictwo Marcelinie lub
Monice. Obie powinny sobie poradzić.
Sylwia podeszła do doskonale uporządkowanego biurka Anny i usiadła
na wygodnym krześle z  anatomicznym oparciem. Nie umknęło jej, że
smutek dyrektora po śmierci głównej scenarzystki jest wyłącznie smutkiem
po utraconej sile roboczej, a nie po stracie człowieka.
– A jak wyglądały wasze wzajemne relacje?
– Świetnie. Już mówiłem, że miała olbrzymi talent.
– Chodzi mi o kontakty międzyludzkie. Lubił ją pan?
Zastanowił się, jakby nigdy wcześniej nie patrzył na tę znajomość
w taki sposób.
– Wie pani, Anna miała trudną osobowość, tak jak wszyscy wielcy
ludzie. Niełatwo było się z nią dogadać. Miała skłonności do histerii, była
humorzasta, zmieniała poglądy według pogody, a  czasem stawiała
poprzeczkę zbyt wysoko, sobie i  innym. Ale dobrze wykonywała swoją
pracę i zawsze było z nią wesoło.
Sylwia skinęła głową i  włączyła komputer. Trzeba go stąd zabrać
i dokładnie zbadać, ale najpierw chciała zobaczyć listę ostatnio otwieranych
plików. Może natrafi na coś ciekawego? Dopóki w maszynie coś zgrzytało,
sprawdziła wszystkie szuflady, ale nie znalazła nic prócz starannie


ułożonych artykułów biurowych, podpasek, chusteczek higienicznych
i  zupek chińskich. Anna utrzymywała w  biurze chorobliwy porządek, tak
jakby ewentualnemu intruzowi bała się pokazać cokolwiek osobistego. Na
tablicy magnetycznej ze zmywalną powierzchnią widniała namalowana
grubym flamastrem sieć bohaterów serialu: kto jest kim, kto z  kim się
przyjaźni, kto z  kim chodzi. Po bokach były przymocowane magnesami
dwie kartki: po lewej stronie numery telefonów i  adresy e-mail
scenarzystów, po prawej kontakty do aktorów i  sztabu. Żadnych zdjęć
krewnych, widokówek od przyjaciół, pamiątek z urlopu.
Sylwia schyliła się i  zajrzała do kosza na śmieci. Był pusty. Lecz
między nogą stołu a  ścianą dostrzegła coś kolorowego. Czyżby jednak
widokówka?
– Czy jestem pani jeszcze potrzebny?  – spytał dyrektor Podwórza
i zamknął okno. – Jeśli nie, zostawię tu panią. Mam spotkanie.
Sylwia akurat schylała się pod stół. Wyciągnęła kolorową kartkę – tak,
to widokówka z Londynu! – i wyprostowała się.
– Może pan iść  – burknęła, nie spoglądając nawet na Czermaka.  –
Muszę się tu jeszcze rozejrzeć. Poczekam na kolegów i  zaplombujemy
biuro.
Przeniosła wzrok na tekst. Cześć, mamo, u mnie wszystko dobrze. Tak
się jakoś przyzwyczaiłam, że codziennie po południu chodzę na sushi, ale
jest strasznie drogie. W tym tygodniu ciągle siąpi. Aga.
– Kim jest Aga? – spytała Sylwia Czermaka, chwytającego właśnie za
klamkę.
– Córką Anny.  – Spojrzał na widokówkę.  – Studiuje w  Londynie.
Wyjechała tam jakieś pół roku temu. Kiedyś często tu przychodziła, chyba
lubiła kręcić się po studiu i rozmawiać z aktorami.
– Ile ma lat?


– Siedemnaście? Osiemnaście? Nie wiem. Nie interesuję się życiem
prywatnym swoich pracowników. To do zobaczenia.
– Chwileczkę!  – Sylwia wstała i  podeszła do drzwi.  – Chcę jeszcze
o coś zapytać. Tak z ciekawości… Skoro mówił pan, że w serialu pojawiają
się po kolei wszystkie ważne sytuacje życiowe, to dlaczego żadna
bohaterka nie urodziła jeszcze dziecka?
Ożywił się. Ucieszyła go zmiana tematu na lżejszy.
– Z  powodów technicznych. Z  niemowlakami są w  studiu same
problemy. Tak jak ze zwierzętami. A gdyby w serialu urodziło się dziecko,
nie mogłoby w  nim zostać zbyt długo.  – Uśmiechnął się łobuzersko.  –
A  ponieważ jesteśmy humanitarni i  nie zamierzamy mordować dzieci,
wolimy w ogóle ich tu nie wpuszczać.
Rolnik się uśmiechnęła.
– I już ostatnie pytanie. Czy do tej scenografii na zewnątrz da się wejść?
W  telewizji wygląda to tak, że aktorzy wchodzą do sklepów i  klatek
schodowych, ale kiedy przed chwilą tamtędy przechodziłam, widziałam, że
ta fasada jest płaska i z tyłu ma tylko rusztowanie… – Nagle poczuła wstyd,
że pyta o  tak banalne rzeczy, ona, która prowadzi tu śledztwo w  sprawie
morderstwa! Czy przypadkiem nie podważa w  ten sposób własnego
autorytetu? Co powiedziałby na to Bergman? Ale z  drugiej strony  –
dlaczego miałaby nie zaspokoić swojej ciekawości? Jeśli jej naiwne pytanie
wywoła u  Czermaka poczucie wyższości, mogłoby jej to nawet pomóc.
Może dyrektor Podwórza straci czujność i  wyjawi o  Annie coś
intymnego… Ten mężczyzna na pewno wie o  swojej najbliższej
współpracowniczce dużo więcej, niż dotychczas udało się z  niego
wyciągnąć. Co do tego Sylwia nie miała wątpliwości.
Czermak się uśmiechnął.


– Nie uwierzyłaby pani, ile razy odpowiadałem już na to pytanie…
Z ulicy można wejść do kwiaciarni, do spożywczego i na klatkę schodową.
Pozostałe wnętrza znajdują się w  studiu na parterze. Oprowadzić panią?
Powiedzmy: za pół godziny?
Tak, dokładnie tego chciała. Będzie udawać naiwną, a  między
pytaniami o Podwórze poruszy kilka istotniejszych kwestii.
Kiedy za dyrektorem zamknęły się drzwi, przejrzała pliki, które ostatnio
otwierała Anna, ale nie odkryła nic oprócz odcinków Podwórza. Zaczęła
czytać. Do przyjazdu Bergmana lub Danesza ma mnóstwo czasu… Pół
godziny później zamknęła pliki i przyglądała się pomieszczeniu. Czy gdzieś
tu może skrywać się ważny ślad? Przejrzała kalendarz stołowy pełen
terminów spotkań i  numerów telefonicznych. Wszystkie trzeba będzie
sprawdzić. Kiedy odkładała kalendarz na miejsce, zauważyła, że spod
komputera wystaje kawałek papieru wielkości monety. Wyciągnęła go
paznokciem, a  jej tętno przyśpieszyło z  podekscytowania. Dokładnie taki
sam strzęp podartej strony pokrytej fontem Courier New znalazła rano
w bungalowie Anny! W dwóch wersach, jeden pod drugim, było napisane:
córkę w poprawczaku, że kradnie.
Sylwia w  zamyśleniu wydęła wargi. Słowo kraść w  związku z  Anną
pojawia się już po raz drugi w ciągu godziny. Czy to były pogróżki? Ktoś
zdobył dowód na to, że Anna naprawdę przywłaszczała sobie teksty
odrzuconych kandydatów, i  próbował ją szantażować? Ale dlaczego
miałaby zostać zamordowana ofiara szantażu, a nie szantażysta?
Oczywiście ten fragment może być całkowicie nieistotną częścią
nieudanego scenariusza, podartego i  wyrzuconego przez Annę do śmieci.
Ale w  takim razie po co zabierałaby te strzępy do pensjonatu? Trzeba
sprawdzić, czy w  serialu występuje postać, która coś kradnie. Sylwia


postanowiła spytać o  to dyrektora. Spojrzała na zegarek  – Czermak
powinien pojawić się tu lada moment.
Pęsetą wsunęła papierek do woreczka na dowody rzeczowe, a woreczek
włożyła do torebki. Akurat wciągnęła się w  lekturę kolejnego odcinka
Podwórza na komputerze Anny, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie.
Gość wpadł do biura – i natychmiast zatrzymał się w miejscu.
– Oj… Przepraszam… Ehm… Pomyliłam drzwi.
Sylwia podniosła wzrok znad ekranu.
Z biura Anny wycofywała się na korytarz przestraszona Monika Benio.
Prawdopodobnie zamierzała uciec, zanim Sylwia wstanie zza biurka, ale
z  tyłu zastąpili jej drogę Józef Bergman i  Adam Danesz, którzy właśnie
dotarli do starej fabryki, by dołączyć do swojej koleżanki.
Scenarzystka zareagowała jak małe dziecko przyłapane na poważnym
wybryku: poczerwieniała, a do jej oczu napłynęły łzy.


ROZDZIAŁ 10

Cholera, dlaczego musiał zostawić ją samą? Dlaczego akurat dziś
wieczorem?
Monika Benio wściekle chodziła po wszystkich pomieszczeniach
i  włączała światło. Nie cierpiała ciemności, a  w  pustym mieszkaniu
ogarniał ją lęk. Nigdy nie mieszkała sama, a  kiedy o  tym teraz myślała:
wolałaby ten pusty pokój komuś wynająć lub choćby pozwolić w  nim
mieszkać za darmo którejś z koleżanek. Jak radziłaby sobie bez Andrzeja
z codzienną porcją samotności, nie wpadając w nałóg alkoholowy lub nie
uzależniając się od tabletek nasennych?
Kiedy mijała lustro w  sypialni, ujrzała w  nim swoje odbicie
i  zatrzymała się na chwilę. Potrząsnęła głową, by włosy rozłożyły się
symetrycznie na ramionach, a poślinionym palcem przejechała po ładnych,
wypukłych brwiach. Wydęła usta. Aż dziwne, że po tych wszystkich
koszmarnych przeżyciach wciąż jest równie piękna. Nie przepadała za sobą,
ale dzięki tej pociągającej powłoce bywała dla siebie łaskawa. „Pewna
siebie – pomyślała. – Wyglądam na zdolną i pewną siebie". A przecież to
była tylko maska. Zabawne, że tak łatwo można zmylić ludzi. Wystarczy
odgrywać przy nich wybraną rolę, a oni z czasem tak do niej przywykną.
Nie zwątpią w jej prawdziwość, nawet jeśli na chwilę się z niej wypadnie.
Odwróciła się od lustra, a  lęk natychmiast powrócił. Jest sama. Za
chwilę jej myśli zaczną wwiercać się pod powierzchnię teraźniejszości,
wciąż głębiej i  głębiej, a  to zazwyczaj nie kończy się dobrze. Dlaczego


zawsze myśli negatywnie. Czy to oznacza, że kiedyś skończy jak tata, który
bez leków psychofarmakologicznych nie jest w stanie nawet wstać z łóżka?
Czy choroby psychiczne naprawdę są dziedziczne? Gdy ostatnio Monika
została sama wśród czterech ścian i zapomniała włączyć telewizję lub radio,
upiła się czerwonym winem, a  potem całkowicie bez powodu zaczęła
myśleć o  tym, że pewnego dnia umrze  – w  jaki sposób? Przyglądała się
wtedy swoim dłoniom, zadbanym paznokciom w  kształcie migdałów,
długim palcom z wąskimi stawami… Nie będą istnieć wiecznie, to pewne.
Nie chcę umrzeć! Dobrze pamięta, jak pobiegła wtedy do łazienki, włożyła
głowę pod strumień lodowatej wody, a  kiedy trochę się uspokoiła (i
wytrzeźwiała), szybko włączyła telewizor. Miała już wypróbowane, że im
głupszy i prostszy serial wybierze, tym mniej wątpliwości i pytań przyjdzie
jej do głowy.
Monika twierdziła o sobie, że boi się samotności, ale wiedziała, iż tak
naprawdę jest inaczej: boi się siebie.
Nie ukrywała tego przed Andrzejem, lecz mimo to dziś odprowadził ją
od auta tylko do drzwi wejściowych, a potem poszedł w swoją stronę. Jak
mógł zostawić ją samą po tak strasznym dniu? Powiedział, że idzie na piwo
z kolegą, bo jest od tego wszystkiego strasznie przybity. A ona niby nie jest
przybita?
Podejrzewała, że po prostu przed nią uciekł. Po południu zaproponował,
żeby wyjechali z pensjonatu, a Monika się na to zgodziła, lecz nie ostrzegł
jej, iż natychmiast po powrocie zamierza spotkać się z kolegami. Z jednej
strony go rozumiała: wśród przyjaciół może udawać, że nic się nie stało.
Możliwe nawet, że o niczym im nie powie, żeby trochę odreagować. Gdyby
został w domu, na pewno rozmawialiby o morderstwie. I o tym, jak Monika
wtargnęła po południu do biura Anny (musiała tam coś załatwić, do
cholery, to było takie ważne!) i prawie umarła ze strachu, gdy zobaczyła za


biurkiem tę młodą, krótkowłosą policjantkę. Jak brzmiało to bezsensowne
tłumaczenie, które wtedy z  siebie wyrzuciła? Pomyliła drzwi? Mogła
wymyślić coś lepszego! Gdyby na przykład powiedziała, że chce
wydrukować z  komputera Anny jakiś odcinek, nie wywołałaby żadnych
podejrzeń.
No, wcale się nie zdziwi, jeśli zostanie wkrótce wezwana na kolejne
przesłuchanie.
Potrząsnęła głową i  poszła włączyć telewizor. Potem sprawdziła
zawartość lodówki i  przez pół godziny zajmowała się przygotowaniem
skomplikowanej sałatki włoskiej z  wieloma rodzajami surowych
i gotowanych warzyw, a kątem oka oglądała serial, którego akcja skupia się
wokół redakcji prestiżowego czasopisma. Zjadła kolację, zmyła naczynia
i przez kolejne dwie godziny skakała po kanałach, ale nie potrafiła skupić
się na żadnym programie.
Za piętnaście jedenasta. Gdzie ten Andrzej się podziewa, do cholery?
Dlaczego ludzie tak często mówią, że idą „na jedno piwo" lub „na chwilę",
skoro nie zamierzają wracać przed północą?
Monika wyłączyła telewizor i  włączyła na komputerze radio. Często
słuchała go nawet w  łóżku, zasypiała przy muzyce lub przy telewizji
i  przyzwyczaiła do tego również Andrzeja. Najbardziej lubiła rozgłośnie,
w których często mówią prezenterzy. Dawało jej to iluzję czyjejś obecności.
Kiedy Andrzej wieczorem wychodził, a  na rozmowy telefoniczne
z  koleżankami było za późno, Monika dzwoniła do różnych rozgłośni
radiowych, zamawiała piosenki na życzenie, rozmawiała z  prezenterami,
niektórzy z nich już ją rozpoznawali, albo brała udział w różnych ankietach
i  dyskusjach. Wszystko było lepsze niż pustka. Wszystko było lepsze niż
cisza.


Znalazła ostry rock i  dała głośniej. Potem wyciągnęła butelkę
najdroższego wina, jakie miała, i  otworzyła ją. Nie może się upić, bo
byłoby jej jeszcze gorzej, ale przyjemne odprężenie po dwóch kieliszkach
mogłoby jej pomóc…
Tyle że energetyczna muzyka nie nastroiła jej dziś zbyt dobrze,
a  alkohol zadziałał w  najgorszy możliwy sposób. Monika wodziła
paznokciem palca wskazującego po podstawce kieliszka. Jej wzrok padł na
perłowy lakier: taki sam jak lakier Anny. Anna nie żyje. Te jej oczy, otwarte,
a  jednocześnie dziwnie zamglone… Pobiegła do łazienki, nalała zmywacz
na watę i  zaczęła wściekle szorować paznokcie nad umywalką. Nie chce
mieć na sobie tego lakieru ani sekundy dłużej i już nigdy w życiu go nie
użyje! Za każdym razem widziałaby tę martwą rękę w trawie. Znalazła na
półce do połowy opróżnioną buteleczkę i  wyrzuciła ją do kosza. Potem
zrozumiała, że jeśli chce całkowicie wyplewić ze swojego życia Annę, musi
również zmienić fryzurę, telefon, torebkę, laptopa, kolczyki i  większość
ubrań.
Właściwie dlaczego próbowała się do niej upodobnić?
Zaczęła przeistaczać się w kopię Anny mimowolnie, z początku wręcz
nieświadomie. Podziwiała szefową, imponowała jej. Podobał się jej śmiech
Anny, jej kąśliwe poczucie humoru, pogardliwe uśmieszki i  genialne
pomysły. Czuła się przy niej strasznie nieciekawa i postanowiła coś z tym
zrobić. Dopiero dużo później zrozumiała, że zamiast stworzyć własny styl,
bezwstydnie przejęła styl Anny. Czy Anna to widziała? Czy jej to
przeszkadzało? Czy dzięki temu, że ktoś się do niej upodabniał, czuła się
jeszcze ważniejsza?
Teraz to już bez znaczenia.
Monika znów podeszła do lustra i  dotknęła własnego odbicia. Nagle
w jej myślach wyłonił się przebłysk wspomnienia: siedzi w nocy na leżaku


przy podświetlonym basenie i  oddycha głęboko, bo jest jej niedobrze od
alkoholu. Na kamiennych płytkach bury kot z naderwanym uchem bawi się
zagryzioną myszą, szturcha ją łapkami, a potem bierze w zęby i wrzuca do
wody. Aha! Zatem to w  ten sposób trafiają tam te mysie ciałka!
W ciemności rozlega się jakiś szelest, przestraszony kot czmycha w krzaki.
A potem… Co się stało potem?
Monika przygląda się swoim oczom w lustrze. Ta sytuacja z kotem bez
wątpienia pochodzi z  wczorajszego wieczoru. O  której godzinie siedziała
przy basenie? Jak się tam znalazła? Dlaczego wyszła z bungalowu? Jak to
możliwe, że tego nie pamięta?
– Trzeba było tyle nie pić  – mówi do swojego odbicia i  próbuje się
uśmiechnąć. – Po prostu urwał ci się film!
Upiłam się do nieprzytomności w  noc morderstwa. Może
naopowiadałam policji bzdur niepasujących do pozostałych zeznań. Może
jestem główną podejrzaną. Może zaraz ktoś zadzwoni do drzwi, a  kiedy
otworzę, zobaczę na klatce schodowej dwóch umundurowanych
mięśniaków, którzy od razu mnie zaaresztują…
Już znowu myśli. Nie może myśleć!
Najlepiej zrobi, jeśli wyjdzie z domu. Wprawdzie już trochę wypiła, ale
jeśli zatrzyma ją patrol, udobrucha policjantów flirtowaniem. Dotychczas
zawsze się to udawało.
Nie traciła czasu na wyłączenie radia ani lamp. Chwyciła szybko
kluczyki z szafki w przedpokoju, włożyła buty i zatrzasnęła za sobą drzwi
mieszkania. Andrzej nie wziął auta, więc powinno stać przed domem.
Kiedy zamknęła się w ciasnej kabinie, odetchnęła z ulgą. W aucie czuła
się bezpieczna. Wszystkie jej demony zostały na zewnątrz. Za kierownicą
się uspokoi, włączy sobie dobrą muzykę i  skupi się na kierowaniu.


Bezcelowe jeżdżenie po mieście jest świetną terapią. Powinna była wpaść
na ten pomysł wcześniej.
Ester nagrzała czajniczek, wsypała do niego duże pokręcone liście
herbaty, a  potem zalała je gorącą wodą. Wyciągnęła z  szafki trzy kruche
filiżanki i  podstawki, a  kiedy niosła je na stół, rozkoszowała się
uspokajającym brzękiem porcelany stukającej o  porcelanę. Lubiła parzyć
herbatę według receptury i podawać ją w staromodnym czajniczku. Wiele
osób z  pewnością uważa Ester za osobę ekstrawagancką i  zaniedbaną:
przecież do podartej czarnej sukienki nosi ciężkie sznurowane buty górskie,
czeskie gospodarstwo urządziła w stylu indonezyjskim, a na lewym palcu
serdecznym ma wytatuowaną obrączkę ślubną  – ale to tylko zewnętrzne
wrażenia. Pozory. Ester nigdy nie przejmowała się konwenansami, lecz
mimo to miała w  sobie głęboko zakorzenione pragnienie porządku. Żeby
nie rozrosła się w  niej przesadnie niepewność, ograniczała ją zasadami
i  rytuałami: codziennie rano piekła chleb, choć równie dobrze mogłaby
dawać gościom kupowany, i  codziennie zaparzała herbatę na sposób
angielski. Nie robiła tych rzeczy o  określonej godzinie  – taka żelazna
regularność by ją zniszczyła – ale zawsze starannie przestrzegała przepisów
i cieszyła się z nowo nabytych umiejętności.
Do filiżanki wlać najpierw mleko, a  dopiero potem herbatę. Mało kto
w  Czechach robi to w  ten sposób, choć właśnie tak jest poprawnie.
Z  dbałością ułożyć szczypce na miseczce z  kostkami cukru. Odsunąć
krzesło. Wyrównać leżącą na nim poduszkę. Usiąść.
Wreszcie kilka sekund zapomnienia.
– Ale ty się z  tym cackasz  – rzuciła Marcelina. Sięgnęła do miseczki
ręką i wrzuciła do filiżanki dwie kostki cukru. – Jak jakaś angielska lady.


Maciej w milczeniu obserwował pęcherzyki powietrza na powierzchni
swojej herbaty. Dopiero kiedy pękł ostatni z nich, powiedział:
– Wypiję i pójdę. Dziś nie jestem dobrym towarzyszem.
– Możesz tu przenocować, jeśli nie chcesz być sam.
– Nie, dziękuję. Wenus już na pewno wyje w domu.
– To przyprowadź ją tutaj!
– Nie, to nie jest dobry pomysł. Rozkopałaby ci cały ogród.
Ester wzruszyła ramionami. Nie chciała powiedzieć na głos tego, co od
kilku godzin chodziło jej po głowie: będzie się bała zostać tu tylko
z  Marceliną. A  co dopiero jutro, gdy Marcelina wyjedzie, a  matka
przywiezie bliźniaczki! Czy nie powinna zamknąć pensjonatu i  na jakiś
czas przeprowadzić się do matki? Mieszkanie na odludziu nigdy wcześniej
nie stanowiło dla niej problemu, ale teraz sytuacja się zmieniła: dwanaście
godzin temu w jej ogrodzie leżały zwłoki!
Spojrzała na okno. Dlaczego tak właściwie nie ma firanek? Ktoś
mógłby teraz stać w  ciemności i  patrzeć, jak w  oświetlonym pokoju piją
herbatę. Gdyby morderca miał na przykład broń palną, mógłby łatwo
wycelować i kogoś zastrzelić.
Powiedziała to na głos.
– Morderca Anny nie strzela. Dźgnął ją widłami – odparła Marcelina.
Ester skinęła głową, oczywiście to wie. Po południu detektywi pytali ją, czy
ma widły, i  poprosili, żeby je im pokazała. Zaprowadziła ich więc pod
stodołę, o którą jeszcze wczoraj były oparte widły, ale zniknęły. To bardzo
zaciekawiło policjantów i  potem chodzili wokół domu, najwyraźniej
próbując je odnaleźć. Chyba im się to nie udało, bo poprosili Ester, by
natychmiast dała im znać, jeśli natknie się na nie w  ogrodzie lub
w obejściu.
Nagle przyszło jej to do głowy.


– Zamordował ją ten chłopak  – powiedziała Ester z  przekonaniem.  –
Ten scenarzysta.
Marcelina odłożyła filiżankę tak gwałtownie, że odrobina herbaty
prysnęła jej na dłoń.
– Andrzej? Dlaczego tak uważasz?
– Pamiętasz, co zrobił, kiedy tu wczoraj przyjechaliście? Chwycił widły
i po kolei wciskał je wam wszystkim do ręki i robił zdjęcia przy stodole.
Przecież tobie też, prawda?
Marcelina się zasępiła.
– Masz rację, ale ja nie chciałam tego zdjęcia. Wydawało mi się to
głupie. Myślisz, że Andrzej chciał, żeby na widłach znalazły się nasze
odciski palców?
– Tak. Przyjechał tu z zamiarem zabicia Anny, a kiedy zobaczył widły,
stwierdził, że świetnie się do tego nadają. Dlatego zadbał o  to, żeby
dotknęło je jak najwięcej osób.
– Kolega Anny? Dlaczego miałby ją zabić? – spytał Maciej.
– Nie cierpiał jej! Chodzi z  Moniką, tą nadętą krową marzącą
o  posadzie głównej scenarzystki  – wyjaśniła Marcelina.  – Ester ma rację.
To na pewno on.
Macieja zaciekawiła ta hipoteza.
– A  gdzie schował widły? Raczej nie mógł wynieść ich zbyt daleko.
Jeśli masz rację, Ester, i rzeczywiście celowo wcisnął je wszystkim do ręki,
są gdzieś w pobliżu, bo nie stanowią dla niego zagrożenia.
Ester wzruszyła ramionami. Uświadomiła sobie, jak bardzo męczy ją
rozmowa o  morderstwie. Może jednak byłoby lepiej, gdyby Maciej już
wyszedł, a ona i Marcelina położyłyby się do łóżka. Ten dzień powinien się
jak najszybciej skończyć.


– Szkoda, że nie przyprowadziłeś tu Agaty – zmieniła temat, choć ten
nowy wcale nie był przyjemniejszy.  – Powinieneś był jej chociaż
zaproponować, że ukryjesz ją u siebie, a kiedy policjanci odjadą…
– Uciekła jak sarna. Nie chciała u mnie zostać. Myślałem, że gdzieś się
schowa, poczeka, aż wszystko się uspokoi, i przybiegnie do ciebie.
– Ale nie przybiegła.
– To przyjdzie jutro, zobaczysz.  – Położył jej dłoń na przedramieniu.
Była przyjemnie ciepła. Ester czuła, jak na policzkach pojawia się jej
rumieniec.  – Tuła się od dwóch tygodni, prawda? Na pewno przetrwa
jeszcze jedną noc. Bądź spokojna.
Wyrwała mu się.
– Macieju, tu popełniono morderstwo  – powiedziała poważnie.  – Nie
jestem i nie będę spokojna!
Wzruszył ramionami. Najwyraźniej niezbyt przejmował się córką Anny.
Kilkoma dużymi łykami dopił herbatę.
– Nie martw się o nią. Jest silna tak jak jej mama. Poradzi sobie.
Ester czuła, jak pęcznieje w niej wściekłość.
– Anna nie była silna. Była po prostu samolubna. Może na pierwszy
rzut oka nie widać różnicy, ale jest ona olbrzymia.
Usłyszała, jak Marcelina szybko nabiera powietrza. No oczywiście,
o  zmarłych mówmy tylko dobrze. A  tym bardziej o  zmarłych
przyjaciółkach. Lecz Ester nie potrafiła nad sobą zapanować. Anna jej nie
słyszy, a poza tym i tak już się nie liczy, umarła i leży gdzieś w lodówce,
natomiast żywa Agata błąka się samotnie po lesie… I  to wyłącznie przez
Annę, wyłącznie przez nią.
– Czas na mnie. Do widzenia, Marcelino. Dziękuję za herbatę, Ester. –
Maciej gwałtownie odsunął krzesło i podszedł do drzwi, ale zanim nacisnął


klamkę, spojrzał na Ester. – Agata do ciebie przyjdzie. Myślę, że już jutro.
Nie zjawiła się tu przypadkowo. Chce przeczytać twoje stare dzienniki.
Owszem, dzienniki. Matka o tym wspominała.
– Powiedziała coś więcej?
Maciej wzruszył ramionami.
– Nie była zbyt rozmowna, ale z  tego, co zrozumiałem, uciekła
z zakładu, żeby czegoś się dowiedzieć.
Ester spuściła wzrok na podrapany blat stołu.
– Aha. – A po chwili dodała: – Czy powiedziałeś o tym policji?
Pokręcił głową.
– Nie. Twoje dzienniki to nie ich sprawa. Gdyby nie znaleźli u mnie na
podłodze tej cholernej karteczki z notatkami Agaty, nie powiedziałbym im
o  naszym spotkaniu. Dobrze wiem, jak potrafią niszczyć ludziom życia.
Kiedy się do kogoś przyczepią, nie dadzą mu spokoju, choćby był czysty
jak łza. Nie chcę dokładać problemów ani sobie, ani nikomu innemu.
Ester uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Ona również nie była
w obecności policjantów zbyt gadatliwa. Przesłuchiwali ją dwaj detektywi:
młody i starszy, tak jakby była jakimś ważnym świadkiem, a przecież nie
miała dla nich żadnych ważnych informacji. Gdy spytali o  auto, które
słyszano po północy przed pensjonatem, wyjaśniła, że należało do jej matki.
Pilnuje jej bliźniaczek i  przyjechała po krople na katar sienny (to było
wymyślone naprędce kłamstwo, o  którym natychmiast po przesłuchaniu
Ester poinformowała matkę). Nie wie, czy Anna miała jakichś wrogów,
wieczorem nie siedziała w  altanie ze scenarzystami, więc nie ma pojęcia,
kto się z kim kłócił, rano nie poszła obejrzeć zwłok. Wspomniała im tylko
o córce Anny, która uciekła z poprawczaka, ale informację o tym, że Agata
kilka dni temu odwiedziła jej matkę, Ester zachowała dla siebie. Ta
siedemnastoletnia delikwentka i tak niezbyt interesowała detektywów.


Gdyby wtedy wiedzieli, że Agata pałęta się po okolicy (kiedy policjanci
przesłuchiwali Ester, Agata piła herbatę u Macieja), może wypytaliby o nią
dużo dokładniej. Estera zastanawiała się, czy jeszcze wrócą.
– Jak wyjaśniłeś im tę wizytę Agaty? – spytała Ester Macieja.
– Powiedziałem, że spotkałem ją w lesie i powiedziałem jej, co spotkało
jej matkę. Że chyba akurat zamierzała do niej wrócić, ale ta informacja tak
ją zdenerwowała, że znów uciekła. Nawet tego nie zapisali. Ciekawiło ich
tylko to, co działo się między północą a  drugą rano.  – Uśmiechnął się.  –
Wygląda na to, że przez tę nocną randkę, która nawet nie doszła do skutku,
stałem się głównym podejrzanym. Naprawdę dziękuję, Ester, że
powiedziałaś im o tych SMS-ach.
– Przecież i tak by je przeczytali, gdyby znaleźli telefon Anny – odparła
Ester. Zabolał ją ton głosu Macieja.
– Jasne. – Zacisnął wargi. – Ale przecież mówiłaś, że go nie znaleźli. Że
zniknął. Czyli gdyby nie twój długi język, miałbym teraz spokój.
Marcelina spojrzała na niego z ukosa, ale zanim zdążyła otworzyć usta,
Maciej zasalutował.
– Nie mam ci tego za złe. Po prostu tak sobie marudzę. Wiadomo: nikt
nie chce mieć na karku policji. – Spróbował się uśmiechnąć. – Dobranoc,
drogie panie. Zamknijcie porządnie drzwi.
I wyszedł.
– Dziwny facet – powiedziała Marcelina. – Mam od niego gęsią skórkę.
To, że nie spotkał się w nocy z Anną, nie brzmi zbyt wiarygodnie.
– Ja mu wierzę – odparła Ester. – Jest w porządku.
– Chyba nie zamierzasz go bronić!  – Marcelina postawiła oczy
w słup. – Gdzie pracuje?
– Obsługuje rękawy.
– Co?


– Rękawy na lotnisku  – wyjaśniła Ester.  – Te korytarze, po których
przechodzi się z  terminala do samolotu. Zanim się poznaliśmy, nie
wiedziałam, że taka praca istnieje.  – Uśmiechnęła się, a  w  jej oczach
pojawiły się iskry. – Mówi na siebie „rękawiak". Ma poczucie humoru.
– Podoba ci się, co? – Ester nie odpowiedziała, więc Marcelina zmieniła
temat. – Nie mówiłaś nam nigdy, że piszesz dziennik.
Ester poczerwieniała. Nagle poczuła się zagrożona, tak jak kiedy
w  dzieciństwie Anna lub Marcelina znajdowały się zbyt blisko szuflady
z jej intymnymi zapiskami. Ester od dziecka traktowała dzienniki jako coś
nietypowego, przez co mogłaby się stać pośmiewiskiem, więc wolała
utrzymywać ich istnienie w  tajemnicy. Była pewna, że żadna z  jej
koleżanek nie pisze dziennika: przecież to takie staromodne i nudne! Lecz
ona nie potrafiła zrezygnować z opisywania swojego życia. Fascynowało ją
to, że dzienniki stanowią w pewnym sensie jej pamięć zapasową. Przecież
wystarczy otworzyć zapiski z  danego okresu i  dzięki nim przenieść się
wstecz o  kilka lat, a  może nawet dekad, a  podczas lektury przeżywać te
same uczucia co w przeszłości!
– No – westchnęła. – Już od dziecka.
– I wciąż go prowadzisz?
– Tak.  – Może powinna była skłamać, że porzuciła ten wstydliwy
sentyment już dawno, ale nie mogła cofnąć wypowiedzianego słowa. – Tyle
że teraz nie mam na to zbyt dużo czasu… I jakoś nie ma o czym pisać.
– No o „rękawiaku", nie? – Marcelina zaśmiała się chrapliwie. – A skąd
Agata wie o dziennikach. Czytała je?
– Nie! Nie czytał ich nikt oprócz mnie. Ale kiedyś były u mojej matki
na strychu. Pojechałyśmy tam z Agą i zostałyśmy na noc. To było wtedy,
kiedy Anna mi ją wcisnęła. Aga najwyraźniej szperała po domu i natrafiła


na dzienniki. Nie mam pojęcia, dlaczego przypomniała sobie o nich akurat
teraz.
– Masz je tutaj?
– Tak. Dlaczego pytasz?
– Pozwolisz mi kawałek przeczytać? Tylko kilka stron. Coś
z dzieciństwa o naszej trójce. Bardzo tego teraz potrzebuję. Pomogłoby mi
to.
Ester wątpiła w  kojącą moc swoich zapisków, ale postanowiła nie
protestować. Sięgnęła pod figurkę Buddy stojącą na półce kuchennej,
wyciągnęła mały srebrny kluczyk i  wyszła z  nim do sąsiedniego
pomieszczenia. Po kilku minutach wróciła ze starym zeszytem szkolnym.
Odsunęła swoją filiżankę, przedramieniem wytarła z  blatu ewentualne
zanieczyszczenia, potem sprawdziła jego czystość jeszcze dłonią i dopiero
wtedy położyła na nim zeszyt. Kartkowała go przez chwilę. Dzienniki
z dzieciństwa czytała tak często, że dobrze się w nich orientowała.
– Tu. Przysięga wiecznej przyjaźni. Pamiętasz?
Marcelina się uśmiechnęła, a skóra na jej twarzy zmarszczyła się, jakby
była z pergaminu.
„Jak na swój wiek ma bardzo dużo zmarszczek i  nie jest ani trochę
ładna  – przemknęło Ester przez głowę  – ale za to zawsze była szczera
i nigdy niczego nie udaje. Dlaczego nie widuję się z nią częściej?"
Dotychczas obie krążyły wokół Anny niczym jej księżyce, więc nie
miały okazji spędzać czasu tylko we dwie. Ester miała nadzieję, że teraz to
się zmieni.
– Przeczytasz to na głos? – zaproponowała Marcelina.
– Za nic.
– W takim razie ja przeczytam.


– Nie! – Ester nie rozumiała, dlaczego tak się wstydzi tych dzienników,
ale przerażała ją choćby myśl o  tym, że miałaby je czytać na głos. Przez
kilkadziesiąt lat utrzymywała ich istnienie w  tajemnicy, nie powiedziała
nawet matce, że trzyma je u niej na strychu, a teraz nagle interesuje się nimi
Agata i wie o nich Maciej oraz Marcelina. „Będę je musiała znów przejrzeć
i niektóre fragmenty wyrwać i schować w bezpieczniejszym miejscu lub po
prostu zniszczyć" – postanowiła.
Marcelina pochyliła się nad pożółkłymi kartkami, a Ester siedziała bez
ruchu naprzeciw niej. Niemal cały fragment, który właśnie czytała
Marcelina, Ester potrafiłaby wyrecytować z pamięci. Przez wiele lat należał
do jej ulubionych, a później wracała do niego z wściekłości – wtedy, gdy
zaczęła się nienawidzić za ślepe oddanie człowiekowi, który wcale na to
oddanie nie zasługiwał.
12 stycznia
Anna obchodzi dziś dwunaste urodziny, więc postanowiła, że złożymy
przysięgę wiecznej przyjaźni, do której zbieramy się od dwóch miesięcy.
Dzięki temu łatwo nam będzie zapamiętać, od kiedy my trzy (ja, Anna
i  Marcelina) jesteśmy tak jakby siostrami. Spotkałyśmy się po szkole na
hałdach za torami, przy tej rozwalonej szopie, w której Anna jesienią po raz
pierwszy całowała się z  chłopakiem. Myślałyśmy, że będziemy mieć tam
spokój, ale drzwi były zamknięte i wisiała na nich nowa kłódka. Marcelina
powiedziała: – Musimy to zrobić na dworze. – Strasznie śnieżyło, a Anna
marudziła, że ma przemarznięte palce i  nie utrzyma w  nich żyletki, ale
Marcelina nalegała, że skoro coś uzgodniłyśmy, to nie możemy się wycofać.
Twarz Anny zzieleniała, a wargi zbladły. Twierdziła, że to z zimna, ale
myślę, że zrobiło się jej słabo. Przysięga podpisana naszą własną krwią to
był jej pomysł. Podekscytowana wymyślała jej treść, lecz kiedy nadszedł


czas skaleczenia się w rękę, opierała się najbardziej z nas. Prawie zaczęła
płakać, wykręcała się, aż w końcu musiała ją ciachnąć Marcelina.
Ja też nie chciałam kaleczyć własnego ciała, było mi smutno, że będzie
musiało poświęcić dodatkowy wysiłek na gojenie rany. Ale nigdy nie
przyznałabym się do tego przy dziewczynach, a już na pewno nie po tym, jak
Anna okazała się taką płaksą. Cieszyłam się, że chociaż raz będę w czymś
lepsza niż ona. Szybko przejechałam żyletką po dłoni, ale chyba wbiłam ją
sobie zbyt głęboko, bo krew trysnęła mi z ręki jak potok, pobrudziła kurtkę
i  kapała na śnieg, robiąc czerwone kleksy. Anna zaczęła wrzeszczeć, że
jestem obrzydliwa, a ja poczułam się tak, jakby to była moja wina, że robi
się jej niedobrze na widok krwi. Trochę mnie tym wkurzyła, ale i  tak na
wszelki wypadek ją przeprosiłam, żeby był spokój.
Potem Marcelina wyciągnęła przysięgę, którą napisała w  domu, bo
pisze najładniej z nas. Napisała ją trzy razy, żeby każda z nas miała swoją.
Tekst wymyśliła Anna, bo ona umie wszystko najlepiej sformułować. Ta
przysięga naprawdę się jej udała. „Przysięgamy, że zawsze będziemy
przyjaciółkami na śmierć i  życie, będziemy sobie pomagać, nikomu nie
wyjawimy naszych tajemnic, nigdy się nie zdradzimy i  zrobimy dla siebie
WSZYSTKO". Poniżej widnieją nasze imiona, a  obok nich każda z  nas
odcisnęła kciuk zanurzony we własnej krwi. Anna się wściekała, że pada
śnieg i że te przysięgi się nam pomoczą, ale Marcelina ją ochrzaniła, że to
przecież Anna wybrała ten dzień, bo są jej urodziny, więc niech przestanie
wreszcie marudzić.
Potem schowałyśmy przysięgi pod kurtki, żeby całkiem nam nie
rozmokły, i poszłyśmy do domu.
W domu od razu usiadłam do dziennika, bo przecież tak ważne
wydarzenie musi zostać należycie opisane! Kiedy w  zeszłym roku
przeprowadziliśmy się tu z  Pardubic, myślałam, że będę w  klasie


szykanowana i wyśmiewana. Że wszyscy będą krzyczeć, że moja mama jest
wariatką. W Pardubicach przywykłam do ciągłej samotności i do tego, że
często muszę szybko zwiewać, żeby znów nie skończyć w  krzakach i  nie
musieć wyciągać tornistra ze śmietnika. Ale tu nikt się mnie nie czepia,
a  zamiast tego mam dwie przyjaciółki, które pozostaną ze mną do końca
życia! Chyba wręcz nie zasługuję na takie szczęście! W  drodze do domu
wciąż leciała mi krew, a Anna podniosła grudkę śniegu i przycisnęła mi ją
do ręki, żeby zatrzymać krwawienie. Ciągle pytała, czy dobrze się czuję.
Chyba żałowała, że zachowała się wobec mnie tak nieładnie. Kiedy na
skrzyżowaniu rozdzieliłyśmy się z  Marceliną, Anna dała mi różową
amerykańską gumę do żucia, z  której można robić wielkie balony (Annie
przywozi je tata z Nowego Jorku). Powiedziała, że ma ostatnią i że mi ją
daje. Potem poprosiła, żebym zrobiła za nią na jutro zadanie na prace
ręczne (wyszywankę), bo wieczorem będzie świętować z  rodzicami te
urodziny, a  także dlatego, że jestem w  wyszywaniu lepsza niż ona. Nie
chciało mi się, bo bolała mnie ta skaleczona ręka, ale było mi głupio
odmówić, skoro przed chwilą złożyłam przysięgę przyjaźni, a  w  dodatku
wzięłam tę jej ostatnią gumę.
Obiecałam więc, że zrobię dwie wyszywanki (dla siebie i  dla niej),
a Anna powiedziała, że jestem super.
Bardzo się cieszę, że mam taką przyjaciółkę. Traktuję dzisiejszą
przysięgę poważnie, naprawdę. Dla Anny zrobię wszystko.
– Śmieszne, co? – rzuciła cicho Ester.
Druga kobieta zamiast odpowiedzi uniosła filiżankę do ust, a  Ester
zauważyła, że trzęsie się jej ręka. „Biedna Marcelina – pomyślała Ester. –
Była z Anną bardzo zżyta, może aż za bardzo". Ta przyjaźń była dla niej
wszystkim. Żadnej z  trzech przyjaciółek nie udało się zbudować stabilnej


rodziny, ale Marcelina nawet nie próbowała. Z  mężczyznami
wytrzymywała najwyżej kilka miesięcy, nigdy nie wyszła za mąż, nie miała
dzieci i  nic nie wskazywało na to, by zamierzała to zmieniać. Ester
zastanawiała się, czy Marcelina jest szczęśliwa i czy Anna była szczęśliwa.
Przypomniała sobie nazwę ich tria, którą wymyśliła Anna kilka miesięcy po
złożeniu przysięgi wiecznej przyjaźni. Błądniczki. Wtedy to słowo wydało
się im niezmiernie tajemnicze. Teraz Ester pomyślała, jak bardzo okazało
się trafne. Wszystkie trzy snuły wiele pięknych marzeń, a potem wszystkie
w życiu zbłądziły.
– Mogę już to zabrać? – spytała Ester cicho, by przerwać milczenie.
Marcelina skinęła głową.
– Chyba jednak niezbyt ci to pomogło  – stwierdziła Ester, wyniosła
dziennik, zamknęła na klucz drzwi wejściowe, a  potem stanęła bezradnie
pośrodku kuchni wypełnionej zapachem jaśminu. „Mój herbaciany rytuał
wcale mnie dziś nie uspokoił  – pomyślała.  – Bo jakżeby mógł uspokoić?
Czy naprawdę wierzyłam, że dzięki naparowi z  jakichś listków przestanę
zadręczać się morderstwem najlepszej przyjaciółki?".
– Wiesz, przeszkadza mi to, jak mówisz o  Annie  – przemówiła nagle
Marcelina ponuro. – Nie była silna, tylko samolubna – przedrzeźniała głos
Ester.  – Co ci strzeliło do głowy? Dlaczego obgadujesz ją przy obcym
facecie? Była naszą przyjaciółką i już nie żyje!
– Przepraszam. – Ester żałowała, że pokazała Marcelinie swój dziennik.
Najwyraźniej zdenerwował ją jeszcze bardziej. Była jej wdzięczna, że nie
wyjechała i została tu z nią dla towarzystwa, ale obawiała się, że jeśli będą
dziś ze sobą rozmawiać, dojdzie do kłótni.
– Nie wiedziałam, że jesteś taka nieczuła, Ester  – kontynuowała
Marcelina zaczepnie.  – Kiedyś lubiłaś Annę, tak jak napisałaś to w  tym
zeszycie. Co ci potem zrobiła?


– Nic – westchnęła Ester. – Wciąż ją lubiłam, nie tylko w dzieciństwie.
Może pójdziemy już spać?
– Tak naprawdę wcale jej nie lubiłaś. To ja ją lubiłam.  – Marcelinie
zaczęła się trząść dolna warga. – A wiesz, co było największym pechem?
To, że zawsze byłam u niej na drugim miejscu. W szkole wolała ciebie, nie,
nic nie mów, po prostu tak było i  obie to wiemy. Potem była wiecznie
w kimś zakochana, najpierw w Jarku, potem w Olegu, a ostatnio całkowicie
straciła rozum dla tego ubłoconego wieśniaka  – wskazała brodą drzwi,
przez które przed chwilą wyszedł Maciej  – czego, szczerze mówiąc,
w ogóle nie rozumiem. Wiesz, co mnie strasznie wkurzało? Że wszyscy ci
faceci traktowali ją koszmarnie, a  ona ich też. Jeden związek gorszy od
drugiego. Ze mną było jej najlepiej, nawet sama to przyznała. Ale i tak gdy
się na coś umówiłyśmy, a  potem zadzwonił jakiś facet, dawała
pierwszeństwo jemu. To było…
Ester niezbyt rozumiała, dlaczego Marcelina czuje się taka
pokrzywdzona.
– …całkowicie normalne  – dokończyła za przyjaciółkę.  – Kiedy się
zakochujesz, odsuwasz przyjaciół na drugie miejsce. Czy tobie nigdy się to
nie zdarzyło? Może rzeczywiście jest to niesprawiedliwe, ale po prostu tak
to już działa.
Z oczu Marceliny zaczęły spływać łzy. Ester westchnęła, w milczeniu
wyniosła filiżanki oraz czajniczek i umyła je w kuchni.
– Słuchaj, położymy się już  – postanowiła, gdy skończyła zmywać.  –
Nie ma sensu się w tym babrać. Jutro poczujesz się lepiej, zobaczysz. To,
co się stało, jest straszne, ale ciągłe myślenie o  tym jeszcze bardziej
pogarsza sytuację.
– Nie masz serca – zarzuciła jej Marcelina, ale złość już ulotniła się z jej
głosu.


– Przeniosłaś już swoje rzeczy z bungalowu do domu? – Ester nie miała
siły na pocieszanie przyjaciółki. Musi iść spać. Spać!  – Pościeliłam ci
w  tym ładnym pokoju z  widokiem na las. Gdybyś mnie potrzebowała, to
moja sypialnia jest naprzeciwko. Idę się położyć. Zgaś światło, jak będziesz
wychodzić, dobrze?
Godzinę później Ester wciąż nie spała. Leżała w ciemności i wytężała
słuch, pomimo iż wiedziała, że nie istnieje żaden racjonalny powód do
strachu. Na dźwięk cichego stukania usiadła gwałtownie, choć była pewna,
że to tylko kuny znów ganiają po strychu. Bo niby dlaczego Agata miałaby
pukać do drzwi o  północy? Na pewno nikt nie przyjdzie, a  ona powinna
włożyć zatyczki do uszu i zasnąć.
Tyle że podrywała się przestraszona nawet przy najcichszych
dźwiękach. Próbowała się uspokoić, ale mięśnie napinały się wbrew jej
woli.
W końcu wstała, narzuciła na ramiona szlafrok i  wyszła z  sypialni.
Przez szparę pod drzwiami Marceliny padała na drewnianą podłogę
korytarza smuga światła. Czyli Marcelina też nie może zasnąć? Ester przez
chwilę nasłuchiwała, ale z sąsiedniego pokoju nie dobiegały żadne dźwięki.
Może przyjaciółka po prostu zasnęła z włączoną lampką na szafce nocnej?
Ester ruszyła na palcach do kuchni. Podgrzeje sobie mleko z miodem,
tak jak uczyła ją mama. Ten cudowny napój prawdopodobnie nie stanowi
leku na bezsenność, a  jedynie placebo, ale dotychczas zawsze przynosił
pożądany efekt.
Kuchnię oświetlał przez okno księżyc, więc nie było trzeba nawet
włączać lampy. Dziesięć minut później Ester opierała się plecami o meble
kuchenne, trzymała w  dłoniach przyjemnie rozgrzewającą szklankę


i popijała małymi łyczkami jedwabisty napój. Z każdym kolejnym łykiem
w jej ciele rozlewał się upojny spokój…
Tyle że sprzed domu dobiegł nagle jakiś hałas. I  jeszcze raz. Czy to
piasek skrzypiący pod czyimiś podeszwami? Czy ktoś będzie próbował
otworzyć drzwi? Serce Ester zaczęło dziko bić. Wpatrywała się w prostokąt
okna i  rosła w  niej pewność, że w  kolejnej chwili w  świetle księżyca
przemknie cień. Lecz na zewnątrz nic się nie poruszyło i nie rozległ się już
żaden dźwięk.
Ester z westchnieniem odłożyła szklankę. Dziś mleko z miodem jej nie
uratuje. W środku takiej nocy najlepiej schować wszystkie ostre nożyczki
do szuflady zamykanej na kluczyk i zażyć tabletki nasenne.
I właśnie to uczyniła Ester.
W pokoju z widokiem na las Marcelina siedziała po turecku na łóżku
i przeglądała zawartość luksusowej, brązowej, skórzanej torby. Kalendarz,
puder, szminka… Mogłaby to wszystko zostawić sobie na pamiątkę,
owszem, i  właśnie to zamierza zrobić. Wyciągnęła woreczek pełen
papierków, włożyła rękę do środka i ścisnęła jego zawartość palcami. Pod
paznokcie weszła jej sól i kminek – wcześniej w tym woreczku znajdowało
się pieczywo. Marcelina wyciągnęła przypadkowy kwadracik i  od razu
wrzuciła go z  powrotem. Musi to zniszczyć. Im wcześniej, tym lepiej.
Mogłaby spuścić je w toalecie, ale jeszcze bezpieczniej będzie zawieźć je
jutro do domu i spalić w popielniczce.
Anna pokazała jej wczoraj te papierki i  próbowała ułożyć z  nich
w bungalowie całość, ale na próżno. Kiedy rano wybuchł alarm związany
z  jej śmiercią, Marcelina postanowiła schować woreczek wraz
z  zawartością. Całe szczęście, że udało się jej ukryć torbę Anny, zanim


przyjechała policja! Jutro ją stąd zabierze i zadba o to, żeby już nikt nigdy
jej nie znalazł.
Ale najpierw musi iść po dzienniki Ester i  sprawdzić, co jest w  nich
napisane.


ROZDZIAŁ 11

– Właściwie wcale mnie nie zaskakuje, że Annę ktoś zabił. Otaczało ją zło.
– Co dokładnie ma pani na myśli?
– Gdy z  nią rozmawiałam, wszystko się we mnie jeżyło. Kiedyś
emanowała z  niej taka czerń, taka zagłada, aż na czole zrobiło mi się
wyładowanie elektryczne, potrafi pan to sobie wyobrazić? Po powrocie do
domu musiałam się natychmiast położyć pod piramidę, bo byłam
całkowicie zdestabilizowana energetycznie.
Wilma Czarna siedziała naprzeciw Bergmana przy stole z  obrusem
szydełkowym i popijała z porcelanowej miseczki herbatę jaśminową. Kiedy
przed chwilą przyniosła czajniczek i dwie miseczki, zorientowała się, że nie
ma ich gdzie postawić, bo cały blat był pokryty różnymi szpargałami.
Wilma westchnęła zmęczona, łokciem zrzuciła gazety na podłogę,
rozsunęła na boki pudełka z lekami, kubek z zaschniętą torebką po herbacie
oraz otwarty słoik wiśni i  w  ten sposób utworzyła przed Bergmanem
wysepkę wolnego miejsca. Właśnie tam postawiła czajniczek i miseczki.
Bergman sobie nie nalał. Był przyzwyczajony do picia z  kubka
z  uchem, a  ponadto zauważył, że miseczki pokrywa warstwa kurzu.
Rozmawiając z  Wilmą, wodził wzrokiem po pokoju, do którego go
zaprowadziła. Szara farba łuszczyła się w kilku miejscach, pokrowce foteli
były przeżarte przez mole, przy meblach kuchennych stały w  trzyszeregu
puste butelki po piwie, pokryte kłębami kurzu. W pokoju dziennym Wilmy
panował ten rodzaj porządku, jaki zazwyczaj towarzyszy przedstawicielom


bohemy wyniosłym ponad wszystko, co materialne, lub istotom złamanym
i pozbawionym woli życia. Na podstawie wyblakłych sztucznych chabrów
w wazonie i pożółkłych koronkowych firanek Bergman przypisał Wilmę do
drugiej z tych grup, choć jej uwagi na temat wyładowań elektrycznych na
czole i  czerpania energii z  piramidy sygnalizowały niekonwencjonalne
podejście do rzeczywistości.
– Przeczuwałam, że ona nie skończy dobrze – kontynuowała Wilma. –
Przy naszym ostatnim spotkaniu miała zablokowaną czakrę solar plexus
i strasznie czarną aurę.
Bergman przestał się rozglądać i  skupił się na kobiecie siedzącej
naprzeciw. Miała kasztanowe włosy z siwymi odrostami i gęste brwi, a jej
niebieskie oczy lśniły tym szczególnym wewnętrznym ogniem typowym
dla członków sekt religijnych i  wyznawców wątpliwej wiedzy duchowej.
Inspektor na próżno poszukiwał w  twarzy Wilmy podobieństwa do Ester,
ale winna mogła być temu duża nadwaga, wygładzająca rysy twarzy
gospodyni.
– A kiedy po raz ostatni widziała się pani z Anną?
– Już nawet nie pamiętam. Nie przepadałam za nią. Jakieś kilka
miesięcy temu. Wystarczyło, że ciągle do mnie wydzwaniała… – Urwała,
jakby coś się jej wymknęło.
– Po co do pani dzwoniła?
Wilma machnęła ręką.
– Wyciągała ze mnie szczegóły dotyczące mojej pracy. Wysyłała mi też
e-maile, co wkurzało mnie jeszcze bardziej, bo komputer to straszny
wampir energetyczny. Nie lubię przy nim siedzieć.
– Dlaczego interesowała się pani pracą?
– Wie pan, jestem nauczycielką, a  ona miała w  serialu taką postać.
Ciągle pytała, jak to wygląda w  szkole, o  czym się rozmawia w  pokoju


nauczycielskim i tak dalej. Pomagałam jej, bo znałam ją od dziecka, a Ester
ją lubiła, ale zrobiłabym lepiej, gdybym się w  to nie mieszała. Kto ma
miękkie serce, musi mieć twardą…
– Czy Anna Walenta panią skrzywdziła?
Kobieta odwróciła wzrok.
– No… Właściwie dlaczego miałabym to ukrywać? I  tak by się pan
dowiedział. Wszyscy o tym wiedzą. Co za wstyd!
Bergman czekał w  milczeniu. Do metalowego zlewu powoli kapała
woda z nieszczelnego kranu, a między szybami podwójnego okna bzyczała
pszczoła. Inspektor wstał, żeby ją wypuścić, tak jak zrobiłby to w domu, ale
kiedy wrócił do stołu, zorientował się, że Wilma Czarna w  ogóle nie
zauważyła jego akcji ratunkowej. Patrzyła do miski z  herbatą trzymanej
w jednej dłoni, a w drugiej zaciskała róg obrusu.
– Co się stało, pani Czarna? – ponaglił ją w końcu. Czy wyjawi mu coś,
co mogłoby być motywem zbrodni? Czy myśli, że jeśli sama naprowadzi
go na jakiś trop, oczyści ją to z podejrzeń?
– Anna bez pozwolenia wykorzystała w  serialu moje przeżycia. Nie
słyszała tej historii ode mnie. Na pewno opowiedziała jej o  tym Ester.
Oczywiście nie mogę się dziwić, że o  mnie rozmawiały, w  końcu były
przyjaciółkami, lecz mimo to… – Westchnęła. Bergman miał nadzieję, że
gospodyni wreszcie przejdzie do sedna, ale mylił się.  – O  niczym nie
wiedziałam, dopóki nie obejrzałam odcinka Podwórza, który był prawie
w  całości poświęcony mojej osobie. Dzwoniło do mnie już chyba z  pięć
osób, które rozpoznały tam moją historię. To naprawdę nieprzyjemne.
– O jaką dokładnie historię chodzi?
Spojrzała na Bergmana oczami, z których nagle zniknął ten wewnętrzy
żar.


– Kiedyś przeżyłam załamanie nerwowe przy swojej klasie. Dawno
temu, Ester była mała. Wtedy jeszcze nie znała Anny. Przeżywała potem
w szkole piekło, dzieci jej dokuczały, że jej matka jest wariatką… Dlatego
przeprowadziłyśmy się z Pardubic do Pragi. Proszę nie kazać mi opowiadać
szczegółów, inspektorze. Jeśli chce pan je poznać, niech pan obejrzy
środowy odcinek Podwórza.
Środowy. A Anna została zamordowana w piątek. Wilma Czarna była
w chwili morderstwa w pobliżu pensjonatu. Zamyślony Bergman zacisnął
wargi.
– Czy pokłóciła się pani o to z Anną?
Wzrok Wilmy zbłądził ku otwartemu oknu za jego plecami.
– Nie. Ale poprzysięgłam sobie w  duchu, że nie usłyszy już o  mojej
pracy ani słowa.
– Czy była pani na nią wściekła?
Teraz spojrzała mu prosto w oczy.
– A czy to dziwne?
– Chciała się pani zemścić?
Nie odwróciła wzroku.
– Tak. Ale nie zrobiłam tego. Zabrakło mi energii nawet na to, by
zadzwonić do niej i wygarnąć, co o niej myślę.
Brzmiało to dość wiarygodnie, biorąc pod uwagę, iż ta kobieta nie ma
nawet siły wytrzeć w  domu kurzu i  umyć kubków z  pleśniejącymi
resztkami kawy na dnie.
– Gdzie pani była w nocy z piątku na sobotę?
Wilma wzruszyła ramionami i zrobiła obojętną minę.
– Około północy pojechałam do Ester. Jej bliźniaczki były wtedy
u mnie, a Ruby dostała kataru siennego. Musiałam pojechać po krople. Do


Ester jest stąd bliżej niż do apteki na pogotowiu.
„Wyrzuciła z  siebie tyle szczegółów, jakby miała to wyjaśnienie już
dobrze przećwiczone" – pomyślał Bergman. Ale to jeszcze nie znaczy, że
kłamie. Kiedy Ester zadzwoniła do niej i  powiedziała, że Anna została
zabita, Wilma na pewno wiedziała, że policja zapyta ją o  alibi. Miała
wystarczająco dużo czasu, by doskonale opracować zeznania.
– Zostawiła pani dzieci same?
Kobieta trochę poczerwieniała.
– No tak… Ruby miała przedtem problemy z oddychaniem, ale potem
wreszcie zasnęła, więc wykorzystałam to, wsiadłam do auta i… – Rzuciła
mu wystraszone spojrzenie. – Ester mieszka dziesięć minut stąd.
– Ruby. Nietypowe imię – zauważył Bergman.
– Jej córki mają na imię Ruby i Rose. Urodziły się na Bali, a tam są to
normalne imiona  – wyjaśniła Wilma zwięźle. Inspektor zauważył, że
powiedziała „jej córki", a  nie „moje wnuczki". Pomyślał, że nie mówi
o dzieciach zbyt ciepło. – To bardzo grzeczne dziewczynki – dodała, jakby
uświadomiła sobie, jak chłodne sprawia wrażenie, i  chciała to szybko
naprawić. – Chce pan je zobaczyć? Bawią się u sąsiadki ze szczeniakami.
W ogrodzie obok. Możemy…
– Nie, dziękuję.  – Pokręcił głową. Co mogłyby mu powiedzieć takie
małe dzieci?  – Wróćmy jeszcze do nocy z  piątku na sobotę. O  której
godzinie przyjechała pani do pensjonatu?
– Nie wiem dokładnie… Chyba po północy.
– Ile czasu pani tam spędziła?
Zawahała się.
– Piętnaście minut? Tak, chyba około piętnastu minut.
– O czym tak długo rozmawiała pani z Ester? Myślałem, że śpieszyła
się pani do wnuczek.


– Już nie pamiętam… Chyba Ester szukała tych kropli. Tak. Tak
właśnie było. Nie mogła ich znaleźć.  – Tak gwałtownie sięgnęła po
czajniczek i  dolała sobie herbaty, że rozlała ją na obrus. Bergmana
połaskotała w nosie przyjemna woń jaśminu. – Inspektorze, pan w ogóle nie
pije. Proszę się częstować.
Skinął głową, ale zamiast sobie nalać, spytał:
– Czy rozmawiała pani w pensjonacie z kimś oprócz Ester?
– Nie.
Wstała z krzesła i zanim zdążył nakryć swoją miseczkę dłonią, nalała
mu herbatę. Bergman obserwował warstewkę kurzu na powierzchni i  nie
potrafił powstrzymać grymasu obrzydzenia. Miał słabość do czystości
i wiedział, że nie wytrzymałby z tą kobietą ani jednego dnia.
– Czy mógłbym poprosić o zwykły kubek? Obawiam się, że nie umiem
pić z takich miseczek.
Wilma zrobiła urażoną minę, ale znów wstała, umęczonym krokiem
dowlekła się do mebli kuchennych i  wzięła z  suszarki pękatą filiżankę
w czerwone kropki. Zanim postawiła ją na stół, wytarła ją brudną ścierką,
a Bergmana owionął smród starego tłuszczu.
– Dziękuję – wycedził przez zęby i stwierdził, że woli napić się kawy
na stacji benzynowej.
– Nie ma za co. – Wilma usiadła naprzeciw. – Proszę skosztować. Jest
bardzo dobra. Czy może nie przepada pan za jaśminem?
Zamiast odpowiedzi spytał:
– Czy idąc do pensjonatu, a potem do auta, spotkała pani kogoś?
Wzruszyła ramionami.
– Kiedy wracałam do auta, przy basenie kręciła się blondynka z długimi
włosami. Ale nie Anna, poznałabym ją. Widziałam ją przez krzaki, bo
basen był oświetlony, ale ja byłam w  ciemności, więc ona mnie nie


zauważyła. Mogła słyszeć auto, kiedy odjeżdżałam. – Trochę się ożywiła. –
Niech pan ją znajdzie. Może potwierdzi, o  której godzinie stamtąd
wyjechałam.
Bergman słuchał uważnie. Długowłosa blondynka. Monika Benio
z Podwórza. A przecież zeznała, że od za piętnaście dwunasta aż do rana
była w  bungalowie razem z  Andrzejem i  Karoliną. Ani słowem nie
wspomniała o  nocnej przechadzce przy basenie. Czy Monika skłamała?
Czy ci troje uzgodnili, że dadzą sobie nawzajem alibi? Kto z  nich
najbardziej go potrzebował? Co tak naprawdę robili w chwili popełnienia
morderstwa?
Bergman spojrzał na zegarek i wstał od nietkniętej herbaty.
– Pożegnam się już z  panią. Gdyby przypomniało się pani coś, co
mogłoby być według pani istotne, proszę koniecznie dać mi znać. – Położył
na stole wizytówkę.
Wilma odprowadziła go do drzwi.
– Anna była chyba dość konfliktowa?  – rzucił Bergman w  chłodnym
przedpokoju. – Czy Ester dobrze się z nią dogadywała? – Wprawdzie nie
spodziewał się, że matka będzie zeznawać przeciwko córce, ale może pod
koniec przesłuchania Wilma straci czujność, a złość na Annę rozwiąże jej
język.
Dokładnie tak się stało.
– Dogadywała się z nią dobrze, bo we wszystkim jej ustępowała. Była
na każde jej zawołanie. Czy powiedziała panu, że od Anny i  tych jej
kolegów nie wzięła za nocleg ani grosza? – Kobieta spurpurowiała i szybko
ścisnęła w  dłoni romb z  miękkiej skóry, zwisający na długim rzemyku
między jej piersiami.  – To mój amulet. Mam na nim napisaną swoją
mantrę – wyjaśniła Bergmanowi, gdy zauważyła jego pytające spojrzenie. –


Uspokaja mnie. Tu trochę poplamiłam go piwem, ale chyba to nie ma
wpływu na jego działanie.
Inspektor powstrzymał uśmiech i  skinął ze zrozumieniem. W  mantry,
czakry i  energię piramidalną wierzył równie mocno jak w  Czerwonego
Kapturka.
– Zatem uważa pani, że Anna wykorzystywała pani córkę?
– Wykorzystywała? Mało powiedziane! Manipulowała nią. Niszczyła! –
Wilma pociągnęła za amulet tak gwałtownie, że rzemyk wpił się w  jej
szyję.  – Myślałam, że po tym, co Anna jej zrobiła, Ester zakończy tę
znajomość, ale…  – Nagle zamilkła, przestała ściskać amulet i  machnęła
ręką. – No, nieważne.
– Co Anna jej zrobiła?
Wilma Czarna najwyraźniej żałowała, że rozgadała się przy detektywie.
Między brwiami pojawiły się jej dwie pionowe zmarszczki.  – To stare
dzieje. Dziewczyny miały wtedy… ile? Dwadzieścia jeden lat?
Dwadzieścia dwa? No mówię, stare dzieje. Właściwie nic takiego się nie
stało. Tylko strasznie się pokłóciły.
– O co?
Zamiast odpowiedzi Wilma podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła
je. Do chłodnego przedpokoju wtargnął żar, a  na kamienne płytki padły
promienie słońca. Bergman uświadomił sobie, jak bardzo pragnie opuścić
ten zatęchły i zaniedbany dom.
– O co Ester pokłóciła się z Anną? – nalegał.
– Właściwie to nie pamiętam  – odpowiedziała Wilma zduszonym
głosem wskazującym na to, że kłamie.  – Wiem tylko, że ich znajomość
urwała się na jakiś czas. Dlatego tak powiedziałam… Naprawdę nie
chodziło o  nic ważnego. Boże, przecież to było osiemnaście lat temu!  –
Znów ścisnęła amulet.  – Inspektorze, Ester i  Anna były najlepszymi


przyjaciółkami. Jeśli podejrzewa pan moją córkę, to jest pan w  wielkim
błędzie.
Sylwia Rolnik szła sklepionym korytarzem, a  podeszwy jej tenisówek
nieprzyjemnie skrzypiały na zielonym linoleum. Z  otwartych sal niósł się
płacz noworodków, a  na drewnianych ławkach wzdłuż ścian siedziały
blade, świeżo upieczone matki z  białymi zawiniątkami w  ramionach
i zdenerwowani ojcowie z podkrążonymi oczami.
– Tak świętowałem, że obudziłem się na przystanku autobusowym
o  piątej rano. Nie mam pojęcia, jak się tam znalazłem  – opowiadał
z uśmiechem mężczyzna, którego właśnie mijała Sylwia.
– Ja nie zmrużyłam oka – odparła żona z dzieckiem na rękach. Jakież to
niesprawiedliwe, że podczas gdy pierwszej nocy po porodzie na kobiecie
ciąży odwieczna odpowiedzialność, mężczyzna wchodzi w  nową rolę,
dziko imprezując! „Chciałabym być facetem"  – pomyślała Sylwia, ale
potem upomniała się w duchu. Nie przyszła tu, by rozważać, czy podoba się
jej życie w kobiecej skórze.
Odwróciła się na pięcie, podeszła do młodych rodziców i podsunęła im
pod nos zdjęcie Agaty, które dostała od Ester Czarnej.
– Czy widzieli państwo tę dziewczynę?
Oboje pokręcili głową, a  Sylwia pomyślała, że nawet gdyby widzieli
Agatę, nie zwróciliby na nią uwagi. Mieli wystarczająco dużo własnych
zmartwień.
Sylwia rozmawiała już z ordynatorem, z lekarzami i pielęgniarkami, ale
nikt nie słyszał o  Agacie Walencie. Sumiennie zagadnęła wszystkich
rodziców na ławkach, wstąpiła nawet do kilku sal, ale nikt nie był w stanie
jej pomóc. A  przecież na druczku kary za jazdę bez biletu widniała


niebieska notatka: Klinika ginekologiczno-położnicza Świętego Franciszka,
Praga 4. Iść tam!!!
Może Agata dopiero planuje odwiedzić to miejsce? Może dopiero tu
przyjdzie? Dobrze byłoby ją tu zastać i  porozmawiać z  nią, ale Sylwia
wiedziała, że Bergman nie postawi tu w tym celu patrolu. Wprawdzie Agata
jest córką ofiary morderstwa, lecz na razie nic nie wskazuje na jej związek
ze zbrodnią.
Siedemnastolatka uciekła z  poprawczaka, żeby pójść do kliniki
ginekologiczno-położniczej? A  dlaczego nie? Może zakochała się
w  pracującym tu chłopaku albo jej koleżanka będzie tu rodzić. A  może
Agata planuje zostać pielęgniarką… Albo jest w  ciąży? Czy to dlatego
uciekła z zakładu? Ale w takim razie powinna pójść raczej do normalnego
ginekologa, a  nie od razu na porodówkę. Agata przyszła na świat gdzie
indziej, więc na pewno nie zamierza szukać tu informacji na temat
okoliczności swoich narodzin.
Co planuje?
Sylwia Rolnik wzruszyła ramionami, otworzyła przeszklone drzwi
i wyszła przed klinikę. W koronach kasztanów śpiewały ptaki, a w dole pod
wzgórzem mieniła się powierzchnia rzeki. Pomimo iż jeszcze dziesięć
minut temu Sylwia zastanawiała się, czy jej wiek trzydziestu trzech lat nie
jest ostatnim dzwonkiem na poczęcie pierwszego dziecka, na słońcu
i świeżym powietrzu ogarnęła ją euforia wolności i wdzięczność za to, że
nie ma żadnego białego zawiniątka, całkowicie uzależnionego od jej opieki
i troski.
„Mogę iść, dokąd chcę, i robić, co chcę" – pomyślała.
Uśmiechnęła się i zbiegła po asfaltowym chodniku na przystanek pod
wzgórzem. Po raz kolejny uświadomiła sobie, że jeszcze nie jest gotowa na
macierzyństwo i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.


Adam Danesz wszedł do biura Bergmana, ostrożnie balansując tacą
z trzema filiżankami kawy. Kiedy jedną z nich podawał Sylwii Rolnik, ich
palce dotknęły się przelotnie, a Sylwia się zaczerwieniła. Adamowi wydało
się to dziwne, ale nie myślał o tym. Głowę miał pełną nowych informacji.
Twarz Bergmana była brunatna, a  na jego czole lśniły krople potu.
Wracając od Wilmy Czarnej, utknął w  korku przed nową sygnalizacją
świetlną na obwodnicy, a na domiar złego zepsuła mu się klimatyzacja. Od
rana bez przerwy dzwonili do niego dziennikarze i domagali się szczegółów
sprawy Anny Walenty. Ciekawe, skąd wzięli jego numer. Potem zadzwonił
Adam Danesz i  powiedział, że ma kilka ciekawostek o  podejrzanych, ale
zanim zdążył się nimi podzielić, Bergmanowi rozładował się telefon. Kiedy
inspektor siedział w nagrzanej kabinie auta i czekał, by podjechać kolejne
trzy metry, uświadomił sobie zaskoczony, że jednak istnieją sytuacje,
w których nie lubi ani lata, ani swojej pracy.
Oby już nigdy nie musiał prowadzić śledztwa w  sprawie morderstwa
jakiejś znanej twarzy!
Teraz przyjął od podwładnego filiżankę parującej kawy i  skrzywił
twarz:
– Czy pan chce, żebym padł na zawał? Przecież prosiłem o  coś
chłodnego.
Adam zamrugał, jakby dopiero się obudził.
– Przepraszam, szefie. Całkiem wypadło mi to z głowy.
– Przecież rozmawialiśmy o tym pięć minut temu!
– Racja. Wiem. Po prostu byłem myślami gdzie indziej.  – Adam
uśmiechnął się ze skruchą, odstawił swoją kawę na biurko i obrócił się na
pięcie. – Przyniosę panu szklankę wody.
Cały Danesz. Rozkojarzony bałaganiarz, który wciąż o czymś zapomina
lub coś zaniedbuje. Lecz mimo to podczas śledztw jakimś cudem świetnie


sobie radzi. Chaos mu odpowiadał i  być może właśnie dzięki wrodzonej
niechęci do jakiegokolwiek porządku czasem wpadał na nietypowe
rozwiązania, których nie wymyśliłby nikt inny.
– Niech pan nie zawraca sobie tym głowy. Kawa też dobrze mi zrobi,
tylko poczekam, aż trochę przestygnie.  – Józef Bergman nie pojmował,
dlaczego tak koszmarnie niezorganizowany człowiek jak Adam postanowił
pracować akurat w  policji, ale nie próbował go zmieniać. Inspektora
interesowały wyniki pracy podwładnych, a nie ich charakter czy styl.
Poza tym wierzył, że im bardziej różnorodny jest jego zespół, tym
większa jest szansa na odniesienie sukcesu.
– Czy wezwała pani na przesłuchanie tego faceta, który chodził z Anną
Walentą?  – spytał Bergman Sylwię.  – Mam na myśli tego jej głównego
chłopaka, nie tego spod pensjonatu.
Z miny kapitan Rolnik wyczytał, że nie zdziałała dziś zbyt wiele.
– Olega Lammera. Dzwoniłam do niego. Już wiedział o  morderstwie,
podobno od kogoś z Podwórza. Zbył mnie, bo akurat kierował. Twierdził,
że jedzie służbowo do Budapesztu i  wróci pojutrze. Był już na Słowacji.
Obiecał, że potem stawi się na przesłuchanie.
– Sprawdziła pani ten wyjazd?
– Tak. Potwierdziła go asystentka Lammera oraz dyrektor studia
filmowego w  Budapeszcie. Firma Lammera ma tam wybudować Mur
Chiński.
– Ktoś zamordował jego dziewczynę, a  on pojechał budować Mur
Chiński? – Danesz szczerze się zirytował. – Spodziewałbym się, że gdzieś
się zaszyje i będzie rozpaczać. Czy ma alibi?
– Nie wiem  – przyznała Rolnik i  poczerwieniała.  – Rozłączył się,
a potem już nie odbierał. Od razu dodam, że w tej klinice też niczego się nie
dowiedziałam. Nikt tam nie słyszał o Agacie.


– Ona i tak się nie liczy. – Adam machnął ręką lekceważąco. – Ten spec
od tekturowych murów też nie. Powinniśmy skupić się na kimś innym.
Kąciki ust Bergmana zadrżały. Danesz miał tak triumfalną minę, jakby
właśnie odkrył nowy kontynent.
– Zatem słuchamy, panie Adamie – Bergman oddał głos młodzieńcowi,
który gorliwie kartkował swój notes.  – Czy znalazł pan głównego
podejrzanego?
– Myślę, że tak.  – Adam postukał długopisem w  gęsto zapisaną
stronę.  – Monika Benio  – zaczął poważnie  – dostała się do zespołu
Podwórza dzięki kłamstwu. Skończyła technikum żywieniowe,
specjalizacja: technologia mięsa. Innymi słowy: jest z  wykształcenia
rzeźniczką. Pochodzi z  Tanvaldu, gdzie przez kilka lat pracowała jako
menadżerka w  rzeźni swojego ojca. Pięć lat temu firma zbankrutowała,
ojciec odszedł przez to od zmysłów i  do dziś ma żółte papiery. W  ich
województwie jest duże bezrobocie, a Monika długo nie znajdowała pracy.
W dzieciństwie wygrała jakiś konkurs literacki i pewnie dlatego pomyślała,
że mogłaby zarabiać na życie pisaniem. Dzięki koleżance ze szkoły
podstawowej dostała pracę asystentki w  gazecie regionalnej.  – Danesz
zrobił dramatyczną pauzę.  – Wyrzucili ją za kłamstwa. Potem została
przyjęta jako asystentka w  czasopiśmie „Astma i  Zapalenie Oskrzeli".
Szefie, czy słyszał pan kiedyś o  tej gazecie?  – Bergman tylko wzruszył
ramionami, więc Adam kontynuował. – Wyrzucili ją, bo kłamała i kradła.
Potem próbowała pisać jako korespondentka do tygodnika regionalnego
„Gazeta Górska". Ukończyli z  nią współpracę, bo zmyślała tematy do
reportaży.
Bergman przypomniał sobie perfekcyjnie wystylizowaną blondynkę
z  drapieżnym spojrzeniem. Jak po takim koszmarnym początku kariery
udało się jej dostać do zespołu scenariuszowego Podwórza?


– Jakim cudem ktoś przyjął ją do telewizji?
– Niecałe dwa lata temu wzięła udział w rekrutacji i pokonała dwunastu
kandydatów.
– Kto ją wybrał?
– Radek Czermak, dyrektor Podwórza. Zazwyczaj scenarzystów
wybierała Anna, ale wtedy była na jakiejś operacji, a  zespół potrzebował
szybko kolejnego człowieka. – Adam odchrząknął znacząco. – Możemy się
domyślić, jak wyglądała rekrutacja. Dyrektor to łysiejący
pięćdziesięciolatek z  mnóstwem tatuaży, niepotrafiący pogodzić się ze
swoim wiekiem. Wszyscy widzieliśmy go przecież wczoraj w  studiu.
A Monika Benio to – Danesz trochę poczerwieniał – cholernie pociągająca
trzydziestka. Znam ten typ kobiet. Przespałaby się z każdym, gdyby mogło
jej to przynieść jakąś korzyść. Ma to wypisane na czole.
Bergman skinął głową. Też odniósł takie wrażenie.
– Adamie, dlaczego od razu zakładasz, że dostała się do Podwórza
przez łóżko?  – warknęła podrażniona Sylwia.  – Gdyby była facetem,
pomyślałbyś, że tak się popisał podczas rekrutacji, że wzięli go, pomimo iż
nie miał doświadczenia. Jeśli facet robi cudowną karierę, oznacza to, że jest
inteligentny, utalentowany i  pracowity. A  kobieta robiąca karierę do
dziwka.
Adam cmoknął na nią jak na nieposłusznego psa.
– Czy nie wydaje ci się trochę dziwne, że asystentka z  „Astmy
i Zapalenia Oskrzeli" przeszła od razu do najpopularniejszego serialu.
– Wydaje, ale nawet jeśli pomogłaby sobie w  łóżku, dziś nie ma już
wątpliwości, że na tę pracę po prostu zasługuje  – upierała się Sylwia.  –
Przecież jest dobrą scenarzystką, prawda? Gdyby nie potrafiła pisać, Anna
dawno by się jej pozbyła. Nie znosiła w swoim zespole średniaków.
Adam się uśmiechnął.


– Jeśli Monika jest koleżanką dyrektora, mogła być nie do ruszenia.
Sylwia pokręciła głową.
– Wątpię, by tam pracowała, gdyby nie miała talentu. Kłamała
i  wymyślała reportaże, tak? To znaczy, że ma bardzo bujną wyobraźnię.
I wreszcie znalazła pracę, w której może wykorzystać ten atut. Co w tym
złego? Na jakiej podstawie odbieramy jej prawo do marzenia o  karierze
scenarzystki? Dlatego, że skończyła szkołę dla rzeźników? Może od zawsze
chciała pisać, a tę szkołę wybrali jej rodzice?
Adam zmarszczył brwi.
– Dlaczego tak jej bronisz? Co z  tobą? Boli cię, że niczego się nie
dowiedziałaś, a ja owszem?
Sylwia spuściła wzrok.
– Nie bronię jej. Po prostu próbuję patrzeć na tę sprawę bezstronnie. Ty
zawsze wytypujesz sobie jednego podejrzanego i potem już nic innego cię
nie interesuje.
Adam zaczynał przypominać rozwścieczonego buldoga.
– W  takim razie dobrze posłuchaj. Monika twierdziła podczas
rekrutacji, że skończyła scenarystykę Akademii Filmowej w Nowym Jorku.
Jeśli zajrzysz na stronę tej Akademii, rzeczywiście znajdziesz wśród
autorów prac dyplomowych nazwisko Benio, M. Zadzwoniłem tam
i  okazało się, że chodzi o  Amerykankę Maureen Benio, która nie ma
z naszą Moniką nic wspólnego. – Adam znów na chwilę zamilkł. – To było
kolejne kłamstwo zaplanowane z  premedytacją przez Monikę. Znalazła
w  Internecie kobietę o  podobnym nazwisku i  podawała się za nią.
Dzwoniłem do Czermaka. Wciąż myśli, że Monika naprawdę skończyła tę
szkołę.
– To jeszcze nie znaczy, że kogoś zabiła – upierała się Sylwia, ale już
nie tak bojowo jak przed chwilą. – Uwziąłeś się na nią.


Adam triumfalnie postukał długopisem w notes.
– Najlepsze dopiero przed nami.
– Prosimy o fanfary! – zakpiła Sylwia.
Bergman napił się przestygniętej kawy i  postanowił ukończyć słowną
bitwę swoich podwładnych.
– Dość tych przekomarzań. Adamie, chcę usłyszeć fakty.
– Oto one, szefie: nie ja pierwszy odkryłem, że Monika kłamie.
Większość tego, czego dowiedziałem się o  jej przeszłości, wyczytałem
z  komputera Anny Walenty. W  pliku o  nazwie „Bomba" zbierała
kompromitujące informacje na temat Moniki Benio. Wszystkie je
sprawdziłem. I właśnie je poznaliście.
Bergman uniósł brwi.
– Ciekawe.
– Czyli Anna szantażowała Monikę? – Sylwia wytrzeszczyła oczy. – Po
co miałaby to robić?
Adam wzruszył ramionami.
– Nie mamy dowodów na to, że ją szantażowała. Może po prostu
gromadziła informacje, które mogłaby wykorzystać, gdyby na przykład
Monika chciała zastąpić ją w  roli lidera zespołu. Jak sama stwierdziłaś,
Sylwio, Monika była utalentowana i  dobrze wykonywała swoją pracę.
Może więc Anna nie chciała się jej pozbyć, tylko zachować nad nią
kontrolę.
Bergman myślał o  alibi Moniki. Opierało się na zapewnieniu, że ona,
Andrzej i Karolina byli wtedy razem. Ale Wilma Czarna widziała Monikę
przy basenie. Skąd lub dokąd szła wtedy Monika?
– Podzielę się z  wami swoją hipotezą  – powiedział pewny siebie
Danesz. – Anna do piątku utrzymywała w tajemnicy informacje o Monice.
Ale w  pensjonacie pokłóciły się o  to tymczasowe zastępstwo, a  Anna


powiedziała tej dziewczynie prosto w  oczy, że w  każdej chwili może ją
zniszczyć. Monika oszalała z  wściekłości, podeszła do stodoły i  dźgnęła
Annę widłami.
To brzmiało prawdopodobnie. Bergman pomyślał, że będzie trzeba
jeszcze raz przesłuchać Monikę, jej chłopaka Andrzeja i  ich koleżankę
Karolinę.
– Kiedy siedziałam wczoraj w biurze Anny, Monika wpadła do środka
i twierdziła, że pomyliła drzwi – powiedziała zamyślona Sylwia.
– Sama widzisz – skwitował Adam.
– Może wiedziała o pliku w komputerze Anny i chciała go skasować.
– Dokładnie tak – Adam pękał z dumy.
Bergman podszedł do okna i  przez chwilę obserwował, jak nad
rozpalonym miastem drży gorące powietrze. W  oddali, gdzieś między
blokami, mknął pociąg, a w jego oknach odbijało się słońce.
– Czy znalazł pan w komputerze Anny jeszcze coś ciekawego? – spytał,
nie spoglądając nawet na podwładnego. Nowe informacje były ważne
i  dawały Monice Benio motyw do popełnienia morderstwa, ale nie
stanowiły ostatecznego rozwiązania zagadki.
– Nie.
– A jej skrzynka e-mail?
– Są w  niej tylko wiadomości służbowe i  kilka e-maili od córki.
Wydrukowałem je dla pana, ale według mnie nie zawierają nic ciekawego.
Ostatni przyszedł dwa dni przed ucieczką Agaty z poprawczaka. Potem już
nie pisała. – Adam wzruszył ramionami. – Nie rozumiem, dlaczego Anna
wmawiała wszystkim, że jej córka jest w  Anglii. Czy przez tę sprawę
z Agatą mogliby ją wyrzucić z pracy? Aha, no właśnie: grafolog zbadał tę
pocztówkę, którą Sylwia znalazła w biurze Anny. Jest pewien, że napisała


ją Anna, udając inny charakter pisma. – Potrząsnął głową. – Po co to robiła,
na Boga? Dlaczego nie powiedziała prawdy?
– Bo chciała być doskonała – odparła Sylwia. – Miała swoje tajemnice
tak samo jak Monika. Też kłamała. Wyglądała jak starsza siostra Moniki
i prawdopodobnie ich charaktery również były do siebie bardzo zbliżone.
Bergman pokiwał głową przy oknie. Rażące podobieństwo tych dwóch
kobiet stanowiło kolejną okoliczność świadczącą na niekorzyść Moniki.
Przecież ona całkowicie upodobniła się do szefowej! A do tego te kłamstwa
i  wymysły… Czy to możliwe, że Monika Benio nie jest całkiem zdrowa
psychicznie?
– To wszystko? – spytał inspektor.
– Jeszcze jedna drobnostka. Ta dotyczy Marceliny Żarnowiec. Jest
notowana za awanturę w  klubie dla lesbijek. Pokłóciła się z  kelnerką
i  zdemolowała lokal.  – Adam zrobił pauzę, w  której Rolnik gwizdnęła,
a  Bergman odkaszlnął.  – Pięć lat temu i  nie ma to z  naszą sprawą nic
wspólnego, ale i tak jest to ciekawa informacja, prawda? Dowiedziałem się,
że członkinią pewnej lesbijskiej grupy internetowej jest użytkowniczka
o nicku Mar70. Tak samo brzmi login prywatnego adresu e-mail Marceliny,
z którego codziennie pisywała do Anny. Ta Mar70 zwierza się koleżankom
na forum, że podobają się jej faceci i  kobiety, ale od dawna jest
nieszczęśliwie zakochana w przyjaciółce ze szkoły podstawowej. Opowiada
o tym, jak rani ją to, że ta przyjaciółka zaniedbuje ją z powodu mężczyzn.
Opisuje na przykład weekend, na który wyjechały we dwie, żeby odpocząć
i trochę razem poimprezować, ale do tej przyjaciółki przyjechał jej żonaty
kochanek, a  Mar70 czuła się przez to jak trzecie koło u  wozu.  – Dumny
Adam przeniósł wzrok z Bergmana na Sylwię. – Co o tym myślicie?
– Że masz drugą główną podejrzaną  – odparła chłodno Sylwia.  –
Nieszczęśliwa miłość to częsty motyw morderstw.


Bergman przez chwilę myślał w milczeniu.
– Najpierw skupimy się na Monice Benio – postanowił, dopił duszkiem
kawę i wziął z biurka kluczyki od auta. – Rolnik, pojedzie pani ze mną.
– A  nie mogę ja, szefie? Też chętnie porozmawiałbym z  Moniką.  –
Adam próbował podbiec do drzwi szybciej niż Sylwia.  – To znaczy…
Bardziej bym się tam panu przydał, bo mam w głowie wszystkie szczegóły
z jej przeszłości…
– Nie wątpię, że chętnie by pan z nią porozmawiał. – Bergman mrugnął
do niego porozumiewawczo i  rzucił mu kluczyki drugiego wozu
służbowego.  – Ale pojedzie pan do jej koleżanki Karoliny Kinskiej.
Wygląda na to, że Monika, Karolina i  Andrzej dali sobie nawzajem
fałszywe alibi na czas morderstwa. Jeden ze świadków widział Monikę po
północy przy basenie, choć Monika twierdziła, że była o  tej porze
w  bungalowie i  spała. Pańskie dzisiejsze odkrycia wskazują na to, że
Monika miała również dość dobry motyw. Spróbujemy więc wyjaśnić,
dlaczego nasi kochani scenarzyści nas okłamali i co naprawdę robili w nocy
z  piątku na sobotę. Kiedy skończy pan z  Kinską, proszę jechać do domu
i odpocząć chociaż trochę. Przecież dziś jest niedziela.
Adam niechętnie włożył kluczyki do kieszeni i wyszedł za Bergmanem
i Rolnik.
– I tak uważam, że to ja bardziej bym się przydał u Benio, nie Sylwia –
protestował jeszcze pod nosem. – Niech pan weźmie chociaż moje notatki –
dodał głośniej i wcisnął przełożonemu do ręki swój notes.
Bergman dobrze wiedział, dlaczego nie powinien brać Adama do
Moniki. Już przy ich pierwszym spotkaniu spostrzegł, że w  jej
towarzystwie Danesz robi się nieswój, czerwienieje, jąka się i brunatnieją
mu uszy. Potrafił sobie wyobrazić, co dzieje się w głowie podwładnego: ta


kobieta go pociąga, choć równocześnie nią gardzi. Pożądanie nie ma nic
wspólnego z szacunkiem i podziwem, o tym Bergman już dobrze wiedział.
I potrzebował mieć u  swojego boku człowieka odpornego na czar
Moniki Benio.
Plan spalił jednak na panewce, ponieważ Bergman i  Sylwia zastali
w wynajętym mieszkaniu tylko chłopaka Moniki. Wyglądał na zaspanego,
śmierdział alkoholem i  papierosami, jakby dopiero co (była druga po
południu) wrócił z imprezy.
W rzeczywistości wrócił o  trzeciej w  nocy i  zastał puste mieszkanie.
Monika zniknęła wraz z jego autem. Andrzej nie zasnął, bo czekał na nią.
Nie wróciła. Telefon zostawiła na blacie kuchennym.
– Boję się, że miała wypadek  – przyznał załamany Andrzej.
Zaprowadził policjantów do kuchni, ale nie poprosił, by usiedli, ani nie
zaproponował im niczego do picia. Osunął się na krzesło stojące przy stole
i  przetarł dłońmi zmęczoną twarz.  – Nie wiem, czy ktoś by mnie
poinformował, gdyby coś jej się stało. Chyba nie, skoro nie jesteśmy
małżeństwem…  – Uniósł ku Bergmanowi przekrwione oczy.  –
Obdzwoniłem wszystkie jej koleżanki. Szpitale też, ale nigdzie jej nie ma.
Może pojechała do taty do Tanvaldu, a po drodze…
– A do niego nie może pan zadzwonić?
Prychnął.
– Ten facet nawet nie ma telefonu. Żyje w  ruinie sypiącej mu się na
głowę, bez wody, bez prądu. To wariat.
Sylwia uniosła brwi.
– Poza tym tak naprawdę wątpię w to, że Monika pojechała akurat tam,
bo ostatnio zbytnio się ze sobą nie dogadywali – dodał szybko Andrzej. –
Tak po prostu palnąłem. Nie wiem, gdzie mogła zniknąć. Nigdy wcześniej


czegoś takiego nie robiła. Jeśli nie wróci do wieczora, może pojadę do tego
Tanvaldu.
Bergman usiadł po drugiej stronie stołu.
– Kiedy po raz ostatni widział pan Monikę? Czy nigdzie się nie
wybierała?
– Wczoraj po południu wróciliśmy z pensjonatu, skoczyliśmy na chwilę
do pracy, a potem zaparkowałem przed domem i poszedłem z kumplami na
piwo, a Monika poszła do domu. To znaczy… tak wtedy myślałem. – Do
oczu napłynęły mu łzy.  – Nie powinienem był zostawiać jej samej. Nie
cierpiała tego. W dodatku po takim koszmarnym dniu…
Płakał. Bergman odkaszlnął.
– Dlaczego w sobotę po południu pojechali państwo do pracy?
Andrzej spojrzał na niego zaskoczony.
– A dlaczego by nie? Serial jest kręcony przez siedem dni w tygodniu.
A  my, scenarzyści, jesteśmy opłacani za napisane teksty. Nie mamy
określonego czasu pracy.  – Wysmarkał się.  – Monika zostawiła w  studiu
notatki do odcinka, nad którym teraz pracuje. Chciała je wziąć i wieczorem
trochę nad nim posiedzieć, żeby nie myśleć o… o tym, co się stało.
Czy ten młodzieniec zna prawdę o  jej przeszłości? Czy wie o  pliku
„Bomba" w  komputerze Anny? Czy Monika go okłamuje, czy może
Andrzej próbuje ją kryć? Bergman postanowił na razie nie wspominać o jej
oszustwach. Andrzej wszystko powtórzyłby Monice, a  Bergman straciłby
przez to tak ważny element zaskoczenia.
– Czy wzięła ze sobą jakieś bagaże? – spytał po kilku sekundach ciszy.
– Nie! Przecież mówiłem, że zostawiła nawet telefon!
Dziwne. Czy uciekła, bo zabiła Annę Walentę i boi się konsekwencji?
Czy ten młodzieniec tak naprawdę dobrze wie, gdzie ukrywa się jego
dziewczyna? Bergman przyglądał mu się w zamyśleniu.


– Proszę odczekać dwadzieścia cztery godziny, a  potem zgłosić
zaginięcie.
– Dobrze. Tak zrobię.
– Może jutro rano przyjdzie do pracy.  – Bergman przypomniał sobie
teorię Danesza, że Monika jest kochanką dyrektora Podwórza. Czy jest
teraz u  niego?  – Jeśli wróci, proszę jej przekazać, żeby niezwłocznie do
mnie zadzwoniła.
Młodzieniec tylko wzruszył ramionami.
– Co pan robił między północą a  godziną drugą w  nocy z  piątku na
sobotę.
Scenarzysta się wzdrygnął. Patrzył na Bergmana, mrugając, jakby
właśnie obudził się z głębokiego snu.
– Przecież mówiłem to panu już wczoraj! Byłem w  bungalowie
i próbowałem usnąć.
– Kto był tam z panem? – szczeknęła Sylwia.
– No przecież Monika i Karolina. To też już wiecie.
– Nikt z waszej trójki nie wyszedł ani na chwilę? – spytał Bergman.
– Nie!  – Andrzej zaczął skakać wzrokiem z  Rolnik na Bergmana
i z powrotem. – Zwariowaliście? O co wam chodzi?
– Mamy świadka, który widział Monikę po północy przy basenie.
Ciekawi nas, dlaczego pan kłamie.
– Nie okłamuję. Po prostu myślałem… To znaczy Monika chciała…
– Żeby pan dla niej skłamał? Proszę dobrze pomyśleć, co pan powie.
Nasz kolega przesłuchuje teraz Karolinę Kinską i pyta ją o to samo.
Młodzian położył obie dłonie na stół, jakby potrzebował oparcia, ale
milczał.


– Zniknięcie Moniki może mieć związek z  morderstwem Anny
Walenty – kontynuował twardo Bergman. – Powinien pan powiedzieć nam
prawdę.
Scenarzysta zbladł jeszcze bardziej. Wyglądał, jakby miał zaraz
zemdleć.
– Monika strasznie się tego wieczoru upiła. Wyszła na świeże
powietrze, żeby trochę wytrzeźwieć. Ja i  Karo rozmawialiśmy
w bungalowie, a kiedy Monika długo nie wracała, poszliśmy po nią.
– O której godzinie?
– Nie wiem! Nie patrzę ciągle na zegarek. Właściwie to go nie cierpię
i  wkurza mnie to, jak wszyscy są od niego uzależnieni. Mnie jest
całkowicie obojętne, która godzina! Czy to takie ważne, co akurat wskazuje
jakaś głupia wskazówka? Kiedy jestem głodny, jem. A  kiedy chce mi się
spać, to się kładę. Nie pozwolę się ograniczać jakimiś cholernymi
zegarkami!
– Proszę się uspokoić.
– Tak, jasne. – Andrzej wsunął dłoń we włosy i zrobił głęboki wdech.
Palce między tłustymi, kręconymi kosmykami, trzęsły mu się wyraźnie. –
Przepraszam, jestem zdenerwowany. Boję się o  Monę. Dokąd mogła
pojechać?
– Co się stało, kiedy wyszedł pan z Karoliną po Monikę?
Wydawało się, że młodzian nie może sobie dokładnie przypomnieć
wydarzeń tamtej nocy, jakby minęły od niej całe tygodnie, a  nie półtora
dnia.
– Nie było jej przy basenie, więc przeszukaliśmy cały ogród  – zaczął
powoli.  – Znaleźliśmy ją w  sadzie. Była w  opłakanym stanie, ledwo
trzymała się na nogach. Czasem przesadza z alkoholem, ale tak wstawionej


jeszcze jej nie widziałem. Była słaba jak mucha. Nie dałaby rady zabić
Anny, to po prostu wykluczone.
– Ale mimo to postanowiliście skłamać, że przez cały czas była
z wami – stwierdził Bergman. – Dlaczego? Kto to zaproponował?
– No…  – Andrzej zrobił minę, jakby z  całych sił próbował to sobie
przypomnieć, ale Bergman podejrzewał, że raczej zastanawia się nad tym,
czy powiedzieć prawdę.  – To był mój pomysł  – oświadczył w  końcu
nieprzekonująco. – To wydało mi się najłatwiejszym rozwiązaniem. Bałem
się, że jeśli dowiecie się o tym wyjściu Moniki, będziecie ją dręczyć.
– Czy kiedy szukaliście Moniki, nie spotkaliście w ogrodzie Anny?
Scenarzysta znów się zamyślił, choć również na to pytanie powinien był
odpowiedzieć bez zastanowienia.
– Nie – odparł po kilku sekundach. – Zobaczyliśmy ją dopiero… rano.
Nieżywą. Czy pan myśli, że kiedy szukaliśmy Moniki, Anna leżała tam
już… zamordowana?
– Zależy, o której godzinie tam byliście.
Młodzieniec zrobił minę wściekłego psa, gotowego do ataku.
– Już mówiłem, że nie wiem – wycedził przez zęby. – Dlaczego pyta
pan o wszystko dwa razy? To jakaś idiotyczna policyjna taktyka czy co?
– Czy Karolina przez cały ten czas była z panem?
– Tak.
Bergman wstał.
– Kiedy Monika wróci, proszę jej przekazać, że niecierpliwie
oczekujemy jej w komisariacie. Docenię, jeśli stawi się dobrowolnie.
Scenarzysta wbił w niego obojętny wzrok.
– Jasne. Przekażę. Jeśli wróci.


ROZDZIAŁ 12

Ester obudziła się w niedzielę o świcie. Pomimo iż spała zaledwie niecałe
pięć godzin, nie zdołała już usnąć. Przykryła głowę poduszką, by ukryć się
przed światłem, lecz to nie zatrzymało myśli wirujących w jej głowie. Czy
policja ma już jakiś ślad? Czy jeszcze tu przyjadą? Gdzie Agata spędziła tę
noc? Czy wciąż jest w pobliżu? Odwiedzi ją? Po kwadransie przewracania
się z boku na bok Ester postanowiła wstać i zabrać się do pracy.
Gdy wyszła na korytarz, przez uchylone drzwi pokoju Marceliny ujrzała
zaścielone łóżko i okno z odsłoniętymi zasłonami. Czyżby jej przyjaciółka
również już nie spała? A może wcale nie udało się jej zasnąć? Wyjechała
bez pożegnania? Ester cicho zapukała, a  kiedy nie rozległa się żadna
odpowiedź, zajrzała za próg. W  nozdrza uderzył ją smród dymu
tytoniowego. Do cholery, przecież tyle razy prosiła Marcelinę, żeby paliła
tylko na zewnątrz! Łóżko wyglądało na nietknięte, jakby w  nocy nikt na
nim nie leżał, ale może Marcelina po prostu starannie je po sobie zaścieliła.
Na pewno nie pojechała do domu, bo na stoliku nocnym zostawiła okulary,
zapalniczkę i  leki na tarczycę. Ester wzruszyła ramionami, podeszła do
okna i  wpuściła do pokoju świeże powietrze. Zauważyła, że na podłodze
leży pognieciona katanka Marceliny. Odruchowo się po nią schyliła  –
i cicho krzyknęła z zaskoczenia.
Przez kilka sekund stała pochylona, krew napływała jej do głowy,
a skronie pulsowały. Co to ma znaczyć? Przed oczami miała torbę, której
wczoraj bezskutecznie szukała policja. Brązową, z delikatnej skóry, ze złotą


tabliczką i  wieloma kieszeniami. Leżała wepchnięta między nogi łóżka
a szafkę nocną. Otwarty zamek błyskawiczny odsłaniał satynową kieszonkę
wewnętrzną, a z niej wystawał róg telefonu Anny.
Zatem to Marcelina schowała tę torbę.
Ale dlaczego?
Ester powoli się wyprostowała i  złożyła ręce na piersiach. Wczoraj
słyszała wyraźnie, jak Marcelina zeznała policji, że w  bungalowie nie
została torba ani telefon Anny. Czy próbuje coś ukryć? Coś, co znajduje się
w  tym telefonie? SMS-y? Ester znów się pochyliła i  przyglądała się
w  zamyśleniu rogowi tego srebrnego urządzenia tkwiącego we
wnętrznościach luksusowej torby. Już prawie po nie sięgnęła, ale
w  ostatniej chwili udało się jej poskromić ciekawość. Gdyby do pokoju
weszła Marcelina i  przyłapała ją z  telefonem w  dłoni, Ester czułaby się
zawstydzona.
Postanowiła, że lepiej będzie po prostu spytać Marcelinę, o co w tym
wszystkim chodzi.
Spodziewała się zastać przyjaciółkę w kuchni, lecz pomieszczenie było
puste. Salon też. Ester już chciała wyjść na podwórze, gdy nagle zauważyła,
że stara, drewniana skrzynka, w  której trzyma dzienniki, stoi inaczej niż
zwykle. Naprawdę inaczej. Ester zawsze ustawiała ją srebrną tabliczką
w stronę pokoju, żeby nie myliła się jej ze stojącą obok skrzynką na faktury
i  potwierdzenia zapłaty przekazów pocztowych. Teraz srebrna tabliczka
była skierowana do ściany.
Ester natychmiast przypomniała sobie poprzedni wieczór, gdy szukała
dzienników z  dzieciństwa. Była pewna, że kiedy je odkładała, ustawiła
skrzynkę tak jak zawsze. Dobrze to pamiętała.
Potrafiła sobie wyobrazić, co się stało: Marcelina nie mogła zasnąć,
zeszła na dół, przypomniała sobie o dziennikach, i choć nie wiedziała, gdzie


dokładnie są one schowane, wcześniej widziała, że Ester bierze kluczyk
spod figurki Buddy i wychodzi z nim do salonu. Postanowiła więc odnaleźć
te zapiski i  udało jej się to. Prawdopodobnie zamierzała odłożyć je na
miejsce, zanim gospodyni się obudzi. Czy wciąż ma je przy sobie?
Ester poszła do kuchni po klucz, potem ściągnęła drewnianą skrzynkę
z  szafy i  podniosła wieko. Szkolne zeszyty z  rogami pozaginanymi od
częstego czytania ktoś niedbale wrzucił do środka. Kilku brakowało.
Szybko sprawdzała zawartość, a po twarzy i szyi rozlewał się jej rumieniec.
Tak. Zniknęła szóstka.
„Ach, Boże, dlaczego akurat szóstka!"
Gdzie Marcelina podziewa się z tym dziennikiem? Czy tak wczesnym
rankiem wyszła na ogród? Nie jest za zimno? Chociaż: niech zmarznie!
Wściekła Ester zacisnęła zęby. Palenie w pokoju dla niepalących mogłaby
jeszcze wybaczyć, ale czytanie cudzych dzienników to już wyraźne
przekroczenie granic! Ester często się śniło w okresie dojrzewania, że idzie
po ulicy i  nagle orientuje się, iż od pasa w  dół jest naga. Z  przerażenia
zawsze zaciskało się jej wtedy gardło i  dokładnie tak samo poczuła się
teraz. Marcelina zbezcześciła jej prywatność, tak jakby czytanie cudzych
intymnych dzienników było najnaturalniejszą czynnością na świecie. A na
domiar złego wzięła akurat ten zeszyt, którego Ester dobrowolnie na pewno
by jej nie pożyczyła.
Dziennik, którego nie pożyczyłaby nikomu.
Ester powoli wyszła z  pensjonatu i  zmrużyła oczy na widok bladego,
porannego słońca. Czy Marcelina będzie ją wypytywać o  to, czego się
właśnie dowiedziała? Skrytykuje ją? Zażąda wyjaśnień? I  gdzie się
podziewa? W  koronie orzecha przekrzykiwały się ptaki, ale poza tym
wszędzie panowała cisza. Ester obeszła ogród, nacisnęła klamki
bungalowów (oczywiście ich drzwi były zamknięte na klucz, a  ten,


w którym spała Anna, został dodatkowo zaplombowany przez policję), ale
nigdzie nie znalazła Marceliny. Powoli doszła do parkingu, gdzie odkryła,
że zniknęło też jej auto.
Zatem Marcelka zabrała dziennik i  wyjechała, by spokojnie go
przeczytać. Może dobrała się do niego jeszcze przed świtem i nie chciała
zostać z  nim w  gospodarstwie, żeby jej przyjaciółki nie zwabiło na dół
światło? Ale dokąd pojechała? Raczej nie do domu, bo zostawiła
w  pensjonacie wszystkie swoje rzeczy a  nawet torbę Anny… Kiedy
zamierza wrócić? Ester wpatrywała się przez chwilę w  ślady opon, jakby
mogły jej one wyjawić zamiary przyjaciółki, a  potem z  długim
westchnieniem ruszyła z powrotem do pensjonatu.
Może powinna do niej zadzwonić, ale cóż mogłaby powiedzieć? Jak
śmiesz czytać mój dziennik? Natychmiast go tu przywieź… Ester pokręciła
głową. Kłótnia przez telefon wydawała się jej jeszcze gorsza niż twarzą
w twarz, bo druga osoba może się w każdej chwili rozłączyć i pozostawić
spór nierozstrzygnięty. A Ester tak bardzo nie cierpiała konfliktów, że nie
chciała ich przeciągać o ani jedną niepotrzebną chwilę.
Gdyby Marcelina się rozłączyła, Ester żałowałaby swojego ataku
i potem jeszcze by ją przepraszała. Dobrze się znała i wiedziała, jak bardzo
jest słaba.
Może nawet w ogóle nie poruszy tego tematu. Gdy przyjaciółka wróci,
Ester dyskretnie wyjdzie z  domu i  pozwoli Marcelinie „niepostrzeżenie"
odłożyć dziennik do skrzynki? Najlepiej byłoby, gdyby Marcelina nie
wspominała o jego treści. Dzięki temu obie mogłyby udawać, że nic się nie
stało.
Z rozmyślań wyrwał Ester ruch w wysokiej trawie. Tuż potem przebiegł
jej przez drogę chudy, bury kot z  naderwanym uchem. Niósł w  pyszczku


martwą mysz i  zmierzał z  nią w  stronę basenu. Ester zamarła
i obserwowała, jak kot wrzuca nieruchomego gryzonia w turkusową toń.
Wiatr zmarszczył powierzchnię wody, a zaciekawiony kot obserwował,
jak jego ofiara się kołysze. Wyciągnął łapkę, kilka razy szturchnął mysz,
a  potem próbował wyciągnąć ją na brzeg, lecz kiedy nie udało się za
trzecim razem, zrezygnował i pozostawił mysie ciałko swobodnie dryfujące
na falach. „No proszę, podobno koty nie lubią wody – pomyślała Ester. –
A ten bury gość najwyraźniej uważa basen za świetną atrakcję".
Patrzyła, jak obrócił się i ruszył z powrotem do sadu – prawdopodobnie
po kolejną zdobycz, którą mógłby się potem bawić w wodzie. Najwyraźniej
to włóczęga, który zamieszkał w  stodole. Pod skórą widać mu kości, nie
wygląda zbyt zdrowo. Ester pomyślała, że mogłaby go złapać i zawieźć do
ogrodu matki, gdzie ostatnio namnożyło się mnóstwo myszy, ale pewnie
jest płochy i unika ludzi, bo w przeciwnym razie już dawno by się z nim
spotkała. Trzeba się zastanowić, co z nim począć.
„Jedna zagadka wyjaśniona"  – pomyślała Ester, lecz odkrycie, skąd
biorą się martwe myszy w basenie, wcale jej nie ucieszyło.
Dużo bardziej wolałaby poznać odpowiedzi na inne pytania, na
przykład gdzie zniknęła Marcelina z  dziennikiem i  dlaczego pod jej
łóżkiem znajdowała się torba zamordowanej Anny.
Narzędzie zbrodni zostało znalezione w  odległości dwóch kilometrów
od pensjonatu Ester Czarnej. Odkrył je spekulant handlujący gruntami
rolnymi, który w zeszłym tygodniu kupił tam pole, wcześniej nawet go nie
oglądając, i  dopiero teraz przyjechał nacieszyć się nowo nabytą parcelą.
Brodził w  wysokiej pszenicy i  wyobrażał sobie, jak bardzo się wzbogaci,
gdy przekwalifikuje te grunty rolne na drogą działkę budowlaną, kiedy
nagle potknął się o coś ostrego. Na ziemi leżały widły. Mężczyzna schylił


się po nie i zobaczył, że z ich zębów ktoś bezskutecznie próbował usunąć
ciemnobrązową ciecz przypominającą zaschniętą krew. Wiedział, że
w  sąsiedztwie została przedwczoraj w  nocy zamordowana główna
reżyserka serialu Podwórze, pisały o  tym gazety, ale i  tak chwilę trwało,
zanim mężczyzna skojarzył te dwa fakty. Czy to możliwe, że właśnie
trzyma w  rękach narzędzie zbrodni? Z  obrzydzeniem cisnął widły na
ziemię, ale szybko zrozumiał, iż udawanie, że o  niczym nie wie, byłoby
błędem. Na widłach już są jego odciski palców, ale jeśli to naprawdę jest
narzędzie zbrodni, mógłby przez to wpaść w poważne tarapaty. A przecież
jest porządnym człowiekiem, który nigdy nie miał problemów z  prawem,
więc dlaczego miałby się bać policji? Gdyby chodziło o  kradzież lub
oszustwo, nie mieszałby się w to, ale morderstwo to ohydna sprawa, a on
chętnie przyczyni się do złapania sprawcy. Wprawdzie policja na pewno
przyśle tu ludzi, którzy podepczą zboże, ale czy to ważne? Przecież nie
kupował tego pola po to, żeby zarabiać na jakimś cholernym ziarnie. Czy
splamiona krwią przeszłość mogłaby jakoś pokrzyżować plany biznesowe?
Raczej nie. Jeśli wystawi dobrą cenę, chętni na pewno się znajdą. Ludzie
mieszkają nawet przy wysypiskach śmieci i  przy autostradach, byle tylko
trochę zaoszczędzić, więc dlaczego mieliby nie kupić działki budowlanej
sąsiadującej z  miejscem zbrodni? Dłużej się nie zastanawiał i  wykręcił
numer alarmowy.
Kiedy Bergman przyjechał do pensjonatu Gospodarstwo po raz
pierwszy, przeprowadził z  jego właścicielką tylko jedną krótką rozmowę.
Wprawdzie Ester Czarna nie miała alibi  – rzekomo była sama w  domu
i  spała  – ale nie posiadała również żadnego motywu do popełnienia
morderstwa. Zeznała, że jest najlepszą przyjaciółką Anny z dzieciństwa i że
nigdy nie poróżnił ich żaden spór.


Lecz po rozmowie z  Wilmą inspektor stwierdził, że musi dokładniej
przesłuchać Ester. Okazało się bowiem, że między nią i  Anną doszło do
przynajmniej jednego poważnego konfliktu, wprawdzie przed laty, ale to
nie wykluczało jego powiązania z  teraźniejszością. Dobrze byłoby
wiedzieć, czego ten spór dotyczył.
Zastał ją przy basenie. Przykucnięta próbowała zwabić chudego, burego
kota kawałkiem boczku. Zwierzę ostrożnie skuliło się w  trawie, opuściło
uszy i pomimo iż najwyraźniej czuło woń przynęty, nic nie wskazywało na
to, by zamierzało do niej podejść.
– Dzień dobry  – krzyknął z  daleka Bergman, ponieważ Ester była
odwrócona do niego plecami, a  on nie chciał jej wystraszyć. Kot
natychmiast czmychnął.
Ester przestraszyła się równie mocno jak zwierzę. Szybko spojrzała za
siebie, a kiedy poznała inspektora, wstała i ruszyła mu naprzeciw.
– To pan… Nie słyszałam auta. Czy udało się odkryć coś nowego
w sprawie Anny?
– Znalazły się widły ze śladami krwi. Prawdopodobnie to nimi
popełniono morderstwo, ale potwierdzi to dopiero raport z laboratorium –
oświadczył.  – Chciałbym poprosić, żeby je pani obejrzała i  powiedziała,
czy należały do pani.
Ester zbladła.
– Gdzie zostały znalezione?
– Na polu jakieś dwa kilometry stąd. Nadepnął na nie pewien
mężczyzna, który zamierza tam budować domy, i na szczęście od razu nas
o  tym zawiadomił. Wprawdzie wczoraj nasi ludzie przeszukali tereny
wokół pensjonatu, ale tylko najbliższą okolicę, co okazało się błędem.  –
Bergman mlasnął niezadowolony.
– Chce budować domy? – powtórzyła zasępiona Ester.


Jej reakcja zaskoczyła inspektora. On rozmawia z  nią o  widłach,
którymi ktoś zabił jej najlepszą przyjaciółkę, a ją bardziej interesują nowe
domy! Wzruszył ramionami.
– Tak mówił.
– A nie wie pan, czy zamierza kupić również to pole? – Ester wskazała
brodą na łan niemal przekwitniętego rzepaku, prześwitujący zza koron
jabłoni.
– Nie złożył u nas zeznania majątkowego – odparł Bergman.
Co się z  tą kobietą dzieje? Wydawała mu się dziwnie podminowana,
jakby się go obawiała. Czy próbuje uniknąć tematu morderstwa, bo coś
ukrywa?
Zrobiła skruszoną minę.
– Wie pan, od dawna się boję, żeby obok pensjonatu nie wyrosło mi
jakieś miasteczko-sypialnia, więc pańskie słowa trochę mnie…  – Nie
dokończyła i  machnęła ręką.  – Nieważne. Mówił pan o  tych widłach,
prawda? Gdzie są?
– Moi koledzy już je zabrali, więc musi pani pojechać ze mną na
komisariat – oświadczył Bergman.
– Dobrze, obejrzę je  – powiedziała i  zamrugała. Może dopiero teraz
w  pełni do niej dotarło, dlaczego rozmawiają o  jej narzędziach
ogrodowych. – Czyli naprawdę ktoś ją nimi dźgnął? – szepnęła, a ponieważ
Bergman nie odpowiadał, kontynuowała:  – Wczoraj wieczorem wciąż
rozmawiałam o Annie z Marceliną w czasie teraźniejszym.
Skinął głową.
– To normalne.
Ester uśmiechnęła się smutno.
– Wie pan, czego Anna bała się najbardziej? Że przeżyje swoją córkę.
Kiedyś jakaś wiedźma wyczytała jej tę bzdurę z  dłoni, a  kiedy Agata


zaczęła brać narkotyki, Anna wciąż oczami wyobraźni widziała ją gdzieś
w szalecie, umierającą po przedawkowaniu. Chyba to dlatego wysłała ją do
poprawczaka. Ale przepowiednia się nie spełniła…
– Zazwyczaj się nie spełniają.
Skinęła głową potakująco i odkaszlnęła.
– Nie traćmy czasu. Przebiorę się i możemy jechać.
– Jeszcze jedna sprawa  – zatrzymał ją.  – Przyjechałem tu przede
wszystkim po to, by o coś spytać. Czy możemy na chwilę usiąść?
Ester znów zrobiła się nerwowa. Przestąpiła z nogi na nogę, spojrzała
niepewnie w  stronę domu, a  potem wskazała na białe plastikowe leżaki
przy basenie.
– Może tutaj?
– Wolałbym w  środku.  – Bergmanowi było tak gorąco w  szarym
garniturze, że nie czekał na zaproszenie i ruszył do drzwi. Ester biegła za
nim.
– Czy będzie pan robić rewizję?
Te słowa tak go zaskoczyły, że najchętniej od razu przeszukałby
pensjonat od piwnicy po strych, ale potrzebowałby nakazu sądowego.
– Nie. A powinienem?
– W żadnym razie! Gdzie tam! Nie mam nic do ukrycia.
Zaczynał w to poważnie wątpić, ale postanowił nie kontynuować tego
tematu.
– Właściwie zamierzałam do pana zadzwonić. W sprawie tych wideł –
powiedziała Ester dość pogodnym głosem, a  Bergman był pewien, że
gospodyni znów celowo zmienia temat, żeby nie mówić o  niewygodnych
sprawach. Zaczął dostrzegać w  niej cichą manipulatorkę, która miło
i niepostrzeżenie rozstawia wszystkich według własnych potrzeb. Najlepsza


przyjaciółka Anny Walenty najwyraźniej rozwijała tę umiejętność od lat
i  osiągnęła wielką wprawę, dzięki której w  kontaktach z  zaborczą
scenarzystką przynajmniej czasem stawiała na swoim.
– Dlaczego?  – spytał, pomimo iż nie spodziewał się, że usłyszy coś
istotnego.
– Chyba wiem, kto jest mordercą – oświadczyła Ester.
– Doprawdy? Kto?
– Gdy przyjechali scenarzyści Podwórza, Andrzej, ten kolega Anny,
fotografował ich przy stodole i  wszystkim wciskał do ręki widły jako
rekwizyt. Wczoraj wieczorem pomyślałam, że mógł to zrobić celowo, żeby
na trzonku zostały odciski palców całego zespołu.
Znów Andrzej? Zamyślony Bergman obserwował, jak wysoka trawa
biczuje jego nogawki. Do tego chłopaka i  jego dziewczyny prowadzi
podejrzanie dużo nici, ale to jeszcze nie znaczy, że mordercą jest któreś
z nich.
– I podejrzewa go pani?
– Nie znam go, ale wydaje mi się dziwny. Może przyjechał tu
z zamiarem pozbycia się Anny, a kiedy zobaczył te widły, wpadł na pomysł,
jak to zrobić.
– Czy mieli jakieś zatargi?
Ester wzruszyła ramionami.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. Anna raczej nie rozmawiała ze mną
o  pracy.  – Gospodyni szybko przeszła przez małe podwórze wyłożone
nieszlifowanymi kamieniami i  otworzyła Bergmanowi drzwi do domu.
Z ciemnego korytarza owionął inspektora chłód i lekka stęchlizna starego
budynku. Wszedł do środka i rozglądał się z rękami w kieszeniach. Wczoraj
podczas przesłuchań widział, że wystrój gospodarstwa jest dość
egzotyczny, ale dziś przywiązywał wagę do szczegółów, na przykład do


wiszącej maty trzcinowej dzielącej duży przedpokój na dwie części. Zajrzał
za nią i  zobaczył zwykłe drewniane półki ze środkami czystości,
narzędziami ogrodowymi i  szpargałami typowymi dla wiejskich domów
w  tej części świata. Ścianę nad schodami na pierwsze piętro zdobiły
pstrokate drewniane maski. Miały włosy z  czegoś przypominającego
końskie włosie oraz otwory w  kształcie wytrzeszczonych oczu
i uśmiechniętych ust.
– Ładne maski  – powiedział inspektor i  obejrzał się. Ester stała przy
drzwiach wejściowych i  wyglądała na… śmiertelnie przerażoną. Czy
pozwoliłaby mu wejść po schodach na górę? Czy jest tam coś, co chciałaby
ukryć? Przez chwilę zastanawiał się, czy tam wejść, tłumacząc to na
przykład chęcią zobaczenia, jak został zagospodarowany strych, ale potem
zrezygnował z tego pomysłu. Ester na razie nie jest podejrzana, a on chce
przeprowadzić z  nią poważną rozmowę. Gdyby tak brutalnie naruszył jej
prywatność, raczej nie zaczęłaby mu się potem zwierzać.
Ściągnął jedną maskę ze ściany i przyłożył ją sobie do twarzy.
– Ludzie na Bali wierzą, że jeśli często nosi się maski, mogą one ukraść
duszę – powiedziała cicho Ester.
Odwiesił drewnianą twarz na haczyk, ale wciąż stał na schodach.
– To stamtąd je pani przywiozła?
– Tak. Mieszkałam tam trzynaście lat  – odparła zwięźle, otworzyła
kolejne drzwi i  cofnęła się, by wpuścić Bergmana.  – Proszę. Usiądziemy
w kuchni.
Wszedł do pomieszczenia, w  którym rozmawiał z  Ester wczoraj.
Przywitało go tykanie starego zegara z olbrzymim wahadłem. W rogu stała
leciwa maselnica przyozdobiona trzciną, a  nad nią wisiały kolejne maski.
Błyszczące krzesła oblepione kawałkami luster i  szkiełek zaciekawiły
Bergmana już wczoraj, podobnie jak zasłonka z  koralików, przez którą


widać było kolejne pomieszczenie z  ciemnoczerwonymi ścianami
i mnóstwem poduszek rozrzuconych na drewnianej podłodze. Lecz dopiero
dziś zauważył witrynę, służącą Ester najwyraźniej jako sejf wspomnień.
Znajdowały się w niej gładkie kamyki, duże muszle, mnóstwo egzotycznej
biżuterii i  zdjęcia w  staromodnych ramkach. Opalona Ester pod palmą
z trzema Indonezyjkami, Ester w koszuli nocnej na łóżku z baldachimem,
Ester z dwoma czarnookimi niemowlętami na rękach. Były tam też starsze
fotografie, na których mogła mieć osiemnaście, dziewiętnaście lat,
wszystkie z  imprez lub knajp: Ester z  koktajlami w  obu dłoniach,
obejmowana przez mężczyznę o  twarzy pokrytej tatuażami, Ester
w  rozmazanym tłumie tańczących ludzi, roześmiana Ester, Anna
i Marcelina przed sceną (Bergman poznał je bez problemu wszystkie trzy,
choć Annę widział tylko martwą).
– Miała pani ciekawe życie – rzucił i usiadł przy stole.
– Owszem, choć często wbrew własnej woli.  – Westchnęła.  – Ale na
emeryturze na pewno będę miała co wspominać.
Nalała do dwóch szklanek wodę mineralną i  usiadła naprzeciw
inspektora. Jej ciemne włosy były spięte niedbale, a twarz nieumalowana.
Miała na sobie luźną czarną koszulkę z  głębokim dekoltem. Taki styl do
niej pasował i  odmładzał ją. Kiedy sięgnęła po szklankę, inspektor
zauważył na jednym z jej palców wytatuowaną obrączkę.
– Kiedy wróciła pani z Bali?
– Cztery lata temu.
W duchu szybko liczył: spędziła w  Indonezji trzynaście lat, więc
wyjechała tam siedemnaście lat temu. Zatem miała wtedy dwadzieścia dwa
lata. Jej matka zeznała, że mniej więcej wówczas doszło do konfliktu
między Ester i Anną.
– Dlaczego się tam pani wyprowadziła?


Spuściła wzrok.
– Zakochałam się w  mężczyźnie, który stamtąd pochodził. Studiował
w  Pradze. Wyjechaliśmy na wakacje na Bali i  pobraliśmy się tam  –
pokazała palec z  wytatuowaną obrączką.  – A  potem już tam po prostu
zostaliśmy.
– Teraz jest pani rozwiedziona?
– Tak. Już w  ogóle nie dogaduję się z  Yonem. Znalazł sobie młodszą
kobietę, a nasze dzieci są mu całkowicie obojętne.
– To dlatego wróciła pani do Czech?
– Tak.
– Czy po rozwodzie nosi pani swoje panieńskie nazwisko?
– Owszem. Chciałam postawić kropkę za przeszłością. Dlaczego to
pana interesuje?  – Zaczęła stukać niepomalowanymi paznokciami
w szklankę. Te pytania wyraźnie ją denerwowały.
– Czy wyjechała pani na Bali z powodu strasznej kłótni z Anną?
Przełknęła ciężko ślinę i próbowała zamaskować to łykiem wody. Kiedy
odstawiała szklankę, zahaczyła jej dnem o róg stołu, a woda prysnęła aż na
Bergmana.
– Przepraszam! – Ester pobiegła po ścierkę. – Wie pan, jestem trochę
zdenerwowana, bo martwię się o Marcelinę… Marcelinę Żarnowiec, z nią
również pan wczoraj rozmawiał  – tłumaczyła, wycierając blat.  – Została
u mnie na noc, ale kiedy się obudziłam, już jej tu nie było i od tego czasu
nie daje znaku życia.
Znów odwraca uwagę od niewygodnego tematu! Bergman zaczynał
dostrzegać pewne wzorce w jej zachowaniu.
– Może pojechała do domu. Czy dzwoniła pani do niej?
Wrzuciła ścierkę do zlewu.


– Tak, ale nie odbiera. Zostawiła tu okulary, leki i…  – przerwała
i  zaczerwieniła się.  – Nieważne. Właściwie nie mam pojęcia, po co panu
o tym opowiadam. Przecież w końcu się odezwie.
– Na pewno.  – Bergman poczekał, aż Ester wróci na swoje miejsce.
W  pamięci zanotował, żeby sprawdzić, gdzie przebywała Marcelina
Żarnowiec, ponieważ ona też nie ma alibi, natomiast tajna miłość do Anny
mogłaby stanowić motyw. Poza tym to już druga po Monice Benio osoba,
która tajemniczo znika. – Czy wiedziała pani, że Marcelina kochała Annę?
Gospodyni się zasępiła.
– Czy ma pan na myśli… miłość?
– Wyznała te uczucia na pewnym lesbijskim forum. Czyli nic pani
o tym nie wie?
Ester wyglądała na szczerze zaskoczoną.
– Oczywiście, że nie! To musi być jakaś pomyłka. Przecież Marcelina
chodziła z kilkoma facetami. Chociaż… – Zamyśliła się. – Z żadnym z nich
nie wytrzymała dłużej niż kilka miesięcy.
– Nigdy nie zwierzała się pani z tej miłości?
– Nie.  – Ester sprawiała wrażenie bardziej rozluźnionej. Chyba
ucieszyło ją to, że temat jej wyjazdu na Bali odszedł już w  zapomnienie.
Bergman spojrzał jej w oczy.
– A  teraz proszę mi powiedzieć, co zaszło siedemnaście lat temu
między panią i Anną.
Westchnęła przeciągle.
– Wiem, że dziś rano rozmawiał pan z moją mamą. Od razu do mnie
zadzwoniła. Powiedziała panu, że kiedyś pokłóciłam się z  Anną.  – Gdy
Bergman tylko skinął głową na potwierdzenie, zacisnęła usta.  –
Pokłóciłyśmy się o faceta. Takie rzeczy się zdarzają. Anna miała wrażenie,
że chcę jej odbić chłopaka... Choć wcale tego nie planowałam. Była o mnie


zazdrosna, przez jakiś czas ze sobą nie rozmawiałyśmy, ale potem wszystko
sobie wyjaśniłyśmy.
– Co to był za mężczyzna?
Jej wargi zadrżały.
– Jarosław. Anna potem za niego wyszła. Ma z  nim Agatę. Był
wyraźnie starszy niż my.
Bergman wyczytał w  aktach, że Anna Walenta owdowiała osiem lat
temu. To przebrzmiała sprawa, po tak długim czasie przyjaciółki raczej nie
pokłóciły się o to ponownie.
– Zatem to nie przez ten konflikt podniosła pani kotwicę
i wyprowadziła się do Indonezji?
– Nie – odparła szybko. – To naprawdę nie była żadna wielka kłótnia.
Nie powinien pan traktować słów mamy zbyt poważnie. Jest trochę…
– Dziwna. – Inspektor dokończył, bo właśnie to słowo przyszło mu do
głowy jako pierwsze w związku z Wilmą Czarną.
– W  rzeczy samej.  – Ester przytaknęła zamyślona.  – Choć akurat to
określenie mi się nie podoba. Zewsząd słyszymy, że mamy być sobą, ale
jeśli ktoś naprawdę tak zrobi i odróżni się od stada, od razu zostaje uznany
za dziwaka.
Bergman się uśmiechnął.
– Nie miałem na myśli nic złego.
– Wiele osób się z niej śmieje. To mi przeszkadza.
– Wiele osób jej zazdrości, że potrafi żyć po swojemu.  – Inspektor
wstał, by dać do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. – Pojedziemy
jeszcze na komisariat, żeby obejrzała pani te widły, dobrze?
Chciał ruszyć do drzwi, ale z jego kieszeni dobiegł dzwonek telefonu.
– Tak, Adamie?


Bergman przez chwilę słuchał, a  potem znów usiadł, wolną ręką
wyciągnął z  torby długopis i  kartkę, po czym zapisał na niej kilka zdań.
Ester obserwowała go przestraszona.
– Gdzie ją znaleźli? Dobrze, już tam jadę.
Zauważył, że Ester zbladła.
– Od kiedy nie żyje?
Rozłączył się i  spojrzał w  rozszerzone z  przerażenia źrenice Ester.
Spodziewała się, co zaraz usłyszy, a  inspektor postanowił załatwić to
szybko jak zdarcie plastra, bo po cóż miałby oddalać nieunikniony ból?
– Marcelina Żarnowiec została zamordowana  – powiedział bez
zbędnych ceregieli. – Znaleziono ją przy aucie na parkingu leśnym jakieś
dziesięć kilometrów stąd. Ma przy sobie torebkę i dokumenty, więc nie ma
wątpliwości, że to ona.


ROZDZIAŁ 13

Chciał jak najszybciej pojechać na miejsce zbrodni, ale postanowił
poczekać przynajmniej dziesięć, piętnaście minut, aż Ester trochę się
uspokoi. Doradził jej, żeby zadzwoniła na przykład po matkę lub po
koleżankę, ale na dźwięk ostatniego słowa gospodyni znów zaczęła
szlochać. Dopiero wtedy inspektor w pełni zrozumiał, w jakiej sytuacji się
znalazła. Może nie ma więcej koleżanek i prawdopodobnie boi się o swoje
życie. Skoro dwie z  trzech przyjaciółek zostały zamordowane, Ester
musiało przyjść do głowy, że teraz kolej na nią.
Oczywiście pod warunkiem, że to nie ona je zabiła.
Dyskretnie spojrzał na zegar z wahadłem. Wskazywał, że od rozmowy
z Adamem upłynęło już prawie piętnaście minut.
– Muszę panią teraz zostawić, ale wrócę. Chcę jeszcze porozmawiać
o  wczorajszym wieczorze i  dzisiejszym poranku  – oznajmił i  ruszył
w  stronę drzwi.  – Możliwe, że jest pani ostatnią osobą, która widziała
Marcelinę Żarnowiec, zanim została ona zamordowana. Proszę
przypomnieć sobie jak najdokładniej, o czym rozmawiałyście, i wszystkie
inne szczegóły.
Skinęła głową i w milczeniu patrzyła na wychodzącego Bergmana.
– Niech pan jeszcze poczeka  – niemal szepnęła, gdy położył rękę na
klamce. – Powiem panu, co tak naprawdę wydarzyło się… te osiemnaście
lat temu.


Spojrzał na nią niecierpliwie. Nie była to akurat najlepsza chwila na
rozmowy o  odległej przeszłości. Lecz z  drugiej strony: ucieszyło go, że
szok po stracie kolejnej przyjaciółki zmusił Ester Czarną do większej
otwartości. Bergman przez cały czas miał wrażenie, że ta kobieta nie jest
z  nim całkiem szczera. Powoli wrócił do stołu. Nic się nie stanie, jeśli
pojawi się na miejscu zbrodni dziesięć minut później. Pracuje tam cały
zespół, dowodzi nim Adam, więc poradzą sobie bez niego.
– Słucham – zachęcił ją do zwierzeń i usiadł.
– W  torebce Marceliny prawdopodobnie znajdzie pan mój stary
dziennik – zaczęła cicho Ester. – Rano odkryłam, że go stąd zabrała. Chyba
pojechała o świcie do lasu, żeby spokojnie go przeczytać, a tam ktoś ją… –
Nagle nie mogła zaczerpnąć powietrza, jakby dusiła się słowem zabił.
– W tym dzienniku opisała pani kłótnię z Anną?
– Tak – odparła cicho. – Kiedy spytał mnie pan o nią po raz pierwszy,
pomyślałam, że to bardzo dziwne, że niektóre wydarzenia znikają na wiele
lat, a potem życie okłada nas nimi kilka razy jednego dnia.
– Jak pani sądzi, dlaczego ten dziennik mógł interesować Marcelinę?
Wzruszyła ramionami.
– Naprawdę nie mam pojęcia. Myślę, że wybrała ten zeszyt
przypadkowo. Wzięła po prostu jeden z wielu, przez całe życie zapisałam
ich kilkadziesiąt. Po prostu chciała jakoś to wszystko odreagować, czytać
o Annie… O czasach, gdy jeszcze żyła. Rozumiem tę potrzebę. Najpierw
mnie to zdenerwowało, ale gdyby wróciła z  tym dziennikiem i  przyznała
się, że go wzięła, chyba nie miałabym o  to pretensji. Być może ja na jej
miejscu też nie oparłabym się takiej pokusie.
Bergman wiedział, że jeśli zamordowana naprawdę miała dziennik przy
sobie, trafi on do niego wraz z pozostałymi jej rzeczami. Mimo to zachęcił
Ester do kontynuowania opowieści.


– Proszę opowiedzieć mi o tej kłótni.
– Wie pan, jest to coś, o czym tak normalnie się nie opowiada, dlatego
z  początku wolałam zachować to dla siebie. Nie chodzi o  żadną wielką
tajemnicę… Nie wyjaśni tych morderstw, nie spodziewam się tego. Ale
wolę, żeby dowiedział się pan o tym ode mnie, a nie z moich zapisków. –
Spojrzała na niego zaczerwienionymi oczami.  – Na samą myśl o  tym, że
teraz przeczyta je cały wydział…
„Cały raczej nie, ale kilka osób na pewno" – pomyślał Bergman, lecz
milczał.
– Wszystko zaczęło się od seksu we troje  – powiedziała Ester
beznamiętnym głosem. – Anna chodziła z Jarosławem, była w nim strasznie
zakochana, a  on powiedział jej, że nie jest stworzony do monogamii.
Romansując z  Anną, zdradzał żonę. Potem porzucił żonę i  zamieszkał
z Anną. – Ester wodziła opuszkiem palca po brzegu szklanki, patrząc gdzieś
za plecy inspektora, jakby oglądała tam na płótnie film ze swojej
przeszłości.  – Anna wymyśliła seks we troje. Wierzyła, że dzięki temu
Jarosław pokocha ją jeszcze bardziej. Chciała… dać mu tę miłość na
urodziny. – Bergman zauważył, że przy słowie miłość jej głos nieznacznie
zadrżał.  – Zależało jej na tym, by tą drugą kobietą była osoba, którą zna
i której ufa. Poprosiła o to mnie.
– A pani się tak po prostu zgodziła?
Przytaknęła.
– Anna była moją przyjaciółką. Potrzebowała pomocy. Wie pan,
w dzieciństwie przysięgłyśmy sobie, że zrobimy dla siebie wszystko. Kiedy
miałyśmy szesnaście lat, Anna spytała mnie na przykład: „Gdyby była
wojna, a ty musiałabyś wybierać, czy zabijesz swojego chłopaka, czy mnie,
to kogo byś zabiła?". A  ja odpowiedziałam: „Oczywiście, że jego".
I mówiłam to poważnie. Anna długo była dla mnie… wszystkim.


– Czyli seks we troje doszedł do skutku, a  Anna zaczęła być o  panią
zazdrosna?
– Tak.
– Bezpodstawnie?
Ester przeniosła wzrok na twarz Bergmana. Najwyraźniej wahała się,
czy ma wyjawić prawdę, ale w końcu się zdecydowała.
– Nie.
– Czy spotykała się pani potajemnie z jej partnerem?
– Nie.
Bergman zmarszczył brwi.
– Zatem w czym tkwił problem?
– Zakochałam się w nim. I… zaszłam z nim w ciążę.
– Podczas tego jednego seksu we troje?
– Tak.
– Czy Anna się o tym dowiedziała?
Ester zacisnęła wargi.
– Powiedziałam jej, że jestem w ciąży, ale nie wspomniałam o tym, że
kocham Jarosława. Przecież to był jej facet. Nie jestem taką bestią, żeby
niszczyć związki swoich przyjaciółek. – Znów przeniosła wzrok gdzieś za
inspektora. – Oszalałam na jego punkcie, choć nienawidziłam się za to. Nie
powiedziałam o tym ani jemu, ani Annie, ani nikomu innemu. Zapisałam to
tylko w dzienniku, który teraz ma Marcelina.
– Ale Anna się zorientowała, że kocha pani jej chłopaka, prawda?
– Podejrzewała to. Była z  tego powodu bardzo nieprzyjemna, ale
wypierałam się wszystkiego dzielnie jak partyzantka podczas
przesłuchania. – Zaśmiała się gorzko. – Nie wyciągnęła ze mnie prawdy.
– W takim razie o co się tak strasznie pokłóciłyście?


– Zmusiła mnie do aborcji. – Ester spojrzała Bergmanowi w oczy, a on
zrozumiał, że do dziś dręczą ją wyrzuty sumienia. – Wtedy po raz pierwszy
zrozumiałam, że Anna wydaje mi się cudowna, bo taką udaje, a nie dlatego,
że taka jest. Przysięgłam jej, że Jarosław nigdy się nie dowie, że to jego
dziecko, ale Anna i  tak była wściekła. Powiedziała, że jeśli donoszę tę
ciążę, zniszczę ich związek. Że się rozejdą i że to będzie moja wina.
Bergman pomyślał, że gdyby Ester się wówczas zbuntowała, mogłaby
mieć i dziecko, i Jarosława. Powiedział to na głos.
– Owszem, ale przecież nie zrobiłabym tego Annie  – powtórzyła
beznamiętnie.
– Kochała go pani, tak? A  mimo to nie chciała go pani zdobyć?
Przecież to Anna jako pierwsza zachowała się egoistycznie. Byłybyście
kwita!
Pokręciła głową.
– On nie byłby ze mną szczęśliwy. Potrzebował takiej dzikuski jak
Anna. Kochałam ich oboje i nie chciałam niszczyć ich życia, czy to takie
dziwne? – Ester podniosła głos.
„Dla wielu ludzi dziwne"  – pomyślał Bergman, ale postanowił to
przemilczeć.
– W  końcu poszłam na zabieg  – kontynuowała po chwili cicho.  –
A miesiąc później Anna zaszła w ciążę. Myślę, że gdyby nie ta sytuacja ze
mną, jeszcze długo wstrzymywałaby się z  dzieckiem, ona była raczej
karierowiczką niż domatorką, ale dzięki mnie wpadła na pomysł, jak
przywiązać Jarosława do siebie.
– To panią zabolało i wyjechała pani do Indonezji – dokończył za nią
Bergman.
– Tak… Wyjechałam z Yonem. On stamtąd pochodzi. Akurat skończył
w  Pradze architekturę. Jeździł busem, który własnoręcznie pomalował


w kwiatki i motylki, był takim wstydliwym hipisem… a ja potrzebowałam
wtedy dokładnie takiego mężczyzny. Kogoś, kto nie przejmuje się zbytnio
życiem, wie pan, co mam na myśli? – Kiedy przytaknął, kontynuowała: –
Od dawna o mnie zabiegał, choć powtarzałam, że między nami może być
tylko przyjaźń, nic więcej. Kiedy zaproponował, żebym poleciała z nim na
Bali, żeby odwiedzić jego rodziców, wydało mi się to w  tamtej sytuacji
dobrym pomysłem. Zrobiłabym wszystko, byle tylko nie musieć patrzeć na
ciężarną Annę i trzymać się z dala od Jarosława… To miały być półroczne
wakacje, ale ostatecznie tam zostaliśmy. Na Bali jest pięknie.
– A potem pani mąż znalazł sobie inną.
– Dokładnie tak. Czasem tęsknię. Nawet nie tyle za nim, co za tym
krajem.
Bergman przez chwilę wsłuchiwał się w  tykanie zegara. Co mogłoby
łączyć tę historię z  teraźniejszością? Jaki może mieć ona związek
z  zamordowaniem dwóch przyjaciółek Ester, z  których jedna
prawdopodobnie nie ma z tymi dawnymi wydarzeniami nic wspólnego? Nic
prócz tego, że czytała o nich w dniu swej śmierci…
– Dziękuję za szczerość. – Bergman spojrzał na zegarek i stwierdził, że
już naprawdę najwyższy czas, by udać się na miejsce zbrodni. Wstał, ale
zanim znów podszedł do drzwi, przyszło mu do głowy jeszcze jedno
pytanie.
– Kiedy pogodziła się pani z Anną?
– Wkrótce po moim wyjeździe. Wyjaśniłyśmy sobie wszystko w listach.
Widywałyśmy się w  Pradze co pół roku, a  kiedy Agata podrosła,
przylatywały do mnie obie na wakacje. Już nigdy nie byłyśmy sobie tak
bliskie jak przed tą kłótnią, ale wciąż się przyjaźniłyśmy. Poza tym bardzo
polubiłam Agatę…  – Uśmiechnęła się smutno.  – Zawsze, gdy na nią
patrzyłam, wyobrażałam sobie, że mogłabym mieć córkę w jej wieku.


– Ma pani Ruby i Rose – spróbował ją pocieszyć Bergman i spojrzał na
zdjęcie dwóch czarnookich dziewczynek. Pomyślał, że na pewno są bardzo
podobne do ich indonezyjskiego ojca.
– Nie są moje  – odparła Ester spokojnie i  wstała, żeby go
odprowadzić.  – Po tej aborcji nie udało mi się ponownie zajść w  ciążę.
Adoptowaliśmy bliźniaczki na Bali.
Nie wiedział, co na to powiedzieć.
***
Ofiara została znaleziona w  zaśmieconej trawie na skraju parkingu przy
lesie akacjowym. Droga nie była zbyt ruchliwa, a martwa kobieta leżała za
swoim autem  – starą terenową toyotą z  wgniecionym tylnym lewym
błotnikiem. Prawdopodobnie to dlatego minęło tyle czasu, zanim ktoś
odkrył zwłoki.
– Uduszono ją około dwumetrowym narzędziem zbrodni.
Obstawiałabym damski skórzany pasek. Widzi pan? – Patolożka wskazała
otwartą ranę na szyi.  – To może być ślad po metalowej sprzączce lub
zapięciu.
– Kiedy umarła? – spytał Bergman.
– Ponad dwanaście godzin temu  – oświadczyła patolożka Kwieta
Arnold i dodała: – Często się ostatnio widujemy, prawda?
– Niestety  – odparł inspektor i  spojrzał na Marcelinę Żarnowiec. Jej
szyję zdobiła niczym za ciasny naszyjnik czerwona pręga. Kobieta leżała
głową w  dół na łagodnym zboczu między zgniecionym pudełkiem po
papierosach a  pustym pojemnikiem po oleju silnikowym. Niewidzącymi
oczami wpatrywała się w  czarny rozerwany worek, z  którego wnętrza
wysypywały się śmierdzące śmieci.


– Ponad dwanaście godzin temu  – powtórzył zamyślony Bergman.  –
Spała w  pensjonacie, w  którym popełniono pierwsze morderstwo.
Właścicielka uważa, że wyjechała dopiero rano.
Patolożka pokręciła głową.
– Leży tak od trzeciej lub czwartej w nocy.
– Możliwe, że wiem, po co tu przyjechała – odezwał się Danesz, który
podszedł do nich przed chwilą. – Auto było otwarte. W środku znaleźliśmy
torebkę z dokumentami i telefonem komórkowym. Wygląda na to, że ktoś
zadzwonił do ofiary o  wpół do trzeciej w  nocy z  budki telefonicznej
w dzielnicy Modrzany. Niestety monitoring miejski jej nie obejmuje. Może
znajdą się jacyś świadkowie…
– O wpół do trzeciej w nocy nie bywa na ulicy zbyt wiele osób – rzucił
Bergman. – Ale kto wie, może dopisze nam szczęście.
Podeszli razem do auta Marceliny. Bergman potknął się o  plastikową
butelkę po lemoniadzie, a gdy ją odkopnął, potoczyła się głośno po asfalcie.
Przez korony akacji prześwitywało słońce, a z lasu dobiegał śpiew ptaków,
lecz z powodu licznych śmieci to miejsce nawet w letnim popołudniowym
słońcu wyglądało niegościnnie. „Cóż za koszmarna sceneria śmierci"  –
pomyślał Bergman, choć taki nędzny koniec w  ładnym miejscu byłby
równie nie do przyjęcia.
– Kto ją znalazł?
Adam wskazał na drugi koniec parkingu, gdzie wśród radiowozów stał
stary fiat.
– Ta pani chciała się tu wysikać, a kiedy ściągnęła majtki na skraju lasu,
ujrzała zwłoki. To emerytka ze Słowacji, przyjechała tu do rodziny. Kiedy
z nią rozmawiałem, wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Zna to pan… –
Wzruszył ramionami. – Chce pan z nią porozmawiać? Według mnie nie ma
zbytnio o czym… Chyba naprawdę zatrzymała się tu przypadkiem.


– Zobaczymy.  – Bergman spojrzał na zakurzoną maskę auta
Marceliny. – Czyli auto było otwarte?
– Tak. Drzwi po stronie kierowcy były tylko przymknięte, a  kluczyki
zostały w stacyjce.
– Wygląda na to, że morderca umówił się z nią tu na spotkanie.
– A  kiedy tylko wysiadła, rzucił się na nią i  ją udusił  – uzupełnił
Danesz.
– Czy znaleźliście jakieś ślady walki? – spytał inspektor.
– Nie. Pod paznokciami ofiary nie ma skóry ani włosów napastnika.
Ponadto ofiara nie ma prawdopodobnie żadnych ran oprócz tych po
narzędziu zbrodni. Najwyraźniej zaatakował ją ktoś, po kim się tego nie
spodziewała.
Bergman skinął głową.
– Trzeba dobrze przeszukać wnętrze auta na wypadek, gdyby morderca
przyjechał tu razem z  nią, a  potem ulotnił się pieszo, choć ta wersja nie
wydaje mi się zbyt możliwa. Czy ma pan dla mnie coś jeszcze?
Danesz zrobił przebiegłą minę.
– Tak. Coś wyjątkowego. Oprócz typowych rzeczy, które kobiety noszą
w  torebkach, znaleźliśmy również dziennik. Nie należy do Marceliny
Żarnowiec…  – przeniósł wzrok na zwłoki  – tylko do Ester Czarnej. Jest
podpisany i pochodzi sprzed osiemnastu lat.
Bergman zacisnął wargi.
– Zajmiemy się nim, kiedy zdejmą odciski placów. Ale chyba wiem, co
jest w środku.
Z miejsca zbrodni inspektor wrócił do Ester, ale nie dowiedział się już
od niej niczego przełomowego. Znów nie posiadała alibi na czas
morderstwa. Nie słyszała, jak Marcelina wychodzi z  domu. Myślała, że


przyjaciółka wyjechała rano, bo do głowy by jej nie przyszło, że mogłaby
wyjechać w  środku nocy. Nie, nie pokłóciły się. Bergman spędził
w gospodarstwie pół godziny, a potem udał się do biura.
Przez cały dzień nie opuszczało go nieprzyjemne przeczucie, że
przeoczył ważne powiązanie lub zlekceważył jakąś informację, która
mogłaby wyjaśnić obie zbrodnie. Morderstwa dwóch najlepszych
przyjaciółek na pewno są ze sobą powiązane, ale w  jaki sposób? Czy
powinien traktować Ester Czarną jako główną podejrzaną, czy raczej jako
kolejną potencjalną ofiarę? Do obu zbrodni doszło w  pobliżu jej domu,
a  ona nie ma alibi. Wprawdzie brakuje jasnego motywu, ale wieloletnia
przyjaźń posiada tyle meandrów, że prawdziwą nienawiść może wzbudzić
pozorna drobnostka. Aż osiemdziesiąt procent morderstw popełniają ludzie,
których ofiara znała. W  przypadku śmierci dwóch przyjaciółek w  ciągu
dwóch dni przypadkowy sprawca raczej nie wchodzi w rachubę. Bergman
był niemal pewien, że śmierć obu kobiet ma związek albo z  ich pracą
w  Podwórzu (Gdzie podziewa się dotychczasowa główna podejrzana,
Monika Benio? Czy też leży gdzieś w rowie?), albo z ich długą przyjaźnią.
Myśli inspektora znów skierowały się ku Ester. Czy gdyby naprawdę
z  jakiegoś powodu popełniła te zbrodnie, zostawiłaby w  torebce Moniki
swój dziennik? A  może zrobiła to właśnie po to, by oddalić od siebie
podejrzenia?
Najchętniej pojechałby do pensjonatu raz jeszcze i  zadał jego
właścicielce mnóstwo pytań, ale najpierw musiał zająć się dokumentacją
nowej zbrodni. Potem na komisariat przyszedł chłopak Anny, który
w  drodze na spotkanie biznesowe zrozumiał, iż zeznania w  sprawie
morderstwa partnerki są ważniejsze niż Mur Chiński w Budapeszcie, więc
zawrócił i  ruszył z  powrotem do Pragi. W  odróżnieniu od pozostałych
podejrzanych Oleg Lammer, właściciel firmy produkującej scenografię,


posiadał alibi. W czasie popełnienia pierwszej zbrodni był w domu z żoną
i synem, podobnie jak w chwili śmierci Marceliny.
– Chyba rozumiecie, że nie odwołałem tego spotkania w Budapeszcie ot
tak sobie  – oświadczył arogancko, przyglądając się z  pogardą
podniszczonemu wyposażeniu biura Bergmana. Najwyraźniej należał do
ludzi, którzy rozmawiają jak równy z równym tylko z tymi, którzy również
otaczają się luksusem. – Wiem coś, co może obrócić się przeciwko mnie,
ale w  tych okolicznościach głupotą byłoby ukrywanie tego.  – Spojrzał
Bergmanowi prosto w oczy. – Anna miała jeszcze jednego faceta. Mieszka
w sąsiedztwie tego pensjonatu, w którym została zabita.
– Wiemy o tym. – Bergman usadził go chłodnym tonem. – A skąd pan
ma tę informację?
Oleg Lammer poprawił wąskimi palcami złotą klamrę na krawacie.
– Myślicie, że zabiłem ją z  zazdrości? Bzdura. Nie jestem zazdrosny.
Poza tym, jak już mówiłem, całą noc z piątku na sobotę spędziłem w domu
z żoną. Mówię panu o tym facecie tylko po to, żebyście się mu porządnie
przyjrzeli. Jest jakimś lotniskowym robolem.  – Ostatnie słowa
wypowiedział takim tonem, jakby nawet zawód Macieja był czymś
karalnym. – Miernota. Nie pojmuję, co ona w nim widziała.
– Wciąż nie usłyszałem, skąd pan o nim wie.
Wystylizowany mężczyzna uśmiechnął się dziwnie. Usta otoczone
wąskim zarostem pozostały proste, a uniosły się tylko ich kąciki. „Wygląda
jak młody i chudy Hercules Poirot" – pomyślał Bergman.
– Kiedyś Anna pojechała do tego pensjonatu z Agatą, a ja postanowiłem
je odwiedzić. Anna mnie tam nie chciała. Nigdy mnie tam nie chciała, ale
miałem akurat wolny dzień i  pomyślałem, że zrobię jej niespodziankę.
Kiedy wjechałem do tej wiochy zabitej dechami, zobaczyłem swoją
dziewczynę z jakimś facetem. Obejmował ją, jakby do niego należała. – Na


policzkach Olega pojawiły się czerwone plamy.  – Potem oczywiście
regularnie sprawdzałem jej telefon i skrzynkę mailową. Każdy mężczyzna
postępowałby na moim miejscu tak samo.
– Przed chwilą pan twierdził, że nie jest pan zazdrosny.
– Bo nie jestem.
– Zatem dlaczego ją pan kontrolował?
Oleg Lammer znów dotknął koniuszkami palców złotej spinki na
krawacie, jakby chciał się upewnić, że ta droga ozdoba wciąż tam jest.
– Żeby wiedzieć, na czym stoję. Mieszkam z żoną, więc od Anny też
nie mogłem oczekiwać całkowitej wierności. Chciałem po prostu… znać
swoją sytuację. Czy pan myśli, że gdybym naprawdę ją zabił,
opowiadałbym panu to wszystko? Że przyszedłbym tu dobrowolnie? Jak to
możliwe, że człowiek przychodzi na komisariat jako świadek, a po pięciu
minutach czuje się jak podejrzany?
Bergman poprosił Olega o podpisanie zeznań i pożegnał się z nim. Musi
porozmawiać jeszcze z  drugim partnerem Anny, ale do teorii trójkąta
miłosnego w ogóle nie pasuje morderstwo Marceliny Żarnowiec…
Kiedy wieczorem inspektor wreszcie jechał do domu, zadzwoniła
Rolnik i  powiedziała, że przyszły wyniki z  laboratorium. Na widłach
znaleziono odciski palców Ester, jej matki i  wszystkich scenarzystów
Podwórza. Ester i  jej matka na pewno korzystały z  nich w  ogrodzie,
natomiast odciski scenarzystów pochodziły z  sesji fotograficznej, o  której
mówiła Ester. Bergman westchnął przeciągle. Mordercą może być każda
z tych osób, ale również ktokolwiek inny, kto dobrze zaplanował swój czyn
i włożył przed „robotą" rękawice.
Dlaczego nie mają chociaż jednego porządnego tropu?
Kiedy śledztwa zatrzymywały się w martwym punkcie, Józef Bergman
żartobliwie twierdził, iż musi przepłukać zwoje mózgowe piwem. Dziś


wręcz nie mógł się doczekać swojej wieczornej kuracji chmielowej. Gdy
wreszcie otworzył schłodzoną butelkę i wyszedł z nią na podwórze swojego
gospodarstwa, panował już mrok. Południowy wiatr przynosił zapach
pszenicy i kwitnących lip, a w ciemności migotały świetliki. Z rozgrzanych
przez słońce betonowych schodów wciąż emanował żar. Bergman usiadł na
nich, pogłaskał kota Diego, ocierającego się mu o  nogi, delektował się
smakiem piwa i słuchał, jak o żarówkę nad drzwiami obijają się ćmy. Takie
chwile cichego wieczornego odpoczynku zawsze utwierdzały go
w przekonaniu, że nie popełnił błędu, pozwalając odejść obu swoim żonom
i  nie płodząc z  żadną z  nich potomka. Właściwie nie potrafił sobie
wyobrazić, że ma teraz za plecami dom pełen ludzi, z których każdy może
zaraz wyjść i przerwać jego rozmyślania. Owszem, jego obecne królestwo
nie posiada dziedziców, ale czy to takie istotne? Nie remontował
gospodarstwa dla kolejnych pokoleń, tylko dla siebie, a jeśli nie ożeni się
po raz trzeci, dom w  spadku po jego śmierci otrzyma jego siostra lub jej
dzieci. Prawdopodobnie już biorą to pod uwagę. Wyobraził sobie, jak jego
siostrzeniec i siostrzenica będą tam kiedyś siedzieć tak jak on teraz, a potem
może ich dzieci i dzieci ich dzieci…
Dzieci. Dziecko…
Części układanki trafiły na właściwe miejsca. Wprawdzie stworzyły
jedynie fragment całości, wywołujący więcej pytań niż odpowiedzi, ale
Bergman bardzo się z niego ucieszył.
Anna Walenta zmusiła kiedyś swoją przyjaciółkę Ester do aborcji. Tuż
potem sama zaszła w ciążę, a dziewięć miesięcy później urodziła się Agata.
Dwa tygodnie temu Agata uciekła z poprawczaka, żeby spróbować się
czegoś dowiedzieć. Na karteczce, która wypadła jej w  domu Macieja
Stranskiego, był zapisany adres starej praskiej kliniki położniczej. Agata
urodziła się gdzie indziej, Bergman już to sprawdził, ale z jakiegoś powodu


interesowała ją akurat ta klinika. Czy szukała tam położnej lub lekarki,
która odbierała jej poród? A  może odkryła, co się stało przed jej
narodzinami, i  podejrzewa, że Ester nie usunęła ciąży i  że jest jej
biologiczną matką? Czy podejrzewa, że „ciocia" Ester ją urodziła, ale
zrzekła się jej i oddała Annie do adopcji. Potem Ester wyjechała na Bali,
żeby nie patrzeć, jak jej dziecko rośnie, i oszczędzić sobie cierpień z tym
związanych…?
„To historia jakby wycięta ze scenariusza Podwórza i prawdopodobnie
nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – pomyślał Bergman – ale jest to
dokładnie ten typ bajki, który mógłby zmusić siedemnastoletnią
dziewczynę do ucieczki z poprawczaka i rozpaczliwego śledztwa".
Gdzie ona się podziewa?
Żałował, że z  początku nie poświęcał córce Anny Walenty żadnej
uwagi. Żeby przynieść ulgę własnemu sumieniu odstawił butelkę piwa,
sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy i  zadzwonił do Ester. Po co
zwlekać z tym do jutra? Przecież Diego nie będzie mu robić wyrzutów, że
przynosi pracę do domu.
Na szczęście Ester jeszcze nie spała.
– Jak się pani czuje?
– Kiepsko.  – Mówiła bardzo powoli. Może wzięła jakieś środki
uspokajające.
– Czy jest ktoś z panią?
– Matka przywiozła wieczorem dziewczynki i zostanie tu na noc.
Przemknęło mu przez myśl, że pytanie teraz o  Agatę, dla Ester
najwyraźniej bardzo ważną, nie jest najlepszym pomysłem, lecz podczas
wyjaśniania morderstw takt bywa kwestią drugorzędną.
– Czy pojawiła się u pani Agata?
– Nie. Proszę posłuchać, jest późno. Potrzebuję trochę spokoju.


Zakończyła połączenie.
Bergman dopił piwo, wstał, przeciągnął się i  ruszył do auta po mapę.
Już wiedział, dokąd pojedzie jutro rano: do zakładu wychowawczego,
z którego uciekła Agata.


ROZDZIAŁ 14

Schowała torbę Anny zaraz po tym, jak Bergman pojechał do lasu na
miejsce kolejnej zbrodni. Na pewno on lub jego koledzy wkrótce tu wrócą,
żeby przeszukać ten pokój i  rzeczy Marceliny. Jak Ester mogłaby im
wyjaśnić, że w jej domu znajduje się torba zamordowanej Anny? Detektywi
na pewno szybko wymyśliliby jakąś szaloną teorię, na przykład taką, że
Ester i  Marcelina razem zabiły Annę, ale potem Ester obleciał strach, że
Marcelina ją wyda, więc na wszelki wypadek pozbyła się również jej. Na
samą myśl o  takim rozwoju wypadków Ester zaczęło huczeć w  uszach.
Cholera! Co tej Marcelinie strzeliło do głowy, żeby zostawić tę torbę akurat
tutaj?
Ester pobiegła na piętro, bez namysłu chwyciła luksusową skórzaną
torbę i zaniosła ją do stodoły. Za jakiś czas mogłaby zakopać ją w lesie, ale
może bezpieczniej będzie schować ją w stodole i nie zawracać sobie tym
więcej głowy? Przecież tam policjanci nie będą już chyba węszyć? Niby po
co mieliby to robić?
Już wpychała torbę Anny za stertę brzozowych polan kominkowych,
gdy przypomniała sobie, że w  środku została komórka Anny. Mogłaby
zacząć dzwonić akurat w  chwili, gdy będzie się tam kręcić policja. Ester
szybko otworzyła torbę i  z  kłębowiska kosmetyków, długopisów
i  pokrytych notatkami kartek wyciągnęła mały srebrny telefon. Był
wyłączony, ktoś nawet wyjął baterię. Ester przez chwilę walczyła z pokusą
włączenia go i przejrzenia SMS-ów i zdjęć. Ciekawiło ją na przykład, od


kiedy i  o  czym Anna pisała z  Maciejem. Ester przejechała palcem po
przyciskach, ale potem przypomniała sobie, że według detektywów to
morderca jest obecnie w posiadaniu torby Anny i jej zawartości. Natomiast
z  telewizji wiedziała, że można określić położenie telefonu na podstawie
tego, z  jakiego nadajnika odbiera on sygnał, a  przecież nie chciała
ryzykować, że przewrócą jej dom do góry nogami. Częściowo zaspokoiła
swoją ciekawość, wyjmując z  torby woreczek pełen drobno podartych
papierków. Czy to pozostałość jakiegoś listu? Czy Marcelina napisała go do
Anny, a potem zabrała torbę, by go odzyskać? Ale w takim razie dlaczego
nie wzięła tylko tego woreczka? Może nie miała czasu do namysłu… Ester
postanowiła, że kiedy policja wreszcie przestanie się kręcić wokół jej
domu, przyjrzy się tym papierkom dokładniej. Może ktoś groził Annie,
a może również Marcelinie…
Wyszła ze stodoły na skąpane w  słońcu podwórze i  przez chwilę
zastanawiała się, czy nie powinna jednak powiadomić o swoim znalezisku
Bergmana, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Widziała w serialach,
że policja często podejrzewa osoby, które dobrowolnie zgłaszają się z tak
istotnymi zeznaniami. Nie, nic im nie powie. Poza tym te papierki na
pewno nie mają żadnego związku z morderstwami, a Ester musiałaby być
szalona, żeby po tym wszystkim zwracać na siebie dodatkową uwagę.
Minął niemal cały dzień. Ester siedziała z  matką na ławeczce pod
orzechem i  myślała o  wizycie policji. Jakiś czas po odjeździe Bergmana
przyjechali do pensjonatu jego podwładni, ale tak naprawdę przeszukali
tylko pokój Marceliny. Stodoła ich nie interesowała. Ester pogratulowała
sobie w  duchu, że schowała tę „zagubioną" torbę. Gdyby policjanci ją
znaleźli, na pewno wiązałoby się to z kolejnymi niewygodnymi pytaniami,
kolejnymi skurczami żołądka i  kolejną nieprzespaną nocą. Dzięki


schowaniu torby wszystko przebiegło w  miarę spokojnie, choć Ester była
pewna, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
Chciała napić się kawy na świeżym powietrzu i  trochę odpocząć, ale
myślami wciąż powracała do morderstw. Ostatnimi czasy coraz częściej
wątpiła w przyjaźń z Anną i Marceliną, a teraz dręczyły ją z tego powodu
wyrzuty sumienia. Ester ma wielu znajomych, ale Anna i Marcelina były jej
jedynymi prawdziwymi przyjaciółkami.
Żeby nie rozpłakać się przy matce, zaczęła szybko myśleć o  swoim
dzienniku, który zgodnie z  przewidywaniami został znaleziony w  torebce
Marceliny. Niestety nie od razu go jej oddadzą. Czy Bergman go teraz
czyta? Poznaje jej najintymniejsze myśli? Dotyka stron, których przez
wszystkie te lata Ester strzegła niczym skarbu?
– Co cię dziś ugryzło? – spytała matka, a Ester spojrzała na nią z ukosa.
Nie była do końca pewna, czy cieszy się z  tego, że matka zostanie tu na
noc. Nigdy wcześniej nie bała się spać w  gospodarstwie tylko z  dziećmi.
Miewała nawet przyjemne wrażenie, że ten stary dom ją zaakceptował
i w razie potrzeby udzieli im bezpiecznego schronienia. Wprawdzie po tych
morderstwach czuła się trochę nieswojo, ale za kilka dni wszystko wróci do
normy. Matka nie musi przeprowadzać się tu na stałe, zresztą na pewno już
nie może się doczekać powrotu do normalności.
Ester wypiła kolejny łyk kawy, oparła się wygodnie i  przymrużonymi
oczami obserwowała druty poruszające się w matczynych dłoniach. To było
zajęcie, po które Wilma sięgała, gdy była zdenerwowana i  nie mogła
położyć się pod swoją cudowną, uspokajającą piramidą. Produkowała sterty
czapek, szalików i swetrów, wcale nie przejmując się tym, że nikt ich nie
potrzebuje.
– Jeśli chcesz, możesz już jechać do domu – rzuciła Ester. – Możemy
zostać tu same. Nie boję się.


– Nie? Na twoim miejscu bym się bała – odparła Wilma. – Obie twoje
przyjaciółki zginęły. Jak myślisz, na kogo teraz czai się morderca? Nie
spałam przez całą noc. I myślę, że powinnaś przeprowadzić się do mnie.
– Nie mogę. Jutro przyjeżdżają kolejni goście – skłamała Ester. Turyści
z  Holandii przyjadą dopiero za tydzień, ale Ester wiedziała, że z  matką
wytrzymałaby pod jednym dachem tylko jedną noc. Potem zaczęłyby się
kłócić.
Wilma machnęła niedokończoną robótką.
– Cholerna Anna! Zawsze wywoływała problemy. Coś ci powiem,
Ester. Przeklinam siebie za to, że kiedyś nie zabroniłam ci się z  nią
spotykać.  – Zamiast odpowiedzi usłyszała tylko pełne dezaprobaty
mruknięcie, więc kontynuowała:  – Już w  dzieciństwie była nieznośna.
Ciągle tobą dyrygowała, zawsze musiało być tak, jak chciała. Wiedziałam,
że kiedyś cię zniszczy.
– Nie przesadzaj! Przecież to nie jej wina, że ktoś ją zabił  – odparła
Ester.  – A  tym bardziej nie można jej obwiniać o  to, co przydarzyło się
Marcelinie.
– Jesteś pewna?  – Matka ironicznie uniosła brwi i  zaczęła jeszcze
szybciej machać drutami.
„To chyba jedyna czynność, którą wykonuje z  takim zacięciem"  –
pomyślała Ester i odwróciła wzrok.
Chciała zamknąć oczy i  przez chwilę głęboko oddychać, żeby się
uspokoić, ale zanim zdążyła to zrobić, ze stodoły wyszły Ruby i  Rose.
Twarze miały pomalowane jak dwaj mali klauni i  szarpały się o… torbę
Anny.
– Mamo, niech ona przestanie mi to zabierać!  – krzyczała Rose.  – Ja
pierwsza ją zobaczyłam, więc jest moja.


Ester poderwała się tak gwałtownie, że strąciła z ławki filiżankę, a na
kamienie rozprysnęły się krople kawy oraz kawałki porcelany. Wilma
syknęła przestraszona.
– Oddajcie mi to! Natychmiast!
Dziewczynki zamarły. Nie były przyzwyczajone do takiego tonu matki.
Ester podeszła do nich i wyrwała im torbę z rąk. „Może stodoła to dobra
kryjówka przed policjantami, ale nie przed dziećmi" – przemknęło jej przez
myśl. Kilka dni była tu bez dziewczynek i  już zapomniała, jakie są
wścibskie. Jak mogła postąpić tak nierozważnie?
Matka odłożyła druty.
– Co to?
Ester westchnęła zrezygnowana.
– Torba Anny.
– A dlaczego ty ją masz?
– No… Chciałam ją ukryć.
– Była w  stodole, babciu!  – oświadczyła poważnym głosem Ruby.  –
Wciśnięta za belkę.
– Boże, dlaczego?
Ester zbierało się do płaczu. Pomysł schowania torby wydawał się jej
teraz całkowicie bezsensowny. Dlaczego nie zostawiła jej w pokoju? Jeśli
się wyda, że ją stamtąd zabrała, natychmiast padną na nią podejrzenia!
– Sama… Sama nie wiem. Znalazłam ją w pokoju Marceliny… Chyba
zatrzymała ją sobie na pamiątkę po Annie… A kiedy dowiedziałam się, że
Marcelina nie żyje, spanikowałam. Nie chciałam, żeby tę torbę tu
znaleziono, rozumiesz?  – Łzy napłynęły jej do oczu. Dziewczynki
obserwowały ją z otwartymi ustami.
– Co jest w środku?


– Nic ciekawego. Telefon, mnóstwo szminek, cienie do powiek… Tak
jak widzisz.  – Ester wskazała na groteskowo umalowane bliźniaczki.  –
I wszystkie dokumenty Anny.
– Zrobiłabyś lepiej, gdybyś od razu powiedziała o tym policji.
– A  ty zrobiłabyś lepiej, gdybyś wytypowała liczby, które wygrają
milion w totolotka. Masz dla mnie jeszcze jakieś mądre rady?
Wilma westchnęła przeciągle i  zrobiła wycieńczoną minę, którą Ester
bardzo dobrze znała. Zazwyczaj towarzyszyło jej smutne: „Boże, jaka ja
jestem zmęczona" i seria kolejnych westchnięć.
– Nie wiem, Ester. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Chyba
rzeczywiście powinnam pojechać do domu i  położyć się na chwilę pod
piramidą. To wszystko strasznie mnie wyczerpuje, jestem taka…
– Zmęczona, wiem. Ale mam to gdzieś, mamo. Potrzebuję twojej
pomocy, więc choć raz w  życiu pomyśl i  działaj!  – Ester trzęsła się ze
zdenerwowania. – Powiedz mi, co mam zrobić z tą torbą?
– To, co uważasz za stosowne.  – Druty znów zaczęły poruszać się
rytmicznie.  – Mnie to już obojętne. Robię sobie kosmiczny dywanik
i  odlecę na nim do innego świata. Wszystkie zmartwienia zostawię tutaj.
A  ty  – wbiła wzrok w  córkę  – wreszcie będziesz mieć ode mnie święty
spokój.
Ester patrzyła na nią równie zaskoczona jak bliźniaczki.
– Mamo, co ty wygadujesz?
– Daję ci do zrozumienia, że mam już wszystkiego dosyć.  – Wilma
Czarna znów odłożyła druty na ławkę. – Dzieją się same złe rzeczy. Jestem
strasznie zmęczona. Czasem mam wrażenie – westchnęła – że niebyt byłby
dużo przyjemniejszy.
Ester przypomniała sobie, co mówił o jej matce Bergman. Pomimo iż
wtedy jej broniła, teraz przyznała mu w  duchu rację. Dziwna? Mało


powiedziane! Bez słowa ruszyła z torbą Anny do domu, dziękując w duchu
losowi za to, że matka jest jeszcze samowystarczalna i  że nie musi
mieszkać z  nią pod jednym dachem i  opiekować się nią. Czy kiedyś
nadejdzie taki dzień, że Wilma nie będzie już w  stanie o  siebie zadbać
i  wprowadzi się do pensjonatu wraz z  tą swoją piramidą? Córka miała
nadzieję, że jeśli tak się stanie, to jak najpóźniej.
Zameczek, w którym kobiety upadłe miały przeistaczać się w cnotliwe,
był z zewnątrz wyremontowany, a jego fasada lśniła jasnymi kolorami, lecz
wewnątrz Bergmana przytłoczyła ponura atmosfera. Główna
wychowawczyni prowadziła go chłodnym korytarzem z  empirowymi
oknami, przez które wpadały ukośne promienie słońca. Minęli białe drzwi
prowadzące do kuchni oraz kolejne, prowadzące do dużego pomieszczenia,
będącego kiedyś prawdopodobnie salą taneczną, a  obecnie
przekształconego w  jadalnię z  plastikowymi meblami i  ścianami
pomalowanymi zmywalną emalią w kolorze grochu. Przeszli przez otwarte
kraty i  ruszyli po schodach na pierwsze piętro, gdzie na ścianach wisiały
rysunki, niektóre całkiem niezłe, inne sprawiające wrażenie nieudanych
dziecięcych obrazków. Czy malowały je tutejsze mieszkanki? Bergman
spostrzegł, że tynk między ich ramkami nosi ślady wyrytych tam niegdyś
wulgarnych napisów i kształtów. Uśmiechnął się i z ciekawością zajrzał do
kolejnego mijanego pomieszczenia. Ujrzał długi plastikowy stół
i  zwyczajne drewniane krzesła  – wyglądało to jak pokój wychowawców.
Z pierwotnego wyposażenia zamku najwyraźniej nic się nie zachowało.
– Żeński zakład wychowawczy znajduje się tu od końca
dziewiętnastego wieku – poinformowała go wychowawczyni, jakby czytała
w  jego myślach.  – Większość wyposażenia jest bardzo stara
i nieodpowiednia, ale musi nam wystarczyć. Chciałabym, żeby dziewczyny
miały chociaż biblioteczkę, przyniosłam tu wszystkie książki po moich


córkach, ale jest ich niewiele. Oczywiście w budżecie nie mamy pieniędzy
na nowe. – Wzruszyła ramionami. – Na zastrzyk finansowy od państwa nie
ma co liczyć, a  znalezienie sponsorów dla domu poprawczego graniczy
z  cudem.  – Uśmiechnęła się smutno.  – Dlaczego ktoś miałby wspierać
prostytutki, złodziejki i  narkomanki? Wszyscy myślą, że mamy tu tylko
beznadziejne przypadki.
– A nie jest tak?
Kobieta zacisnęła wargi.
– No proszę. Widzę, że pan też ma uprzedzenia.
Otworzyła swoje biuro i  cofnęła się, by wpuścić inspektora.
Pomieszczenie z wysokim sufitem było niezwykle jasne, ale wrażenie psuł
wydeptany dywan, plamy wilgoci na ścianach oraz przedpotopowe meble.
W  dwóch uchylonych oknach powiewały firanki, a  w  odróżnieniu od
zimnych korytarzy było tu przyjemnie ciepło. Na ścianach wisiały malunki
wykonane tuszem, węglem i kolorowymi kredkami.
– Napije się pan kawy?  – Wychowawczyni nie czekała na odpowiedź
i włączyła czajnik elektryczny. – Wie pan, większość ludzi uważa, że nasze
dziewczyny to taki odpad społeczeństwa i właśnie tak należy je traktować.
Niedawno policjanci przywieźli nam tu szesnastolatkę zakutą w  kajdanki,
wyobraża pan to sobie? Nieletnią! Jestem przeciwna takiemu traktowaniu,
podobnie jak kratom i drutom kolczastym. Nie jesteśmy więzieniem. Pobyt
tu nie powinien być karą, tylko terapią. To duża różnica.
– Widziałem, że drzwi nie są strzeżone  – zauważył Bergman.  – Ale
przez to dziewczyny mogą stąd bez trudu uciec.
Kobieta wsypała kawę rozpuszczalną do dwóch filiżanek i  zalała ją
wrzącą wodą.
– Jeśli któraś z  dziewczyn postanowi uciec, zrobi to. Przejdzie przez
płot, nie wróci z przepustki… Odsetek ucieczek nie jest wcale większy niż


w  czasach, gdy trzymano tu wszystkich pod kluczem.  – Postawiła przed
Bergmanem parującą filiżankę.  – Wie pan, staram się ufać tym
dziewczynom. Zaufanie to coś, czego nie znają. Niektóre bardzo się
zmieniają, gdy są traktowane po ludzku, bo jest to dla nich coś nowego.
Oczywiście to nie znaczy, że znikają ich problemy. Chcę przez to
powiedzieć, że największą winę ponoszą rodzice tych dziewczyn oraz
środowisko, w którym dorastały. Nigdy o tym nie zapominamy.
– Ilu z nich naprawdę można pomóc?
Kobieta się uśmiechnęła.
– Kiedy dziewczyny kończą osiemnaście lat, opuszczają nasz zakład.
Dostają dziesięć tysięcy koron na rozpoczęcie nowego życia i tylko od nich
zależy, co z tym zrobią. O ich późniejszym życiu często nie mam pojęcia.
Niektóre już w  wieku trzynastu, czternastu lat były zmuszane przez
rodziców do prostytucji. Jeśli taka dziewczyna wróci do domu, zazwyczaj
kończy się to źle. Jej życie po prostu wraca na stare tory. Czasem dzwonią
do mnie rodzice moich opiekunek i mówią, że już nie mogą się doczekać
ich powrotu, a  potem okazuje się, że czekali tylko na te dziesięć tysięcy.
Zabierają córce pieniądze i wyrzucają ją na bruk. Czasem widuję niektóre
z nich brudne wśród bezdomnych… – Na chwilę umilkła. – Ale zdarzają się
też szczęśliwsze historie. Na przykład ostatnio dzwoniła do mnie
dziewczyna, która trafiła tu w  wieku szesnastu lat za wagarowanie
i  narkotyki. Teraz pracuje w  fabryce włókienniczej, wynajmuje ze swoim
chłopakiem mieszkanie i zamierzają się pobrać. U kilku innych dziewczyn
też wszystko jest na dobrej drodze. Dla mnie sukcesem jest nawet to, że
mają stałą pracę. Wie pan, nie oczekuję cudów. Myślę, że jeśli z tej równi
pochyłej uda mi się sprowadzić na dobrą drogę choć jedną moją
podopieczną, to moja praca ma sens.


„Podobnie jak moja, jeśli uratowałbym choć jedno życie"  – pomyślał
Bergman. Przypomniał sobie poczucie marności towarzyszące mu przy
każdej klęsce, przy każdym śledztwie zamkniętym z  powodu braku
dowodów. Prawdopodobnie ta kobieta przeżywa takie rozczarowania dużo
częściej.
– Z jakiego powodu zazwyczaj trafiają tu dziewczyny? – spytał.
– Sporo przez prostytucję, niektóre mają na koncie poważne czyny
karalne, na przykład napaść z bronią w ręku, ale najczęstszymi problemami
są narkotyki i wagarowanie. U niektórych dziewczyn doskonale widać, jaki
wpływ miała na nie rodzina. Mamy tu mądrą, uległą dziewczynę, która żyła
całkiem normalnie, dopóki jej matka nie sprowadziła do ich mieszkania
ojczyma. Bił Magdę, a gdy matka szła na nocną zmianę, obmacywał, więc
wolała tułać się nocami po mieście. W  końcu poznała narkomanów
i skończyło się to tak, że zaczęła brać heroinę i kraść.
– A  co może mi pani powiedzieć o  Agacie Walencie?  – Inspektor
przeszedł wreszcie do tego, po co tu przyjechał.
– Na pierwszy rzut oka wyglądała na dziewczynę z dobrego domu, ze
świetnej rodziny, która po prostu wpadła w złe towarzystwo. To może się
przydarzyć każdemu dorastającemu dziecku.  – Napiła się kawy i  przez
chwilę milczała, jakby zastanawiała się, czy ma powiedzieć Bergmanowi
to, co naprawdę myśli. – O tym morderstwie piszą wszystkie gazety. Ciągle
się zastanawiam, czy Agata o nim wie i jak się zachowa, kiedy się dowie.
Wie pan, chodzi o to, że jej matka… – Znów zamilkła, a potem powiedziała
zmienionym głosem: – Nie chcę jej oczerniać, skoro już nie żyje.
– Prowadzę śledztwo w sprawie jej śmierci. Muszę znać prawdę.
– Ale przecież jej relacje z  Agatą nie mają z  tym morderstwem nic
wspólnego – odparła wychowawczyni.
Bergman postanowił nie komentować tych słów.


– Proszę mówić – nalegał zdecydowanie.
Kobieta uniosła ręce na znak, że się poddaje. Miała około czterdziestu
pięciu lat, podkrążone oczy i  pomarszczoną, bladą skórę, ale na przekór
włosom związanym w  zwykły warkocz i  nieumalowanej twarzy była
niezmiernie pociągająca. „Chyba właśnie to mają na myśli pisarze, gdy
piszą o  pięknie emanującym z  wewnątrz"  – przemknęło przez myśl
Bergmanowi. Od dawna żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia.
– Agata jest mądra. Mogłaby skończyć jakiekolwiek studia  – zaczęła
wychowawczyni cicho.  – Tyle że brakuje jej motywacji. Trafiła tu ze
zniszczoną samooceną. Nienawidziła się. Okaleczała się żyletką, kłuła
igłami i pinezkami.
– Dlaczego się nienawidziła?
– Tylko kilka razy udało mi się nakłonić ją do zwierzeń, ale myślę, że
matka od dziecka wpajała jej, że jeśli nie będzie we wszystkim najlepsza,
nie zasłuży na jej miłość. Pani Walenta chciała, żeby córka przynosiła ze
szkoły same piątki, tyle że wcale jej w  tym nie wspierała. Agata miała
dobre relacje z  ojcem, lecz on niestety szybko zmarł. Kilkakrotnie
zastawała potem drzwi mieszkania zamknięte, z  kluczem w  zamku po
wewnętrznej stronie… To oznaczało, że matka przyjmuje kochanka i  nie
życzy sobie, żeby córka jej przeszkadzała.  – Kobieta pokręciła głową
z dezaprobatą. – Pewnego dnia Agata uświadomiła sobie, że jakkolwiek by
się nie starała, matka pozostanie wobec niej chłodna. Wtedy zaczęła się
buntować. Robić jej na złość. Przestała się uczyć, wagarowała, brała
narkotyki. Chyba podświadomie wiedziała, że popełnia błąd, i  przez to
jeszcze bardziej siebie nienawidziła. Ale to już są tylko moje domysły,
Agata nie mówiła mi nic takiego.
– Czy miała jakieś zatargi z  kochankiem matki?  – Bergman
przypomniał sobie historię, którą przed chwilą opowiedziała mu


wychowawczyni. – Molestował ją?
Pokręciła głową.
– O niczym takim nie wspominała.
– Jak wyglądały tutaj jej relacje z matką?
– Pani Walenta tu nie przyjeżdżała, ale co dwa tygodnie zabierała Agatę
na weekend. Jedna rzecz mnie zdziwiła… Agata twierdziła, że jej mama
powiedziała wszystkim sąsiadom i  znajomym, że wysłała córkę na studia
do Anglii. Nie wiem, ile w  tym prawdy. Może próbowała w  ten sposób
zdobyć więcej naszej uwagi.
Bergman przypomniał sobie podrobioną pocztówkę z  Londynu,
znalezioną przez Sylwię Rolnik. Anna była intrygantką i  kłamczynią.
Trzeba wziąć pod uwagę, że ktoś mógł ją zabić właśnie z tego powodu.
– Czy stan Agaty się tu poprawił?
– Zanim uciekła, miałam wrażenie, że doszła do siebie. Wprawdzie
wciąż była trochę aspołeczna, we własnym świecie, ale to nie wyklucza
porządnego życia. Według mnie nie dogadywała się tu z dziewczynami, bo
jest dużo mądrzejsza niż one. Gdy chciała, manipulowała nimi i owijała je
sobie wokół palca… Ale nie robiła tego zbyt często.  – Kobieta zaczęła
stukać krótkimi paznokciami w blat stołu. – Zamierzałam zaproponować jej
zwolnienie warunkowe. Wierzyłam, że będę z  niej kiedyś dumna. Jej
zniknięcie naprawdę mnie zaskoczyło.
– Jak pani je sobie tłumaczy?
Spojrzała na zamknięte drzwi biura i ściszyła głos.
– Wie pan… Ma tu miejsce taka nieprzyjemna sprawa. Nie twierdzę, że
to ma związek z  Agatą, ale przed drzwiami czasem parkują alfonsi
i namawiają nasze dziewczyny, by z nimi pojechały. Dwie już tak zrobiły,
podkreślam, że dobrowolnie. I obie po jakimś czasie wróciły. Zgłosiliśmy
to na policję i od czasu do czasu przejeżdża tędy radiowóz, ale nie przynosi


to żadnych rezultatów. Tym łajdakom i  tak nikt niczego nie udowodni.
Musieliby zostać przyłapani na wciąganiu dziewczyny do auta wbrew jej
woli.
Bergman zmarszczył czoło.
– Myśli pani, że Agata z nimi pojechała? Nawet jeśli tak było, to nie
została tam długo. Mamy dowody na to, że przedwczoraj była w Tocznej.
Najprawdopodobniej sama. Pojawiła się w  miejscu morderstwa matki,
a potem znów zapadła się pod ziemię. Dlatego się nią interesuję.
– Kiedy zniknęła, uspokajałam panią Walentę, że problem z alfonsami
na pewno nie dotyczy jej córki. – Wychowawczyni uśmiechnęła się, lecz jej
oczy pozostały poważne. – Nie sądzę, by dała się im nabrać. Mówię panu
o  całej tej sprawie tylko po to, żeby udzielić naprawdę kompletnych
informacji. No i jest pan z policji. Może potrafiłby pan coś na to zaradzić…
Zakłopotany inspektor kiwnął głową, wiedząc, że raczej jej nie pomoże.
– Jeden z miejscowych policjantów dzwonił do mnie jakiś tydzień temu
i  powiedział, że znaleziono chłopaka, który podobno biwakował z  Agatą
w lesie po jej ucieczce – kontynuowała wychowawczyni. – Może uciekła
właśnie do niego?
Bergman czytał o  Jakubie Salzmanie w  protokole policyjnym. Dziś
nawet spotkał się z nim po drodze do tego zameczku, ale nie dowiedział się
niczego nowego. Owszem, chłopak mieszkał z  Agatą w  namiocie
w  Krusznych Górach, ale tylko z  nudów. Nie chodzi z  nią, są po prostu
znajomymi. Zadzwoniła do niego, kiedy uciekła z  poprawczaka, a  on
przyjechał, bo akurat nie miał nic lepszego do roboty. Kiedy potem musiał
wracać, bo zaczynał pracę, Agata pojechała do ciotki. Od tego czasu do
niego nie dzwoniła, bo i po co miałaby dzwonić? Nie, nie opowiadała mu
o żadnym swoim śledztwie ani planowanej wizycie w klinice położniczej.


Wprawdzie chłopak mówił przekonująco, ale Bergman miał wrażenie,
że coś przed nim tai. Tyle że nawet jeśli kryje Agatę, to jak mu to
udowodnić?
Bergman westchnął i wzruszył ramionami.
– Raczej nie uciekła z powodu tego chłopaka, ale rzeczywiście spędziła
z nim trochę czasu.
– Jest jeszcze jedna dziwna sprawa…
Bergman spojrzał na wychowawczynię.
– Jaka?
– Wczoraj wieczorem jedna z  naszych dziewczyn powiedziała, że
w  dniu ucieczki Agata rozmawiała z  jakimś mężczyzną. Dziewczęta
pracowały w parach w ogrodzie, a zadaniem Agaty i Mirki było zebranie
śmieci w  krzakach po zewnętrznej stronie płotu. Jak już mówiłam, nie
trzymamy tu dziewczyn pod kluczem. Miała je na oku inna
wychowawczyni, ale trudno jest upilnować trzydzieści osób jednocześnie. –
Kobieta spojrzała na Bergmana bojowo, jakby spodziewała się pretensji.
Nie reagował, więc kontynuowała:  – Podobno do Agaty podszedł nagle
jakiś mężczyzna, wziął ją na bok, przez chwilę rozmawiali, objął ją wokół
ramion, a potem wyglądało na to, że się kłócą i po chwili ten mężczyzna
odszedł. Kiedy Mirka spytała, kto to był, Agata podobno odwarknęła, że
„nikt". Od tamtej chwili prawie się nie odzywała… a w południe zniknęła.
– Dlaczego ta dziewczyna nie zgłosiła tego wcześniej?
– Nie chciała wyjść na donosicielkę, ale kiedy Agata długo nie wracała,
Mirka zwierzyła się koleżankom i teraz postanowiły wyjawić prawdę. Wie
pan, nasze dziewczyny zazwyczaj trzymają się razem i  nie donoszą na
siebie nawzajem. Gdy wyjdzie na jaw, że któraś kabluje, reszta skutecznie
uprzykrza jej życie. – Wychowawczyni wzruszyła ramionami i dodała: – To


takie samo stado jak każde inne. Próbujemy nim kierować, ale mimo to
posiada wewnętrzne reguły, na które nie mamy wpływu.
– Czy uważa pani, że ten mężczyzna mógł się umówić z Agatą, że ją
stąd zabierze?
– To możliwe – przyznała. – Jak już mówiłam… nie wierzę, żeby Agata
wpadła w sidła alfonsów. Ale ten mężczyzna nie musiał być alfonsem.
– Czy ta dziewczyna go opisała? Jak wyglądał?
– Opisała, ale raczej tego panu nie powtórzę, skoro go nie widziałam.
Mam ją przyprowadzić? Ma akurat lekcje, więc chętnie się z nich urwie. –
Mrugnęła porozumiewawczo do Bergmana, a  gdy skinął głową,
zamaszyście wstała i zostawiła gościa samego. Inspektor uświadomił sobie,
że główną wychowawczynię w  poprawczaku wyobrażał sobie zupełnie
inaczej. Spodziewał się chłodnej kobiety, rządzącej twardą ręką
i  oczekującej od podopiecznych całkowitego posłuszeństwa. No proszę,
a zawsze wierzył, że jego myślenie jest wolne od stereotypów!
Po dziesięciu minutach wychowawczyni przyprowadziła pewną siebie,
krótkowłosą brunetkę w  chłopięcym ubraniu. Dziewczyna była bardzo
zadowolona z  tego, że znalazła się w  centrum zainteresowania.
Uśmiechnęła się do Bergmana szeroko i  szczegółowo opisała wygląd
mężczyzny, z którym Agata rozmawiała tuż przed ucieczką.
Bergman go znał.


ROZDZIAŁ 15

W telewizorze przydrożnego baru leciało Podwórze z  wyłączonym
dźwiękiem. Agata przed chwilą mimowolnie spojrzała na ekran i  musiała
wziąć kilka głębokich oddechów, by spokojnie przełknąć przeżuwany kęs
bagietki. Kiedy jakieś pół roku temu mama zatwierdzała ten odcinek, raczej
nie sądziła, że jego emisja nastąpi po jej śmierci… Agata odłożyła
niedokończoną kolację na papierową serwetkę. Nagle całkowicie straciła
apetyt. Wlepiła wzrok w  ekran i  uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie
widziała całego odcinka Podwórza. Lubiła kręcić się po studiu, szczególnie
jeśli mogła być tam sama i  bawić się pośród scenografii. Lubiła też
rozmawiać z  aktorami w  charakteryzatorni (z większością z  nich była na
ty), ale losy bohaterów jej nie interesowały. Nigdy nie przepadała za
serialami, a  poza tym nie będzie się przecież jarać pracą matki! I  tak
musiała często słuchać docinków na ten temat. Przypomniała sobie, jak
matka co niedzielę oglądała na DVD wszystkie odcinki z  kończącego się
tygodnia. Agatę zaczęły piec oczy. Jasne, że kochała mamę, to przecież
oczywiste, do cholery! Tylko tak jakoś dziwnie wyszło, że najbardziej ją
kochała, kiedy akurat nie były razem… A teraz już nigdy nie będą.
Podparła brodę dłońmi i patrzyła na aktorów w telewizorze, bezgłośnie
otwierających usta. Jak oni przeżywają to morderstwo? Czy
w charakteryzatorniach mówi się teraz o czymkolwiek innym? I czy matki
nie zabił któryś z  nich, na przykład dlatego, że zamierzała usunąć jego
postać? Agata wiedziała, że dobrze zarabiają i że większość z nich broni się


zaciekle przed utratą pracy. Czy taka możliwość przyjdzie do głowy
również policjantom? Raczej nie, bo przecież nie znają serialu od kuchni.
Wzruszyła ramionami. Ona na pewno nie zamierza doradzać
detektywom, jak prowadzić śledztwo, choć o  pracy i  życiu prywatnym
mamy mogłaby opowiedzieć dużo ciekawych rzeczy. Znów ugryzła
bagietkę, rozejrzała się po sali i zauważyła, że tylko ona patrzy na ekran.
Postanowiła, że w  takim razie obejrzy odcinek do końca. Była to mamie
winna.
Potem musi jak najkrótszą drogą dotrzeć do lasu, żeby znaleźć przed
zmrokiem dobre miejsce na nocleg. Przywykła już do samotnej tułaczki
i  nocowania w  namiocie. Przestała się bać dźwięków dobiegających
z ciemnego lasu, a jeśli nawet czasem nachodziła ją tęsknota za prysznicem
lub ciepłym posiłkiem przy stole, wygód brakowało jej z  dnia na dzień
coraz mniej, a  nie odwrotnie. Było tak jak w  północnej Finlandii, gdzie
spędziła swoje ostatnie wakacje z  tatą (pojechali na tę wielką wyprawę
z namiotem i kociołkiem tylko we dwoje, bo matka bała się głuszy i chciała
nacieszyć się pod ich nieobecność ciszą w  domu). Sypiali w  parku
narodowym, przez cały tydzień nie spotkali żywej duszy, opiekali nad
ogniskiem szczupaki, które łowił ojciec, pili wodę z  potoków i  myli się
w  rzece. Dziewięcioletnia Agata przyzwyczaiła się po kilku dniach do
ukąszeń komarów, nieodłącznego smrodu płynu przeciw owadom oraz do
włosów przesiąkniętych dymem. Nabrała przeświadczenia, że biwakowanie
na łonie natury jest najwspanialszą rzeczą, jaką można robić.
– Tato, chciałabym tu zostać  – powiedziała, kiedy wracali po
kamienistej drodze do auta zaparkowanego przed bramą parku. Do dziś
pamiętała to wielkie odkrycie, że została stworzona do życia w  buszu.  –
W  domu ciągle muszę coś robić  – marudziła.  – Nie chcę chodzić na te


wszystkie głupie kółka. Wkurza mnie, że w Pradze jest tyle ludzi. Tu mi się
podoba.
Ojciec się zatrzymał i  spojrzał na nią tak poważnie, że opuściła ją
pewność siebie.
– Rozumiesz mnie? – spytała.
– Rozumiem – odparł. – Bo masz to po mnie.
– Więc dlaczego nie możemy tu zostać? Chciałabym mieszkać w lesie
chociaż przez miesiąc  – prosiła.  – Kiedy dorosnę, na pewno tak zrobię.
Choćby sama!
Ojciec skinął głową na znak, że rozważa jej słowa. Zawsze rozmawiał
z nią jak z dorosłą. To sprawiało, że kochała go jeszcze bardziej.
– Lepiej z tym nie igraj – powiedział po chwili. – Bo skończyłoby się to
tak, że nie byłabyś szczęśliwa ani tam, ani tu, ani nigdzie indziej.
Czy tata wyrzucałby jej to, że teraz przynajmniej częściowo spełnia
swoje marzenie z dzieciństwa? Raczej nie. Przecież nie czeka na nią nikt,
komu by na niej zależało. Nie ma nikogo, komu musiałaby się tłumaczyć.
Może czasem myśli o  niej Ester, ale ona ma swoje dzieci, dom pełen
gliniarzy i  inne problemy. Agacie wydało się to smutne… a  jednocześnie
w pewien sposób kojące.
Na ekranie pojawiły się napisy końcowe Podwórza. Gdzieś wśród tych
dziesiątek nazwisk jest również nazwisko jej matki… Na tę myśl Agata
przełknęła ostatni kęs bagietki, strzepnęła okruchy z koszulki, zarzuciła na
plecy plecak z namiotem i śpiworem i powoli wyszła z baru. Przecież nie
będzie się rozklejać w  jakiejś zapyziałej spelunie! Da sobie jeszcze kilka
dni wolności, postara się przeżyć je jak najmilej, a potem wróci do zakładu.
Pieniądze od Jakuba już się kończą, a niby skąd miałaby wziąć następne?
Tak czy inaczej, z  poszukiwaniami koniec. I  tak prowadziły donikąd. Co


ona sobie myślała? Że jest prywatnym detektywem? I dlaczego nie przyszło
jej do głowy, że ten trop może być fałszywy?
Szła poboczem porośniętym rozkwitłymi makami. Co jakiś czas
zachwiał nią podmuch powietrza od przejeżdżających ciężarówek. Wszyscy
znajomi łącznie z  ciocią Ester wsadziliby ją teraz do auta i  zawieźli do
poprawczaka. Wszystkie koleżanki mieszkają z rodzicami i żadna z nich się
nią nie interesuje. Jakub owszem, pomógł jej, ale kiedy zapraszał ją do
siebie, nie mówił tego poważnie i  pewnie wcale by się nie ucieszył, jeśli
znów pojawiłaby się w jego życiu.
Musi wrócić do zakładu.
Bo czy ma inne wyjście?
Przed południem Adam Danesz wygrzebał bardzo ciekawe informacje
o  kolejnym potencjalnym podejrzanym. Wprawdzie Maciej Stranski nie
wydawał mu się zbyt niebezpieczny, ale trzeba było go sprawdzić równie
dokładnie jak wszystkich mających związek ze sprawą i nieposiadających
alibi na czas popełnienia jednego lub obu morderstw. Na widłach, którymi
została dźgnięta Anna Walenta, nie znaleziono jego odcisków palców  –
zapisał Adam w notatniku – poza tym nie posiada auta, więc nie wiadomo,
jak dotarłby w  środku nocy na leśny parking, na którym uduszono
Marcelinę Żarnowiec. Lecz widły mógł trzymać w  rękawicach, a  na
miejsce drugiej zbrodni mógł przyjechać na przykład właśnie z Marceliną –
uświadomił sobie Adam. Tylko czy Stranski miał motyw do popełnienia
tych morderstw? Adam zabrał się do pracy z dużo większym zapałem niż
zazwyczaj. W  wydziale kryminalnym najbardziej lubił adrenalinę
polowania, a przedwczoraj odkrył tak ważne informacje o Monice Benio,
że zapragnął kolejnych szokujących faktów.
I zostały mu one zesłane.


Technik lotniskowy Maciej Stranski urodził się pięćdziesiąt lat temu
w Valticach jako Marcin Skała. Miał stary domek, małą firmę transportową,
uprawiał winogrona, ożenił się w wieku trzydziestu pięciu lat. Bezdzietne
małżeństwo zakończyło się cztery lata temu rozwodem. Dwa lata później
Marcin Skała złożył na swoją byłą żonę doniesienie o  usiłowanie
spowodowania uszczerbku na zdrowiu. Zeznał, że Krystyna Skała od
rozwodu go prześladuje. Twierdził, że starał się to ignorować, dopóki nie
próbowała potrącić go autem. Porzucona żona nazwała ten incydent
wypadkiem, a mężczyzna po tygodniu wycofał oskarżenie.
Tyle że tuż potem zamknął swoją działalność gospodarczą, zmienił
nazwisko i już jako Maciej Stranski przeprowadził się do domku w Tocznej
pod Pragą i  zaczął pracę na lotnisku. Zrobił dokładnie to, co zaleca się
ofiarom prześladowań – zniknął i zatarł za sobą ślady.
Podekscytowany Adam czytał swoje notatki. Czy była żona mogła
wyśledzić Stranskiego i  zemścić się na dwóch kobietach, które widziała
w jego towarzystwie? Przecież tego wieczoru, kiedy scenarzyści przyjechali
do pensjonatu, Maciej też tam był. Czy Krystyna Skała obserwowała go
z ukrycia, odniosła wrażenie, że Anna i Marcelina z nim flirtują i ukarała je
za to?
Adam nie wiedział, czy jego nowa teoria brzmi wiarygodnie, ale mimo
to był z siebie dumny. W trzy dni wyszperał mnóstwo informacji na temat
podejrzanych i  stworzył przynajmniej dwa dość prawdopodobne
scenariusze niedawnych tragicznych wydarzeń.
Co w tym czasie odkryła nadgorliwa Sylwia? Nic!
Akurat kiedy sięgał po słuchawkę, by przekazać swoje odkrycia
Bergmanowi, rozległ się dzwonek telefonu.
Na dźwięk głosu Moniki Benio Adamowi przebiegł po plecach
przyjemny dreszcz połączony z  radością, że ta zmysłowa blondynka nie


stała się trzecią ofiarą mordercy (byłoby jej szkoda!), lecz upojenie trwało
tylko kilka sekund. Scenarzystka rozmawiała z  nim jak z  podwładnym
i z każdym słowem coraz bardziej działała mu na nerwy. Oczywiście, że nie
jest zaginiona, co to w ogóle za bzdura? Po prostu wkurzyła się na swojego
chłopaka, bo po całej tej sprawie z  morderstwem Anny zostawił ją samą
w  domu na całą noc, więc pojechała do ojca w  Góry Izerskie, a  telefon
celowo zostawiła w  domu, żeby dać Andrzejowi nauczkę. Co komu do
tego? Nie było jej tylko dwadzieścia cztery godziny, już wróciła i właśnie
wybiera się do pracy.
– Dlaczego nachodziliście mnie w domu? Niepotrzebnie wystraszyliście
Andrzeja – zarzuciła Daneszowi.
Adam pomyślał, że jego rozmówczyni najwyraźniej należy do kobiet,
które winą za wszystkie swoje błędy obarczają innych.
– Chyba to pani go wystraszyła, prawda? – odparł podrażniony.
– Nawet jeśli, to nie pańska sprawa – syknęła. – Prosił pan, żebym do
pana zadzwoniła. Po co?
Danesz się zastanawiał, czy już dotarły do niej wieści o  drugim
morderstwie.
– Czy wie pani, co się stało Marcelinie Żarnowiec?
– Nie wiem, co się stało, ale wiem, że nie żyje. Dzwoniło do mnie
chyba całe Podwórze. Próbuje pan mnie na czymś przyłapać? Myślał pan,
że odpowiem, że ktoś ją walnął młotkiem w  łeb lub coś w  tym stylu, co
może wiedzieć tylko morderca? – Zaśmiała się z pogardą. – Czuję się jak
w  jakimś głupim serialu kryminalnym. Serio. Nie mam z  tymi
morderstwami nic wspólnego, jasne? Czy to wszystko?
Rzeczywiście próbował przyłapać ją na takim błędzie, ale teraz
zrozumiał, że to było niepotrzebne, bo Monika Benio jest inteligentna
i nawet gdyby to ona stała za tymi morderstwami, nie dałaby się nabrać na


tak prymitywną sztuczkę. Danesz przeczuwał, dlaczego jest taka
podrażniona: ma sporo do ukrycia i nie wie, czy jej oszustwa już wyszły na
jaw i  czy policja odkryła plik Bomba w  komputerze Anny. Danesz
postanowił pozostawić ją w niepewności.
– Ja i  inspektor Bergman chcieliśmy sprawdzić pani alibi na noc
z piątku na sobotę – wyjaśnił. – Pani partner i koleżanka powiedzieli nam,
że przez pewien czas była pani sama w  ogrodzie i  że wcześniej oboje
kłamali, by panią chronić.
– Wiem – jęknęła poskromiona. – Ale to nie ja zabiłam…
– Albo przyjedzie pani dziś złożyć zeznania, albo wezwiemy panią
pisemnie i tak czy inaczej będzie pani musiała się tu stawić – powiedział
stanowczo.
– Tyle że właśnie wychodzę do pracy. Nie mogę tak po prostu się nie
pojawić, szczególnie teraz, kiedy jest nas o  dwie mniej  – odparła
rzeczowo. – Cała odpowiedzialność spadła na mnie!
„I niezmiernie cię to cieszy" – dodał w duchu Danesz.
– Wie pani co? W  takim razie odwiedzimy panią w  biurze. O  której
godzinie możemy przyjechać?
Gdy wrogim tonem zaproponowała wpół do trzeciej, Adam
z  niedowierzaniem przypomniał sobie, jak bardzo go pociągała, gdy
rozmawiali w cztery oczy. Na podwórzu pensjonatu z nim flirtowała, a on
zapragnął jej wbrew własnej woli, choć był niemal pewien, że ich
charaktery wcale by do siebie nie pasowały. Natomiast podczas rozmowy
telefonicznej jego zmysłów nie uwodził jej zapach, uniesione kąciki ust,
czubek języka między kształtnymi wargami, a Danesz pomyślał o Monice
Benio tylko jedno: jest nieznośna.


Ogród willi secesyjnej był utrzymywany z  wyczuciem, tak by nie
zmienił się w  dżunglę, a  jednocześnie nie wyglądał sztucznie. Jego
dominantę stanowiły krzaki, których nikt nie przycinał w  nienaturalne
kształty, więc ich gałęzie przeplatały się i  sterczały bujnie na wszystkie
strony. Pędzelki rozkwitłych traw sięgające do ud tańczyły na wietrze
i  okalały małą wysepkę angielskiego trawnika z  meblami ratanowymi
niczym falujące morze wyścielone bławatkami, dzwonkami, jastrunami,
koniczyną, makami i wieloma innymi kwiatami, których nazw Bergman nie
znał. Tak zwane chwasty lubił dużo bardziej niż szlachetne kwiaty
ogrodowe i  cieszyło go, że nie jest jedynym, kto woli, by ogród
przypominał raczej łąkę niż olbrzymi salon z zielonym dywanem. W takiej
scenerii radość z lata była dużo intensywniejsza. Gdzieś w pobliżu zakukała
kukułka, korony starych sosen szumiały, a  gdyby nie ruchliwa ulica za
nieprzeniknionym murem krzaków, iluzja wiejskiego zacisza byłaby
doskonała.
Lecz on nie przybył tu, by rozkoszować się przyrodą.
Spojrzał na zegarek, pokręcił się niecierpliwe na ratanowym krześle,
a ono skrzypnęło. Gdzie ten facet się podziewa?
Za plecami usłyszał pobrzękiwanie filiżanek, więc spojrzał za siebie, ale
zamiast mężczyzny, do którego tu przyjechał, ujrzał około
czterdziestopięcioletnią kobietę w  błękitnej sukience. Niosła wiklinową
tacę z czajniczkiem i filiżankami. Miała przestraszoną minę.
– Nazywam się Hanna Lammer. Dzień dobry. Mąż zaraz przyjdzie  –
wyrzuciła z siebie, gdy jej oczy spotkały się z oczami Bergmana. Naczynia
na tacy zaczęły głośno stukać, bo kobieta przyśpieszyła kroku.
Bergman przedstawił się oschle. Irytowało go, że Oleg Lammer każe
mu czekać tak długo. Zupełnie jakby chciał mu w ten sposób pokazać, że
nic sobie z  tego śledztwa nie robi. Dwadzieścia minut temu otworzył


Bergmanowi furtkę i  zaprowadził go do ogrodu, ale potem rozległ się
dzwonek jego telefonu i gospodarz oddalił się bez słowa wyjaśnień.
– Czy mąż jeszcze rozmawia?
Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco.
– Tak. Ciągle do niego wydzwaniają w sprawie tego Muru Chińskiego
w Budapeszcie… Na razie zrobiłam panu kawę.
Bergman prawie odszczeknął, że o nic takiego nie prosił, ale w ostatniej
chwili się powstrzymał. Nie miał powodu, by nieuprzejmie traktować tę
kobietę. Patrzył, jak nalewa mu kawę, i uświadomił sobie, że gdyby praca
w  wydziale kryminalnym nie stępiła tak jego uczuć, byłoby mu żal pani
Hanny. Jej mąż jest zaplątany w  morderstwo swojej kochanki, a  ona
musiała dać mu alibi. Czy Oleg jej wyznał, dlaczego tak bardzo tego alibi
potrzebuje? Czy może powiedział, że zamordowana Anna Walenta była po
prostu jego znajomą, i  wymyślił jakąś dość wiarygodną historyjkę
uzasadniającą podejrzenia policji?
Bergman obserwował, jak na nagich ramionach kobiety tańczą plamki
światła i  cienia, i  postanowił, że jeśli usiądzie naprzeciw, wyjaśni jej, że
chce porozmawiać z jej mężem w cztery oczy. Jeśli Hanna Lammer jeszcze
nie zna prawdy, nie musi jej poznawać akurat teraz. Natychmiast zaczęłyby
się sceny i pretensje, które zabrałyby inspektorowi sporo cennego czasu, nie
wnosząc nic do śledztwa.
– Ja nie będę piła. Nie szkodzi? – spytała kobieta.
Kiedy Bergman bez słowa skinął głową, ośmieliła się.
– Czy pan jest z policji?
– Z wydziału kryminalnego.
– Ale ja już potwierdziłam mężowi to alibi. Był tu pański kolega, jak on
się nazywał…
– Nie chodzi o alibi.


– A o co?
– Muszę spytać pani męża o kilka rzeczy. Na osobności – podkreślił na
wypadek, gdyby zaciekawiona kobieta chciała towarzyszyć im podczas
rozmowy.
Między brwiami pojawiły się jej dwie zmarszczki.
– Czy o  coś go podejrzewacie? Ta kobieta, o  którą chodzi… Ta
scenarzystka… była tylko jego daleką znajomą. Wiem to na pewno.
Czasem uzgadniali szczegóły scenografii, ale na pewno mąż nie miałby
powodu, żeby ją… skrzywdzić.
Czyli ona jeszcze nie wie. Bergman przetrzymał jej spojrzenie i skinął
głową.
– Niech się pani nie martwi. Chcę tylko coś sprawdzić.
– Dobrze – spróbowała się uśmiechnąć i wskazała na czajniczek. – Jeśli
będzie pan miał ochotę na dolewkę, proszę się częstować. Ja… nie będę tu
czekać z panem, nie szkodzi?
Najwyraźniej pytaniem, czy „nie szkodzi?" wypełniała co drugie
zdanie, a Bergman pomyślał, że to sporo o niej mówi. Chyba najważniejsze
jest dla niej unikanie konfliktów z  otoczeniem. Pewnie nawet gdyby
położył jej dowód niewierności męża tuż przed nosem, zachowałaby
całkowity spokój i przekonałaby sama siebie, że to nic takiego.
– Nie. Proszę dać jakoś mężowi do zrozumienia, że bardzo bym
docenił, gdyby już skończył tę rozmowę i przyszedł do mnie.
Kobieta skinęła głową, ale nie ruszyła się z  miejsca, więc Bergman
dodał:
– Mają państwo cudowny ogród.
Po raz pierwszy zrobiła rozluźnioną minę.
– Dziękuję. Wszystko sadziłam i siałam sama.


– Podobają mi się te chwasty.
Hanna Lammer uśmiechnęła się szeroko.
– To mieszanka traw o  nazwie Łąka z  dawnych czasów  – odparła,
a  zmarszczki na jej twarzy niemal całkowicie zniknęły, jak dzieje się
zawsze, kiedy ludzie mówią o swoim największym hobby. – Zamówiłam ją
przez Internet. Proszę sobie wyobrazić, że dziś trzeba zapłacić trzy tysiące
koron, żeby móc patrzeć na zwykłą łąkę! Kiedy byłam mała, te rośliny
kwitły na każdej miedzy, a w mieście wzdłuż chodników. Teraz wszędzie
króluje ta koszmarna zielona nuda. Nie cierpię angielskich trawników.  –
Obróciła się i ruszyła w stronę domu, ale po kilku krokach się zatrzymała. –
Lata tu teraz mnóstwo motyli. Wie pan, że w miastach prawie wyginęły, bo
nic tam dla nich nie kwitnie?
Bergman otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, gospodyni
dodała lekkim tonem:
– Przed chwilą pana okłamałam. Wiem, że Anna Walenta była kochanką
mojego męża. Wiem o  tym od lat, ale niczego mu nie powiedziałam. To
wszystko wybudowaliśmy razem – zatoczyła ręką okrąg. – Mamy dziecko.
Oleg dobrze mnie traktuje. Co bym osiągnęła, gdybym robiła mu sceny?
– W takim razie dlaczego twierdziła pani, że Anna była dla niego tylko
daleką znajomą?
Wzruszyła ramionami.
– Powiedziałam panu to, co on wmawia mnie. Oficjalną wersję. Ale
z pańskiej miny wyczytałam, że jest mnie panu żal, a tego bym nie zniosła.
Nie jestem aż taką biedulką, na jaką wyglądam. Oleg myśli, że jest
sprytniejszy, bo wie więcej niż ja… Ale w rzeczywistości jest odwrotnie. –
Obróciła się do Bergmana plecami i bez pożegnania poszła do domu.


Oleg pojawił się po kolejnych dziesięciu minutach. Posłał Bergmanowi
beztroski uśmiech i  nabrał powietrza, by wygłosić jakąś jowialną uwagę,
ale inspektor postanowił przejść od razu do rzeczy.
– Dwa tygodnie temu odwiedził pan Agatę Walentę w poprawczaku.
Uśmiech na przystojnej męskiej twarzy zgasł.
– Już się znalazła?
– Nie, ale jej koleżanka opisała pana bardzo dokładnie. Po co pan do
niej pojechał?
Lammerowi szybko powróciła stracona przed chwilką pewność siebie.
Usiadł naprzeciw Bergmana i silną ręką nalał sobie kawę.
– Nie powiedziałem, że tam byłem.
– Ale był pan  – Bergman podniósł głos.  – Czy zaprzecza pan teraz
dlatego, że stało się tam coś, o czym nie powinienem się dowiedzieć?
– Przeklęta dziewczyna!  – Oleg trzasnął dłonią w  stół tak mocno, że
kruche filiżanki podskoczyły, a kawa wylała się na ratanowy stolik.
– O czym rozmawialiście? Tamtego dnia uciekła. Dlaczego?
Oleg Lammer przez kilka sekund milczał, a  Bergman potrafił sobie
wyobrazić, jak szaleńczo wirują myśli w  jego głowie: do czego się
przyznać, a  co przemilczeć? Ostatecznie najwyraźniej zdecydował się na
szczerość, bo westchnął zrezygnowany i podniósł ręce nad głowę na znak,
że się poddaje.
– Chciałem ją poderwać  – przyznał wprost.  – Tak, wiem, ma
siedemnaście lat… No i  co z  tego? Potrafi pan sobie wyobrazić, jak się
wściekłem, kiedy dowiedziałem się, że Anna mnie zdradza?
Był tak szczerze wzburzony, jakby wcale sobie nie uświadamiał, że on
od lat wyrządza swojej żonie taką samą krzywdę. Mimo to Bergman zrobił
pełną zrozumienia minę. Jeśli będzie Olegowi przytakiwać, dowie się
więcej.


– Tak się pan wściekł, że postanowił pan przespać się z  jej córką  –
stwierdził tonem wolnym od jakiejkolwiek oceny.
– Dokładnie tak!  – Wprawdzie przy ich poprzednim spotkaniu Oleg
twierdził, że w ogóle nie był zazdrosny, ale teraz na wspomnienie zdrady
Anny pojawiły mu się na policzkach i szyi czerwone plamy. – To byłaby
genialna zemsta, prawda? Nie chciałem krzywdzić Anny… Gdyby mój plan
się udał, ona nigdy by się o tym nie dowiedziała, jestem tego pewien. Agata
by nas nie wydała, bo przecież w  przeciwnym razie nastawiłaby matkę
przeciwko sobie! Trzymałaby wszystko w  tajemnicy… a  mnie cieszyłaby
świadomość, że nie pozwoliłem robić z  siebie osła. Że to moje jest na
wierzchu, jeśli rozumie pan, co mam na myśli.
– Dlaczego pan myślał, że Agata się na to zgodzi?
Oleg spojrzał na dom, żeby upewnić się, czy żona na pewno nie
podsłuchuje.
– No… Poderwałem już wiele różnych kobiet, bardziej
doświadczonych. Myślę, że jestem w  tym naprawdę dobry.  – Uśmiechnął
się dumnie.  – Wierzyłem, że jeśli skorzystam ze swoich najmocniejszych
atutów, Aga ulegnie. Znamy się od lat i  chyba dosyć się lubimy,
przynajmniej takie mam wrażenie. Chciałem ją sobie przygotować, kilka
razy ją odwiedzić, bez pośpiechu…
Bergman powstrzymał złośliwy uśmiech.
– Ale ona odprawiła pana raz, dwa, mam rację?  – Inspektor
przypomniał sobie słowa koleżanki Agaty. Powiedziała, że mężczyzna
wziął Agatę na bok, rozmawiali, objął ją wokół ramion, a  zaraz potem
wybuchła między nimi kłótnia. – Co panu powiedziała?
– Naprawdę chce pan to usłyszeć?
– Proszę mówić.


– Że dokładnie wie, o co mi chodzi, ale stare, uschnięte kutasy jej nie
interesują.
Bergman próbował zapanować nad kącikami ust tak długo, aż złapał go
skurcz.
– Ja też się śmiałem  – przyznał Oleg Lammer.  – W  tamtej chwili
zrozumiałem, że to jeszcze mała dziewczynka. Nastolatka. Tyle że ona
zaczęła mi wygrażać, że o  tym obmacywaniu powie mamie. Zrobiło się
niebezpiecznie. Wciąż bredziła, że nigdy nie zdradziłaby matki. I  że jeśli
nie powiedziałaby jej, co ze mnie za jeden, to właśnie byłaby zdrada…
– Jak pan na to zareagował?
– Nijak. Kłócenie się z  nią nie miało sensu. Odjechałem i  miałem
nadzieję, że mimo wszystko mnie nie wyda.
Wciąż coś w  tej opowieści nie grało. Agata miała prawo się
zdenerwować, ale dlaczego uciekła? Gdyby zamierzała jak najszybciej
powiedzieć matce, co się stało, pojechałaby najkrótszą drogą do domu.
Lecz ona tego nie zrobiła. Zamiast tego rozpoczęła jakieś dziwne
„śledztwo".
Oleg Lammer nie powiedział wszystkiego, to więcej niż pewne.
– Kiedy Agata się pojawi, powie nam, co tak naprawdę się stało  –
przypomniał mu Bergman. – Jeśli nie chce pan opóźniać śledztwa, proszę,
by wyjawił mi pan to teraz.
Cisza. Bergman przeniósł wzrok za plecy Olega, gdzie w  delikatnym
południowo-zachodnim wietrzyku falowały niebiesko-fioletowe dzwonki.
Właśnie chciał wstać i  powiedzieć, że daje Olegowi do namysłu
dwadzieścia cztery godziny, a potem wezwie go na kolejne przesłuchanie,
kiedy on westchnął przeciągle.
– Anna już nie żyje… więc to bez znaczenia.
Bergman czekał.


– Wściekłem się. Na Agatę. Na Annę. Na cały świat. Wykrzyczałem
Agacie prosto w twarz, że nie musi się tak przejmować się matką, bo ona
też się nią nie przejmowała, gdy mordowała jej tatę.
To była tak przełomowa i  istotna informacja, że Bergmanowi
przyśpieszyło tętno. Niemal fizycznie czuł, jak jego mózg przełącza się na
wyższy bieg.
– Twierdzi pan, że Anna Walenta zamordowała męża? Ojca Agaty?  –
Przecież rozmawiał o tym mężczyźnie niedawno… z Ester Czarną. Części
układanki powoli zaczynały do siebie pasować, ale Bergman nie miał teraz
czasu, by spojrzeć na ułożony obraz z  odpowiedniego dystansu.  –
Myślałem, że on umarł na zawał.
– Oficjalnie. Według raportu medycznego… tak. – Oleg Lammer mówił
coraz bardziej bezbarwnym głosem. – Wie pan, Jarosław był o piętnaście lat
starszy niż Anna, a ich style życia coraz bardziej się od siebie oddalały. On
był pisarzem, samotnikiem wiecznie schowanym w  pracowni, natomiast
Anna potrzebowała do szczęścia ludzi. Z  początku go podziwiała, ale
potem przestała jej wystarczać rola żony słynnego mężczyzny. Miała
wrażenie, że on jej nie docenia, że myśli tylko o sobie. Zaczęła budować
własną karierę. Była dobra, przeszła do telewizji, poznała mnie i…
zakochaliśmy się w  sobie.  – W  głosie Olega pojawiła się duma, którą
próbował zamaskować ironicznym uśmiechem.  – Oznajmiła Jarosławowi,
że zamierza się z nim rozwieść, ale on nie chciał o tym słyszeć. Kłócili się,
on zaczął pić… Potem kiedyś w piątek po południu Anna wróciła do domu
i  zastała go leżącego na ziemi. Jego serce jeszcze biło, ale stracił
przytomność i  było jasne, że jest z  nim nieciekawie. Zamiast wezwać
karetkę – Oleg zamilkł na kilka sekund i wpatrywał się w swoje dłonie –
Anna wyszła, poczekała przed szkołą na Agatę i zabrała ją na weekend do
przyjaciółki. Kiedy wróciły do domu…


– Jarosław był już martwy – dokończył za niego Bergman.
– Dokładnie. Anna wezwała pogotowie. Nikomu nie powiedziała, że
widziała go, kiedy jeszcze żył. Wszystkim mówiła, że po raz ostatni była
w  mieszkaniu w  piątek rano i  że jej mąż nie przejawiał wtedy żadnych
oznak choroby, a z pracy pojechała prosto do tej koleżanki. Nikt o nic jej
nie podejrzewał. Jarosław naprawdę zmarł na zawał.
– Czyli go nie zabiła, a  jedynie nie udzieliła mu pomocy. To duża
różnica, choć efekt jest ten sam. Czy opowiedział pan całą tę historię
Agacie?
Oleg pokręcił głową.
– Kiedy z moich ust wyrwały się te słowa o morderstwie, natychmiast
zrozumiałem, że przesadziłem. Chciałem jak najszybciej zniknąć. Czułem,
że Agata zapyta o  to matkę… i  chciałem dać Annie szansę powiedzenia
córce tego, co uzna za stosowne.
– Zatem ostrzegł pan Annę, że Agata będzie ją pytać o ojca? Musiała
się wściec, że zdradził pan jej tajemnicę.
Oleg powoli pokręcił głową.
– Postanowiłem… milczeć i czekać. Trochę miałem nadzieję, że Agata
niczego nie powie. Oczywiście było to z mojej strony strasznie naiwne, lecz
wciąż wydawało się lepszym rozwiązaniem niż wyjawienie Annie, co
nabroiłem. Nie mogłem wykluczyć, że Agata będzie jednak trzymać język
za zębami, i tego się trzymałem.
– Kto wiedział o  tym, że Anna nie udzieliła pomocy swojemu
umierającemu mężowi?
– Trudno powiedzieć, ale myślę, że tylko ja i ta jej przyjaciółka.
– Marcelina Żarnowiec?
– Tak.
– I obie zostały zamordowane.


– Dokładnie.  – W  oczach Olega po raz pierwszy błysnęła niekryta
rozpacz. Spojrzał na Bergmana, jakby dopiero teraz zaczął myśleć o treści
słów, które przed chwilą padły. – Boże, chyba pan nie myśli, że załatwiła je
Agata? Siedemnastolatka pragnąca pomścić swojego tatę? Przecież to
absurd! Nawet nie powiedziałem jej dokładnie, co się stało! A tym bardziej
nie wspominałem o Marcelinie!
Poderwał się z  krzesła, zrobił kilka kroków w  stronę domu, a  potem
obrócił się na pięcie i wrócił do stołu.
– Próbuje pan zrzucić winę na mnie? Sugeruje pan, że to wszystko stało
się przeze mnie? Że to ja to wszystko… zapoczątkowałem?
– Najwyraźniej doszedł pan do takiego wniosku nawet bez moich
sugestii.
– Doprawdy?  – Oleg Lammer stanął tuż przy krześle Bergmana
i  pochylił się tak nisko, że Bergman czuł jego oddech.  – Czy pan jest
jasnowidzem, skoro pan wie, co myślę?
Inspektor powoli wstał. Gdy się wyprostował, był o głowę wyższy od
Lammera.
– Nie trzeba być jasnowidzem, by przejrzeć pana na wylot – powiedział
powoli. – Dręczy pana poczucie winy. Dobrze pan wie, że męża Anny nie
musiała pomścić Agata. Mógł to zrobić ktoś, komu ona się zwierzyła.
Zanim Oleg zdobył się na odpowiedź, Bergman pożegnał się z  nim
oschle i wyszedł z ogrodu.


ROZDZIAŁ 16

Podejrzewają ją, to już pewne.
Po rozmowie telefonicznej z  kapitanem Daneszem Monika była tak
roztrzęsiona, że kiedy się malowała, ukłuła się pędzelkiem tuszu do rzęs
w oko, a teraz było ono zaczerwienione i podrażnione. A przecież jeszcze
kilka minut temu miała wrażenie, że odzyskała pełną kontrolę nad swoim
życiem. Kiedy wróciła od ojca, zastała w  domu Andrzeja oszalałego ze
strachu, a  to było dokładnie to, co chciała osiągnąć. Przecież zostawił ją
samą w mieszkaniu po tym, jak ona znalazła ciało zamordowanej szefowej,
więc miała pełne prawo wyjechać i pobyć przez chwilę zaginioną. Są kwita.
Pomimo iż nie przepadała za seksem, wiedziała, jak silna jest to broń, więc
przystała na taką formę pogodzenia się, a potem jeszcze poprosiła Andrzeja
o przebaczenie. Oczywiście wcale się na nią nie złościł i czuł się winny, że
potraktował ją tak nieczule. I o to chodziło.
Tyle że potem Monika zatelefonowała pod numer, który zostawili
Andrzejowi detektywi, i wszystko znów się popsuło. Ten młody policjant
rozmawiał z nią zupełnie inaczej niż podczas przesłuchania w pensjonacie.
Był chłodny i  rzeczowy, jakby chciał dać jej do zrozumienia, żeby nie
liczyła na taryfę ulgową. W  pensjonacie Monika odniosła wrażenie, że
wystarczy uwodzicielsko zmrużyć oczy i  pochylić się odrobinę z  rękami
złożonymi na piersiach, by młodzieniec tańczył, jak mu zagra, ale teraz
obawiała się go dużo bardziej. Co odkrył? Czy już wie, że dostała się do
Podwórza dzięki kłamstwom w życiorysie? Czy wie, że Anna próbowała ją


tym szantażować? Monika dobrze pamięta panikę, która ogarnęła ją, gdy
Anna poprosiła, żeby przyszła do niej po pracy do biura, a potem pokazała
jej na swoim komputerze plik o  nazwie Bomba i  oświadczyła sucho:  –
Wiem, że chciałabyś zająć moje miejsce. Jesteś dobra i  bardzo mi
pomagasz, więc cię nie wyrzucę, ale jeśli kiedykolwiek spróbujesz kopać
pode mną dołki, skompromituję cię. Podejrzewam, że nie chcesz, by
wszyscy w branży dowiedzieli się, że z wykształcenia jesteś rzeźniczką. –
Do tamtej chwili Monika bezgranicznie podziwiała Annę, była nią niemal
opętana. O czym ona myśli rano, gdy się budzi? Jakie by to było uczucie:
spojrzeć w lustro i zobaczyć tam jej twarz? Nieprzyjemna rozmowa była dla
oddanej Moniki kubłem zimnej wody, a  jeszcze gorsze było to, że Anna
zaczęła okazywać jej swoją przewagę. Zlecała jej zadania, które potem
podpisywała swoim nazwiskiem. Scedowała na nią wszystkie uciążliwe
obowiązki. Chciała wyjechać do Szwecji i nie bała się powierzyć Monice
kierownictwa, bo przerażona podwładna nie odważyłaby się jej zaszkodzić.
Monika wciąż używała tego samego lakieru do paznokci co Anna, wciąż
miała podobną fryzurę i śmiała się w ten sam sposób, ale robiła to już tylko
z przyzwyczajenia i ze strachu przed pustką, która ogarnęłaby ją po utracie
swojego bóstwa.
Potem dowiedziała się, że Anna też nie jest niewiniątkiem, i  wtedy
sytuacja całkowicie się zmieniła. Czy policjanci wiedzą, co zrobiła?
Wyśledzili już, że Monika broniła się szantażem przed szantażem? Czy
odkryli, z kim współpracowała i dlaczego?
Niepokój wygnał ją z mieszkania godzinę przed planowanym wyjściem.
Chciała być sama. Krzyknęła do Andrzeja, zgarbionego nad klawiaturą
komputera, że musi sobie kupić na uspokojenie jakiś ciuszek (to zawsze
było jej lekiem na stres) i  że spotkają się później w  Podwórzu, po czym
szybko włożyła buty. Musi natychmiast (i bez towarzystwa Andrzeja)


porozmawiać ze wszystkimi kolegami, przede wszystkim z  Radkiem
Czermakiem, który decyduje w  Podwórzu o  wszystkim. Czy u  niego też
byli ci gliniarze? Co im powiedział?
Wyszła na rozpaloną słońcem ulicę, przy której mieszka z  Andrzejem
od początku ich sześcioletniego związku. W wystawie sklepu ujrzała swoje
odbicie. Uśmiechnęła się do tej starannie umalowanej kobiety w modnym
stroju, idącej zdecydowanym, ale powabnym krokiem, tak by wyglądała na
pewną siebie, ale jednocześnie nie traciła kobiecości. Uniosła brodę i  nie
spuszczała wzroku ze swojego odbicia, dopóki wystawy nie zmieniły się
w ścianę kolejnego domu. Ucieszyło ją, że nie widać po niej wewnętrznego
roztrzęsienia i strachu. Przez tę maskę doskonałości nikt się nie przebije do
jej duszy, a  już na pewno nie ten tępy młody policjant. Chce z  nią
porozmawiać w  Podwórzu? Proszę bardzo! Ona jest tam szefową, a  on
tylko intruzem, więc karty będą rozdane na jej korzyść. Miała tylko
nadzieję, że przyjdzie w  cywilu i  nie wywoła zbędnego zamieszania.
Wsłuchała się w  regularny stukot swoich obcasów i  z  każdym krokiem
robiła się coraz spokojniejsza, ale kiedy mijała ogródek restauracji, do
której wpadali czasem z Andrzejem na kolację, żołądek znów zacisnął się
jej z nerwów. Jest podejrzana o morderstwo, a tą bezsensowną ucieczką do
ojca dodatkowo skomplikowała swoją sytuację. Czy policjanci mogą ją
aresztować, żeby znowu nie zniknęła? Pochować ją żywcem w  jakiejś
betonowej celi, z której nie tylko nie wyjdzie do tej restauracji, ale nawet na
spacerniak? Pod jakimi warunkami można kogoś aresztować?
Powinna to sprawdzić i może rozejrzeć się za dobrym adwokatem.
Pomimo iż było dopiero wczesne przedpołudnie, słońce grzało
niemiłosiernie, a  wilgotne powietrze zdawało się nie zawierać tlenu.
Monika stanęła na przystanku w cieniu kamienicy i oddychała głęboko, by
przegonić panikę. Na pewno nie zamierzają jej aresztować, co za bzdura!


Czy mają przeciwko niej jakieś dowody? Prawdopodobnie odkryli, że
trochę oszukiwała i  kłamała, więc chcą ją jeszcze raz przesłuchać, to
wszystko. Zamiast wymyślać głupoty, powinna zacząć myśleć o  ratunku.
Przecież musi istnieć podejrzany, na którym policjanci mogliby się skupić
zamiast na niej. Wystarczy naprowadzić ich na trop, który uznają za
wystarczająco wiarygodny.
Wcisnęła obcas w  błyszczącą bańkę uformowaną przez upał na
rozpalonym asfalcie i intensywnie próbowała sobie przypomnieć przebieg
nocy, podczas której została zamordowana Anna. Dlaczego tak się wtedy
upiła? Wspominała minutę po minucie od przyjazdu poprzez kłótnię z Anną
aż po swoją dziecinną ucieczkę w kolejną butelkę wina. Resztę faktów zna
bardziej z  opowieści Andrzeja, ale teraz próbowała dotrzeć choćby do
urywków wspomnień. Jak przez mgłę pamiętała, że siedziała po ciemku
przy basenie i  słuchała wody przelewającej się przez jego brzegi. Że
zataczała się do sadu i tam chyba zwymiotowała… czy może nie? Potem
Andrzej i Karolina prowadzili ją do bungalowu, obejmowała ich ramionami
i  uderzała biodrami to swojego chłopaka, to koleżankę. Co stało się
później? I co działo się wcześniej?
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdzieś głęboko w  jej głowie tkwi
wspomnienie, które mogłoby pozbawić ją stygmatu głównej podejrzanej,
ale pomimo iż dotykała jego niewyraźnych zarysów ze wszystkich stron,
nie przynosiło to żadnych rezultatów.
Westchnęła i sięgnęła do torebki po szminkę. Naniosła na usta kolejną
warstwę intensywnej czerwieni i  poszła sprawdzić, o  której odjeżdża
najbliższy autobus do Podwórza.
Danesz się cieszył, że nie przyjechał do studia telewizyjnego sam i że
wziął ze sobą kapitan Rolnik. Przy spotkaniu znów  – wbrew jego woli  –


działał na niego osobisty czar Moniki Benio, która teraz szła przed nim,
przy każdym kroku delikatnie kołysząc biodrami.
– Usiądźmy gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać  – rzuciła
przez ramię i  uniosła kąciki ust.  – Jeśli nie chcą państwo jeść ani pić,
możemy zaszyć się na planie, o  ile akurat tam nie nagrywają. Jak widać,
w  bufecie jest straszny tłum  – skinęła głową ku stolikom przed ladą, za
którą obsługa właśnie nakładała na talerz porcję makaronu.  – Chyba
rozumieją państwo, że nie chcę, by ktoś nas słyszał.
Nie zwalniając kroku podczas slalomu między stolikami, przywitała się
z  kilkoma znajomymi. Adam zauważył, że niektórym posyłała
rozpromienione uśmiechy, a  innym tylko kiwała głową z  chłodną miną.
Najwyraźniej klienci bufetu dzielili się w  jej oczach na ludzi ważnych
i nieważnych.
Monika zwinnie prowadziła policjantów na drugą stronę holu
z wysokim sufitem, w którym oprócz bufetu znajdowały się również drzwi
do charakteryzatorni i szatni aktorów.
– Świetnie, nie nagrywają – powiedziała z ulgą w głosie i wskazała na
lampę nad dużymi dwuskrzydłowymi drzwiami, przypominającymi bramę
hangaru. – Jeśli jest włączona, oznacza to, że w środku trwają zdjęcia.
Danesz uświadomił sobie, że znana aktorka właśnie stanęła na końcu
kolejki przy bufecie. Wydawało mu się, że jakiś czas temu występowała
w  Teatrze Narodowym. Znana twarz przyciągała uwagę detektywa jak
magnes, jakby musiał się upewnić, że to naprawdę ona. Że aktorka, którą
czasem widuje na ekranie telewizora, istnieje również w  rzeczywistości.
Kiedy wreszcie oderwał od niej wzrok, zobaczył, że Monika Benio
obserwuje go z  rozbawieniem, i  pożałował, że jednak nie wezwał jej do
komisariatu. W  swoim środowisku naturalnym rozkwitła i  była jeszcze


bardziej pewna siebie i  przemądrzała niż podczas ich rozmowy
w pensjonacie.
– Aktorzy to normalni ludzie  – szepnęła mu do ucha Rolnik, kiedy
weszli przez dwuskrzydłowe drzwi w  półmrok scenografii.  – Nie
rozumiem, dlaczego wszyscy tak się na nich gapią!
Nie wiedział, co na to powiedzieć, więc tylko uśmiechnął się szeroko.
W zamian otrzymał pogardliwy grymas koleżanki.
Monika wciąż szła przed nimi, a  stukot jej obcasów na betonowej
posadzce rozlegał się na wszystkie strony. Prowadziła ich uliczką pośród
scenografii, które widzowie Podwórza dobrze znają, ale Daneszowi były
całkowicie obce. Zaskoczyło go, że pomieszczenia nie mają sufitów:
przypominały przykładowe pokoje w sklepie meblowym.
– O, salon Nowaków! I  knajpa Pod Pawiem! Myślałam, że to
prawdziwa knajpa, a to tylko dekoracja! – zdziwiła się Sylwia. Tym razem
to ona otrzymała pogardliwy uśmieszek od kolegi. – Ciekawe, co? – Rolnik
nie zamierzała pozwolić, by Danesz zepsuł jej humor. – Rozglądaj się, bo
może już nigdy nie będziesz miał takiej okazji. Ostatnio dyrektor Podwórza
obiecał mi, że mnie tu oprowadzi, ale potem zniknął po angielsku.
Adam pomyślał, że tworzy z  Sylwią komiczną parę. Idą przesłuchać
główną podejrzaną, a  zamiast prób wzbudzenia respektu, wytrzeszczają
oczy jak dzieci w cyrku. Pewnie Monika Benio ma z nich niezły ubaw.
– Klatka schodowa u Naiwnych – jęknęła obok niego Sylwia. – Czyli
oni mają tu nawet sztuczną klatkę schodową! W  telewizji wyglądają tak
realnie. Myślałam, że kręcą to w jakiejś prawdziwej kamienicy.
Monika Benio się obróciła, a  Adam mógłby przysiąc, że znów
uśmiechnęła się złośliwie. Ale kiedy się odezwała, w jej głosie nie było ani
śladu kąśliwości.


– Mogą się tu państwo rozejrzeć. Ja sobie usiądę  – wskazała fotel
w jednym z „salonów".
– Dobrze – wydusiła z siebie Sylwia Rolnik.
– Nie ma takiej potrzeby – odparł w tej samej chwili Adam i poczuł, jak
koleżanka obok się zjeżyła.
– Adam ma rację, nie powinniśmy tracić czasu – powiedziała szybko,
ale potem znów wypadała ze swojej roli. – To pokój Naiwnych, prawda?
Danesz obrócił oczy w  słup i  podszedł do scenografii. Zanim zdążył
usiąść, Monika Benio przeszła tak blisko, że się o  niego otarła. Mógłby
przysiąc, że poczuł na ramieniu dotyk jej sutków, a jego kręgosłup przeszył
dreszcz.
– Co mogę dla państwa zrobić? – spytała Monika i założyła na swoim
fotelu nogę na nogę. – Mają państwo rację, że powinniśmy się pośpieszyć,
bo za godzinę mamy naradę zespołu, którą oczywiście poprowadzę ja.
Oczywiście. Adam przyglądał się jej w półmroku zmrużonymi oczami.
Czy można by tu włączyć światło? Podczas kręcenia na pewno całą halę
oświetlają mocne reflektory filmowe, ale teraz świeciły tu tylko słabe
jarzeniówki.
– Dlaczego poprosiła pani Andrzeja i Karolinę, by nie mówili, że tamtej
nocy w pensjonacie była pani sama w ogrodzie?
Wprawdzie Andrzej twierdził, że to był jego pomysł, ale Danesz mu nie
wierzył. I słusznie.
– Nie chciałam mieć problemów. Wydało mi się to najprostsze – odparła
bez namysłu. – Kiedy chodzi o morderstwo, zawsze lepiej mieć alibi.
– Co pani robiła w ogrodzie?
– Siedziałam przy basenie, a potem przez chwilę w sadzie. Próbowałam
wytrzeźwieć.
– Nie spotkała pani Anny?


Między brwiami zrobiły się Monice dwie prostopadłe zmarszczki.
– Chyba nie, chociaż nie jestem pewna. Byłam bardzo pijana. Tak czy
inaczej, nie zabiłam jej. Żałuję, że was okłamałam, ale poza tym nie
zrobiłam nic złego.
Odpowiadała z  lekkością, ale jednocześnie emanowało z  niej pełne
oczekiwania napięcie, jakby te najtrudniejsze pytania miały dopiero
nadejść.
– Wiemy, że podczas rekrutacji do Podwórza podała pani fałszywe
wykształcenie  – Adam zrobił pauzę, żeby dać Monice czas na reakcję.
Uśmiechnęła się, trochę się pochyliła i  złożyła ręce na piersiach.
W głębokim dekolcie zarysował się rowek między piersiami, a Adama przy
każdym jej ruchu łechtał w  nosie ciężki zapach jej perfum, lecz ku
zaskoczeniu policjanta, z Sylwią Rolnik u boku łatwiej było mu oprzeć się
temu uwodzeniu.  – Wiem też o  pliku w  komputerze Anny, zawierającym
kompromitujące panią informacje.
Kolejny uśmiech. Zupełnie jakby Monika pytała: No i co?
– Czy ona panią szantażowała?  – Rolnik nie wytrzymała, choć
wcześniej uzgodnili, że przesłuchanie poprowadzi Adam.
– Co za pomysł!  – Monika Benio zdecydowanie pokręciła głową
i  zaczęła bawić się ceramicznym stojaczkiem na serwetki, który
telewidzowie widują codziennie na ekranach jako element mieszkania
Naiwnych. – Zorientowała się, że trochę ulepszyłam swój życiorys, ale kto
dzisiaj tego nie robi? Mam koleżankę, która przez rok opiekowała się
dzieckiem właścicielki kancelarii adwokackiej i  do dziś pisze w  CV, że
pracowała tam jako recepcjonistka. Przecież to całkowicie normalne.
Ludzie ubarwiają swoje życie. Anna mnie sprawdziła, powiedziała mi,
czego się dowiedziała, ale nie robiła z tego afery.
– W takim razie po co zapisała te informacje w komputerze?


– Niby skąd mam to wiedzieć?
– Czy zamierzała pani skasować je po śmierci Anny? Czy to dlatego
wtargnęła pani tamtego dnia do jej biura?
– Owszem. Chciałam je skasować, bo wiedziałam, że je znajdziecie
i zaczniecie mnie podejrzewać i zatruwać mi życie. I miałam rację, prawda?
Jej pewna siebie mina zaczynała działać Adamowi na nerwy.
– Myślę, że Anna chciała od pani pieniędzy. Albo czegoś innego.
Groziła, że jeśli jej pani tego nie da, skompromituje panią. Gdyby prawda
wyszła na jaw, mogłaby pani stracić pracę.
– Nie sądzę. – Oczy Moniki błysnęły przebiegle pod gęstą grzywką. –
Anna nie mogła mi zaszkodzić.
– Nawet gdyby powiedziała dyrektorowi Podwórza, że z wykształcenia
jest pani rzeźniczką, a  nie scenarzystką? Gdyby pokazała mu dowody?
Zakładam, że nie wiedział o tym, gdy panią przyjmował?
Patrzyła Daneszowi w  oczy o  dwie lub trzy sekundy dłużej, niż
pozwalają na to normy społeczne. Adam usłyszał, jak obok niego Sylwia
szybko zaczerpnęła powietrza.
– O tym rzeczywiście nie wiedział – zaczęła powoli Monika i odłożyła
stojak na stół. – Ale poznał mnie stosunkowo dobrze… zanim mnie przyjął.
Kolejny głęboki oddech po prawej stronie Adama. Przypomniał sobie,
jak zapalczywie Sylwia broniła tej kobiety, kiedy on sugerował, że dostała
pracę w Podwórzu dzięki intymnej znajomości z przyszłym szefem. Wtedy
to po prostu palnął, nie mając pojęcia, jak bliski był prawdy.
– Czy miała pani z nim romans?
– Mam z nim romans. Mówię o tym tylko dlatego, żeby wyjaśnić, iż ze
strony Anny nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo. Radek ją docenia,
ale… mnie też. Nie miałam powodów, by ją zabijać. Powtarzam, że nie
mogła mi zaszkodzić.


– A  gdyby powiedziała Radkowi  – Danesz wymówił to imię równie
poufałym tonem jak Monika – że jest pani oszustką?
Monika wzruszyła ramionami.
– Myślę, że w łóżku wykształcenie nie gra roli.
W tym miała rację.
– Czy pani chłopak wie o  tym romansie?  – spytał Danesz, choć ta
informacja nie miała ze śledztwem nic wspólnego. Przyłapał się jednak na
tym, że bardzo współczuje mężczyźnie, który ufa tej kobiecie, planuje z nią
wspólną przyszłość i uważa ją za najlepszą, jaką mógł spotkać.
– Raczej nie. Ale nawet gdyby to się wydało, prawdopodobnie by mi
wybaczył. Przecież robię to dla nas. Dzięki temu oboje mamy dobrą pracę
i pieniądze.
Usiadła wygodniej na miękkim fotelu, a Adam znów zaciągnął się jej
zapachem. Przyśpieszyło mu tętno, choć oprócz fizycznego pożądania czuł
do tej blondynki tylko pogardę. Monika Benio jest bez wątpienia
ponadprzeciętnie inteligentna i  piękna, lecz wbrew jej własnej opinii, to
jeszcze nie czyni z niej kobiety doskonałej.
– Nie wstydzę się tego. Wręcz przeciwnie, jestem z  siebie dumna  –
oświadczyła, choć nikt jej o to nie pytał. – Dwa lata temu uparłam się, że
zostanę scenarzystką, no i  proszę  – szerokim gestem wskazała na całe
studio.  – Jestem tutaj. Dziś po południu Radek mianuje mnie główną
scenarzystką.
– Naprawdę godne podziwu – podsumował chłodno Danesz. – Potrafi
pani dążyć do celu, prawda?
Zamiast odpowiedzi Monika się uśmiechnęła. Wydawało się, że wciąż
czeka na to najważniejsze, co dopiero miało zostać wypowiedziane, tyle że
Adam nie miał już żadnych asów w rękawie.
– Gdzie pani była w nocy z soboty na niedzielę? – spytał zmęczony.


Powoli westchnęła, jakby poczuła ulgę.
– U ojca. Przecież mówiłam to już panu przez telefon. Nie zabiłam ani
Anny, ani Marceliny, więc proszę dać mi już z  tym wszystkim święty
spokój! Po co miałabym je zabijać, do cholery?
– Może po to, żeby zostać główną scenarzystką?
Zaśmiała się.
– Widać, że prawie niczego pan nie wie o uczestnikach tego tragicznego
przedstawienia. Marcelinie nie zależało na tej pozycji. Była solistką, nie
cierpiała odpowiedzialności. Z  radością odstąpiłaby mi kierowanie
zespołem.
– Czy ojciec potwierdzi pani alibi?
– Oczywiście. Ale nie ma telefonu, więc jeśli chce pan z  nim
porozmawiać, musi pan do niego pojechać.  – Zrobiła zniecierpliwioną
minę, podniosła rękę z  eleganckim zegarkiem i  wcisnęła przycisk, który
rozświetlił cyferblat. – Przepraszam, ale muszę już państwa odprowadzić do
wyjścia. Zespół na mnie czeka.
Idąc do drzwi, Adam Danesz jeszcze raz zahaczył wzrokiem o biodra
Moniki i  podziękował w  duchu losowi, że z  tą kobietą połączył go tylko
w rolach detektywa i podejrzanej.
Ester wcześnie rano udało się zwabić kota na podwórze gospodarstwa
dzięki dwudziestu dekagramom szynki z  kurczaka, którą zostawiła na
kamieniu pod orzechem. Kiedy zwierzę jadło, podeszła do niego od tyłu
i  szybko chwyciła go w  ramiona. Była przygotowana na opór. Miała na
sobie gruby wełniany sweter, lecz kot wyrywał się tylko przez chwilę,
a  potem zaczął mruczeć. Od razu włożyła go więc do torby, wsadziła
bliźniaczki do auta i  razem zawiozły świeżą zdobycz do ogrodu Wilmy


Czarnej. Wprawdzie kot nie był zachwycony, Wilma również nie, ale może
za jakiś czas się do siebie przyzwyczają.
Pół godziny później Ester była z  powrotem. Włączyła bliźniaczkom
bajkę, sprawdziła e-mail (dziś również nikt nie zamówił noclegu, tylko tych
czworo Holendrów odwołało rezerwację na przyszły tydzień) i dla poprawy
nastroju postanowiła skosić trawę wokół bungalowów. Na źdźbłach turzycy
w  cieniu jabłoni jeszcze mieniły się krople rosy, a  rządki świeżo
skoszonych kwiatów polnych pachniały intensywnie. Ester z  rozkoszą
słuchała ćwierkotu kosów w  gęstej trawie i  z  każdym kolejnym ruchem
kosą czuła się coraz spokojniejsza. Kosiarki silnikowej nie posiadała
i  wcale jej nie pragnęła. Po co miałaby przyśpieszać tę pracę, skoro
najbardziej pociąga ją w niej ta staroświecka powolność?
Bergman i  jego krótkowłosa koleżanka pojawili się na ścieżce
prowadzącej do gospodarstwa, kiedy Ester akurat z  gracją ostrzyła kosę,
pomrukując sobie przy tym indyjski hit, którego nauczyły ją koleżanki na
Bali.
– Czy możemy na chwilę oderwać panią od pracy?
„Nie" – miała ochotę odwarknąć. W nasilającym się upale ściekały jej
pod koszulką strużki potu, a wilgotne kosmyki włosów przyklejały się do
skroni. Jeszcze nie brała dziś prysznica, planowała zrobić to dopiero po
koszeniu… Najchętniej obróciłaby się do Bergmana plecami. Co on sobie
myśli, że nachodzi ją bez zapowiedzi? Czy nie powinien był najpierw
zadzwonić? Wrzuciła ostrzałkę do szklanki z  wodą, ale kiedy otworzyła
usta, w jej głosie nie pojawiła się ani nutka wściekłości.
– Oczywiście.  – Na wszelki wypadek dorzuciła jeszcze uprzejmy
uśmiech. – I tak już prawie kończę. Czy napiją się państwo kawy?
Zawiesiła piłę na gałęzi drzewa i ruszyła do domu. Nienawidziła się za
to, że nie potrafi się złościć i bronić swoich spraw, tak jak na pewno na jej


miejscu potrafiłaby to teraz zrobić Anna. Lecz Ester była bezsilna.
„Uprzejmość to moje przekleństwo"  – przemknęło jej przez głowę, gdy
prowadziła tę parę policjantów ścieżką między cykoriami. „Chyba
pozwoliłabym się nawet zastrzelić, jeśli to byłby jedyny sposób na
załagodzenie konfliktu…"
– Przepraszam, że przychodzimy bez zapowiedzi – powiedział Bergman
za jej plecami, choć nie okazała niezadowolenia z  tego powodu.  –
Dzwoniłem do pani kilka razy, ale się nie dodzwoniłem.
Ester uświadomiła sobie, że kosiła przynajmniej godzinę, a  telefon
rzeczywiście zostawiła w domu. Zaskoczona obejrzała się na inspektora, bo
nie spodziewała się po nim takich dżentelmeńskich manier. Chciała się do
niego uśmiechnąć, lecz zanim zdążyła to zrobić, on dodał nieco
chłodniejszym tonem:
– Musi mi pani wyjaśnić kilka rzeczy. Teraz.
– Oczywiście  – odparła znów przymilnie. Anna na jej miejscu
zaczęłaby pyskować, że nie ma czasu i  nie zamierza w  ostatniej chwili
zmieniać planów, ale Ester nigdy nie stawiała oporu bez potrzeby, więc
dlaczego miałaby to robić teraz? – Tylko wezmę prysznic, dobrze?
Bergman przyglądał się jej przez chwilę przymrużonymi oczami, jakby
się zastanawiał, czy może jej na to pozwolić. Czyżby sądził, że ucieknie mu
przez okienko w  łazience? Awansowała ze świadka na podejrzaną? Ester
zaczęła się denerwować, potknęła się o próg domu i syknęła głośno.
– W środku są dzieci – wymamrotała, gdy fala bólu minęła. – Oglądają
bajkę.
Chciała w  ten sposób dać gościom do zrozumienia, że nie zamierza
uciekać – przecież nie zostawiłaby bliźniaczek z dwojgiem obcych ludzi –
lecz Bergman postanowił być nieugięty.
– Naprawdę wolałbym przesłuchać panią teraz.


– Aha. – W nozdrzach piekł ją smród własnego potu i czuła, że wygląda
strasznie. Czy inspektor chce, by rozmawiała z  nim w  takim stanie, żeby
czuła się przez to niepewna i bezbronna? Zrezygnowana Ester zaprowadziła
policjantów do kuchni i podeszła do czajnika, ale zanim go dotknęła, za jej
plecami rozległo się:
– Nam proszę kawy nie robić. Wypiliśmy jej już dziś aż za dużo.
Tętno Ester przyśpieszyło. Nie, nie wydaje się jej to  – Bergman
rozmawia z  nią dziś zupełnie inaczej niż poprzednio. Powoli się obróciła
i  pomyślała, że policjanci wyglądają na jej indonezyjskich krzesłach
oblepionych kawałkami luster jakoś niestosownie. Nie pasują do jej życia
podobnie jak całe to zamieszanie wokół obu morderstw. Ester wybrała
krzesło najbardziej oddalone od gości i  usiadła z  rękami złożonymi na
piersiach, by ukryć plamy potu pod pachami.
– Czy coś się stało?  – spytała niepewnie.  – Już wiecie, kto mógł to
zrobić?
– Chwileczkę. To będzie oficjalne przesłuchanie.  – Młoda policjantka
z  krótkimi najeżonymi włosami wyciągnęła dyktafon, z  bardzo poważną
miną spojrzała na zegarek, powiedziała do mikrofonu miejsce i  czas
przesłuchania oraz nazwiska uczestników, a potem położyła urządzenie na
środku stołu. Wtedy Ester ogarnęła panika. Bohaterka serialu kryminalnego
prawdopodobnie oświadczyłaby w  takiej sytuacji, że nie zamierza
zeznawać pod nieobecność swojego adwokata, ale Ester nie była pewna czy
może wygłosić tak buntownicze zdanie. Jeśli wkurzy Bergmana, napyta
sobie niepotrzebnie biedy. Nie, lepiej współpracować. Jeszcze bardziej
skuliła się na krześle i czekała na rozwój wypadków.
– Czy spotkała się pani z Agatą Walentą od chwili jej ucieczki z zakładu
poprawczego?


– Nie.  – Ester trochę się rozluźniła. Chodzi o  Agatę. Jeśli policja jej
szuka, to dobrze. Nie powinna tułać się tak długo. – Nie, nie widziałam się
z nią.
Po Bergmanie było widać, że w to nie wierzy.
– Dlaczego Agata planowała odwiedzić klinikę położniczą Świętego
Franciszka?
Próbuje przyłapać ją na kłamstwie. Żeby pokazać mu, że nie kłamie,
spojrzała detektywowi prosto w oczy.
– A skąd niby mam to wiedzieć? Przecież powiedziałam już panu, że
z nią nie rozmawiałam.
Bergman zabębnił palcami w blat stołu, a potem pochylił się, wyciągnął
z  torby dziennik Ester i  położył go przed sobą na stole. Na widok
znajomego zeszytu Ester zapomniała o strachu. Szybko po niego sięgnęła.
– Odda mi go pan już?
– Jeszcze nie.  – Odsunął zeszyt, by nie mogła do niego dosięgnąć,
a Ester zauważyła, że między kartkami tkwi kawałek papieru pełniący rolę
zakładki. Żołądek znów podszedł jej z  nerwów do gardła. Bliźniaczki
w  pokoju obok nastawiły telewizor jeszcze głośniej. Przynajmniej nie
usłyszą, o  czym rozmawiają w  kuchni dorośli. Morderstwa, podejrzenia
i alibi to nie są sprawy dla nich. – Chciałbym pani coś przeczytać.
– Czy to konieczne? Wiem, co jest napisane w tym dzienniku.
Postukał placem w wybraną stronę.
– Mimo to proszę posłuchać. J. czasem tak dziwnie na mnie patrzy, aż
cała cierpnę. Wczoraj czekaliśmy w  barze na Annę (spóźniła się)
i  wspaniale się nam rozmawiało. Kocham go! Ale Anna sobie nie życzy,
żebym z  nimi wychodziła, powiedziała mi to, kiedy J. poszedł do toalety.
Twierdziła, że przyczepiłam się tak do nich po raz ostatni, bo ona nie może
patrzeć na mnie i na niego, jest strasznie zazdrosna. A przecież to był jej


pomysł! Anna chce, żebym usunęła tę ciążę. Chyba powinnam podjąć
decyzję w  tym tygodniu, bo potem będzie za późno… Zaczynam jej
nienawidzić.
Bergman zamilkł, a Ester westchnęła przeciągle w przekonaniu, że jej
męki dobiegły końca.
– To było osiemnaście lat temu  – odparła zmęczona.  – Owszem,
przyznaję, nienawidziłam jej. Ale tylko przez jakiś czas. To nie ma nic
wspólnego z…
– Proszę słuchać dalej. Tydzień później napisała pani: Zawsze, kiedy
rozmawiam z  J., czuję się, jakbym rozmawiała ze swoim bliźniakiem.
Jesteśmy tacy do siebie podobni! Myślę, że jeśli bym się postarała,
zakochałby się we mnie, ale czy mogłabym tak zdradzić Annę? A on i tak
nie wytrzymałby ze mną zbyt długo. Niczego bym nie udawała, a  on
uwielbia te teatrzyki, które urządza mu Anna. Zostawię go jej, ale jeśli
będzie go męczyć, zabiję ją!
– To było osiemnaście lat temu  – powtórzyła Ester beznamiętnym
tonem.  – Poza tym to tylko metafora. Podejrzewałam, że Anna zacznie
pastwić się nad Jarosławem tak jak nad wszystkimi swoimi poprzednimi
partnerami. Zawsze, kiedy się kłócili, on bardzo pił… Ale to nieważne. To
już nieważne.
– Czy bardzo przeżywała pani jego śmierć? – spytała policjantka, która
aż do tej chwili przysłuchiwała się wszystkiemu w milczeniu. Powiedziała
to głosem pełnym współczucia, a Ester pomyślała, że podzielili się rolami
dobrego i  złego gliny tak jak w  filmach. Uśmiechnęła się nieznacznie,
a zaraz potem tego pożałowała. Pewnie pomyślą, że jest cyniczna.
– Tak – przyznała zgodnie z prawdą. Chciała odpowiedzieć spokojnie,
ale głos ją zdradził. – Ale stało się to dziewięć lat po moim wyjeździe na


Bali, a podczas pobytu tam nie widziałam się z Jarosławem ani razu. Dzięki
temu było… łatwiej.
– Dlaczego Marcelina Żarnowiec zabrała pani akurat ten dziennik?  –
niemal szczeknął Bergman, jeszcze zanim zdążyła zamknąć usta.
– Nie wiem. Według mnie wzięła po prostu pierwszy, który wpadł jej
w ręce. Przecież już o tym rozmawialiśmy! Zabrała mi go, bo tęskniła za
Anną.
– Albo dlatego – inspektor zrobił znaczącą pauzę i zamknął dziennik –
że podejrzewała panią o  zamordowanie Anny i  szukała dowodów, które
potwierdziłyby tę teorię.
Ester zrobiła dwa lub trzy gwałtowne wdechy, zanim wreszcie
zrozumiała, co się dzieje. Podejrzewają ją o  morderstwo. Może nawet
o dwa morderstwa. Do oczu napłynęły jej łzy.
– Czy pan zwariował? Przecież nie może pan myśleć, że… Czy pan
myśli… – Wstydziła się za swój płacz, ale nie potrafiła nad nim zapanować.
„Jestem słaba, słaba, słaba" – rezonowało jej w głowie i była za to na siebie
wściekła, choć bohaterstwo też w niczym by jej nie pomogło. – Przecież nie
zabiłabym najlepszej przyjaciółki! Niby dlaczego miałabym to robić?
– Może na przykład dlatego, że rozmawiała pani z  Agatą?  – rzucił
inspektor.
„Wiedzą, co się kiedyś stało" – uświadomiła sobie Ester. Odkryli to, co
próbowała wytropić Agata: okoliczności śmierci jej taty. A ona, Ester, jest
w  ich oczach maniaczką, która zamordowała dwie przyjaciółki, żeby
pomścić mężczyznę, w którym kiedyś się kochała. Kiedy teraz zrozumiała,
dlaczego ją podejrzewają, trochę się uspokoiła. Jeśli powie im prawdę,
oczyści się z podejrzeń i wszystko znów będzie w porządku…
– Dobrze. Opowiem, jak to było. Agata nie rozmawiała ze mną, tylko
z  moją mamą  – zaczęła Ester cicho.  – Wszystko wciąż kręci się wokół


moich dzienników… Po co ja je piszę! Aga pamiętała, że trzymałam je
u mamy, i chciała do nich zajrzeć.
– Dlaczego? – przerwał jej Bergman.
– Bo miała nadzieję, że dowie się z nich, czy jej mama zabiła jej tatę.
Ten dureń Oleg, chłopak Anny, zasugerował jej coś takiego. Najchętniej
bym go za to zabiła… to znaczy… w  przenośni oczywiście.  – Jej wargi
ułożyły się w  nieznaczny uśmiech. Na chwilę zamilkła, a  policjanci
pozwolili jej tym razem złapać oddech. – Moja matka powiedziała Agacie,
że już wywiozłam stamtąd te dzienniki. Ale potem niestety pozwoliła jej
uciec i bała się, że się na nią za to wścieknę. Była w szoku z powodu tego,
co Aga jej naopowiadała, bo dotychczas nie miała pojęcia
o okolicznościach śmierci Jarosława. Nie mogła spać, aż w końcu wsiadła
w  samochód i  przyjechała tu, by powiedzieć mi, czego szuka Agata. To
było tej nocy, której została zamordowana Anna.
– Czyli pani matka nie pojawiła się w  pensjonacie z  powodu leków
antyalergicznych dla dziewczynek? – odparła policjantka.
– Nie.
– Dlaczego obie nas okłamałyście?
– Tak się umówiłyśmy. Matka nie chciała, żeby policja zawracała jej
głowę, a  ja nie chciałam obrzucać błotem martwej Anny. Przecież to
wydarzyło się tak dawno!  – Rozłożyła ręce.  – Nie wydawało mi się to…
ważne.
– A  może raczej nie chciała pani, by wyszło na jaw, iż ma pani
motyw.  – Bergman się pochylił, a  Ester spostrzegła opuchliznę pod jego
oczami. „Jest tak samo zmęczony jak ja – uświadomiła sobie – a gdybyśmy
nie bawili się w  policjanta i  podejrzaną, może moglibyśmy nieźle się
rozumieć". Od dzieciństwa fascynowało ją to, z  jaką oczywistością
większość ludzi zachowuje się zgodnie ze swoim zawodem, tak jakby ani


przez sekundę nie przyszło im do głowy, że mogą się zachowywać inaczej,
wbrew regułom. Chętnie zapytałaby teraz Bergmana, czy wypiłby z  nią
piwo przy basenie. Lecz zamiast tego powiedziała cicho:
– Nie mam motywu.
– Oczywiście, że pani ma. Tej nocy, której została zamordowana Anna
Walenta, dowiedziała się pani, że to przez nią przeniósł się na tamten świat
mężczyzna, którego pani kochała. Na narzędziu zbrodni znaleziono pani
odciski palców. Nie posiada pani alibi na czas morderstwa. – Inspektor na
chwilę zamilkł. – To wystarczy, by panią aresztować.
Wzrok Ester zbłądził ku oknu. Na tle błękitnego nieba trzepotały liście
orzecha. Prawdę o śmierci Jarosława poznała już kilka lat temu. Przyjechała
wtedy z Bali w odwiedziny i upiła się z Anną nad Wełtawą. Wspominały ze
śmiechem swoje przygody z  dzieciństwa, a  potem Anna rozpłakała się
i powiedziała, że zrobiła coś strasznego, czego nigdy sobie nie wybaczy…
– Przecież to moje widły – odparła Ester głosem, który jakby nie należał
do niej. – To dlatego są na nich moje odciski palców, podobnie jak na tej
kosie, którą zostawiłam na podwórzu. A  to, że Anna pozwoliła umrzeć
Jarosławowi i nie udzieliła mu pomocy, nie jest dla mnie niczym nowym.
Wyznała mi to wiele lat temu. Żałowała tego. Szczerze. Obie to
opłakałyśmy, a ja jej… wybaczyłam.
Spojrzała na Bergmana, potem na jego koleżankę, i zrozumiała, że jej
nie wierzą. Oczy inspektora emanowały chłodem, a  na twarzy młodej
kobiety u jego boku rysowała się nieco pogardliwa mina, tak jakby pytała
Ester bez słów: Co jeszcze wymyślisz?
W pokoju obok rozległ się hałas, a  potem telewizor zaczął grać tak
głośno, że policjanci aż się wzdrygnęli.
– Dzieci – wyjaśniła przepraszająco Ester, ucieszona, że ma pretekst, by
na chwilę wstać od stołu.  – Pójdę je uspokoić.  – W  połowie drogi do


przesłonki z  koralików nagle zaświtał jej w  głowie pomysł. Przecież
w tamtym pokoju jest oprócz dzieci i tego przeklętego telewizora również
dowód na to, że prawdę o śmierci Jarosława poznała dawno temu! – Mogę
pokazać państwu dziennik, w  którym opisałam wyznanie Anny  –
zaproponowała.  – Mam go tu, zaraz go przyniosę. Pisałam o  tym jakieś
siedem lat temu, na pewno da się to jakoś zbadać. Zapisałam o tym chyba
ze dwadzieścia stron, oczywiście byłam nieszczęśliwa i rozczarowana… ale
ten ból już przeminął. Zdziwiło mnie, że ten dziennik tak długo leżał
u matki na strychu, a ona mimo to aż do zeszłego tygodnia nie wiedziała
o występku Anny. – Zamyślona Ester pokręciła głową. – To dowód na to, że
nie czytała moich zapisków, choć z łatwością mogłaby to zrobić. Jestem jej
za to wdzięczna.
Bergman zaczął się niecierpliwić, ale może tylko irytowała go ta bajka
rycząca w sąsiednim pomieszczeniu na cały regulator.
– Proszę jeszcze nie wychodzić  – poprosił Ester, a  kiedy cofnęła się
o dwa kroki w stronę stołu, spytał: – Zabiła pani Annę Walentę?
Czy on jej nie da spokoju?
– Nie!
– A Marcelinę Żarnowiec? Zabiła ją pani?
– Nie! Ile razy mam panu powtarzać, że…
Posłał jej tak surowe spojrzenie, że zamilkła.
– Niech pani to wyłączy  – poprosił podwładną i  skinął głową na
dyktafon, a potem znów spojrzał na Ester.
– A pani niech ściszy ten hałas, zanim ogłuchnę, i przyniesie dziennik.
Ester miała wrażenie, że w  oczach mężczyzny po raz pierwszy od
początku tej wizyty błysnęły iskierki sympatii, ale po chwili zwątpiła, czy
to aby nie było tylko jej pobożne życzenie.


Tuż przed jej twarzą rozchyliła się zasłonka z  koralików, a  do kuchni
wpadły jej córki.
– Dawaj to – krzyczała Ruby.
– Mamo, ona mi to zabiera! – wrzeszczała Rose. – Znalazłam tę torbę
i wczoraj, i dzisiaj, więc jest podwójnie moja!
Kiedy wczorajszego popołudnia Ester w pośpiechu chowała torbę Anny
za wysoką, antyczną szafę, sądziła, że miejsca, w  które bliźniaczki nie
mogą zajrzeć, są dla nich niedostępne. Teraz z  sercem niemal w  gardle
obserwowała, jak dziewczynki walczą o  dużą, skórzaną, brązową torbę,
z  której na oczach Bergmana i  jego koleżanki wysypują się kolejne
przedmioty: srebrny telefon, szminka, puder, dowód osobisty, woreczek
pełen papierków.
– Co to jest? – spytała zupełnie niepotrzebnie jasnowłosa policjantka.
– Torba Anny – odpowiedziała Ester i musiała szybko usiąść, bo ugięły
się pod nią kolana.


ROZDZIAŁ 17

Maciej przyszedł punktualnie o  osiemnastej, tak jak prosiła. Otworzył
butelkę schłodzonego białego wina, odsunął od stołu błyszczące krzesło, ale
nie usiadł. Minę miał niepewną jak osiemnastolatek na pierwszej randce,
a  Ester pomyślała: „Może jednak nie jestem aż takim pechowcem? Może
jednak kiedyś się we mnie zakocha".
– Zrobiłam tylko sałatkę z makaronem – mruknęła i zorientowała się, że
ją również zaczyna ogarniać dziwna niepewność, jakiej od lat nie czuła
w obecności mężczyzny. – Jest gorąco.
Wzruszył ramionami, wreszcie usiadł, położył obie ręce na stół i patrzył
w  milczeniu, jak Ester ustawia przed nim kieliszki, talerze, sztućce
i miseczki.
– Potrzebujesz czegoś? – spytał, jakby w ogóle nie brał pod uwagę tego,
że zaprosiła go bezinteresownie.
– No… W sumie tak – przyznała i nałożyła sobie porcję makaronu. –
Ale nie musimy od razu przechodzić do rzeczy. Przede wszystkim chciałam
cię zobaczyć, porozmawiać, spędzić miło wieczór. Bliźniaczki znów są
u  mojej matki, wiesz? Na jedną noc. Zawsze czekam na to, by choć na
chwilę się ich pozbyć, a potem od razu zaczynam za nimi tęsknić.
Maciej niecierpliwe machnął widelcem.
– A czego potrzebujesz?
Miłego wieczoru z przyjacielem. Nie, inaczej: miłego wieczoru z tobą.


– Chciałabym, żebyś się zastanowił, czy tej nocy, kiedy zginęła Anna,
nie widziałeś czegoś podejrzanego. Poczekaj, nie kręć od razu głową, tylko
naprawdę się zastanów. To ważne. Czekałeś na nią przy kapliczce, prawda?
– Tak. – Przestał przeżuwać i zacisnął mocno wargi.
– A  co zrobiłeś, gdy się nie pojawiła. Ruszyłeś jej naprzeciw? Nie
zdziwiło cię, że nie przyszła?
Odłożył sztućce.
– Przepytujesz mnie jak policjanci. Czy ty mnie podejrzewasz?
Powiedział te słowa tak chłodnym głosem, że Ester zadrżała.
– Nie! Nie, w żadnym razie. Po prostu muszę się dowiedzieć, czy nie
widziałeś czegoś dziwnego, bo…
– Nie wyszedłem jej naprzeciw. Po co miałbym się jej narzucać, skoro
nie miała na mnie nastroju? To nie mój styl. – Zaczął wpychać jedzenie do
ust, jakby nie mógł się doczekać, aż będzie mieć tę kolację za sobą i pójdzie
do domu. Kieliszka jeszcze nie tknął. Między dwoma kęsami dodał: – Poza
tym spóźniłem się na to spotkanie. Przez psy. Szukałem w domu jednego
szczeniaka, ciągle się rozłażą. Pomyślałem, że może Anna przyszła
punktualnie, a kiedy zobaczyła, że mnie tam nie ma, wróciła do pensjonatu.
Mój błąd.
Ester opuściła wzrok na talerz. Ranił ją agresywny ton Macieja.
– Pytam o  to, bo policja podejrzewa mnie. Mają mój dziennik sprzed
osiemnastu lat, w którym według nich opisałam możliwy motyw. Boję się,
że…
– Motyw?
Postanowiła być szczera.
– Kiedyś kochałyśmy z Anną tego samego mężczyznę. Jej męża.
Uniósł brwi i czekał w milczeniu na kontynuację opowieści.


– To było strasznie dawno, osiemnaście lat temu, ale policja chyba
myśli, że teraz zemściłam się na Annie.  – Nie chciała wchodzić
w szczegóły, to była zbyt długa i skomplikowana historia, a poza tym miała
wrażenie, że Macieja nie interesują jej zwierzenia. Ostatnio traktował ją
dziwnie. Kiedy przedwczoraj zadzwoniła do niego i  powiedziała, że
Marcelina również została zamordowana, odpowiadał bardzo zdawkowo,
a potem rozłączył się bez pożegnania.
Teraz zmęczony przecierał twarz.
– Dlaczego miałabyś się mścić po tak długim czasie?
Może dlatego, że teraz dla odmiany Anna próbowała odebrać mi
ciebie?
– Ten mężczyzna potem umarł. Na zawał.  – Patrzyła na Macieja
i zastanawiała się, czy ma mówić dalej: Anna go znalazła, gdy umierał. Nie
udzieliła mu pomocy. Tak właściwie to go zabiła. Czy aby nie jest już
najwyższa pora na zniszczenie jego bezsensownego wyobrażenia boskiej
Anny? – Nieważne. Zmieńmy temat.
– Dobrze – zgodził się Maciej. Przez chwilę jedli w milczeniu, a Ester
wmawiała sobie, że jest to wspólne milczenie dwojga ludzi tak bardzo sobie
bliskich, że nie muszą wypełniać ciszy niepotrzebnymi słowami. Lecz
kiedy z nerwów upuściła widelec, musiała przyznać, że w powietrzu wisi
napięcie.
– Czyli przez całe życie piszesz dziennik  – stwierdził Maciej, który
najwyraźniej uznał, że nawet najbanalniejsza rozmowa będzie lepsza niż
żadna.
– Tak. Mówiłam ci już o tym.
– Jasne.
Ester wręcz dusiła się z  zażenowania. Gdzie ulotniła się lekkość ich
wcześniejszych rozmów? Jeszcze kilka dni temu byli przynajmniej


przyjaciółmi, o  ile nie kochankami, a  teraz siedzieli naprzeciwko siebie
niczym obcy ludzie. Tak jakby śmierć Anny wybudowała między nimi mur.
– Pożyczyłabyś mi jeden z  nich? Chętnie poczytałbym o  Annie.
Ciekawi mnie, jaką była nastolatką. Pewnie ostrą, co? – Maciej się zaśmiał,
odłożył sztućce, odsunął pusty talerz na skraj stołu, a kiedy podniósł wzrok,
Ester spostrzegła, że jego twarz po raz pierwszy tego wieczoru jest
rozluźniona.  – Prawie jej nie znałem, ale od pierwszego spotkania
wiedziałem, że to kobieta dla mnie. Czy przydarzyło ci się kiedyś coś
takiego, Ester? Musisz mi kiedyś o niej poopowiadać.
– Anna była bestią – wymknęło się jej.
– Oczywiście. Właśnie dlatego się w niej zakochałem.
– Była zła. Myślała tylko o sobie. Dręczyłaby cię. Wiesz, jak zginął jej
mąż? Znalazła go w mieszkaniu w stanie krytycznym i nie wezwała karetki.
Miała go dość, a  ten zawał był jej bardzo na rękę. Dlatego policja mnie
teraz podejrzewa.
Na twarzy Macieja drgnął jeden mięsień.
– Jeśli byłyście najlepszymi przyjaciółkami, nie powinnaś tak o  niej
mówić.
– Przepraszam  – szepnęła, choć nie wiedziała, za co tak właściwie
przeprasza.
– Też ci się z czegoś zwierzę. Byłem żonaty z dobrą, oddaną kobietą,
ale skończyło się to katastrofą – zaczął Maciej, a Ester natychmiast ożyła.
Czyżby w końcu się przed nią otworzył? – Podporządkowywała mi się we
wszystkim, choć wcale tego nie oczekiwałem. Nigdy się nie sprzeciwiała.
Zrobiłaby wszystko, żebym tylko się nie zdenerwował. Nie miała własnych
opinii. Nie miała charakteru.
Ester pomyślała, że ta charakterystyka niebezpiecznie przypomina jej
własne zachowanie wobec partnerów i  przyjaciół. Żeby nie patrzeć


Maciejowi w oczy, zaczęła udawać, że ściera ze stołu kryształki soli.
– I co się stało?
– Kiedy przestałem ją kochać, próbowała przejechać mnie autem  –
odparł sucho i stuknął obiema dłońmi w blat, jakby chciał bez słów dodać:
kropka, więcej ze mnie nie wyciągniesz.
– A teraz szukasz jej przeciwieństwa?
– Tak.
– Chcesz egoistyczną zołzę, która nie będzie cię szanować?
– Chcę silną osobowość  – odparł, a  kiedy podniósł wzrok na Ester,
w oczach miał wypisane: a ty jej nie masz. – Pożyczysz mi ten dziennik? –
spytał.
– Nie  – powiedziała Ester, ale z  poczucia zwycięstwa (potrafiła mu
odmówić!) nie cieszyła się długo. Nie pozostaje nic innego, jak uprzątnąć
ze stołu, podziękować Maciejowi za wizytę, zamknąć wszystkie nożyce
i noże i położyć się wcześnie do łóżka.
Wszystko po staremu.
Za życia Anna brała zawsze to, o czym marzyła Ester, i nie porzuciła
tego zwyczaju nawet po śmierci.
Torba Anny Walenty była dosłownie obsypana odciskami palców jej
podwładnej, Marceliny Żarnowiec. Wiele śladów zostawiły także małe
paluszki bliźniaczek. Najmniej było odcisków Ester Czarnej. Bergmana
zaciekawiły strzępy papieru pokrytego czcionką Courier New, rozmiar
dwanaście. Były takie jak te, które policjanci znaleźli w bungalowie Anny
i  w  jej biurze. Na nich również zostały znalezione odciski palców
zamordowanej Marceliny Żarnowiec, ale dotykały ich także dwie pozostałe
scenarzystki: Karolina i  Monika. Kiedy pracownicy laboratorium odesłali


do komisariatu woreczek z  pulchną zawartością, Bergman ze złośliwym
uśmiechem podał go kapitanowi Daneszowi.
– Lubi pan układać puzzle?
Danesz zrobił przerażoną minę.
– Nie znoszę! Nienawidzę szukania odpowiedniego miejsca dla tych
małych kawałeczków wyglądających, jakby miały pasować wszędzie, ale
niepasujących nigdzie.
– W takim razie wybrał pan sobie niewłaściwy zawód.
Adam Danesz westchnął i potrząsnął woreczkiem.
– Czy pan wierzy, że jeśli to ułożę, znajdziemy mordercę?  – odparł,
a ton jego głosu sugerował, że on bynajmniej tak nie myśli.
Bergman wzruszył ramionami.
– Nie możemy niczego zaniedbać. Śledztwo utknęło w  miejscu,
oczywiście jeśli za pewien postęp nie uznamy tego drugiego morderstwa –
rzucił.  – Na ciele Anny Walenty i  Marceliny Żarnowiec nie znaleźliśmy
żadnych śladów biologicznych. Żadna z nich nie miała tkanki ani włosów
pod paznokciami, co oznacza, że napastnik je zaskoczył, a one nie zdążyły
podjąć walki. Żadna z  nich nie została zgwałcona ani nie współżyła tuż
przed śmiercią. Na narzędziu zbrodni znajdują się odciski palców pięciorga
podejrzanych. Mamy tylko hipotezy… i  żadnych dowodów. W  tym
woreczku może być coś, co pozwoli nam zrobić kolejny krok.
– Myślę, że obie kobiety sprzątnęła właścicielka pensjonatu.  – Adam
położył woreczek z papierkami na stole, wziął z półki pudełko z karmą dla
ptaków i  otworzył okno. Klimatyzowane pomieszczenie natychmiast
wypełniło się ciepłym powietrzem zapowiadającym burzę, a  letni wiatr
uniósł dokumenty piętrzące się na biurku Bergmana. – Dowiedziała się, że
Anna pozwoliła umrzeć jej ukochanemu, i  zemściła się w  afekcie  –
kontynuował Adam, sypiąc ziarno na parapet. – Marcelina wyczuła pismo


nosem, więc na wszelki wypadek Czarna kropnęła też ją. Albo ją też zabiła
z żądzy zemsty. Przecież to do Marceliny wprowadziła się Anna po tym, jak
pozwoliła umrzeć swojemu mężowi. Marcelina przez wiele lat znała
prawdę, ale milczała.
– Brzmi to bardzo przekonująco, tyle że nie mamy dowodów.  –
Bergman uwięził dokumenty przyciskiem do papieru, wstał i  stanął obok
Adama. Znad rozgrzanej ulicy unosił się smród spalin zmieszany
z  zapachem niedawno rozkwitłych lip. Kiedy ucichł stukot tramwaju,
z oddali dobiegły odgłosy burzy.
– Zaraz lunie – rzucił Danesz, do którego właśnie zaczęli się zlatywać
na parapet stołownicy, najwyraźniej już czekający na okolicznych dachach
i w koronach drzew. – Jedzcie, chłopcy, zanim będziecie się musieli gdzieś
schować.
Bergman pokręcił głową i podszedł do swojego biurka.
– Jak pan zamierza to udowodnić?  – powtórzył, ale było to raczej
pytanie retoryczne.  – Jeśli Ester Czarna mówi prawdę, ten woreczek
z  podartymi kartkami może się okazać kluczowy. Twierdzi, że znalazła
torbę w  pokoju Marceliny. Dlaczego Marcelina ją sobie zostawiła? Czy
zginęła przez coś, co w niej znalazła? Podoba mi się hipoteza, że Marcelina
Żarnowiec próbowała wytropić mordercę swojej przyjaciółki, którą
w dodatku prawdopodobnie kochała. Nie zapominajmy, że ona żyła tylko
dla Anny. Z  nikim nie chodziła, nie miała dzieci ani rodzeństwa. Ktoś
zamordował jej najbliższą osobę, więc nic dziwnego, że próbowała wykryć
sprawcę. Udało jej się to, a on ją sprzątnął.
Danesz spojrzał za siebie.
– Przecież przed chwilą powiedziałem dokładnie to samo! Marcelina
stwierdziła, że mogła to zrobić Ester. Potem zaczęła grzebać w  jej
dziennikach i  potwierdziło się, że Ester kiedyś do szaleństwa kochała


Jarosława i że najchętniej zabiłaby Annę – Adam przypomniał zmienionym
tonem treść zapisków. – Marcelina wygarnęła to Ester, a ona wywabiła ją
do lasu i zabiła.
– To możliwe  – przyznał Bergman, lecz na jego twarzy malowało się
zwątpienie.  – Ale jakoś do mnie nie przemawia. Dlaczego Ester miałaby
mordować dopiero teraz, skoro prawdę o tragicznej śmierci ukochanego zna
od lat? Pokazała mi dzienniki z  czasów, kiedy dowiedziała się o  tym, że
Anna nie udzieliła pomocy umierającemu mężowi. Laboratorium
potwierdziło ich autentyczność. To nie była dla niej żadna nowość.
– Ale teraz Anna zaczynała chodzić z sąsiadem i kolegą Ester Czarnej –
odparł Danesz. – Może Ester też się nim interesowała. Może pomyślała, że
nie pozwoli, by Anna odebrała jej kolejnego mężczyznę. Marcelina
Żarnowiec mogła o tym wszystkim wiedzieć, prawda? Przecież przyjaciółki
się sobie zwierzają.
Zamyślony Bergman stukał długopisem w blat stołu.
– Czy już wiemy, kto dzwonił tamtej nocy z budki do Żarnowiec?
– Nie. Żadnych świadków, żadnych nagrań. Nic.
– No widzi pan. To kolejny powód, by jak najszybciej ułożyć te
puzzle.  – Bergman zaczął wachlować się notesem, bo gorące i  wilgotne
powietrze z  zewnątrz powoli zmieniało biuro w  szklarnię.  – Może
odkryjemy, że chodzi tylko o nieudany scenariusz podarty przez Annę, na
co zresztą wskazywałoby to, że na papierkach znajdują się odciski
wszystkich trzech scenarzystek. Ale jeśli rzeczywiście miałoby to być coś
nieistotnego, to dlaczego Anna po prostu tego nie wyrzuciła?
– Dokładnie – odpowiedział Danesz nieobecnym głosem. Przed chwilą
cofnął się o  krok, zostawiwszy otwarte okno, i  teraz z  błogą miną
obserwował, jak jego opierzeni przyjaciele stukają dziobami w  parapet.
Karmił gołębie codziennie. Twierdził, że nauczyła go tego matka, którą już


pochował, a Bergman z biegiem czasu zaczął tolerować ten dziwny rytuał,
choć wolałby mieć w biurze czyste okna i parapet bez ptasich odchodów,
ziaren i delikatnych piórek.
Sylwia Rolnik, która akurat weszła do biura, była mniej tolerancyjna
wobec ekstrawaganckich zwyczajów kolegi.
– Adamie, na Boga, zamknij to okno! Jeśli któryś z tych potworów mi
tu wleci, będę musiała wszystko zdezynfekować!
– Spokojnie. – Danesz z wyniosłą miną zamknął okno, spłoszone ptaki
pomachały skrzydłami, ale po kilku sekundach zaczęły znów pałaszować
w najlepsze.
– Cholera, po co je tu zwabiasz? Przenoszą choroby.
– Nie potrafię się temu oprzeć, Sylwio. – W oczach Danesza pojawiła
się łobuzerska iskra.  – To jest ode mnie silniejsze. Przypomina mi
dzieciństwo.
– Zazdroszczę ci, że chcesz je sobie przypominać  – odwarknęła,
osunęła się na najbliższe krzesło i  ze zmarszczonymi brwiami zaczęła
przeglądać swój notes. – Ja nie chciałabym wrócić do swojego dzieciństwa
ani na sekundę. Teraz żyje mi się dużo lepiej.
Pracowała z  Bergmanem od dawna i  już kiedyś zwierzyła mu się, że
w  szkole podstawowej była okrutnie szykanowana, a  kiedy wreszcie
zaczęła liceum i  zdobyła trochę pewności siebie, jej starszą siostrę
zamordował nieznany sprawca, którego nigdy nie udało się schwytać.
Bergman zauważył, że zawsze, kiedy jest mowa o  dzieciństwie, Sylwia
zamyka się w sobie.
– Według mnie szczęśliwe dzieciństwo jest przeceniane – rzucił, żeby ją
pocieszyć.  – Ludzie, którzy mieli idylliczne dzieciństwo, zawsze będą
wracać do przeszłości i  tęsknić za doskonałym życiem, lecz ta idylla
pozostanie już nieosiągalna.


Bergman coś o tym wiedział. Jego wczesne lata były tak cudowne, że
od osiemnastych urodzin prześladowało go przeczucie, że najlepsze chwile
ma już za sobą. Sytuacja Danesza chyba jest podobna: w wieku trzydziestu
lat wciąż mieszka na poddaszu domu, w  którym dorastał, podtrzymuje
rytuały z dzieciństwa i broni się przed postawieniem decydującego kroku,
czyli tego w  dorosłość. Trudno przewidzieć, jak bardzo się zmieni, gdy
kiedyś wreszcie porządnie się zakocha.
Sylwia dała jasno do zrozumienia, że nie chce już mówić o swoim życiu
prywatnym.
– Odnalazłam byłą żonę Macieja Stranskiego  – zdecydowanie ucięła
debatę i wbiła krótko przycięty paznokieć w notes. – Nie dziwię się, że od
niej uciekł i  zmienił tożsamość. Gdy jeszcze posługiwał się starym
nazwiskiem, ta wariatka prześladowała go nawet za granicą! Na przykład
kiedy przez dwa tygodnie zwiedzał z  przyjaciółmi Włochy, po powrocie
znalazł w  skrzynce pocztówki ze wszystkich miejsc, w  których się
zatrzymywali. Wysłała mu je była żona, a  na każdej napisała tylko:
Widziałam cię! Dawała mu do zrozumienia, że go śledzi i że tak łatwo się
jej nie pozbędzie.
Adam się ożywił.
– Od razu wiedziałem, że ona ma motyw do zamordowania Anny.
Sprawdziłaś jej alibi?
Rolnik z grymasem zamknęła notes.
– Jest niepodważalne. Od zeszłego czwartku leży w  Brnie w  klinice
chirurgii plastycznej, gdzie zamówiła sobie nowe piersi. Wydaje się, że
wreszcie rozpoczęła nowe życie. Po raz drugi wyszła za mąż, tym razem za
wdowca z  trojgiem dzieci. Wszystko wskazuje na to, że jest wzorową
macochą i  żoną. Pomyślałam, że pan Stranski na pewno poczułby ulgę,
gdyby dowiedział się, że jego prześladowczyni już nie będzie go dręczyć.


Życie w  ukryciu musi być… wyczerpujące.  – Wzruszyła ramionami
i podniosła wzrok na Danesza. – Ale jego prywatne problemy to nie nasza
sprawa, prawda? Dla nas istotne jest to, że ten trop prowadzi donikąd.
Bergman skinął głową i  jeszcze raz wskazał woreczek z  podartymi
kartkami.
– To kolejny powód, żeby…
– Ułożyć te puzzle, wiem.  – Danesz posłał jeszcze jedno spojrzenie
swoim uwielbianym przenosicielom chorób, wcisnął woreczek do kieszeni
i zasalutował. – Za pozwoleniem, wezmę go do domu. Nie chcę tu nikogo
rozpraszać skrzypieniem moich zwojów mózgowych.
Ekspozycja
Biuro Anny: Anna siedzi przy stole i przegląda zdjęcia w telefonie. Na
zbliżeniu widać, że są na nich dwie całujące się osoby. Anna wykręca
numer: Redakcja „Szpiega"? Mogę wam zaproponować zdjęcie aktorów,
którzy mają romans. Jesteście zainteresowani? Ich nazwiska podam wam
osobiście, ale jest to mocna rzecz, spodoba się wam. Ile za to chcę? Tyle co
zawsze, ok?
Biuro Anny: Otwierają się drzwi, wchodzi młody scenarzysta. Anna
jeszcze nie zdążyła się rozłączyć, jest wyraźnie wystraszona. Oskarża
młodzieńca o podsłuchiwanie za drzwiami. On kręci głową i zaprzecza. Po
prostu przyniósł swoją propozycję odcinka. Podrażniona Anna bierze od
niego kartki i każe mu wyjść.
Sala konferencyjna: Anna i  Marcelina siedzą w  niej same, przed nimi
leżą sterty papierów. Anna informuje Marcelinę o  swoim podejrzeniu, że
młody scenarzysta podsłuchiwał pod drzwiami, gdy ona sprzedawała
tabloidom plotki o aktorach Podwórza. A jeśli to się rozniesie? Marcelina


wzrusza ramionami: Jeśli cię oskarży, wszystkiemu zaprzeczysz! Albo
pozbądź się go szybko, przecież jeszcze nawet nie ma umowy. Powiedz mu,
że ten jego odcinek jest do niczego, a potem podpisze się pod nim któraś
z nas. Jak zawsze – śmieje się zadowolona. Przydałaby się nowa krew, którą
można by okradać z  pomysłów. Może Anna ogłosiłaby nabór? Anna się
zgadza.
Bufet: Anna zauważa, że młody scenarzysta rozmawia z  dwoma
kolegami, którzy też dopiero zaczynają pracę w  jej zespole, i  wszyscy
spoglądają na Annę, jakby coś knuli. Anna nachyla się do Marceliny: Tych
dwóch także musimy się pozbyć, na szczęście oni też nie dostali jeszcze
umowy. Przynajmniej zdobędziemy więcej odcinków, pod którymi
podpiszemy się my dwie, i to bez wysiłku!
Bufet: Trzej początkujący scenarzyści usiedli przy stole w rogu i cicho
rozmawiają o pracy: jak pisać, żeby osiągnąć sukces. Z ich rozmowy jasno
wynika, że młodzieniec nie słyszał rozmowy Anny z tabloidem i że w żaden
sposób nie zamierza jej zaszkodzić.
Konflikt
Biuro Anny: Anna siedzi przy biurku, wszyscy trzej scenarzyści stoją
naprzeciw. Anna oświadcza im, że żaden z  nich nie jest na tyle dobry, by
zostać przyjętym na stałe do zespołu Podwórza.
Korytarz przed biurem Anny: Anna wychodzi, czeka tam na nią jeden
z trzech młodych mężczyzn, których przed chwilą wyrzuciła z pracy, i mówi
jej, że nie rozumie, dlaczego został zwolniony, bo przecież wszystkie jego
pomysły zostały wykorzystane. Anna zbywa go arogancko.


Parking: Przy aucie czeka na Annę scenarzysta. Zastępuje jej drogę
i mówi, żeby jeszcze się zastanowiła, czy naprawdę zamierza się go pozbyć.
Chyba nie chciałaby, żeby całe Podwórze dowiedziało się o  jej córce
siedzącej w poprawczaku, a nie w prywatnej szkole w Londynie. Chodzą też
słuchy, że Anna kradnie odcinki swoich podwładnych i  prezentuje ich
pomysły jako własne, a także że sprzedaje plotki z Podwórza tabloidom.
Parking: Anna policzkuje młodzieńca. Obraca się i ucieka z powrotem
do budynku.
Biuro Anny: Anna mówi Marcelinie, że nie wie, jak się zachować.
Wyrzuceni scenarzyści grożą jej rozpowiedzeniem, że nie poradziła sobie
z  wychowaniem córki! W  jaki sposób dotarli do tych informacji? Może
powinna przyjąć ich z  powrotem. Ale jeśli to zrobi, nie będą mogły
z  Marceliną ukraść ich odcinków. Marcelina nalega na wyrzucenie ich
z  serialu i  przywłaszczenie sobie ich pomysłów: nie chce się jej nic
wymyślać, potrzebuje odpoczynku. W  Annie niespodziewanie budzi się
sumienie: czy nie powinny skończyć z tymi oszustwami? Nic dziwnego, że
w  końcu wpakowały się w  kłopoty. Kiedy to się wyda, wszystkiemu
zaprzeczysz – radzi Marcelina. Ale Anna uważa: Dopóty dzban wodę nosi,
dopóki mu się ucho nie urwie.
Kontynuacja tego odcinka zależy od ciebie, Anno.
Bez podpisu.
Adam Danesz po raz trzeci przeczytał tekst, który przez pięć godzin
układał z  malutkich kawałków. Od początku było jasne, że nie chodzi
o  odcinek Podwórza, ponieważ w  serialu nie występuje żadna Anna. Na
biurku leżą kartki z  nietypowym szantażem, w  którym opisane zostały


grzechy Anny Walenty. Przynajmniej jeden z  nich jest prawdziwy: ofiara
naprawdę nie radziła sobie z  wychowaniem córki, a  potem wmówiła
kolegom i  znajomym, że Agata wyjechała na studia za granicę. A  reszta
win? Ile mają wspólnego z  rzeczywistością? Czy Anna Walenta
sprzedawała brukowcom pikantne informacje dotyczące sztabu i aktorów?
Kto próbował ją szantażować? Monika i  Karolina? Kartki są wręcz
obsypane ich odciskami palców. Wprawdzie tekst nie jest zbyt
dopracowany  – jak poznał zapalony czytelnik Adam  – ale to jeszcze nie
znaczy, że nie mogła go napisać scenarzystka. Może powstał w pośpiechu?
A  może niedociągnięcia stylistyczne są celową próbą utrudnienia
zidentyfikowania autora?
Adam wyciągnął z  kieszeni telefon i  wykręcił numer Bergmana. Szef
miał rację: tym drobniutkim papierkom z torby Anny Walenty daleko było
do nieistotności.
W tej samej chwili Monika Benio położyła na niski stolik talerz
z  koreczkami, podała Andrzejowi otwartą butelkę piwa i  napuszyła
poduszkę na fotelu, na którym zaraz się rozsiądzie. Po drodze z pracy długo
i  kompulsywnie kupowała, a  kiedy wychodziła z  galerii handlowej
obwieszona luksusowymi torebkami, czuła się jak po sanatoryjnym turnusie
detoksykacyjnym. Tak jakby z  każdą wydaną koroną pozbywała się też
kawałka strachu, rozpaczy i  niepewności. Kiedy ujrzała swoje odbicie
w  wystawie sklepu z  drogimi torebkami ze sztucznej skóry, uświadomiła
sobie, że właśnie tu jest najszczęśliwsza, w  miejscu, w  którym liczy się
wyłącznie forma, a nie zawartość.
Teraz miała na sobie jedną z  nowych zdobyczy: domowe satynowe
kimono, które wspaniale podkreślało jej wąską talię i obłe biodra. Ścisnęła
w palcach drogi, porządny materiał, uśmiechnęła się do siebie i opadła na
fotel obok Andrzeja.


On wypił duży łyk piwa, a potem ją objął.
Kilka minut później zaczęły jej przyjemnie wiotczeć kończyny. W nocy
prawie nie spała, więc pewnie uśnie przy telewizorze. Nie miała nic
przeciwko temu, będzie przyjemnie przebudzić się około północy tylko po
to, żeby ściągnąć kimono i pójść do łóżka, które pościeli dla niej Andrzej.
Już prawie spała, gdy w  jej myślach nagle wyłoniły się kontury
wspomnienia, które od kilku dni dryfowało złośliwie tuż pod powierzchnią
świadomości.
To na pewno zainteresuje policję.
Monika otworzyła oczy i  spojrzała na Andrzeja. Na jego twarzy
odbijało się migoczące światło ekranu telewizyjnego. Musi się mu
zwierzyć. Natychmiast. Razem zdecydują, jak powinna postąpić.


ROZDZIAŁ 18

Minęły już trzy dni od chwili, kiedy Agata uciekła przed policją z domku
Macieja. Ester wciąż nie miała od niej żadnych wiadomości. Wierzyła, że
zastanie ją w  mieszkaniu Anny, ale drzwi były zaplombowane taśmą
policyjną. Gdzie podziała się Agata? Przecież nie ma dokąd pójść! Skąd
bierze pieniądze na życie? Kiedy Ester wróciła do domu, zadzwoniła do
zakładu poprawczego, a  główna wychowawczyni powiedziała tylko, że
zaginiona podopieczna wciąż jest poszukiwana.
Ester wyciągnęła z torebki zdjęcie Agaty i wpatrywała się w nie, jakby
z tego uśmiechu sprzed dwóch lat mogła wyczytać, gdzie zniknęła i czy jest
tam szczęśliwa. Ester sądziła, że posiada dobrą intuicję  – na przykład
podczas pobytu na Bali wyczuła, że coś złego przydarzyło się Jarosławowi.
Wróciła wtedy akurat z  targu i  zabierała się za gotowanie obiadu, gdy
przypomniała sobie, że zbliża się szesnasty maja. Powinna wysłać
Jarosławowi życzenia urodzinowe  – miała taki zwyczaj, choć zawsze
wiązało się to z  niepotrzebnym rozdrapywaniem starych ran. Jarosław
nigdy nie odpowiedział, ale Ester wierzyła, że na pewno zbiera te jej
widokówki w miejscu niedostępnym dla Anny. Oczywiście to była bzdura –
Jarosławowi zawsze zależało tylko na Annie. Mimo to Ester cieszyła myśl,
że jej ukochany dotyka słów, które dla niego napisała, i że przynajmniej raz
w roku o niej myśli.
Zastanawiała się nad treścią życzeń, gdy nagle przemknęło jej przez
głowę: Jarosław tej widokówki nie przeczyta. Nie będzie trzymać jej


w dłoni. To się nie stanie.
Tydzień później listonosz przyniósł wiadomość o jego śmierci.
Ester wierzyła, że w przypadku Agaty intuicja również by ją ostrzegła.
Na szczęście na razie czuła tylko zwykły strach, który, zważywszy na
okoliczności, był jak najbardziej uzasadniony. Aga prawdopodobnie włóczy
się z jakimś chłopakiem albo ukrywa się u koleżanki, co jednak nie musi
oznaczać, że jest bezpieczna. A jeśli po śmierci Anny targnęła się na swoje
życie? „Raczej nie" – uspokoiła się Ester. Nie były aż tak zżyte, by Agata
stwierdziła, że bez matki jej życie straciło sens. Mimo to Ester wolałaby
mieć tę dziewczynę na oku. Mogłaby ją odwiedzać w  zakładzie
poprawczym. Zabierać do siebie na weekendy. Wspierałaby ją. Kto ją
przygarnie? Ma siedemnaście lat i  żadnych krewnych. Ester postanowiła
sprawdzić, co trzeba zrobić, by sąd powierzył jej opiekę nad Agatą.
„Od jej narodzin niczego innego nie pragnę. Lecz jak na złość w chwili,
kiedy Anna odeszła z tego świata, Agata zaginęła".
Ester wiedziała, że córka koleżanki przyrosła jej do serca bardziej, niż
pozwala na to zdrowy rozsądek. „To przez to, że jej ojcem jest Jarosław.
Przez podobieństwo ich wyglądu i charakteru". Ester wiele lat nie potrafiła
oprzeć się wrażeniu, że Anna jest złą matką i że ona lepiej radziłaby sobie
na jej miejscu. W  duchu nazywała Agatę „swoją dziewczynką", co
wprawdzie było niemądre, ale też zupełnie nieszkodliwe. Oczywiście pod
względem biologicznym nic ją z Agą nie łączy, ale z Ruby i Rose też nie,
a przecież darzy je wielką miłością!
Dla Agaty też byłaby dobrą matką zastępczą.
Z westchnieniem schowała fotografię do torebki i jeszcze przez chwilę
siedziała przy oknie z  rękami założonymi na udach. Nie spodziewała się
żadnych gości i  rozpościerał się przed nią pusty dzień, którego nie miała
czym zapełnić. Na podwórku pokrzykiwały bliźniaczki. Chyba zabierze je


na wycieczkę. Mogłaby zadzwonić na policję i  zapytać, czy są jakieś
postępy w  poszukiwaniach Agaty, ale ponieważ nie jest z  nią
spokrewniona, pewnie i tak niczego by się nie dowiedziała.
Po głowie chodziło jej pytanie, które niedawno usłyszała od inspektora
Bergmana: „Dlaczego Agata chciała pójść do kliniki Świętego Franciszka?"
Ester nie znała odpowiedzi, ale mogłaby to sprawdzić. Jak dokładnie
policjanci pytali o Agatę na porodówce? Pojechali tam, czy ograniczyli się
do rozmowy telefonicznej? Na pewno mają na głowie ważniejsze sprawy
niż poszukiwania jednej z kilkuset zaginionych obecnie nastolatek.
Ester usiadła przy komputerze i  wpisała do wyszukiwarki Klinika
ginekologiczno-położnicza im. Świętego Franciszka. Kogo lub co chciała
tam odnaleźć Agata? Może rodziła tam jej koleżanka, na przykład któraś
z  mieszkanek zakładu poprawczego. Czy dałoby się to sprawdzić? Ester
kliknęła na ikonkę pracownicy, a  na monitorze pojawiła się długa lista
lekarzy, pielęgniarek i  kadry zarządzającej. Jest mało prawdopodobne, że
policja spytała każdą z  tych osób, czy odwiedziła je ostatnio
siedemnastoletnia niebieskooka blondynka. Ester powoli wodziła wzrokiem
po liście, aż nagle przyszło jej coś do głowy.
„Agata chciała się dowiedzieć czegoś o  śmierci swojego ojca! Nic
dziwnego, że zamierzała odnaleźć człowieka, który mógłby opowiedzieć jej
o Jarosławie bardzo wiele. Udało się jej to?"
Ester wyłączyła komputer, chwyciła kluczyki od auta, wyszła przed
dom i oznajmiła bliźniaczkom, że zawiezie je do babci, ponieważ ma coś
do załatwienia na mieście. Nie zdradzając swojego tropu policji, która i tak
niczego w  tej kwestii nie zdziała, pojechała na porodówkę do Świętego
Franciszka.
Jeden dzień rządów wystarczył Monice Benio na zmienienie byłego
biura Anny nie do poznania. Na parapecie ustawiła rząd doniczek


z  bujnymi roślinami. Na kanapie rozrzuciła poduszki o  nieregularnych
wzorach. Okno, oprócz prostych żaluzji, zacieniała teraz również ukośna
satynowa zasłona, która według Bergmana pasowałaby raczej do sypialni.
Zaledwie trzy dni temu ściany były gołe, natomiast dziś zdobiły je
obramowane kolaże. Inspektora najbardziej zdziwiło ich chaotyczne
rozmieszczenie. Pstrokate zlepki wycinków bynajmniej nie wisiały
w  regularnych odstępach jak w  galerii. Niektóre krawędzie ram się
dotykały, a  inne były od siebie oddalone prawie o  metr. Czy ten chaos
zdradza o charakterze Moniki coś, co mogłoby mieć wpływ na śledztwo?
Jedno jest pewne: Monika wręcz nie mogła się doczekać, aż usunie
z  gabinetu wszystko, co mogłoby przypominać Annę. Może wybrała te
ekscentryczne dekoracje właśnie dlatego, by odróżnić się od swojej
poprzedniczki i podkreślić, iż teraz rządzi tu ona.
Monika zauważyła, że Bergman i  Sylwia Rolnik przyglądają się
kolażom.
– Są mojego autorstwa  – poinformowała policjantów.  – Czytałam, że
lepienie kolaży to świetny sposób na stres.
– Czy często ma pani do czynienia ze stresem?
– Przez cały czas  – odpowiedziała niemal dumnym tonem człowieka,
który wprawdzie skarży się na nadmiar pracy, ale w  głębi duszy czerpie
z  niego pewność siebie, uważa go za potwierdzenie swojego statusu
społecznego i jest za niego wdzięczny, bo cóż innego począłby ze swoim
życiem?  – A  teraz będzie jeszcze gorzej, bo jestem odpowiedzialna za
każde słowo w scenariuszu Podwórza.
– W takim razie wkrótce stworzy pani tyle kolaży, że będzie pani mogła
otworzyć galerię.  – Rolnik przemówiła lekko ironicznym tonem, ale
Monice najwyraźniej nie przyszło nawet do głowy, że ktoś mógłby
lekceważyć jej hobby, bo przytaknęła z poważną miną.


– Zgadza się. Myślę o tym, żeby zacząć je sprzedawać.
Bergman stwierdził, że gdyby czekał na grzecznościowe Proszę usiąść,
wystałby dołek w  wykładzinie, więc odsunął na bok psychodeliczne
poduszki i usiadł na kanapie. Wcześniej był w tym pomieszczeniu tylko raz,
ale nawet tamta krótka wizyta wystarczyła mu, by porównać nowe wnętrze
ze starym. Poprzedni wystrój bardziej mu się podobał. Był wprawdzie
beznadziejnie nudny, ale sprawiał wrażenie biura dorosłego człowieka,
a nie nastolatka, który raczej nigdy nie dorośnie.
– W  czym mogę pomóc?  – ponagliła ich Monika lekko
zniecierpliwionym głosem zalatanej szefowej. – Nie chcę być niegrzeczna
ani opóźniać śledztwa, ale do wieczora muszę przeczytać trzydzieści sześć
stron scenariusza i napisać trzy wątki fabularne. Z dawnej ekipy niewiele
zostało, ale muszę sprawić, by wszystko działało równie szybko i sprawnie
jak dotychczas.
– Czy może pani poprosić tu jeszcze Karolinę Kinską?
Westchnęła.
– Czy to konieczne? Karola siedzi w  biurze obok, ale ma mnóstwo
pracy. Rano powiedziała, że odchodzi. Może to zrobić, bo scenarzyści nie
są pracownikami etatowymi, ale poprosiłam, żeby dokończyła chociaż
odcinek, nad którym obecnie pracuje. Strata trzech scenarzystek w  tak
krótkim czasie to jakiś koszmar.
Bergman spojrzał na nią badawczo. Dwie z  tych kobiet zostały
zamordowane! Monika Benio mówiła o nich jednak rzeczowo i bez żalu jak
na przykład o  butach ukradzionych jej sprzed drzwi mieszkania.
Przypomniał sobie, że w  dniu śmierci Anny Marcelina Żarnowiec
powiedziała mu: Skupcie się na Monice. Czy miała rację?
– Rozumiem pani trudną sytuację, ale muszę porozmawiać również
z  Karoliną Kinską  – odparł stanowczo.  – Proszę ją tu zawołać.


Natychmiast.
– Właściwie najpierw chciałabym pomówić z państwem na osobności. –
Monika Benio nie dawała za wygraną.
Bergman miał już dość jej ciągłych prób kontrolowania sytuacji.
– Nie dbam o  to, czego pani chce. Proszę przyprowadzić Karolinę
Kinską, a porozmawiać na osobności możemy potem.
Blondynka znowu zacisnęła wargi w oznace niezadowolenia, ale już bez
kolejnych protestów wstała i  wyszła z  gabinetu, a  energiczny stukot jej
obcasów niósł się po korytarzu.
Rolnik poczekała, aż kroki ucichną, i wskazała na jeden z kolaży.
– Szefie, niech pan spojrzy. Dlaczego powiesiła tu sobie coś tak
ohydnego?
Kolaż był makabryczny. Młoda blondynka na czarnobiałej fotografii
miała wbite w  oczodoły długie obcasy olbrzymich, czerwonych,
lakierowanych szpilek. Z  nieba za jej plecami padał deszcz starannie
wyciętych ludzkich oczu różnej wielkości i kolorów.
Bergman uniósł brwi.
– Chyba lubi szokować. To teraz modne, prawda? Może kiedy Anna
Walenta zleciła jej napisanie któregoś z odcinków, Monika zrobiła ten kolaż
w ramach terapii antystresowej. – Naśladował minę Moniki.
– Ta kobieta z wybitymi oczami jest podobna do Anny.
Inspektor wzruszył ramionami.
– Jest po prostu blondynką. A wszystkie ładne blondynki są do siebie
podobne… Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Myśli pan, że to Monika ją zabiła?
Zanim Bergman zdążył odpowiedzieć, drzwi otworzyły się gwałtownie
i  do biura weszła Monika, a  tuż za nią kobieta z  czarnymi, kręconymi


włosami.
– Dzień dobry. Jak się państwo mają?  – Karolina przywitała się
z policjantami uśmiechem, jakby byli jej starymi znajomymi.
Monika posłała jej rozdrażnione spojrzenie, a  potem zwróciła się do
Bergmana.
– Nie będziemy tego niepotrzebnie przedłużać, prawda, inspektorze? –
poprosiła tym samym lekko zniecierpliwionym głosem co przed chwilą. –
Mam mnóstwo pracy i…
– Już pani o tym wspominała – przerwał jej Bergman. – Proszę usiąść.
Monika Benio oparła się łokciami o blat i podparła brodę dłońmi, ale
kiedy Sylwia Rolnik położyła obok niej dyktafon, spojrzała na niego
przestraszona i  odsunęła się. Druga młoda kobieta wyglądała na pewną
siebie, lecz Bergman przypomniał sobie, iż tak naprawdę ona nie jest
scenarzystką, tylko dziennikarką z  brukowca. Na pewno jest
przyzwyczajona do takich sytuacji i do dyktafonu, choć pewnie zazwyczaj
to ona zadaje pytania.
– Przejdę od razu do rzeczy. – Bergman wyciągnął z torby przejrzystą
obwolutę z  kawałkami papieru ułożonymi i  sklejonymi przez Danesza.  –
Jak panie wyjaśnią swoje odciski palców  – pomachał w  powietrzu
plastikową teczką – na tym?
Obie kobiety zareagowały tak samo. Głośno przełknęły ślinę, a  ich
twarze pokryły się czerwonymi plamami.
– Nie wiem  – wyrzuciła z  siebie Monika Benio i  sięgnęła po
obwolutę. – Co to jest? Nie mam pojęcia…
– Jasne, że masz  – przerwała jej rzeczowo Karolina Kinska, nie
zachowując się w  tamtej chwili ani trochę jak podwładna.  – Koniec
kłamstw, Moniko. Trochę prześwietliłyśmy Annę. Napisałyśmy jej, co
o niej wiemy. I co z tego? Przecież za to nas nie zamkną!


Twarz Moniki zastygła. Najwyraźniej chciała się wszystkiego wyprzeć
i nie spodziewała się, że podwładna ją zdradzi.
– No dobrze.
– Napisałyście ten… list czy co to jest?
– To odcinek. Udawany odcinek serialu  – odpowiedziała spokojnie
Karolina. – Taka wprawka, żebyśmy nie wyszły z formy – dodała z nutką
chuligaństwa. – Chciałyśmy trochę się z Anną podrażnić, nic więcej.
– Czyj to był pomysł?
– Mój – przyznała brunetka, spojrzała Bergmanowi w oczy i wzruszyła
ramionami. – Słyszałam, jak Monika skarży się w bufecie Andrzejowi, że
szefowa traktuje ją jak szmatę. Domyśliłam się, że Anna coś o  niej wie
i  trzyma ją w  szachu. Od początku darzyłam Monikę sympatią,
zaprzyjaźniłyśmy się… więc postanowiłam jej pomóc. Jak pan już wie  –
uśmiechnęła się do Bergmana – przyszłam do Podwórza głównie po to, by
węszyć plotki, a  nie pisać scenariusze. Wypytywałam wszystkich
o wszystko… a oprócz różnych fam na temat aktorów dowiedziałam się też
kilku pikantnych szczegółów dotyczących Anny, które najpewniej chętnie
utrzymałaby w tajemnicy.
Bergman przesunął wzrok na Monikę Benio. Jej oczy lśniły, a rozpacz
ściągnęła regularne rysy w  nieładny grymas. Dlaczego jest taka
zdenerwowana? Karolina Kinska ma rację – jeśli nie szantażowały Anny, to
za napisanie tekstu nic im nie grozi.
– Zatem to Karolina wyjawiła pani, że szefowa też nie jest czysta jak
łza?  – spytał, bo miał wrażenie, że jeśli nie zwróci się bezpośrednio do
Moniki, nie usłyszy od niej ani słowa.
Blondynka skinęła głową.
– Raz, gdy wracałam do domu, Karola do mnie dołączyła. Powiedziała,
co wie o Annie – odparła cicho Monika.


– Co dokładnie?
Monika Benio zmarszczyła brwi. Nad jej górną wargą błyszczały
kropelki potu, lecz niekoniecznie była to oznaka nerwów, bo
w nieklimatyzowanym biurze temperatura przekraczała trzydzieści stopni.
– Wszystko jest opisane w tym odcinku. Czytał to pan, prawda? Więc
dlaczego pan pyta?
– Chcę to usłyszeć od pani.
Pomimo iż dziewięćdziesiąt procent podwładnych pozwoliłoby mówić
przełożonemu, Karolina Kinska znów zabrała głos. Najwyraźniej swoją
misję w Podwórzu naprawdę uważa za zamknięty rozdział, do którego nie
zamierza powracać w przyszłości.
– Doszły mnie słuchy, że Anna sprzedaje plotki o  aktorach do
„Szpiega", to taki tabloid… nasza konkurencja. Sprawdziłam tę informację
przez znajomych. Mam w mediach mnóstwo znajomych.
– Kto pani o tym powiedział?
– Chronię swoje źródła  – odparła.  – Przepraszam, ale nie podam
żadnych nazwisk.
– Co dalej? Co jeszcze pani odkryła? – Kątem oka Bergman widział, że
Rolnik świdruje wzrokiem kolejny kolaż ścienny. Jakie okrucieństwa
spostrzegła tym razem? Upodobania do przemocy nie można traktować
jako dowodu lub okoliczności obciążającej, lecz mimo to… Czy to
możliwe, że Monika Benio w swoich wizjach wprawiała się w mordowaniu
szefowej, aż w  końcu zrobiła to naprawdę? Czy jest na tyle cyniczna, by
z dumą powiesić te pełne nienawiści kolaże na ścianie biura?
– Anna kradła próbne odcinki scenarzystów zapraszanych do rekrutacji,
a  potem odrzucanych. Podpisywała je swoim nazwiskiem, choć tylko je
szlifowała i ulepszała. Oszczędzała dzięki temu mnóstwo pracy. – Karolina
Kinska mówiła to szczerze wzburzona.  – Nie płaciła tym ludziom


honorariów! Do kilkorga z nich nawet dotarłam i rozmawiałam z nimi. Bali
się sprzeciwić, woleli machnąć na to ręką… A Anna właśnie na to liczyła.
Napisałam o  tym reportaż, ślęczałam nad nim przedwczoraj całą noc.
Pojutrze ukaże się w „Kurierze". – Zwróciła się do Moniki. – Oczywiście
nie będzie podpisany moim nazwiskiem, ale kiedy się pojawi, wywoła
burzę. Mam tylko nadzieję, że ten skandal nie dotknie również ciebie
i byłoby mi przykro, gdyby stało się inaczej.
Zmęczona Monika wzruszyła ramionami, jakby chciała dać do
zrozumienia, że nie ma siły na takie rozważania.
– Czy ma pani dowody na potwierdzenie tych słów? Czy może pani
udowodnić, że Anna kradła pomysły kandydatów do pracy w Podwórzu? –
spytał Bergman Karolinę.
– Jeśli wypowiedzi tych okradzionych scenarzystów możemy uznać za
dowód, to tak. – Wskazała na dyktafon. – Mam je nagrane.
– A kolejne pikantne szczegóły?
– Przecież pan to czytał, do cholery! – wybuchła znów Monika Benio. –
Mówiłam, że nie mam czasu, a pan obiecał, że…
Brunetka delikatnie dotknęła grzbietu jej dłoni, a  ten nieznaczny gest
wystarczył, by Monika zamilkła. Było oczywiste, że w  tej rozmowie
podwładna ma przewagę nad przełożoną, a  Bergmana ciekawiło, jak ta
sytuacja odciśnie się na wielkim ego Moniki Benio i  dalszej znajomości
obu kobiet.
– Potem odkryłam jeszcze tę sprawę z Agatą… Z córką Anny. Wśród
ludzi ze sztabu mówi się, że ta dziewczyna jest w poprawczaku, a Anna tak
bardzo wstydzi się klęski wychowawczej, że twierdzi, iż wysłała ją na
studia do Londynu. Sprawdzenie tej plotki było łatwiutkie: zadzwoniłam do
kilku poprawczaków i  obsypałam wychowawczynie komplementami.
W  tabloidzie pracuję od niedawna, ale myślę, że kiedyś będę naprawdę


dobra. – Karolina próbowała się uśmiechnąć, lecz jej górna warga zadrżała,
zdradzając, że ta kobieta również nie jest tak spokojna, jak to udaje.
– Zatem ten odcinek napisały panie razem.
Wreszcie odezwała się Monika Benio.
– Tak. Oczywiście zaciekawiły mnie informacje od Karoli. Poszłyśmy
do niej do domu, mieszka niedaleko stąd, i  omówiłyśmy to, czego
dowiedziała się o Annie. Pomyślałyśmy, że byłoby fajnie trochę postraszyć
Annę, żeby nie panoszyła się tak w Podwórzu i przestała być tak strasznie
arogancka. Chciałyśmy, żeby wiedziała, że przejrzał ją ktoś z jej zespołu,
a  nie ktoś z  zewnątrz. Wpadłam na pomysł napisania odcinka serialu,
w którym zagra główną rolę.
Zamilkła i spojrzała na Karolinę, ale ona nie kontynuowała przerwanej
opowieści. Podczas długiej ciszy do biura przenikał szum głosów z bufetu
i szatni aktorów. Słońce świeciło w zamknięte, zakurzone okno, a Bergman
pomyślał, że byłoby dobrze zaciągnąć te bezgustowne zasłony.
– Co było potem?  – spytał i  rozpiął dwa górne guziki koszuli.  – Jak
wprowadziły panie ten plan w życie?
– Usiadłyśmy przy komputerze Karoliny i  zaczęłyśmy pisać… Nie
zależało nam na dobrym stylu, więc szybko skończyłyśmy. Około
dwudziestej trzeciej wróciłyśmy do budynku Podwórza. Karola zagadała
stróża, on zawsze chętnie rozmawia z młodymi dziewczynami, wszyscy to
wiedzą, więc zaczęła mu opowiadać, że po południu zgubiła na parkingu
telefon i poprosiła, żeby pomógł jej go znaleźć. Wtedy wślizgnęłam się do
środka i podrzuciłam odcinek na biurko Anny. Chciałam, żeby znalazła go
rano, nie mając pojęcia, czyja to sprawka. Fajnie było wyobrażać sobie tę
scenę. Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że skończy się to udziałem
w śledztwie, odciskami palców i tak dalej.
– Pamięta pani, kiedy dokładnie to było?


Najwyraźniej to pytanie było kłopotliwe, bo Monika znów
poczerwieniała. Spojrzała na Karolinę, ale kiedy podwładna tylko
wzruszyła ramionami, Monika westchnęła zrezygnowana.
– W zeszłym tygodniu. W nocy ze środy na czwartek. Pewnie pan teraz
pomyśli, że…
– Dwa dni przed tym, jak Anna została zamordowana  – stwierdził
Bergman.
– Owszem, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego!
Inspektor uniósł brwi.
– Nie?
– Nie!  – krzyknęły scenarzystki unisono. Teraz nerwowa zrobiła się
również brunetka, odruchowo wzięła w  ramiona jedną z  pstrokatych
poduszek i wbijała w nią rytmicznie palce jak podczas masażu.
– Może Anna odkryła, że to panie stoją za tym dziwnym odcinkiem
pełnym zarzutów  – Bergman świdrował wzrokiem Monikę Benio  –
i  straciła cierpliwość. Powiedziała, że albo opuścicie zespół dobrowolnie,
albo wyjawi wszystko, co o was wie.
Monika potrząsnęła głową tak gwałtownie, aż rozczochrała się jej
równa grzywka.
– Byłaby głupia, gdyby tak zrobiła, bo oczywiście wtedy ja
ujawniłabym to, czego się dowiedziałyśmy. Ale nic takiego się nie stało.
Nie groziła mi. Myślę, że nie wiedziała, kto to napisał.
– Czy jakoś zareagowała? Zaczęła zachowywać się inaczej? Przestała
się panoszyć w  Podwórzu?  – Bergman użył tego samego słowa co przed
chwilą Monika.
Świeżo upieczona główna scenarzystka wzruszyła ramionami.
– Nie zareagowała. Nie zdążyła. Przecież dwa dni później została
zamordowana.


Bergman się zastanawiał, czy ona zawsze jest taka cyniczna i  czy jej
życie jest dzięki temu łatwiejsze. Może gdyby ją aresztował, długie
przesłuchania złamałyby ją i przyznałaby się do winy.
Tylko czy jest pewien, że to ona popełniła zbrodnie? Nie. Przecież
jeszcze kilka godzin temu podejrzewał Ester Czarną!
– Nie rozumiem jednego.  – Zwrócił się do Karoliny Kinskiej.  –
Dlaczego przekazała pani te informacje Monice? Co chciała pani przez to
osiągnąć?
Młoda kobieta wydęła wargi.
– Powiedzmy, że… dobre samopoczucie? To był impuls. Lubię Monikę
i chciałam jej pomóc.
– Ale przecież mogła rozpowiedzieć w  Podwórzu, że jest pani
z tabloidu. Czy działanie w utajeniu nie byłoby bezpieczniejsze? Sporo pani
ryzykowała, prawda?
Karolina pokręciła głową.
– Nazbierałam już wystarczająco dużo plotek. I tak zamierzałam odejść
z  Podwórza. A  ponadto  – spojrzała na nową główną scenarzystkę
i  mrugnęła do niej porozumiewawczo  – pomyślałam, że przyda mi się tu
ktoś, kto będzie mieć wobec mnie jakiś dług. Mój informator  – znów
łobuzersko spojrzała na Monikę, a  potem powiedziała do Bergmana
rzeczowo: – Zawsze warto inwestować w ludzi.
„Awans Moniki jest jej bardzo na rękę" – pomyślał Bergman. Cóż może
być dla dziennikarki tabloidu cenniejszego niż przyjaźń z  główną
scenarzystką najpopularniejszego serialu. Jej „Kurier" będzie teraz
publikować dużo więcej plotek zza kulis serialu niż konkurencyjny
„Szpieg".
Przyglądał się Karolinie badawczo. Nie była piękna: miała niskie czoło,
nos jak pompon, a  kiedy mówiła, w  policzkach robiły się jej dołeczki.


Obecność atrakcyjnej Moniki jeszcze bardziej podkreślała nieregularne
i  niezbyt powabne rysy twarzy dziennikarki. Bergmanowi najbardziej
podobały się w  niej duże, wilgotne, ciemnobrązowe oczy, jakie miewają
sarny. Sprawiały wrażenie szczerych, ale takie wrażenie często bywa
złudne.
– Zatem nie była to pani osobista zemsta?
Spojrzała na niego i odparła.
– Nie. Nigdy nie miałam z Anną żadnego konfliktu. Za co miałabym się
mścić?
Dopiero kilka godzin później w  gospodarstwie w  Kozich Górach
Bergman zrozumiał, że w zeznaniach Karoliny Kinskiej coś nie gra. Nigdy
nie miałam z  Anną żadnego konfliktu  – odparła, gdy spytał, czy
przypadkiem nie chciała się na szefowej za coś zemścić. Lecz to nie była
prawda. Przecież wcześniej przyznała, że doszło między nimi do jednego
sporu. Dotyczył wydarzeń z  życia matki Karoliny, które Anna chciała
wykorzystać w serialu. O ich kłótni wspominał nawet dyrektor Podwórza,
więc na pewno nie chodziło o drobnostkę.
Bergman oparł się plecami o mur gospodarstwa, który nawet po zmroku
pozostał ciepły od słońca. Wypił duży łyk piwa i zastanawiał się, dlaczego
nigdy nie spytał, o jakie dokładnie wydarzenia wtedy chodziło. Mama była
szykanowana w  pracy, a  ponadto koleżanki obarczyły ją swoim błędem  –
powiedziała wtedy Karolina. Dlaczego nie spytał, jaki to był błąd? Czy
przypadkiem w scenariuszu nie pozostał po tym jakiś ślad, pomimo iż Anna
obiecała, że usunie ten wątek?
Czy to ma związek ze zbrodniami?
Przez minutę lub dwie obserwował taniec świetlików w ciemnym kącie
ogrodu i  wdychał powietrze doprawione wilgotną wonią wiejskiego


wieczoru, ale jego myśli wciąż powracały do popołudniowego
przesłuchania. Czy Karolina naprawdę postanowiła pomóc Monice tylko
z  wyrachowania? Czy nie chciała się przypadkiem zemścić za coś na
Annie? Czy motywy jej działania nie były osobiste?
Bergman wszedł do domu i wykręcił numer Karoliny, ale połączył się
z pocztą głosową. Zadzwonił więc do Moniki Benio – może wtajemniczy
go w historię tamtego konfliktu.
Nie wiedziała o tym za dużo, ale bardzo się rozgadała.
– Jej mama pracuje w  tej klinice położniczej, w  której dwa lata temu
doszło do zamiany noworodków. Koleżanka chciała zrzucić winę na nią, ale
mama Karoliny się wybroniła, a z pracy wyrzucono tę drugą kobietę. Nie
dziwię się Annie, że chciała wykorzystać ten motyw… Na jej miejscu
postąpiłabym tak samo. Intryga w  pracy… Pozytywna bohaterka
w  tarapatach… To wdzięczny temat dla widzów. Poza tym w  Podwórzu
z powodów organizacyjnych nie mogą występować małe dzieci, więc każda
wzmianka o  nich jest na wagę złota… Tak żeby pojawiały się w  życiu
bohaterów, ale nie było ich widać, jeśli pan wie, co mam na myśli.
– Jak zareagowała Karolina, kiedy dowiedziała się, że Anna włączyła tę
historię do scenariusza?
– Wściekła się. Nie chciała, żeby w serialu była mowa o jej mamie…
Bo jej mama nawet nie wie, że Karola pracuje w Podwórzu. Podobno wcale
by się jej to nie spodobało, choć nie wiem dlaczego, skoro nie przeszkadza
jej tabloid, ale to nie moja sprawa. Ta kobieta jest chyba jakaś dziwna…
Nawet imię ma dziwne. Lesana. Słyszał pan kiedyś takie imię?
– Czyli Anna nie wykorzystała nic z tej historii? – Bergman skierował
uwagę Moniki na ważniejsze sprawy.
– Nie. Wszystko usunęła, a przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedyś mi
powiedziała, że lubi Karolinę. Nie każdego potraktowałaby z takim taktem,


jestem tego pewna. Często wykorzystywała cudze historie i  nic sobie nie
robiła z tego, że ludzie się wściekają.
Bergman pozwolił jej dokończyć, choć już nie mógł się doczekać, by
zadać kolejne pytanie.
– Czy wie pani, w której klinice się to stało?
– Tak, pamiętam, bo niedawno rodziła tam moja koleżanka  – rzuciła
beztrosko Monika. – U Świętego Franciszka. Dlaczego pan pyta?


ROZDZIAŁ 19

W klinice Świętego Franciszka Ester odnalazła pierwszą żonę Jarosława,
której wprawdzie nigdy wcześniej nie widziała, ale dużo o  niej słyszała.
Wiedziała, że Jarosław opuścił ją dla Anny i że miał z nią córkę, z którą na
prośbę Anny niemal się nie widywał. Ester zapamiętała dziwne imię tej
kobiety: Lesana. Zwróciło jej uwagę w liście pracowników, choć nazwisko
się nie zgadzało: Wania. Ale to nic nie znaczy, bo przecież Lesana mogła
wyjść za mąż. Ester stwierdziła, że podobne wnioski wyciągnęła Agata
podczas swoich poszukiwań. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widziała
pierwszej żony swojego ojca, ale oczywiście wiedziała o  jej istnieniu
i prawdopodobnie w jej pamięci również utkwiło to nietypowe imię.
Teraz Ester i  Lesana siedziały na niewygodnych kanapach przy
zatłoczonej recepcji kliniki i piły przesłodzoną kawę z automatu. Ester już
wiedziała, że Lesana po rozwodzie z  Jarosławem zdążyła wyjść za mąż
dwukrotnie: jej drugi mąż był tak cudowny, że po śmierci Jarosława nawet
adoptował jego pierwszą córkę, biedną półsierotę, ale rola zastępczego ojca
bawiła go tylko do chwili, gdy wprowadził w  stan błogosławiony swoją
sekretarkę. Trzecie małżeństwo Lesany oficjalnie wciąż trwa, choć mąż od
dawna mieszka z inną kobietą.
– Po prostu mężczyźni mnie opuszczają – stwierdziła smutno Lesana. –
Prawdopodobnie to moja wina. Wybieram sobie facetów mających słabość
do intrygantek, choć sama potrafię grać tylko w otwarte karty.


„To tak jak ja"  – pomyślała Ester. Potrafiła wczuć się w  sytuację
Lesany, lecz mimo to w  duchu uważała ją za dziwaczkę. Czy normalna
kobieta opowiadałaby przez piętnaście minut o  swoim życiu prywatnym
komuś, kogo dopiero co poznała? Lesana nie spytała nawet, co Ester do niej
sprowadza. Zdanie „Znałam Jarosława" najwyraźniej nadało jej rangę
osoby godnej zaufania, której można wyjawić wszystko.
Ester wykorzystała pierwszą chwilę ciszy i  szybko wyjaśniła powód
swojej wizyty: młodsza córka Jarosława (tak, ta, którą miał z  Anną),
zaginęła i  wszystko wskazuje na to, że po ucieczce z  domu (Ester
powiedziała „z domu", bo „z poprawczaka" wydawało się jej zbyt ostre)
wybierała się właśnie do kliniki Świętego Franciszka. Czy pojawiła się
u Lesany podczas ostatnich dwóch tygodni? Wypytywała o ojca? Ester nie
wchodziła w szczegóły i nie wspomniała o morderstwie Anny, choć Lesana
na pewno czytała o  tym w  gazetach. Potrafiła sobie wyobrazić lawinę
pytań, którą wywołałby ten temat.
Siwiejąca brunetka pokręciła głową.
– Czego mogłaby ode mnie chcieć? Przecież mnie nie zna, nigdy mnie
nie widziała.
– Czyli nie było jej u pani?
– Nie. Ale w zeszłym tygodniu miałam urlop, więc nawet gdyby ktoś
mnie tu szukał, nie dowiedziałabym się o tym. – Pielęgniarka nagle ożyła. –
Skoro już tu pani jest, proszę mi powiedzieć, co przydarzyło się jej mamie?
Czytałam w gazecie, że…
– Nie wiem nic o Annie. Zajmuje się tym policja.
Ester ogarnęło poczucie marności. Zamiast zabrać bliźniaczki do lasu,
straciła mnóstwo czasu na bezsensowny wyjazd do centrum. Czego się
spodziewała? Że pierwsza żona Jarosława powie jej, gdzie ukrywa się
Agata?


Wstała, żeby się pożegnać, ale potem przyszła jej do głowy jeszcze
jedna myśl. Jeśli Agata próbowała odnaleźć tę kobietę i nie udało jej się to,
bo Lesana była akurat na urlopie, to może potem próbowała odnaleźć
kolejnego człowieka, który dobrze znał jej ojca: swoją siostrę przyrodnią.
Agata wie, że jej siostra istnieje, choć nigdy się z nią nie widziała.
– Czym zajmuje się pani córka?
– Karolcia jest dziennikarką. Pracuje w  „Kurierze". Świetnie sobie
radzi. Odziedziczyła po tacie talent stylistyczny.
Ester pomyślała, że podczas wymyślania niczym niepodpartych plotek
o  aktorach i  modelkach talent stylistyczny raczej rzadko się przydaje, ale
zachowała tę uwagę dla siebie.
– Może pani dać mi do niej numer? Chciałabym spytać, czy
kontaktowała się z nią Agata.
– Oczywiście. Proszę ją ode mnie pozdrowić. Zazwyczaj pracuje po
dwanaście godzin dziennie, często również w  weekendy, więc rzadko się
widujemy. Ostatnio byłyśmy razem na obiedzie… no już prawie miesiąc
temu. Ma pani dzieci? Dopiero sześcioletnie? Nie chcę pani straszyć, ale
jeśli urodziła je pani po to, by na starość nie czuć się samotnie, to czeka
panią rozczarowanie.
Dziesięć minut później Ester wyszła z  kliniki na rozgrzaną ulicę
i  spojrzała na strzęp ulotki, na którym Lesana napisała imię Karolcia
i  numer telefonu. Czy powinna od razu zadzwonić do córki Jarosława?
Właściwie dlaczego nie? Matka opiekuje się bliźniaczkami, a ona ma wolne
popołudnie i wieczór.
Skręciła do parku, schowała się w  cieniu platanu, wykręciła numer  –
i oniemiała z zaskoczenia, gdy usłyszała w słuchawce znajomy głos:
– Karolina Kinska.
Karolina Kinska?


Ester bąknęła coś o  pomyłce i  rozłączyła się. Co?! Anna przyjęła do
Podwórza starszą córkę Jarosława? Tę, którą zawsze nazywała bachorem,
której nie pozwalała przekroczyć progu swojego mieszkania, którą
najchętniej usunęłaby z  powierzchni ziemi (Wkurza mnie, że jeśli Jarek
umrze wcześniej niż ja, będę musiała dzielić się spadkiem z tym bachorem!).
„Dlaczego, u  licha, zatrudniła ją w  swoim serialu? I  dlaczego to
przemilczała? Dlaczego nie powiedziała, kim jest ta dziewczyna
z  kręconymi włosami, którą przywiozła do mojego pensjonatu? Przecież
byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami! Czy Marcelina znała prawdę
o Karolinie? Na pewno. Dlaczego, do cholery, Anna zawsze zwierzała się
Marcelinie, a nie mnie?"
Ester poczuła wstyd za ten nagły atak zazdrości, który może byłby
usprawiedliwiony w  szkole podstawowej, ale nie teraz, w  wieku
czterdziestu lat, gdy na dodatek obie jej najlepsze przyjaciółki już nie żyły.
Przez chwilę patrzyła przez gałęzie platanu na słońce, a potem jeszcze
raz wykręciła numer Karoliny. Musi się z nią spotkać – w sprawie Agaty,
a teraz już także z ciekawości.
Gdyby Ester wiedziała, że po trzydziestu minutach pogaduszki
z  Karoliną Kinską przerwie im inspektor Bergman, prawdopodobnie nie
traciłaby czasu na chłonięcie przyjemnej atmosfery późnego letniego
popołudnia i wyrzucałaby z siebie jedno pytanie za drugim. Lecz nie miała
pojęcia, że nie tylko ona wytropiła starszą córkę Jarosława, więc była
rozluźniona i nigdzie się nie śpieszyła.
Siedziały w pokoju dziennym mieszkania w starym bloku na praskich
przedmieściach i  popijały z  wysokich szklanek lemoniadę z  listkami
świeżej mięty. Pomimo iż na zewnątrz już zapadał wieczór, nie włączyły
lampy, więc w kątach czaił się niebieskawy półmrok. Po dniu tropikalnego


upału budynek był tak nagrzany, że prawie nie dało się w nim oddychać, ale
Ester cieszyła się z  duchoty  – była według niej nieodłącznym elementem
lata, a  poza tym pasowała do tej chwili. Przez otwarte okno dobiegały
odgłosy cykad, a  liście lipy szumiały na wietrze i  ocierały się o  parapet.
Ester delektowała się kolejnym łykiem przyjemnie kwaśnego napoju.
Spojrzała na Karolinę. Dobrze, że nie jest taką straszną gadułą jak jej
matka. Ester lubiła ludzi, którzy podobnie jak ona traktują wspólne
milczenie jako jeden ze sposobów komunikacji. Przy ich pierwszym
spotkaniu Karolina Kinska była po prostu częścią zespołu scenarzystów,
zachowującego się w pensjonacie jak dzikie zwierzę. Ester widziała w niej
po prostu jedną ze współpracowniczek Anny. Lecz dzisiejsze odkrycie
wszystko zmieniło. Brunetka siedząca naprzeciwko jest córką Jarosława tak
jak Agata! Ester pomyślała, że mogłaby się z nią dobrze rozumieć.
Tylko dlaczego Karolina miałaby się z  nią zaprzyjaźnić? Nie wie, że
Ester szaleńczo kochała jej ojca. Nie zna ich wspólnej przeszłości i nigdy
nie pozna. „Prawdopodobnie ta znajomość skończy się na tej jednej wizycie
i już nigdy więcej się nie spotkamy" – pomyślała rzeczowo Ester.
Już w progu wyjaśniła Karolinie, że znała jej ojca, ale nie wiedziała, że
Karolina jest jego córką. Czy mogłyby porozmawiać?
Teraz odważyła się na intymne pytanie.
– Czy ostatecznie zaprzyjaźniła się pani z  Anną? Przepraszam za
wścibskość, ale zaskoczyło mnie, że nie wspomniała mi o pani. Myślałam,
że jest pani po prostu jedną z osób w jej zespole.
Karolina spuściła wzrok.
– Anna nie wiedziała, kim jestem – odparła, wpatrując się w szklankę
z  lemoniadą. Przechyliła ją, palcem z  niepomalowanym paznokciem
wyłowiła listek mięty i pogryzła go.
Ester zmarszczyła czoło.


– Nie wiedziała?
– Cieszyłam się, że pracuję dla niej incognito. Wiem, że brzmi to
dziwacznie, ale lubię takie przygody. Bawiło mnie to, że nikt tam nie zna
mojej tożsamości i że w każdej chwili może ona wyjść na jaw. Z tego, co
wiem o tacie, mam to po nim.
– Czyli pracowała pani z Anną, nie mówiąc, kim pani jest? – upewniła
się Ester. Wiedziała, że sprawia wrażenie właścicielki najpowolniejszego
umysłu na świecie, ale zachowanie Karoliny wydało się jej niezrozumiałe.
Z całego serca nienawidziła intryg oraz podstępów. Na samą myśl o tym, że
miałaby ukrywać przed kimś swoją tożsamość, zrobiło jej się słabo. Jak
można czerpać z tego przyjemność?
Młoda kobieta tylko wzruszyła ramionami.
– Może pewnego dnia bym jej to wyjawiła. A może nie. Przywykłam do
kłamstw  – dodała z  lekkością.  – Kiedy pracuje się w  tabloidzie, trzeba
wiecznie coś udawać i zmyślać. To część pracy.
Ester skinęła głową i przyjrzała się Karolinie, poszukując w rysach jej
twarzy rysów Jarosława. Poznawała brwi i krzywe przednie zęby… chyba.
Lecz więcej podobieństw dostrzegła do matki. Najwyraźniej po Jarosławie
ta kobieta nie odziedziczyła zbyt wiele.
Oczywiście oprócz talentu stylistycznego, o  którym tak dumnie
opowiadała jej matka.
– Anna pani nie poznała?
– Jak mogłaby poznać? Widziałyśmy się tylko dwa razy, i  to kiedy
miałam pięć, sześć lat. Noszę nazwisko drugiego męża matki: Kinska, nie
Walenta. Niby po czym miałaby mnie poznać?
– Nie spotkałyście się podczas podziału spadku?
Brunetka pokręciła głową, wstała, podeszła do mebli kuchennych,
machinalnie przetarła ich blat i znów usiadła na fotelu. Ester wyczuła u niej


nerwowość i  zatęskniła za luźną atmosferą z  początku wizyty. Może
powinna była sobie odpuścić to natarczywe wypytywanie. Karolina odparła
sucho:
– Kiedy tata umarł, nie byłam jeszcze pełnoletnia. Wszystko załatwiła
za mnie mama i prawnik.
Ester spojrzała na zmarszczkę między brwiami rozmówczyni. Czy
Jarosław nie miał identycznej? Nie była pewna.
– Miło mi, że się spotkałyśmy  – wyrzuciła z  siebie, impulsywnie
pogłaskała Karolinę po ręce, a zaraz potem poczuła wstyd z powodu tego
intymnego gestu. – Kiedy Jarosław zmarł, myślałam o pani… Jak pani żyje,
wygląda, czy tęskni pani za nim. Był moim… dobrym kolegą.
– Kochała go pani?  – Karolina miała ładne, czekoladowe oczy, a  gdy
spojrzała na Ester, błysnęło w nich zrozumienie. – Ja go uwielbiałam tak…,
no, tak jak wszystkie dziewczyny swoich ojców.
– Ja go uwielbiałam tak… – Ester przerwała. Nie, to wyznanie byłoby
nie na miejscu. Ich wzrok znów się spotkał, a Ester miała wrażenie, że ta
chwila ciszy zbliżyła je do siebie bardziej niż cała poprzedzająca ją
rozmowa.  – Po prostu dobrze się rozumieliśmy. Nadawaliśmy na tych
samych falach.
– Widzi pani, właściwie nie jestem pewna, czy bym się z  nim
rozumiała. Raczej tylko mam nadzieję, że by tak było. Rzadko się
widywaliśmy. Anna sobie tego nie życzyła, a on…
– Był jej posłuszny  – dokończyła Ester i  uśmiechnęła się smutno.  –
Anna była moją najlepszą przyjaciółką, ale tego jej postępowania nie
pochwalałam. Często jej mówiłam, że Agata powinna znać swoją
przyrodnią siostrę. A skoro już o niej mowa… Czy widziała się pani z nią
ostatnimi czasy? Nie próbowała się z panią skontaktować?


Karolina zareagowała na to pytanie równie dużym zaskoczeniem, jak
wcześniej jej matka.
– Agata? Nie. Po co miałaby to robić?
Ester stłumiła kolejny przypływ marności i  rozczarowania.
Odpowiedziała spokojnie:
– Po prostu przyszło mi to do głowy. Uciekła z  poprawczaka… ehm,
z domu… Nieważne.
– Nigdy się z nią nie widziałam i, szczerze mówiąc, wcale mi tego nie
brakuje  – odparła stanowczo Karolina.  – Nie da się kochać siostrzaną
miłością kogoś, kogo się nawet nie zna.
– Może jeszcze ją pani pozna. Przecież jesteście blisko spokrewnione.
– Może – odparła Karolina niepewnym głosem, a po chwili dodała: –
Wiem, że była w poprawczaku, ale nie wiem, dlaczego się tam znalazła.
– Brała narkotyki. Kradła. Wagarowała. – Mówiąc to, Ester rozglądała
się po pokoju, ale jego prosty, uniwersalny wystrój nie zdradził nic
o  starszej córce Jarosława. Czy podczas dorastania też miała takie
skłonności do autodestrukcji jak Agata? – Anna wyrzucała sobie, że jest złą
mamą. Dlatego mnóstwu ludzi naopowiadała, że wysłała Agatę do
Londynu. Zawsze udawała lepszą, niż była w  rzeczywistości.  – Ester
przyszło do głowy, że może właśnie dlatego umierająca Anna dowlokła się
od kałuży krwi przy basenie do ciemnego sadu, a  nie do ludzi, którzy
mogliby jej pomóc. Owszem, chyba tak właśnie było: nie chciała, żeby ktoś
widział, że krwawi, że jest ranna i słaba. To do niej podobne. – Ale nie chcę
jej oczerniać. Była moją najlepszą przyjaciółką.
– Ja jej nienawidziłam. Często pragnęłam jej śmierci.
W słowach tej młodej kobiety było tyle emocji, że Ester aż się
wzdrygnęła.


– Nie była aż taka zła – próbowała stanąć w obronie przyjaciółki, ale
wiedziała, że robi to na próżno.
– Kiedyś tata wziął mnie po kryjomu do mieszkania, w  którym z  nią
mieszkał – kontynuowała Karolina, nie zwracając uwagi na Ester. – Anna
miała być wtedy u  lekarza, ale wróciła wcześniej. Pamiętam, że była
w ciąży, miała olbrzymi brzuch, ale to nie przeszkodziło jej w pobiciu taty.
Rzuciła się na niego, biła, gdzie popadnie, i wykrzykiwała o mnie straszne
rzeczy… Potem wzięła mnie za rękę i wyprowadziła na klatkę schodową. –
Spojrzała Ester w oczy. – Miałam sześć lat. Rozumie pani.
– Tak.
– To dobrze.
– Co było dalej?
– Siedziałam na schodach i słuchałam, jak się kłócą. Zgasło światło, a ja
nie dosięgnęłam do włącznika, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało.
Bardziej wkurzało mnie to, że tata mnie tam zostawił. Przyszedł po mnie po
bardzo długim czasie, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało.
Ester zalała fala współczucia. A  przecież zawsze wiedziała, że Anna
jest egoistką, więc dlaczego opowieść Karoliny tak ją teraz szokuje? Wolała
zmienić temat.  – Dlaczego chciała pani pracować w  Podwórzu? Ja nie
chciałabym widywać codziennie kogoś, kogo nie cierpię.
Karolina wzruszyła ramionami.
– Tak jakoś wyszło. Szefowa w „Kurierze" zastanawiała się, jak zdobyć
dojście do plotek z Podwórza, a ja oczywiście wiedziałam, że szefową jest
tam baba, która rozbiła naszą rodzinę. Anna często bywała w telewizji, stała
się celebrytką… więc pomimo iż nie miałyśmy ze sobą żadnego kontaktu,
wiedziałam, czym się zajmuje. Powiedziałam o  tym szefowej, a  ona
odparła, że w Podwórzu jest akurat nabór scenarzystów i że mam się tam


zgłosić. Powiedziała, że macocha na pewno zdradzi mi kilka pikantnych
szczegółów, a ja pomyślałam: dlaczego nie?
– A podczas rekrutacji Anna pani nie poznała – Ester zgadła, co było
dalej.  – Właściwie wcale się nie dziwię. Nie jest pani podobna do
Jarosława.
– Dokładnie tak. Nie poznała mnie, a  ja nie powiedziałam, kim
jestem… Jakoś nagle opuściła mnie odwaga. Myślałam, że trochę się
rozejrzę i  więcej tam nie wrócę. Tyle że Anna mnie przyjęła… A  wtedy
było już za późno na wyjawianie prawdy.
– A gdyby się wydało, kim pani jest?
Karolina wzięła głęboki oddech. Najwyraźniej chciała odpowiedzieć
impulsywnie, ale w porę ugryzła się w język. Zamyślona wydęła usta.
– Pewnie by mnie wyrzuciła, prawda? Ale to nie byłaby dla mnie żadna
katastrofa. Owszem, w  ten miesiąc dużo się od niej nauczyłam, ale nie
zależało mi na tej pracy. Mama nie ma pojęcia, że od miesiąca piszę
scenariusz Podwórza. Nie cierpi Anny jeszcze bardziej niż ja. Zabiłaby
mnie, gdyby się dowiedziała, że tam pracuję. Wprawdzie mam dwadzieścia
trzy lata, ale o  niektórych rzeczach wolę mamie nie mówić… Panią też
proszę o dyskrecję. – Znów wstała z fotela, jakby niepokój nie pozwolił jej
siedzieć podczas tej rozmowy. Wyciągnęła z  lodówki butelkę ginu,
spojrzała na Ester, a  gdy ona skinęła głową, Karolina nalała alkohol do
dwóch szklanek, a potem wlała do nich jeszcze tonik. – Wie pani, co jest
najśmieszniejsze? Że Anna traktowała mnie lepiej niż pozostałych
scenarzystów. Czułam, że wydaję się jej sympatyczna.
– Pani jest sympatyczna.
– W żadnym razie. Jestem dziennikarką brukowca. Potworem, którego
nikt nie lubi. Wie pani, dlaczego wybrałam ten zawód? Bo lubię śledzić
ludzi. Kiedy miałam dziesięć czy jedenaście lat, śledziłam tatę, bo za nim


tęskniłam, a Anna mnie do niego nie dopuszczała. Czyhałam na niego przed
pracą, a kiedy się pojawiał, udawałam, że akurat tamtędy przechodzę. Kilka
razy śledziłam ich, gdy spacerowali po parku lub wzdłuż rzeki,
i fotografowałam z daleka. Nigdy mnie nie przyłapali. W domu wbijałam
pinezki w zdjęcia Anny.
– Chyba bardzo brakowało pani ojca.
Karolina nie odpowiedziała od razu i zamyślona przechyliła głowę.
– Myślę, że go sobie idealizowałam. Właściwie go nie znam. Co o nim
wiem oprócz tego, co ktoś mi powiedział lub co sama wymyśliłam? Nie
mam iluzji, że byłam dla niego ważna. Przecież z  całego mojego życia
spędził ze mną tylko pięć lat! – Wyciągnęła z lodówki plastikowe foremki
na lód i  wycisnęła z  nich kilka kostek.  – To smutne. Człowiek wmawia
sobie, że jest dla swoich rodziców centrum wszechświata, ale to nieprawda.
Tata żył długo przed moim narodzeniem i wcale mu mnie nie brakowało, bo
mnie nie znał. A  po tych pięciu latach się rozstaliśmy. I  znów wcale mu
mnie nie brakowało.
Ester wzięła od Karoliny zimną szklankę, a kiedy ich palce się dotknęły,
pomyślała, że właściwie je obie spotkało to samo: kochały Jarosława,
a  Anna im go odebrała. W  podświadomości Ester zaczęło się rodzić
podejrzenie mrożące krew w  żyłach, ale odpędziła je i  wzniosła toast
z Karoliną.
– Za spotkanie.
Ledwo zdążyły się napić, ktoś zadzwonił do drzwi.
Bergman odszukał Lesanę Wanię zaledwie godzinę po tym, jak z kliniki
wyjechała Ester. Pięćdziesięciolatka w  stroju pielęgniarki mierzyła go
podejrzliwym wzrokiem.


– Jest pan dziś już moim drugim gościem. Czy pan też chce zapytać o tę
dziewczynę, która uciekła z poprawczaka?
– Rozmawiała pani z nią?
Lesana zamknęła za sobą drzwi pokoju pielęgniarek i  oparła się
ramieniem o ścianę korytarza.
– Nie. Nie rozumiem, czego mogłaby ode mnie chcieć. Nigdy wcześniej
jej nie widziałam. Mówiłam to już dziś tej kobiecie, która była tu przed
panem.
– Jakiej kobiecie?
– Nazywała się Czarna. Przegadałam z nią całą przerwę obiadową, więc
teraz już nie mam czasu.
Bergmana rozdrażniło to, że Ester go wyprzedziła. Najwyraźniej
przyszła tu, szukając Agaty, ale jak wpadła na ten trop? Zwyczajna
hotelarka jest krok przed tobą  – wyrzucał sobie w  duchu i  wziął głęboki
oddech, by opanować wściekłość.
– Muszę już iść  – oświadczyła Lesana Wania zmęczonym głosem,
otworzyła drzwi i przez wąską szparę wślizgnęła się do pokoju pielęgniarek
jak zwierzę do jamy. Za jej plecami rozległ się stłumiony kobiecy śmiech,
a Bergmana połaskotał w nosie zapach świeżej kawy. – Krótko mówiąc, nie
widziałam tej dziewczyny i  nie mogę teraz z  panem rozmawiać  – dodała
Lesana i zamierzała zamknąć za sobą drzwi.
– Prowadzę śledztwo w  sprawie dwóch morderstw. Muszę pani zadać
kilka pytań.
Zgodnie z  przewidywaniami pielęgniarka wytrzeszczyła oczy
i  wyraźnie się wahając, znów wyszła na korytarz. W  pokoju pielęgniarek
zapanowała pełna oczekiwania cisza, ale Lesana odcięła ciekawskie
koleżanki od intrygującej pożywki, zatrzaskując za sobą drzwi.


– Morderstw? Czy tę dziewczynę ktoś zabił? Ta Czarna nic o tym nie
wspominała.
Bergman spojrzał na rozmówczynię z ukosa. Czy ona cierpi na zaniki
pamięci? Przecież musi wiedzieć, że niedawno zostały zamordowane dwie
koleżanki jej córki, scenarzystki Podwórza! Czyżby Karolina jej o tym nie
powiedziała. Ale przecież nawet jeśli córka to przemilczała, trąbią o  tym
wszystkie gazety!
– Chodzi o  morderstwa dwóch scenarzystek Podwórza  – wyjaśnił
i czekał, aż oczy tej siwiejącej kobiety rozjaśnią się od zrozumienia. Lecz
pozostały przygasłe.
– Czytałam o tym, ale co ja mam z nimi wspólnego? – bąknęła.
– Przecież pani córka pracuje w Podwórzu.
Zmarszczyła brwi.
– Karolka pracuje w  „Kurierze". Jest dziennikarką. Pomylił ją pan
z  kimś. Ale skoro już pan tu jest  – jej oczy wreszcie się rozświeciły,
a  kobieta poufnie pochyliła się do Bergmana  – czy mogę spytać, co
dokładnie stało się Annie Walencie? Wiem, że została zamordowana, jasne,
ale nigdzie nie podali żadnych szczegółów, nawet w „Kurierze" nic o tym
nie napisali. Wprawdzie nie oglądam Podwórza, ale znam…
Bergman potrafił sobie wyobrazić, z  jaką radością ta kobieta
opowiedziałaby w pokoju pielęgniarek ploteczki wyciągnięte bezpośrednio
od pracownika wydziału kryminalnego, ale będzie musiał ją rozczarować.
Nie pozwolił jej nawet dokończyć zdania.
– Nie mogę wyjawić żadnych szczegółów. Śledztwo jeszcze trwa.  –
Spojrzał jej w oczy. – Czy pani jest matką Karoliny Kinskiej?
– Tak, ale…
– Zatem pani córka pracuje w Podwórzu.
– To musi być pomyłka – nie odpuszczała Lesana.


– Miesiąc temu Karolina Kinska przeszła rekrutację na stanowisko
scenarzystki Podwórza. Nie wiedziała pani o tym?
– Przeszła… rekrutację? – Pielęgniarka zbladła, a jej ręka wystrzeliła do
gardła. – Czy pan żartuje?
Bergmana zaskoczyła ta reakcja. Oczywiście jest dziwne, że Karolina
nie wspomniała matce o nowej pracy, ale przecież jest dorosła i nie musi
wszystkiego meldować. Dlaczego Lesana jest tak przerażona?
– Czy pani myśli, że przyjechałem tu żartować?  – To pytanie ją
oburzyło. – Karolina Kinska jest scenarzystką Podwórza. Należy do grona
podejrzanych o  morderstwo Anny Walenty i  Marceliny Żarnowiec.
W  czasie popełnienia pierwszego morderstwa znajdowała się na miejscu
zbrodni.
Kobieta wydała z  siebie świst, chwiejnym krokiem doszła do
najbliższego krzesła z  poprzecieranym obiciem z  dermy i  opadła na nie,
jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Bergman usiadł obok niej,
a Sylwia Rolnik postawiła krzesło przy drugim jej boku.
– Dlaczego tak to panią zdenerwowało?
Spojrzała na niego przestraszona. Na jej bladej twarzy wytrzeszczały się
olbrzymie czekoladowe oczy z  zaczerwienionym bielmem, a  Bergman
uświadomił sobie, że w  młodości musiała wyglądać dokładnie tak, jak
obecnie wygląda Karolina Kinska.
– N-nie zdenerwowało mnie to.
– Ale nie miała pani pojęcia o tym, że córka pracuje w Podwórzu?
Stanowczo pokręciła głową.
– Nie.
– Zatem nie mogła pani również wiedzieć, że Karolina opowiedziała
swojej szefowej pani historię, tę o  zamianie noworodków  – odparł.  –
Niewiele brakowało, a znalazłoby się to w scenariuszu Podwórza.


Ta informacja wzburzyła ją jeszcze bardziej.
– Nie, oczywiście, że o tym nie wiedziałam. – Wzruszyła ramionami. –
Ale nawet jeśli tamta sprawa znalazłaby się w  scenariuszu, byłoby mi to
obojętne. Przecież nie zrobiłam nic złego. – Najwyraźniej pierwsza nowina
zdenerwowała ją dużo bardziej niż druga.  – A  więc Karolka pisała dla
Podwórza – westchnęła z niedowierzaniem. – Pracowała dla Anny Walenty.
Wyglądała na wyczerpaną, a  Bergmana również ogarnęło zmęczenie.
Czy to kolejny ślepy trop? Nie dowiedział się niczego, co posunęłoby go
naprzód choćby o centymetr. Matka Karoliny Kinskiej nie wiedziała, że jej
córka pracuje w  Podwórzu. Nie przeszkadzałoby jej, gdyby jej historia
pojawiła się w  serialu. Zatem jest nieprawdopodobne, by Karolina
mordowała, by pomścić zniesławioną matkę… Z  Agatą ta kobieta też się
nie widziała. Prawdopodobnie to tylko zbieg okoliczności, że pracuje akurat
w tej klinice, której nazwę Agata zapisała na skrawku papieru.
Dla pewności inspektor sięgnął do kieszeni i podsunął Lesanie pod nos
zdjęcie Agaty Walenty.
– Na pewno nie widziała pani tej dziewczyny?
Lesana włożyła okulary, które wisiały jej na szyi.
– Nie. – Wzięła fotografię do ręki i przyjrzała się jej z bliska. – Czyli
tak wygląda. W ogóle nie jest podobna do Karolki, prawda?
Bergman zmarszczył brwi.
– A dlaczego miałaby być podobna?
– No przecież… skoro mają tego samego ojca…
Bergman i Rolnik spojrzeli na siebie i obojgu przyśpieszyło tętno.
Nie wymieniając ze sobą ani jednego słowa, oczami powiedzieli sobie,
że już chyba wiedzą, jak to wszystko przebiegło.
Są blisko.


Gdy pędzili przez puste wieczorne miasto do mieszkania Karoliny
Kinskiej, zadzwonił telefon Bergmana. Dzwoniła Monika Benio.
– Muszę panu coś powiedzieć – oświadczyła, a jej głos zdradzał, że nie
jest całkowicie trzeźwa. W  tle głośno grało radio.  – Zastanawiam się od
wczoraj, czy mam to panu wyjawić, bo nie jestem kapusiem, a  Karolka
bardzo mi pomogła… – Czknęła i spróbowała zamaskować to kaszlem. –
Ale z drugiej strony wiem, że pan mnie podejrzewa, a ja naprawdę nic nie
zrobiłam, więc…
– Słucham – ponaglił ją.
– Naprawdę mi przykro, że na kogoś donoszę, już teraz strasznie tego
żałuję… – Znów czknęła. – Nie wiem, czy…
– Co musi mi pani powiedzieć? – przypomniał jej Bergman. – Słucham.
– No… Przypomniała mi się jedna ważna rzecz z  tej nocy, gdy Anna
została zamordowana. Przesadziłam wtedy z  alkoholem, więc nie
przypomniało mi się to od razu, ale wczoraj nagle mnie olśniło.
W słuchawce było wyraźnie słychać, jak Monika pije z butelki i głośno
przełyka, a  Bergman pomyślał, że ta kobieta robi wszystko, żeby te
„olśnienia" nie przydarzały się jej zbyt często. Gdyby nie to, czego
dowiedział się przed chwilą w  klinice Świętego Franciszka,
prawdopodobnie nie traktowałby teraz tych zeznań zbyt poważnie, ale
w obecnej sytuacji każda informacja dotycząca Karoliny Kinskiej była na
wagę złota.
– Do rzeczy – znów ponaglił Monikę.
– Kiedy Andrzej i  Karolka znaleźli mnie w  sadzie i  zaprowadzili do
bungalowu, wszyscy położyliśmy się do łóżek. Andrzej od razu zaczął
chrapać, ale ja nie mogłam usnąć. Jakieś dziesięć minut później Karolka
wstała, ubrała się i  wyszła. Sama. Potem chyba zasnęłam, bo nie mam


pojęcia, kiedy wróciła. Rano normalnie leżała w  łóżku. Nie wiem, czy to
ważne, ale…
– To jest ważne. Oznacza to, że Karolina nie ma alibi na czas
morderstwa.  – Bergman pokazał gestem Sylwii Rolnik, żeby jeszcze
mocniej wcisnęła gaz do dechy. – Dziękuję, że pani do mnie zadzwoniła.
Jeszcze się odezwę.
Kiedy kwadrans później Bergman wszedł do pokoju dziennego
Karoliny Kinskiej i zobaczył Ester rozpartą wygodnie w fotelu ze sztucznej
skóry, ze szklanką w  ręce, pomyślał, że te dwie kobiety mogły działać
w zmowie i że wszystko starannie zaplanowały.
– Pójdzie pani z nami – oświadczył chłodno Karolinie. – A pani co tu
robi?
– Przyszłam z  wizytą  – odparła spięta Ester, przyciągnęła kolana do
siebie i  przechyliła je z  gracją na bok.  – To chyba nie jest przestępstwo?
Rozmawiamy o Annie i o… wspólnych znajomych.
Karolina Kinska była o krok od płaczu.
– Dlaczego mnie zabieracie? – jęknęła drżącymi wargami. Pod białym
bawełnianym podkoszulkiem nie miała stanika, a Bergman unikał widoku
jej ciemnych sutków. – Czego ode mnie chcecie?
– Wiemy, że zabiła pani Annę Walentę, ponieważ dowiedziała się pani,
że nie udzieliła pomocy pani umierającemu ojcu  – inspektor obwinił ją
zdecydowanie. – Potem zamordowała pani również Marcelinę Żarnowiec,
która kryła tamten czyn.
Nie zaskoczyło go, że młoda kobieta się rozpłakała, ale był przekonany,
że kiedy tylko trochę się opanuje, zacznie wszystkiemu zaprzeczać. Lecz
okazała się słabsza, niż się spodziewał.
– Nienawidziłam jej – jęknęła. – Nienawidziłam jej od dziecka. Akurat
opowiadałam o tym Ester… Prawda, Ester?


– Zatem to pani – Ester nie pytała, tylko stwierdziła. Może wcześniej
brała pod uwagę taką możliwość, ale uznała ją za nieprawdopodobną.  –
Pani ją zabiła.  – Odłożyła szklankę z  napojem (Bergman wyczuł ziołowy
zapach ginu z tonikiem) i spojrzała Karolinie w twarz.
– Tak. Zasłużyła na to. Kto sieje wiatr…
„Zbiera burzę"  – dokończył Bergman w  duchu. Stał dwa kroki od
Karoliny, bez ruchu, z napiętymi wszystkimi mięśniami. Z przyśpieszonego
oddechu Sylwii wywnioskował, że jest równie napięta jak on. Oboje
wiedzieli, że jeśli Karolina się teraz przyzna, sprawa będzie zamknięta.
– Dźgnęła ją pani widłami? – W oczach Ester przerażenie mieszało się
z niedowierzaniem. – Pani? W ogóle mi to do pani nie pasuje! Przecież pani
jest taka… delikatna? Nie wiem, jak to powiedzieć, ale…
– Delikatna?  – Karolina zaśmiała się chrapliwym głosem.  – To tylko
złudzenie.
– Jak to się stało? – spytał cicho Bergman.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu i najwyraźniej zastanawiała
się, czy nie powinna jednak wszystkiego się wyprzeć, ale potem tylko
bezsilnie rozłożyła ręce.
– Dlaczego miałabym tego panu nie powiedzieć. To już i  tak bez
znaczenia. Kiedy ja i Andrzej szukaliśmy Moniki w ogrodzie, na chwilę się
rozdzieliliśmy… tylko na jakieś pięć minut. On obszedł dom od tyłu, a ja
chciałam zajrzeć na podwórze. Po drodze zobaczyłam widły oparte o ścianę
stodoły. Odbijało się w nich światło księżyca. Pani – zwróciła się do Ester –
rozmawiała akurat z jakąś kobietą. Czy to była pani matka?
– Tak.
– Stałam w ciemności. Podsłuchiwałam, bo jestem z natury ciekawska.
Ta kobieta mówiła, że odwiedziła ją Agata. Że podobno dowiedziała się, że


jej mama zabiła tatę. Pani odparła: „Nie, Anna go nie zabiła. Tylko nie
udzieliła mu pomocy, gdy dostał zawału". Potem weszłyście do środka.
Ester westchnęła.
– Dokładnie pamiętam tę rozmowę. Nie wiedziałam… Przykro mi, że
pani to usłyszała.
– Mnie również.
Bergman spytał cicho:
– Co było potem?
Zeznania podejrzanej zawsze trzeba wykorzystać, bo kiedy znajdzie się
w areszcie, prawdopodobnie zamknie się w sobie, zrozumie swoją sytuację
i będzie mówić już tylko w obecności adwokata.
– Wstrząsnęło to mną, ale nie załamałam się. Wtedy jeszcze nie. Dalej
szukałam Moniki. Za domem przyłączyłam się do Andrzeja i znaleźliśmy
Monię w  sadzie. Potem położyliśmy się w  bungalowie, a  ja próbowałam
zasnąć, ale wciąż nie dawało mi spokoju to, co usłyszałam o  Annie
i  tacie…  – Zwróciła się do Ester i  spytała z  przejęciem:  – Zna pani tę
okropną bezsilność, kiedy leży się w łóżku w nocy ze świadomością, że nie
może się niczego zrobić z własnym życiem?
Ester skinęła głową.
– No, więc ja coś zrobiłam.
Zapadła cisza.
Bergman wiedział, że ta młoda kobieta spowiada się ze swojego czynu
Ester, nie jemu, a jeśli chce usłyszeć to wyznanie w całości, nie powinien
się wtrącać. Mimo to musiał zadać pytanie uzupełniające.
– Co dokładnie pani wtedy zrobiła?
Karolina posłała mu wrogie spojrzenie, ale było po niej widać, że skoro
już zaczęła opowieść, to chce doprowadzić ją do końca. „Próbuje przynieść


ulgę sumieniu" – pomyślał Bergman i w tej chwili prawie zrobiło mu się jej
żal.
– Wstałam i  wyszłam na podwórze. Myślałam, że tylko zapukam do
Anny, wyznam jej, kim jestem, i  spytam, jak naprawdę było z  tatą.  –
Zwróciła się do Bergmana i wyjaśniła: – Ona nie wiedziała, że jestem tym
dzieckiem, któremu zabrała ojca. Pracowałam dla niej incognito, wydawało
mi się to zabawne… Ironia losu, prawda? Zaczęło się od zabawy,
a  skończyło w  taki sposób.  – Kiedy inspektor skinął głową,
kontynuowała: – Nawet nie musiałam pukać, bo Anna akurat nadchodziła
od strony swojego bungalowu. Zawołałam ją. Była podrażniona,
powiedziała, że śpieszy się na spotkanie. Ale i  tak wygarnęłam jej, kim
jestem. Powiedziałam: „Pamiętasz tę małą Karolcię, którą kiedyś nazwałaś
ohydnym bachorem i dzieckiem dziwki? To jestem ja!".
– Co odpowiedziała? – spytała zachrypniętym głosem Ester, a Bergman
na chwilę przeniósł na nią swoją uwagę. Jej oczy błyszczały, jakby wypiła
za dużo ginu z tonikiem lub miała gorączkę.
– Że w takim razie natychmiast wylatuję z pracy. Obróciła się do mnie
plecami i oddalała się, ale chwyciłam ją za rękę i krzyknęłam, że wiem o jej
morderstwie mojego ojca.
– A ona? – spytała Ester, nie detektywi, ale Bergman stwierdził, że w tej
sytuacji to nieistotne.
– Odparła, że się z  nim dusiła. Przeszkadzało jej to, że był o  nią
zazdrosny, że pił, że niewystarczająco ją podziwiał. Przeszkadzało jej
w  nim wszystko. Powiedziała: „Zawsze, kiedy szedł do knajpy, miałam
nadzieję, że urżnie się do nieprzytomności, a w drodze powrotnej zabije go
auto, ale za każdym razem wracał cały i zdrowy. Pocieszałam się tym, że
chyba musiałam go spotkać, by wyczyścić swoją karmę, ale te męczarnie
nie mogły trwać wiecznie". Co za bzdury! Czym on ją niby mógł


krzywdzić? Przecież był takim dobrym człowiekiem! Rzuciłam się na nią,
chciałam jej przyłożyć, ale złapała mnie za ręce i  to ona uderzyła mnie.
Wycofałam się… Tak strasznie jej wtedy nienawidziłam! Nagle
przypomniałam sobie o  tych widłach przy stodole. Anna została przy
basenie, wyciągnęła puderniczkę, grzebień i  zaczęła się znów robić na
bóstwo, widziałam od tyłu tylko jej kontury… Chwyciłam widły, wróciłam
do niej, a  kiedy obróciła się do mnie przodem, zamachnęłam się i…
dźgnęłam. Nie chciałam jej zabić, tylko zranić albo nastraszyć, sama nie
wiem, ale kiedy zaczęła charczeć, zrozumiałam, że jest niedobrze. Na
widok krwi zawsze robi mi się słabo… A  z  Anny wypływało jej bardzo
dużo, morze krwi. Uciekłam stamtąd z  widłami… w  ciemność… bardzo
daleko… rzuciłam je w pole, a kiedy wróciłam jakieś pół godziny później,
Anny nie było już przy basenie. Pomyślałam, że w  takim razie chyba
jednak nie stało się jej nic aż tak poważnego i  że na pewno obudzi
pozostałych, ale ponieważ wszędzie panowała cisza, poszłam się położyć. –
Na chwilę zamilkła. – To wszystko działo się jak we śnie.
Ester tłumiła odruch wymiotny, ale nie pobiegła do łazienki ani nie
sięgnęła po gin z tonikiem, tylko bez ruchu siedziała i patrzyła na Karolinę.
– Marceliny też nie zamierzałam zabić – kontynuowała Karolina, a jej
głos zadrżał płaczliwie. – Naprawdę nie chciałam! Tyle że ona jakoś mnie
wyśledziła. W  sobotę w  pensjonacie podeszła do mnie i  powiedziała, że
musi jak najszybciej porozmawiać ze mną o poprzedniej nocy, ale w cztery
oczy, bo wtedy roiło się tam od policji. Nie mam pojęcia, jak mogła mnie
wytropić i  czego ode mnie chciała. Może pieniędzy za milczenie?
Zaproponowałam spotkanie w niedzielę przed południem, a potem zaczęły
się przesłuchania i już ze sobą nie rozmawiałyśmy. Szalałam z przerażenia!
W  nocy z  soboty na niedzielę tułałam się po mieście, żeby trochę się
uspokoić, aż w  końcu o  wpół do trzeciej nad ranem zadzwoniłam do


Marceliny z  budki telefonicznej. Spytałam, czy chciałaby spotkać się od
razu. Ta niepewność mnie dobijała… – Karolina już płakała.
„Bez tego nie obędzie się aresztowanie żadnej kobiety"  – pomyślał
zdegustowany Bergman i  odwrócił wzrok. Naprawdę nie może sobie
pozwolić na współczucie.
– Marcelina nie spała. Od razu mi powiedziała, że ma dowód.
Zaproponowałam spotkanie na parkingu leśnym, bo chciałam mieć
pewność, że będziemy same. Ona była jeszcze w  tym pensjonacie, więc
ucieszyła się, że nie musi jechać do mnie do centrum i…
– Czyli jednak planowała pani to drugie morderstwo  – oskarżyła ją
Ester. – W przeciwnym razie nie dzwoniłaby pani z budki, tylko ze swojego
telefonu. I spotkałaby się pani z nią w jakimś barze całodobowym albo na
stacji benzynowej.
– Nie planowałam! A może i tak… Nie wiem! Jakoś tak się to wszystko
ułożyło… Przyjechałam na parking jako pierwsza i  było tam strasznie
ciemno. Ściągnęłam pasek z  metalową sprzączką… Tak na wszelki
wypadek, do obrony. Kiedy przyjechała Marcelina, wysiadła z  auta i  od
razu powiedziała, że wie, kto zabił Annę. A  ja… się wystraszyłam, więc
podeszłam do niej, zarzuciłam jej ten pasek wokół szyi i… Nie wiedziałam,
że człowieka można udusić tak szybko.
– Podejrzewała mnie, a nie panią – szepnęła Ester, sięgnęła po szklankę
i wypiła napój do dna.
– Proszę? – Dla odmiany teraz to Karolina zrobiła zaskoczoną minę.
– Marcelina. Podejrzewała mnie.
– Panią? Boże, dlaczego?
– Bo wyczuła, że chcę tego samego faceta co Anna. Marcelina zawsze
była świetną obserwatorką. I  pamiętała, że kiedyś Anna oskarżyła mnie
o to, że chcę jej odbić Jarosława. Potem wygrzebała mój dziennik z czasów,


kiedy walczyłam z  Anną o  Jarosława. Połączyła fakty: kiedyś Anna była
przyczyną mojego zawodu miłosnego, a  teraz pracowała nad kolejnym.  –
Spojrzała Karolinie prosto w oczy. – Chciała porozmawiać z panią o mnie!
Może chciała spytać, czy nie widziała mnie pani w nocy w ogrodzie… nic
więcej.
– Niby dlaczego miałaby rozmawiać o tym akurat ze mną?
– Może pani ufała najbardziej?
Młoda kobieta przełknęła ślinę.
– To prawda, że nasza znajomość układała się całkiem dobrze. Zdarzały
się nam przyjemne rozmowy.
– Pani Kinska, proszę włożyć coś bardziej stosownego i  idziemy.  –
Bergman postanowił zakończyć tę wzruszającą scenę, zanim nadejdzie
kulminacja. Potem zwrócił się do Ester.  – Zakładam, że pani nie chce tu
zostać sama. Czy gdzieś panią podwieźć?
Ester pokręciła głową, nie odrywając wzroku od Karoliny.
– Dlaczego pani to zrobiła? Zniszczyła pani sobie życie. Czy czuje się
pani teraz lepiej? Wątpię. Umarły dwie kobiety, a pani nie może czuć się
ani odrobinę lepiej niż przedtem.
Karolina narzuciła na ramiona sweter, a  zanim ruszyła do drzwi,
delikatnie dotknęła ramienia Ester.
– Nie czuję się lepiej, ale wtedy nie potrafiłam nad sobą zapanować.
Raczej mnie pani nie zrozumie.
Przez kilka sekund panowała cisza, a potem Ester skinęła głową.
– Przeciwnie. Rozumiem.


ROZDZIAŁ 20

Wracając z piątkowych zakupów, Ester znalazła w skrzynce widokówkę od
Agaty. Było na niej stadko reniferów w  bezdrzewnym północnym
krajobrazie i fiński znaczek pocztowy.
Cześć, Ester,
nie musisz się o mnie martwić. Przekonałam Jakuba (to teraz mój chłopak),
żeby zabrał mnie autem do Laponii, tak jak kiedyś tata. Rzucił dla mnie
pracę i wypłacił wszystkie oszczędności, serio!!! Śpimy w namiocie w parku
narodowym, a  kiedy skończą się nam pieniądze, wrócimy. Zachowaj tę
wiadomość dla siebie, PROSZĘ!
Aga
Ester wsunęła widokówkę do reklamówki między rogaliki i  jogurty,
ruszyła do domu  – i  zobaczyła, że na ławce pod orzechem wygrzewa się
bury kocur. Wczoraj wieczorem dzwoniła mama i  mówiła, że zniknął,
a  teraz wyjaśniło się dlaczego. Najwyraźniej stwierdził, że mieszkanie
u  postrzelonej wegetarianki mu nie odpowiada, i  przez noc przeszedł
dwadzieścia kilometrów do Tocznej. Ester wcale mu się nie dziwiła. Jaki
kot chciałby dostawać do miski kiełki pszenicy i mięso sojowe? Wyobraziła
sobie, jak biegnie w  ciemności po nieznanych polach i  drogach,
prowadzony nieomylnym wewnętrznym kompasem wprost do niej. Zalał ją
przypływ czułości.


– Witaj w domu – uśmiechnęła się do kota, postawiła ciężką torbę przed
progiem i poszła zajrzeć do basenu.
Na powierzchni wody oczywiście dryfowały martwe myszy, więc
wyłowiła je, poszła do domu, wyklepała na talerzyk konserwę tuńczyka
w sosie własnym i podsunęła ją kotu.
Chyba już czas wymyślić mu jakieś imię.


Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
PROLOG
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Karta redakcyjna


Copyright © Michaela Klevisová, 2009

Offline

Stopka

Forum oparte na FluxBB 1.5.11